Wiszący nade mną cień byt wielki i bezkształtny, szerszy u góry. W pewnym momencie zbliżył mi się do twarzy.
Chyba chciałam krzyczeć, ale głos ugrzązł mi w krtani i na zewnątrz wydostało się jedynie bezgłośne pisknięcie.
– Cii, to tylko ja – szepnął Jamie. Coś dużego zsunęło mu się z ramienia i upadło miękko na ziemię. Dopiero teraz widziałam na tle światła jego prawdziwą, smukłą sylwetkę.
Zadyszałam, trzymając się za gardło.
– Przepraszam – szepnął, siadając na brzegu materaca. – To było niemądre. Ale nie chciałem obudzić Doktora. Nie przyszło mi do głowy, że cię wystraszę. Wszystko okej? – Poklepał mnie po kostce, gdyż była najbliżej.
– Jasne – wysapałam.
– Przepraszam – zaszemrał ponownie.
– Co ty tu robisz. Jamie? Nie powinieneś spać?
– Właśnie dlatego przyszedłem. Wujek Jeb chrapie jak nie wiem co. Nie mogłem z nim wytrzymać.
Wydało mi się to podejrzane.
– Myślałam, że śpisz z nim codziennie?
Ziewnął i schylił się, by rozsupłać posłanie.
– Nie, normalnie śpię z Jaredem. Jared nie chrapie. Zresztą wiesz.
To prawda, wiedziałam.
– W takim razie czemu nie śpisz w pokoju Jareda? Boisz się spać sam? – Nie uważałam tego za powód do wstydu. Sama bez przerwy wpadałam w popłoch.
– Czy się boję? – burknął urażony. – No coś ty. To jest pokój Jareda. I mój.
– Co? Jeb dał mi pokój Jareda?
Nie mogłam w to uwierzyć. Jared mnie zabije. A raczej zabije Jeba, a p o t e m mnie.
– To też mój pokój. Powiedziałem Jebowi, że możesz tu spać.
– Jared będzie wściekły – szepnęłam.
– Mogę robić z moim pokojem, co mi się podoba – mruknął Jamie buntowniczo, lecz po chwili zagryzł wargę. – Nie powiemy mu. Nie musi wiedzieć.
– Przytaknęłam.
– Mogę się tu położyć? Wujek naprawdę hałasuje.
– Jamie… Mnie to nie przeszkadza. Ale to chyba nie jest dobry pomysł.
Zmarszczył brwi, próbując ukryć, że jest mu przykro.
– Dlaczego nie?
– Bo nie będziesz tu bezpieczny. Czasem nocą szukają mnie różni ludzie.
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
– Naprawdę?
– Jared zawsze miał przy sobie broń, więc się go bali.
– Kto?
– Nie wiem. Czasem Kyle. Ale na pewno też tacy, którzy nie pojechali z Jaredem.
Kiwnął głową.
– No to tym bardziej powinienem zostać. Doktor może potrzebować pomocy.
– Jamie…
– Wanda, nie jestem dzieckiem. Dam sobie radę.
Było jasne, że nic nie wskóram.
– Połóż się chociaż na łóżku. Ja będę spała na podłodze. To twój pokój.
– Nie. Jesteś gościem.
Prychnęłam cicho.
– Ha. Nie ma mowy, łóżko jest twoje.
– Zapomnij. – Położył się na macie i założył ręce na piersi.
I tym razem uznałam, że dalsza kłótnia nie ma sensu. Zresztą wiedziałam, że wystarczy poczekać, aż uśnie. Miał twardy sen. Gdy w niego zapadał, Melanie mogła go nosić na rękach.
– Możesz wziąć moją poduszkę – powiedział, klepiąc leżący między nami jasiek. – I nic musisz się tak kurczyć na samym brzegu.
Westchnęłam, ale powlokłam się w górę łóżka.
– Tak lepiej. A możesz mi rzucić poduszkę Jareda?
Zawahałam się. Chciałam już sięgnąć po jasiek, który miałam pod głową, lecz wtedy Jamie poderwał się, wyciągnął nade mną i wziął tę, o którą prosił. Westchnęłam po raz kolejny.
Przez chwilę leżeliśmy w ciszy, wsłuchując się w świszczący oddech Doktora.
– Takie chrapanie to jeszcze ujdzie – szepnął Jamie.
– Raczej cię nie obudzi.
– Jesteś zmęczona?
– O tak.
– Aha.
Czekałam, aż powie coś więcej, ale milczał.
– Chciałeś czegoś ode mnie? – zapytałam.
W pierwszej chwili nic nie odpowiedział, ale czułam, że szuka słów, więc czekałam.
– Gdybym cię o coś zapytał, powiedziałabyś mi prawdę?
Teraz to ja miałam moment zawahania.
– Nie wiem wszystkiego – wykręciłam się.
– Ale to będziesz wiedzieć. Kiedy szliśmy korytarzem… to znaczy, ja i wuj Jeb… rozmawialiśmy o paru rzeczach. Powiedział mi, co myśli, ale nie wiem, czy ma rację.
W głowie poczułam nagle silną obecność Melanie.
Jamie mówił ledwie słyszalnym szeptem, cichszym niż mój oddech.
– Wuj Jeb podejrzewa, że Melanie żyje. Ze jest tam z tobą w środku.
Mój Jamie, westchnęła Melanie.
Nie odpowiedziałam ani jemu, ani jej.
– Nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe. To możliwe? – Głos mu się załamał, słyszałam, że zbiera mu się na płacz. Wzruszył się przy mnie dwa razy w ciągu doby, a przecież nie był beksą. Poczułam ból w klatce piersiowej.
– Wanda, powiedz, proszę.
Powiedz mu. Proszę, powiedz mu, że go kocham.
– Czemu nie chcesz mi powiedzieć? – Teraz już naprawdę płakał, choć próbował tłumić łkanie.
Zsunęłam się z łóżka, wcisnęłam w twardą szparę między materacem a matą i objęłam go ramieniem. Czułam, jak drży. Dotknęłam twarzą jego policzka i poczułam na szyi ciepłe łzy.
– Melanie żyje? Proszę cię, Wanda, powiedz.
Był pewnie mimowolnym narzędziem w rękach Jeba. Stary lis zapewne celowo go przysłał, wiedząc, że przy chłopcu rozwiązuje mi się język. Szukał potwierdzenia swoich domysłów i był gotów w tym celu posłużyć się chłopcem. Ale jak postąpi, gdy już ustali niebezpieczną prawdę? Co z nią zrobi? Nie miał chyba wobec mnie złych zamiarów, ale czy mogłam ufać własnej ocenie? Przecież ludzie to przewrotne, zdradzieckie istoty.
Nie byłam w stanie ich przejrzeć. Wśród dusz niecne intencje były nie do pomyślenia.
Jamie cały się trząsł.
Cierpi, jęknęła Melanie. Rozpaczliwie próbowała odzyskać władzę nad ciałem.
Odezwałam się jednak sama, świadoma odpowiedzialności za to, co mówię.
– Obiecała, że wróci, prawda? – powiedziałam cicho. – Przecież zawsze dotrzymuje słowa.
Jamie objął mnie wpół i mocno się przytulił.
– Kocham cię, Mel – szepnął po chwili.
– Ona ciebie też. Jest bardzo szczęśliwa, że tu jesteś i że nic ci nie grozi.
Milczał przez dłuższy czas. Jego łzy na mojej skórze zdążyły wyschnąć i został po nich jedynie słony proszek.
– Czy tak jest ze wszystkimi? – szepnął w końcu, gdy już myślałam, że dawno zasnął.
– Nie – odparłam ze smutkiem. – Nie. Melanie jest wyjątkowa.
– Jest odważna i silna.
– Bardzo.
– Myślisz, że… – Przerwał, pociągając nosem. – Myślisz, że nasz tata też żyje?
Przełknęłam ślinę, żeby pozbyć się guli w gardle, ale nie pomogło.
– Nie, Jamie. Nie sądzę. Przynajmniej nie tak jak Melanie.
– Dlaczego?
– Ponieważ przyprowadził do was Łowców. To znaczy nie on, tylko dusza w jego ciele. Gdyby twój tata żył, nie dopuściłby do tego. Twoja siostra nigdy mi nie pokazała, jak dotrzeć do waszej kryjówki – bardzo długo nie miałam nawet pojęcia o twoim istnieniu. Przyprowadziła mnie tutaj, gdy stało się jasne, że nie zrobię ci krzywdy.
Powiedziałam za dużo. Dopiero kiedy zamilkłam, dotarło do mnie, że Doktor przestał chrapać. W ogóle nie słyszałam jego oddechu. Skarciłam się w myślach za głupotę.
– O rany – powiedział Jamie.
– Tak, jest bardzo silna – szepnęłam mu na ucho, tak by Doktor nie mógł słyszeć.
Jamie zmarszczył brwi, wytężając słuch, po czym zerknął w stronę ciemnego korytarza. Widocznie uświadomił sobie, że możemy być podsłuchiwani, gdyż zbliżył się do mojego ucha i odszepnął ciszej niż poprzednio:
– Dlaczego nie chcesz, żeby nas złapali? Przecież… powinnaś tego chcieć?
– Ale nie chcę.
– Dlaczego?
– Bo… spędziłam z twoją siostrą dużo czasu. Jej wspomnienia i uczucia są teraz jak moje własne. I… ja też cię… kocham.
– I Jareda?
Zacisnęłam na chwilę zęby. Zaskoczyło mnie, że tak łatwo połączył fakty.
– Oczywiście, że nie chcę, żeby coś mu się stało.
– On cię nienawidzi – powiedział smutno Jamie.
– Wiem. Jak wszyscy. – Westchnęłam. – Nie mogę mieć do nich o to żalu.
– Nie wszyscy. Jeb nie. Ja też nie.
– Może jeszcze zmienisz zdanie, jak to przemyślisz.
– Przecież nawet nie było cię tutaj w czasie inwazji. Nie wybrałaś sobie specjalnie mojego taty ani mamy, ani Melanie. Byłaś wtedy w kosmosie, prawda?
– Tak, Jamie, ale jestem tym, kim jestem. Robię to, co wszystkie inne dusze. Zanim zamieszkałam w Melanie, miałam wielu innych żywicieli i nigdy nie odczuwałam skrupułów przed… odebraniem życia. My, dusze, po prostu tak żyjemy.
– Czy Melanie cię nienawidzi?
Chwilę się zastanawiałam.
– Nie tak bardzo jak kiedyś.
Nieprawda. Całkiem przestałam.
– Mówi, że całkiem przestała – dodałam ledwie słyszalnym głosem.
– Jak się… jak się czuje?
– Cieszy się, że tu jest. Bardzo się cieszy, że cię znalazła. Nie przejmuje się tym, że nas zabiją.
Poczułam, jak Jamie cały sztywnieje.
– Nie mogą! Nie mogą! Przecież Melanie żyje!
Po co mu to powiedziałaś, żachnęła się Melanie. To było niepotrzebne.
Chyba lepiej, żeby był przygotowany.
– Nikt nie uwierzy – szepnęłam do chłopca. – Pomyślą, że kłamię, że próbuję cię oszukać. Jeżeli im powiesz, jeszcze bardziej będą chcieli mnie zabić. Bo tylko Łowcy kłamią.
Wzdrygnął się na to słowo.
– Ale ty nie kłamiesz. Wiem, że nie – odezwał się po chwili.
Wzruszyłam tylko ramionami.
– Nie pozwolę im, żeby ją zabili – dodał.
W jego cichym głosie pobrzmiewała determinacja. Przeraziłam się na myśl, że teraz jeszcze bardziej się we wszystko uwikła. Pomyślałam o barbarzyńcach, z którymi tu żyje. Jeżeli stanie w mojej obronie, czy powstrzyma ich to, że jest tylko małym chłopcem? Śmiałam w to wątpić. Gorączkowo szukałam w myślach sposobu, by skutecznie go zniechęcić, pamiętałam jednak, jak bardzo potrafi być uparty.
Odezwał się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Tym razem spokojnym tonem, jakby stwierdzał coś oczywistego.
– Jared coś wymyśli. Jak zawsze.
– Jared też ci nie uwierzy. Wścieknie się najbardziej ze wszystkich.
– Nawet jeśli nie uwierzy, będzie ją chronił. Na wszelki wypadek.
– Zobaczymy – wymamrotałam. Postanowiłam przekonać go później, kiedy już znajdę odpowiednie słowa, takie, które zabrzmią, jakbym wcale nie próbowała go do niczego nakłaniać.
Jamie milczał, myślał. Z czasem oddech mu zwolnił, usta się otwarły. Odczekałam trochę, chcąc mieć pewność, że śpi twardo, po czym stanęłam nad nim na czworakach i bardzo ostrożnie przeniosłam go na łóżko. Był cięższy niż kiedyś, ale jakoś udało mi się go nie zbudzić.
Odłożyłam poduszkę Jareda na miejsce i rozłożyłam się na macie.
No, pomyślałam, to właśnie uciekłam z deszczu. Byłam jednak zbyt zmęczona, by się zastanawiać, co przyniesie jutro. Usnęłam w ciągu minuty.
Kiedy się obudziłam, przez szczeliny w suficie prześwitywały promienie słońca. Ktoś gwizdał. Po chwili gwizdanie ustało. Otworzyłam powoli oczy.
– No, nareszcie – mruknął Jeb.
Przewróciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć, i poczułam, jak z ręki ześlizguje mi się dłoń Jamiego. Widocznie objął mnie w nocy – a właściwie siostrę.
Jeb stał z założonymi rękoma w wejściu, oparty o skalną futrynę.
– Dobry – przywitał się. – Wyspana?
Przeciągnęłam się i kiwnęłam twierdząco głową.
– Tylko nie baw się znowu w milczka. – Skrzywił się.
– Przepraszam – wymamrotałam. – Spałam dobrze, dziękuję.
Jamie poruszył się na dźwięk mego głosu.
– Wanda?
Może to nie miało sensu, ale rozczuliło mnie, że właśnie moje durne „imię” wypowiedział, budząc się ze snu.
– Tak?
Jamie zamrugał i odgarnął sobie z oczu poplątane włosy.
– O, cześć, wujku.
– Źle ci było ze mną, chłopcze?
– Strasznie głośno chrapiesz – odparł Jamie, ziewając.
– Naprawdę nie nauczyłem cię lepszych manier? – zapytał go Jeb. – Od kiedy to pozwala się gościom, na dodatek damie, spać na ziemi?
Jamie podniósł się gwałtownie i rozejrzał, zdezorientowany. Zmarszczył brwi.
– To nie jego wina – odezwałam się. – Upierał się, że będzie spał na macie. Przeniosłam go, jak zasnął.
Jamie prychnął.
– Zupełnie jak Melanie.
Spojrzałam na niego i otworzyłam szerzej oczy, dając do zrozumienia, że powinien uważać na to, co mówi.
Jeb zachichotał. Popatrzyłam w jego stronę i zobaczyłam ten sam koci wyraz twarzy co wczoraj. Zupełnie jakby rozwiązał jakąś zagadkę. Podszedł bliżej i trącił stopą brzeg materaca.
– Przespałeś już jedną lekcję. Sharon będzie zła. Lepiej się uwijaj.
– Sharon zawsze jest zła – poskarżył się Jamie, ale natychmiast wstał.
– Raz dwa, chłopcze, raz dwa.
Jamie spojrzał jeszcze na mnie, po czym obrócił się i zniknął w korytarzu.
– A teraz posłuchaj – odezwał się Jeb, gdy już zostaliśmy sami. – Nie będę cię dzisiaj niańczył. Mam dużo roboty. Zresztą jak wszyscy. Nikt nie ma czasu bawić się w strażnika. Dlatego dzisiaj będziesz mi pomagać przy pracy.
Poczułam, jak opada mi szczęka.
Jeb spoglądał na mnie bez cienia uśmiechu.
– Nie bój się tak – burknął. – Nic ci się nie stanie. – Poklepał strzelbę. – Mój dom to nie miejsce dla sierotek.
Akurat z t y m trudno się było nie zgodzić. Wzięłam trzy szybkie, głębokie oddechy, żeby opanować nerwy. Krew huczała mi w uszach tak głośno, że kiedy odezwał się ponownie, miałam wrażenie, że mówi dużo ciszej.
– No dalej, Wando. Rachu ciachu. Szkoda dnia.
Obrócił się i wyszedł ciężkim krokiem na korytarz.
Leżałam przez chwilę nieruchomo, po czym zerwałam się i wybiegłam za nim. Wcale nie blefował – zdążył już zniknąć za pierwszym zakrętem. Zaczęłam go gonić, przerażona myślą, że mogłabym się natknąć na kogoś innego, w końcu było to skrzydło mieszkalne. Złapałam go przed skrzy-żowaniem tuneli, zwalniając tempo dopiero u jego boku. Nawet na mnie nie spojrzał.
– Pora obsiać wschodnie pole. Będziemy musieli się trochę pobabrać w ziemi, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Trzeba przygotować glebę. Potem dopilnuję, żebyś mogła się umyć. Potrzebujesz kąpieli. – Znacząco pociągnął nosem, po czym się roześmiał.
Poczułam, jak ciepły rumieniec oblewa mi kark, ale zignorowałam tę uwagę.
– Nie, nie mam nic przeciw temu, żeby sobie pobrudzić ręce. – Z tego, co pamiętałam, wschodnie pole znajdowało się na uboczu. Pomyślałam, że może będziemy tam pracować sami.
Doszliśmy do jaskini z ogrodem i zaczęliśmy mijać ludzi. Wszyscy jak zwykle patrzyli na mnie ze wściekłością w oczach. Zaczynałam rozróżniać twarze. Rozpoznałam kobietę w średnim wieku z ciemnoszarym warkoczem, która wczoraj pracowała przy nawadnianiu, podobnie jak niski mężczyzna z okrągłym brzuchem, rzadkimi rudoblond włosami i czerwonymi policzkami. Atletycznie zbudowana kobieta o karmelowej skórze schylała się, by zawiązać but, gdy pierwszy raz przyszłam tu za dnia. Inną kobietę o ciemnej cerze, z grubymi ustami i sennymi oczami, widziałam wcześniej w kuchni obok dwójki czarnowłosych dzieci – może była ich matką? Następnie minęliśmy Maggie, która spojrzała tylko gniewnie na Jeba, odwracając ode mnie twarz. Przeszliśmy też obok siwego, bladego mężczyzny o schorowanym wyglądzie, którego nigdy wcześniej nie widziałam; byłam o tym przekonana. Parę chwil później spotkaliśmy Iana.
– Czołem, Jeb – przywitał się wesoło. – Dokąd to?
– Idziemy kopać wschodnie pole – odmruknął Jeb.
– Może wam pomóc?
– Może byś raczył.
Ian uznał to za zgodę i ruszył w ślad za mną. Czułam na plecach jego wzrok i dostawałam gęsiej skórki.
Minęliśmy młodego człowieka, co najwyżej kilka lat starszego niż Jamie, o ciemnych włosach sterczących niczym stalowa wełna nad oliwkowym czołem.
– Czołem, Wes – przywitał się Ian.
Chłopak przyglądał się nam w milczeniu, Ian roześmiał się, widząc wyraz jego twarzy. Minęliśmy Doktora.
– Czołem, Doktorze – rzucił Ian.
– O, Ian. – Doktor kiwnął głową. Trzymał w dłoniach duży kawał ciasta. Koszulę miał powalaną ciemną, grubą mąką. – Dzień dobry, Jeb. Dzień dobry, Wando.
– Dobry – odparł Jeb.
Kiwnęłam niemrawo głową, zakłopotana.
– Wando? – zapytał zdziwiony Ian.
– To mój pomysł – wyjaśnił Jeb. – Pasuje do niej, według mnie.
– Ciekawe – skwitował Ian.
W końcu dotarliśmy na wschodnie pole i pozbyłam się złudzeń. Było tu więcej ludzi niż w tunelach – pięć kobiet i dziewięciu mężczyzn. Wszyscy na mój widok przerwali pracę i, rzecz jasna, skrzywili się.
– Nie zwracaj na nich uwagi – powiedział do mnie półgłosem Jeb.
Jak mi doradził, tak sam uczynił. Podszedł do sterty narzędzi pod ścianą, przytroczył sobie strzelbę do pasa i sięgnął po kilofek oraz dwie łopaty.
Zawsze, gdy się oddalał, czułam się niepewnie, Ian stał tuż za mną – słyszałam jego oddech. Reszta nadal spoglądała na mnie z narzędziami w dłoniach. Miałam świadomość, że kilofy i motyki używane do przekopywania ziemi mogą równie dobrze posłużyć do rozorania mi czaszki. Sądząc po niektórych twarzach, nie tylko ja wpadłam na ten pomysł.
Jeb wrócił i podał mi łopatę. Złapałam za wytarty drewniany uchwyt i zważyłam narzędzie w dłoni. Po tym, jak ujrzałam w oczach ludzi zew krwi, trudno było nie myśleć o nim jak o broni. Brzydziłam się jednak tym pomysłem. Raczej nie byłabym w stanie wykorzystać łopaty w taki sposób, nawet do zablokowania ciosu.
Ian dostał kilof. Ostry, poczerniały, wyglądał w jego rękach śmiertelnie niebezpiecznie. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie odskoczyć na bezpieczną odległość.
– Chodźmy w tamten kąt.
Przynajmniej ze wszystkich miejsc w długiej, słonecznej jaskini Jeb wybrał to najmniej zatłoczone. Kazał Ianowi iść przodem i rozkopywać spieczony na skorupę grunt, ja przewracałam wykopane bryły ziemi, a on sam rozgniatał je kantem łopaty, zamieniając w pulchną glebę.
Po paru sekundach w gorących promieniach odbitego słońca Ian zdjął koszulę. Zobaczyłam pot spływający po jego jasnej skórze, usłyszałam za plecami dyszenie Jeba i zrozumiałam, że mam najlżejsze zadanie. Żałowałam, że nie dostałam czegoś trudniejszego, na czym musiałabym się bardziej skupić, co chwila bowiem zerkałam nerwowo na pozostałych ludzi. Każdy uchwycony kątem oka ruch sprawiał, że serce skakało mi do gardła.
Nie mogłabym robić tego co Ian – nie miałam wystarczająco silnych ramion ani pleców, by przebijać się przez twardą ziemię. Postanowiłam ułatwić pracę Jebowi i rozbijałam bryły na mniejsze grudki. Trochę mi to pomagało – zajmowało wzrok i męczyło, przez co skupiałam się bardziej na sobie.
Co pewien czas Ian chodził po wodę. Była tu wprawdzie niska, jasna kobieta – widziałam ją wczoraj w kuchni – której praca zdawała się polegać właśnie na roznoszeniu wody, ale w ogóle nie zwracała na nas uwagi. Za każdym razem Ian przynosił tyle, by starczyło dla trzech osób. Nie wiedziałam, co myśleć o zmianie w jego zachowaniu. Naprawdę nie chciał już mojej śmierci? A może po prostu czekał na dogodną okazję? Woda w tych jaskiniach zawsze smakowała dziwnie – trąciła stęchlizną i siarką – lecz teraz zaczęłam nabierać podejrzeń. Starałam się jednak ignorować paranoiczne myśli.
Pracowałam dość ciężko, by całkiem się wyłączyć. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do końca ostatniej grządki. Dopiero widząc, że Ian przestał rozkopywać ziemię, sama się zatrzymałam. Przeciągnął się, unosząc kilof oburącz ponad głowę. Odskoczyłam na widok wzniesionego ostrza, ale nie zauważył tego. Nagle spostrzegłam, że cała reszta także już przestała pracować. Popatrzyłam wzdłuż i wszerz jaskini na świeżo przekopaną ziemię i zrozumiałam, że pole jest gotowe.
– Dobra robota – oznajmił głośno Jeb całej grupie. – Jutro będziemy obsiewać i podlewać.
Grotę wypełnił cichy gwar oraz brzęk odkładanych na stertę narzędzi. Jedni rozmawiali beztrosko, inni prawie nie spuszczali mnie z oka. Oddając Ianowi łopatę, czułam, że mój i tak kiepski nastrój sięgnął właśnie dna. Nie wątpiłam, że słowo „będziemy“ obejmowało także mnie. Jutrzejszy dzień miał być równie ciężki.
Posłałam Jebowi żałosne spojrzenie i zobaczyłam, że się do mnie uśmiecha. Było w tym uśmiechu coś, co mówiło, że wie, co sobie myślę -że nie tylko jest świadom mojej udręki, ale wręcz czerpie z niej przyjemność.
Mrugał teraz do mnie. Co za dziwny człowiek. Po raz kolejny uprzytomniłam sobie, że po ludzkiej przyjaźni nie należy się zbyt wiele spodziewać.
– Do jutra, Wando! – zawołał Ian z drugiego końca groty i zaśmiał się sam do siebie.
Wszyscy spojrzeli zdziwieni.