Rozdział 28

Tajemnica

Obudziłam się w zupełnych ciemnościach, zdezorientowana. Zdążyłam się bowiem przyzwyczaić do promieni słońca oznajmiających nadejście poranka. W pierwszej chwili myślałam, że ciągle jest noc, ale pieczenie na twarzy i ból pleców przypomniały mi, gdzie jestem.

W pobliżu ktoś cicho i równo oddychał. Nie wystraszyłam się – ten odgłos był mi dobrze znajomy. Nie dziwiło mnie, że Jamie wrócił, by ze mną spać.

Być może zbudziła go zmiana w moim oddechu, a może po prostu byliśmy nieźle zsynchronizowani. W każdym razie chwilę po tym, jak się ocknęłam, nabrał głęboko powietrza.

– Wanda?

– Jestem.

Odetchnął z ulgą.

– Strasznie tu ciemno.

– To prawda.

– Myślisz, że już pora śniadania?

– Nie wiem.

– Jestem głodny. Chodźmy sprawdzić.

Odpowiedziałam milczeniem.

Odczytał je właściwie, czyli jako odmowę.

– Nie musisz się tu ukrywać – powiedział po chwili, przekonany o prawdziwości tych słów. – Rozmawiałem wczoraj z Jaredem. Przestanie ci dokuczać, obiecał.

Dokuczać. Prawie się uśmiechnęłam.

– Pójdziesz ze mną? – nalegał. Znalazł w ciemnościach moją dłoń.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytałam cicho.

– Tak. Wszystko będzie tak jak wcześniej.

Mel? Co o tym sądzisz?

Nie wiem. Była rozdarta. Wiedziała, że nie potrafi się zdobyć obiektywizm. Pragnęła znowu zobaczyć Jareda.

To szalone, wiesz o tym.

Nie bardziej niż to, że ty też za nim tęsknisz.

– Dobra – zgodziłam się. – Ale nie gniewaj się, jeśli nie będzie tak samo jak wcześniej, dobrze? Jeżeli znowu będą jakieś kłopoty… Po prostu niech cię to nie zdziwi.

– Wszystko będzie w porządku. Zobaczysz.

Pozwoliłam się poprowadzić przez tunel za rękę. Do jaskini z ogrodem wchodziłam spięta. Nie mogłam być dzisiaj pewna niczyjej reakcji. Kto wie, jakie słowa padły, gdy spałam?

Ale ogród był pusty, choć jasno oświetlony promieniami porannego słońca. Odbijały się od setek lusterek i na początku całkiem mnie oślepiły.

Jamie nawet się nie rozejrzał po jaskini, wzrok miał utkwiony w mojej twarzy, a kiedy ukazała mu się w świetle dnia, zasyczał, wciągając powietrze przez zęby.

– O nie! – zadyszał. – Nic ci nie jest? Bardzo boli?

Przejechałam delikatnie palcami po twarzy. Była nierówna od piasku i żwiru w zakrzepłej krwi. Najlżejszy dotyk sprawiał mi ból.

– To nic takiego – szepnęłam. Pusta jaskinia napawała mnie lękiem, bałam się mówić zbyt głośno. – Gdzie są wszyscy?

Jamie wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

– Pewnie są zajęci – odparł, nie ściszając głosu.

Przypomniało mi się, że poprzedniego wieczoru nie chciał mi czegoś powiedzieć. Ściągnęłam brwi.

Jak myślisz, o co może chodzić?

Wiesz tyle samo co ja.

Ale ty jesteś człowiekiem. Myślałam, że masz intuicję czy coś w tym rodzaju.

Intuicję? Intuicja podpowiada mi, że nie znamy tego miejsca tak dobrze, jak nam się wydaje.

Zadumałyśmy się nad złowróżbnym wydźwiękiem tych słów.

Kiedy chwilę później usłyszałam dobiegające z kuchni normalne odgłosy śniadania, poczułam coś w rodzaju ulgi. Nie to, żebym miała szczególną ochotę kogoś spotkać – oczywiście nie licząc chorobliwej tęsknoty za Jaredem – ale cisza opustoszałych tuneli w połączeniu z wiedzą, iż coś jest przede mną ukrywane, budziła we mnie rosnący niepokój.

Kuchnia nie była wypełniona nawet w połowie – jak na tę porę dnia było to cokolwiek dziwne. Nie roztrząsałam tego jednak, gdyż całą moją uwagę zaprzątał zapach wydobywający się z kamiennego pieca.

– Ooo – westchnął Jamie. – Jajka!

Prowadził mnie teraz szybciej, zresztą ja sama wcale się nie opierałam. Popędziliśmy do blatu przy piecu, gdzie z plastikową chochlą stała Lucina, matka chłopców. Zazwyczaj śniadanie każdy robił sobie sam – ale też zwykle były to suche bułki.

Odpowiadając, spoglądała tylko na Jamiego.

– Godzinę temu smakowały lepiej.

– Teraz też będą smakować – odparł podekscytowany. – Wszyscy już jedli?

– Raczej tak. Doktorowi i reszcie ktoś chyba zaniósł tacę… – Lucina przerwała i dopiero teraz pierwszy raz na mnie zerknęła, podobnie zresztą jak Jamie. Nie rozumiałam wyrazu jej twarzy – zbyt szybko zniknął, ustępując miejsca reakcji na mój wygląd.

– Dużo jeszcze zostało? – zapytał. Tym razem jego entuzjazm wydał mi się odrobinę wymuszony.

Lucina obróciła się i pochyliła, by za pomocą chochli ściągnąć blaszaną patelnię z gorących kamieni na spodzie pieca.

– Ile chcesz? Jest dużo – powiedziała, nadal odwrócona.

– Udajmy, że jestem Kyle’em – odparł ze śmiechem.

– Porcja à la Kyle, proszę cię bardzo. – Uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne.

Napełniła jedną z miseczek po brzegi nieco gumowatą jajecznicą, wyprostowała się i podała ją Jamiemu.

Zerknęła na mnie ponownie i tym razem zrozumiałam, o co jej chodzi.

– Usiądźmy gdzieś – odezwałam się, trącając Jamiego. Spojrzał na mnie zdumiony.

– A ty? Nie chcesz jajecznicy?

– Nie, nie jestem… – Już miałam powiedzieć „głodna”, gdy nagłe zaburczało mi głośno w brzuchu.

– Ej, co jest? – Spojrzał na mnie, a potem znowu na stojącą z założonymi rękami Lucinę.

– Wystarczy mi chleb – wymamrotałam, próbując odciągnąć go od blatu.

– Nie, nie. Lucino, w czym problem? – Popatrzył na nią pytająco. Stała nieruchomo. – Jeżeli już skończyłaś, mogę cię zastąpić – dodał, po czym przymrużył oczy i zacisnął usta.

Lucina wzruszyła ramionami i odłożyła chochlę na kamienny blat, a następnie oddaliła się powoli, ani razu na mnie nie spojrzawszy.

– Jamie – wyszeptałam spiesznym głosem. – To jedzenie nie jest dla mnie. Jared i reszta nie ryzykowali życia po to, żebym mogła zjeść na śniadanie jajecznicę. Chleb mi wystarczy.

– Nie bądź głupia – odparł. – Mieszkasz tu tak jak wszyscy inni. Nikt nic nie mówi, jak pierzesz im rzeczy i pieczesz dla nich chleb. Poza tym trzeba zjeść te jajka, póki są świeże. Inaczej się zmarnują.

Czułam na plecach wzrok wszystkich obecnych.

– Może niektórzy woleliby je wyrzucić – odparłam jeszcze ciszej, tak by nikt inny nie usłyszał.

– Zapomnij – burknął Jamie. Jednym susem przesadził blat i napełnił drugą miseczkę, po czym gwałtownym ruchem wyciągnął ją ku mnie. – Masz zjeść wszystko – oznajmił stanowczo.

Spojrzałam na jajecznicę i poczułam, jak cieknie mi ślina. Mimo to odsunęłam miseczkę od siebie i założyłam ręce na piersi.

Jamie zmarszczył brwi.

– Okej – powiedział, kładąc swoją porcję na blat i gwałtownie ją odpychając. – Skoro ty nie jesz, ja też nie. – Kiedy zamilkł, zabulgotało mu w żołądku. Założył ręce.

Patrzyliśmy na siebie przez dwie długie minuty, wdychając zapach jajek. Ciszę przerywało tylko burczenie naszych głodnych brzuchów. Jamie co pewien czas zerkał na jedzenie kątem oka. Właśnie to tęskne spojrzenie sprawiło, że się poddałam.

– Dobra – westchnęłam. Popchnęłam miseczkę z powrotem ku niemu i sięgnęłam po własną. Nie ruszył swojej porcji, dopóki nie wzięłam pierwszego kęsa. Gdy poczułam smak jajek na języku, miałam ochotę głośno westchnąć. Wystygłe i gumowate, nie mogły być najlepszą rzeczą, jakiej kiedykolwiek skosztowałam, ale właśnie tak się czułam. Moje ciało żyło teraźniejszością.

Jamie zareagował podobnie. Chwilę później zaczął wcinać jajecznicę tak szybko, że zdawał się w ogóle nie robić przerw na oddech. Przyglądałam mu się uważnie, pilnując, aby się nie udusił.

Sama jadłam wolniej w nadziei, że kiedy skończy, uda mi się go przekonać, by zjadł część mojej porcji.

Dopiero teraz, kiedy doszłam z Jamiem do porozumienia i zaspokoiłam głód, zdałam sobie sprawę z panującej w kuchni atmosfery.

Biorąc pod uwagę to, że po wielu miesiącach monotonnej diety podano na śniadanie jajka, można się było spodziewać weselszych nastrojów. Tymczasem wszyscy byli raczej ponurzy i rozmawiali ściszonymi głosami. Czy to z powodu wczorajszego zajścia? Rozglądałam się po twarzach, próbując zrozumieć, w czym rzecz.

Co prawda niektórzy zerkali w moją stronę, ale szeptem mówili wszyscy, łącznie z tymi, którzy w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Poza tym nie wyglądali na złych, zawstydzonych czy spiętych. Nie okazywali żadnych uczuć, których się po nich spodziewałam.

Byli za to s m u t n i. Na każdej twarzy malowało się przygnębienie.

Ostatnią osobą, którą zauważyłam, była Sharon, siedząca w odległym kącie, jak zwykle samotnie. Jadła śniadanie mechanicznymi ruchami, w sposób tak opanowany, że w pierwszej chwili nie zauważyłam łez ściekających jej po twarzy. Kapały do jedzenia, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi.

– Czy Doktorowi coś się stało? – zapytałam Jamiego szeptem, nagle wystraszona. Zastanawiałam się, czy nie zachowuję się jak paranoik – może to nie ma nic wspólnego ze mną? Panujący tu smutek wydawał się częścią jakiegoś dramatu, o którym nie miałam pojęcia. Czy właśnie dlatego wszyscy poznikali? Czy zdarzył się jakiś wypadek?

Jamie spojrzał w stronę Sharon i westchnął.

– Nie, Doktor jest cały i zdrowy.

– Ciotka Maggie? Coś z nią nie tak?

Potrząsnął głową.

– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc. Na myśl o tym, że komukolwiek, nawet któremuś z moich wrogów, mogła się stać krzywda, ogarnął mnie niepokój.

– Nie wiem. Ale na pewno nic mu nie jest.

Dotarto do mnie, że Jamie jest tak samo przygnębiony jak pozostali.

Jadł teraz wolno i w skupieniu.

– Co się stało, Jamie? Czemu jesteś smutny?

Jamie spuścił wzrok na jajecznicę i nic nie odpowiedział.

Do końca posiłku nie odezwał się już ani słowem. Kiedy skończył, próbowałam podsunąć mu resztę swojej porcji, ale zmierzył mnie tak srogim spojrzeniem, że cofnęłam rękę i sama zjadłam to, co zostało.

Odłożyliśmy miseczki do plastikowego pojemnika z brudnymi naczyniami. Był pełny, więc postanowiłam zabrać go ze sobą. Nie byłam pewna, co takiego dzieje się w jaskiniach, ale uznałam, że zmywanie powinno być bezpiecznym zajęciem.

Jamie nie odstępował mnie na krok i bacznie się rozglądał. Martwiło mnie to. Obiecałam sobie, że w razie kłopotów nie pozwolę, żeby mnie bronił. Problem sam się jednak rozwiązał, gdy przechodząc naokoło ogrodu spotkaliśmy mojego etatowego ochroniarza.

Ian był cały umorusany – od stóp do głów pokrywał go brud, ciemniejszy w miejscach wilgotnych od potu. Choć twarz miał umazaną na brązowo, znać było po nim zmęczenie. Jak dało się przewidzieć, był w takim samym nastroju jak wszyscy. Zastanawiał mnie jednak brud.

Nie był to wszechobecny w jaskiniach ciemnofioletowy pył. Ian musiał być rano na pustyni.

– O, tu jesteś – rzekł pod nosem, gdy nas zobaczył. Szedł żwawo, stawiając długie kroki. Kiedy do nas dołączył, nie zwolnił, lecz chwycił mnie za łokieć. – Schowajmy się tutaj na moment.

Wciągnął mnie do wąskiego tunelu prowadzącego w stronę wschodniego pola, gdzie powoli dojrzewała już kukurydza. Nie weszliśmy daleko w głąb, lecz przystanęliśmy w ciemnościach, niewidoczni z dużej jaskini. Poczułam, jak Jamie kładzie mi lekko dłoń na ramieniu.

Po upływie pół minuty w jaskini z ogrodem rozbrzmiały echem głębokie głosy. Nie były gwałtowne, lecz posępne, tak jak twarze wszystkich ludzi, których dzisiaj spotkałam. Mijały nas w bliskiej odległości, Ian zacisnął dłoń na moim łokciu, wczepiając palce w miękkie miejsce nad kością. Poznałam głosy Jareda i Kyle’a. Melanie zaczęła wyrywać się do przodu, ja sama również miałam na to ochotę. Obie pragnęłyśmy ujrzeć twarz Jareda. Na szczęście Ian trzymał nas w ryzach.

– …nie wiem, dlaczego w ogóle mu na to pozwalamy. Jak koniec, to koniec – mówił Jared.

– Naprawdę myślał, że tym razem będzie inaczej… Zresztą, jeżeli kiedyś w końcu mu się uda, to znaczy, że było warto – dyskutował Kyle.

– Jeżeli. – Jared prychnął. – Chyba dobrze, że znaleźliśmy tę brandy. Chociaż jeśli będzie pił w takim tempie, to do wieczora obali całą skrzynkę.

– Nie zdąży, prędzej zaśnie – odparł Kyle. Jego głos zaczął ginąć w oddali. – Szkoda, że Sharon nie… – Dalej nic już nie zrozumiałam.

Ian czekał, aż głosy całkiem ucichną, potem wytrwał jeszcze parę minut i dopiero wtedy mnie puścił.

– Jared obiecał – rzucił w jego stronę Jamie.

– Ale Kyle nie – brzmiała odpowiedź.

Weszli z powrotem do słonecznej jaskini. Podążyłam wolno za nimi. Nie do końca wiedziałam, jak się czuję. Dopiero teraz Ian zauważył, że coś niosę.

– Nie czas teraz na zmywanie – powiedział. – Najpierw niech tamci się umyją i sobie pójdą.

Myślałam, czy go nie zapytać, dlaczego jest brudny, ale pewnie by nie odpowiedział, tak jak wcześniej Jamie. Zamyślona obróciłam głowę w stronę tunelu prowadzącego do łaźni.

Ian wydał gniewny odgłos.

Popatrzyłam na niego przestraszona i zrozumiałam, co go zdenerwowało – dopiero teraz zobaczył moją twarz.

Wyciągnął rękę, jakby chciał mi unieść podbródek, ale opuścił ją, zobaczywszy, że drgnęłam nerwowo.

– Aż mnie skręca. – Głos miał taki, jakby naprawdę było mu niedobrze. – Chociaż chyba najbardziej boli mnie myśl, że gdybym pojechał z nimi, to pewnie byłbym gotów ci zrobić to samo.

Potrząsnęłam głową.

– To nic takiego, Ian.

– Mam na ten temat inne zdanie – mruknął, po czym zwrócił się do Jamiego: – Powinieneś chyba iść do szkoły. Im szybciej wszystko wróci do normalności, tym lepiej.

Jamie jęknął.

– Sharon będzie dzisiaj straszna.

Ian uśmiechnął się.

– No trudno, młody, ktoś musi to wziąć na siebie. Ale wcale ci nie zazdroszczę.

Jamie westchnął i kopnął żwir.

– Pilnuj Wandy.

– No ba.

Jamie oddalił się niespiesznym krokiem, parę razy oglądając się za siebie, aż w końcu po kilku minutach zniknął w jednym z tuneli.

– Daj, ja poniosę – odezwał się Ian i zabrał mi pojemnik z naczyniami, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.

– Potrafię je unieść – powiedziałam.

Uśmiechnął się znowu.

– Głupio mi tak stać z pustymi rękoma i patrzeć, jak je taszczysz. Taki już ze mnie dżentelmen, nic nie poradzę. No, chodźmy usiąść w jakimś ustronnym miejscu i tam poczekamy, aż zwolnią łazienkę.

Podążyłam za nim. Jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. Dlaczego miałby się poczuwać do dżentelmeństwa w mojej obecności?

Zaszliśmy aż na pole kukurydzy, a wtedy Ian zaczął iść wzdłuż bruzd, między rzędami łodyg. Szłam za nim, nieco w tyle, dopóki nie zatrzymał się mniej więcej na środku pola. Odłożył pojemnik z naczyniami i wyciągnął się na ziemi.

– No tak, to rzeczywiście ustronne miejsce – przyznałam, siadając obok i krzyżując nogi. – Ale czy nie powinniśmy pracować?

– Pracujesz zbyt ciężko, Wando. Jesteś jedyną osobą, która nigdy nie robi sobie wolnego.

– Przynajmniej mam zajęcie – bąknęłam.

– Wszyscy mają dziś przerwę, więc ty też możesz.

Przyjrzałam mu się. Oświetlone promieniami słońca łodygi kukurydzy rzucały na niego krzyżujące się cienie. Twarz miał pobladłą i zmęczoną.

– Wyglądasz, jakbyś pracował.

Przymrużył oczy.

– Ale teraz odpoczywam.

– Jamie nie chce mi powiedzieć, co jest grane – wybąknęłam.

– Ja też ci nie powiem. – Westchnął. – Nie chcesz wiedzieć.

Ścisnęło mnie w dołku. Wbiłam wzrok w fioletowo-brązową ziemię. Nie rozumiałam, co może być gorsze od niewiedzy, ale pewnie po prostu brakowało mi wyobraźni.

– To trochę nie fair – odezwał się Ian po chwili – bo sam nie chcę nic powiedzieć, ale czy mogę ci zadać pytanie?

Ucieszyła mnie zmiana tematu.

– Dawaj.

Nie zaczął od razu, więc podniosłam wzrok. Teraz to on miał spuszczone oczy; wpatrywał się w smugi brudu na dłoniach.

– Wiem, że mogę ci ufać. Teraz już wiem – powiedział cicho. – Uwierzę ci, cokolwiek odpowiesz.

Przerwał na chwilę, wciąż spoglądając na nie.

– Wcześniej nie kupowałem tego, co mówił Jeb, ale… on i Doktor są pewni swego… Wando? – zapytał, podnosząc wzrok i spoglądając mi w twarz. – Czy ona tam ciągle z tobą jest? Ta dziewczyna?

Nie była to już tajemnica – zarówno Jamie, jak i Jeb znali prawdę. Zresztą przestała mieć znaczenie. Poza tym ufałam Ianowi, wiedziałam, że nie wypapla tego nikomu, kto byłby gotów mnie zabić.

– Tak. Melanie żyje.

Kiwnął powoli głową.

– Jak to jest? Dla ciebie? Dla niej?

– To… frustrujące dla nas obu. Na początku oddałabym wszystko, byleby sprawić, że zniknie. Ale potem… przyzwyczaiłam się do niej. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Czasem miło jest mieć towarzystwo. Dla niej to dużo trudniejsze. Pod wieloma względami jest jak więzień zamknięty w mojej głowie. Ale wolała pogodzić się z takim życiem niż zniknąć.

– Nie wiedziałem, że człowiek ma wybór.

– Na początku tak nie było. Dopiero gdy ludzie zorientowali się w sytuacji, zaczęli stawiać opór. To chyba właśnie jest klucz – świadomość zgrożenia. Ci, którzy dali się zaskoczyć, w ogóle się nie bronili.

– A gdyby mnie złapali?

Przyjrzałam się jego walecznej twarzy, roziskrzonym oczom.

– Nie sądzę, byś zniknął. Tylko że ostatnio trochę się pozmieniało. Dorosłych ludzi nie używa się już jako żywicieli. Za dużo było z nimi problemów. – Znów lekko się uśmiechnęłam. – Takich jak mój. Zmiękłam, zaczęłam współczuć żywicielowi, pobłądziłam…

Rozmyślał o tym przez dłuższą chwilę, spoglądając od czasu do czasu na moją twarz, czasem na kukurydzę, a czasem – na nic.

– W takim razie co by ze mną zrobili, gdyby mnie złapali? – zapytał w końcu.

– Pewnie i tak wszczepiliby ci duszę, prawdopodobnie Łowcę, żeby się czegoś dowiedzieć.

Wzdrygnął się.

– Ale później, niezależnie od tego, czy dowiedzieliby się czegoś, czy nie, zostałbyś… usunięty. – Wymówiłam to słowo z dużym trudem. Napawało mnie wstrętem. Dziwne – zwykle to ludzkie wymysły budziły we mnie odrazę. Ale też nigdy wcześniej nie oceniałam sytuacji z perspektywy ciała, bo i na żadnej innej planecie nie byłam do tego zmuszona. Ciał, które nie funkcjonowały, jak należało, szybko i bezboleśnie się pozbywano, gdyż były bezużyteczne, zupełnie jak niesprawny samochód. Jaki był sens trzymania ich przy życiu? Mogły też decydować pewne przypadłości umysłowe: groźne żądze i uzależnienia, czyli nieuleczalne słabości stwarzające zagrożenie dla innych. Oczywiście pozbywano się też silnych umysłów, które nie chciały zniknąć. Ta ostatnia kategoria była swoistą anomalią, po raz pierwszy zaobserwowaną na Ziemi.

Dopiero teraz, gdy patrzyłam Ianowi w oczy, dotarło do mnie z całą mocą, jakie to okropne – traktować hart ducha jako defekt.

– A gdyby c i e b i e złapali? – zapytał.

– Gdyby wiedzieli, kim jestem… jeżeli ciągle mnie szukają… – Pomyślałam o Łowczyni i wzdrygnęłam się tak samo jak on przed chwilą. – Przenieśliby mnie do innego żywiciela. Młodego, potulnego. W nadziei, że będę znowu sobą. Może wysłaliby mnie na inną planetę, żeby uchronić przed złym wpływem.

– I byłabyś znowu sobą? Spojrzałam mu w oczy.

– Jestem sobą. Nie zniknęłam. Czułabym to samo co teraz, nawet będąc Kwiatem albo Niedźwiedziem.

– Nie u s u n ę l i b y cię?

– Nie, bo jestem duszą. U nas nie ma kary śmierci. W ogóle nie ma kar. Cokolwiek by zrobili, kierowaliby się moim dobrem. Kiedyś wierzyłam, że nie istnieje żaden powód, by miało być inaczej, ale zdaje się, że mój przypadek temu przeczy. Chyba jednak należałoby mnie usunąć. W końcu jestem zdrajczynią, nieprawdaż?

Ian zacisnął usta.

– Prędzej… emigrantką. Nie zdradziłaś ich, tylko wyemigrowałaś.

Ponownie zamilkliśmy. Chciałam wierzyć w prawdziwość jego słów.

Zastanawiałam się nad wyrazem „emigrantka“, próbując przekonać siebie, że rzeczywiście nie zasługuję na gorszy epitet.

Ian westchnął głośno, aż drgnęłam.

– Jak Doktor wytrzeźwieje, obejrzy ci twarz. – Wyciągnął dłoń i dotknął mojego podbródka. Tym razem nie odskoczyłam. Obrócił moją głowę w bok, by przyjrzeć się ranie.

– To nic pilnego. Na pewno wygląda gorzej, niż jest naprawdę.

– Mam nadzieję, bo wygląda okropnie. – Westchnął i przeciągnął się. – No, chyba daliśmy Kyle’owi dość czasu, żeby się umył i poszedł spać. Pomóc ci z naczyniami?

Ian nie pozwolił mi zmywać w strumyku, gdzie robiłam to do tej pory. Nalegał, żebyśmy zabrali je do łaźni, gdzie nikt mnie nie zobaczy. Szorowałam naczynia w płytkiej wodzie, podczas gdy on obmywał się z zagadkowego brudu. Później pomógł mi dokończyć zmywanie.

Kiedy skończyliśmy, odprowadził mnie z powrotem do kuchni, gdzie ludzie zbierali się już powoli na lunch. Serwowano kolejne świeże produkty, kromki miękkiego białego chleba, plasterki ostrego sera cheddar, krążki soczystej różowej mortadeli. Zajadano się tym wszystkim bez opamiętania, lecz wciąż wyczuwałam ogólną posępność, która objawiała się choćby spuszczonymi głowami i brakiem uśmiechów.

Jamie czekał na mnie przy tym samym blacie co zwykle. Przed sobą miał stertę nietkniętych kanapek, lecz siedział z założonymi rękoma. Ian spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale nic nie powiedział, tylko poszedł wziąć sobie jedzenie.

Usiadłam naprzeciw Jamiego, przewróciłam oczami i ugryzłam kęs. Gdy tylko zobaczył, że nie udaję, sam zabrał się do jedzenia. Wkrótce zjawił się Ian i jedliśmy w milczeniu we troje. Wszystko było tak smaczne, że nikomu nie chciało się otwierać ust.

Nasyciłam się dwoma kanapkami, ale Jamie i Ian jedli dalej, dopóki nie zaczęli pojękiwać. Ian wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić. Oczy same mu się zamykały.

– No, młody, wracaj na lekcje.

Jamie zmierzył go wzrokiem.

– Może powinienem cię zmienić…

– Idź na lekcje – ucięłam szybko. Z dala ode mnie był bezpieczniejszy.

– Zobaczymy się później, tak? Nie martw się o… o nic.

– Jasne. – Krótkie kłamstwo zabrzmiało w moich ustach całkiem naturalnie. A może po prostu znowu zebrało mi się na sarkazm.

Kiedy Jamie już sobie poszedł, zwróciłam się do sennego Iana.

– Idź odpocząć. Poradzę sobie – schowam się w jakimś bezpiecznymi miejscu. Na przykład w kukurydzy.

– Gdzie wczoraj spałaś? – zapytał.

Oczy miał na wpół zamknięte, ale zaskakująco czujne.

– Dlaczego pytasz?

– Mogę tam teraz z tobą pójść i się położyć.

Rozmawialiśmy ściszonymi głosami, niemalże szeptem. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.

– Nie możesz mnie pilnować bez przerwy.

– Założymy się?

Wzruszyłam ramionami w geście kapitulacji.

– Byłam z powrotem w… celi. Tam, gdzie mieszkałam na samym początku.

Ian zmarszczył brwi – nie spodobało mu się to – ale wstaliśmy i ruszyliśmy do przechowalni. W jaskini z ogrodem znowu roiło się od ludzi, lecz wszyscy mieli zmartwione twarze i spuszczony wzrok.

Gdy znaleźliśmy się sami w ciemnym korytarzu, ponownie spróbowałam przemówić mu do rozsądku.

– Ian, jaki to ma sens? Nie rozumiesz, że im dłużej żyję, tym gorzej Jamie to zniesie? Sam powiedz, czy nie będzie dla niego lepiej, jeśli…

– Nie myśl w ten sposób, Wando. Wcale nie musisz zginąć. Nie jesteśmy zwierzętami.

– Nie uważam cię za zwierzę – odrzekłam cicho.

– Dzięki. Ale to nie miało zabrzmieć jak wyrzut. Gdybyś uważała mnie za zwierzę, nie miałbym do ciebie o to żalu.

Musieliśmy nagle przerwać rozmowę, gdyż oboje zobaczyliśmy w dali bladoniebieską poświatę.

– Cii – szepnął Ian. – Poczekaj tu.

Nacisnął mi lekko ramię, dając do zrozumienia, bym nie ruszała się z miejsca. Potem ruszył śmiało przed siebie. Po chwili zniknął za zakrętem.

– Jared? – usłyszałam, jak udaje zaskoczonego. Poczułam ciężar na sercu, bardziej ból niż strach.

– Wiem, że jest z tobą – odezwał się Jared podniesionym głosem, który musiało być słychać w całym tunelu. – Wyłaź, gdziekolwiek się chowasz! – zawołał surowym, szyderczym głosem.

Загрузка...