12

Belmont, Nebraska

Szeryf Bertha Farrow widywała gorsze rzeczy.

Wszystkie miejsca zbrodni są paskudne. W kategorii wywołujących mdłości widoków połamanych kości, rozłupanych czaszek i kałuż krwi mało co może równać się z efektami nagłego kontaktu metalu z ciałem podczas pospolitego wypadku samochodowego. Zderzenie czołowe. Ciężarówka zjeżdżająca na przeciwległy pas ruchu. Drzewo rozcinające samochód od maski po tylne siedzenie. Szybko jadący wóz uderzający w barierkę i wypadający z szosy.

One powodują naprawdę poważne obrażenia.

Mimo to widok martwej i niezakrwawionej kobiety z jakiegoś powodu był znacznie gorszy. Bertha Farrow patrzyła na jej twarz – wykrzywioną ze strachu, oszołomienia, może rozpaczy – i domyślała się, że zmarła bardzo cierpiała przed śmiercią. Zauważyła połamane palce, zniekształconą klatkę piersiową, sińce, i wiedziała, że obrażenia te są dziełem innej istoty ludzkiej. Nie były skutkiem oblodzonej nawierzchni, zmieniania stacji radiowej przy szybkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę, spieszącej z dostawą ciężarówki, alkoholu czy przekroczenia bezpiecznej prędkości.

Zostały zadane rozmyślnie.

– Kto ją znalazł? – zapytała zastępcę, George'a Volkera.

– Chłopcy Randolpha.

– Którzy?

– Jerry i Ron.

Bertha policzyła w myślach. Jerry miał jakieś szesnaście, a Ron czternaście lat.

– Spacerowali z Gypsym – dodał zastępca. Gypsy był niemieckim owczarkiem

Randolphów. – Pies ją wywęszył.

– Gdzie są teraz chłopcy?

– Dave odwiózł ich do domu. Byli wstrząśnięci. Spisałem ich zeznania. Oni nic nie wiedzą. Bertha skinęła głową. Na szosie pojawiło się szybko jadące kombi. Clyde Smart, okręgowy lekarz sądowy, z piskiem opon zatrzymał samochód. Otworzył drzwiczki i podbiegł do nich. Bertha zasłoniła dłonią oczy.

– Nie ma pośpiechu, Clyde. Ona ci nie ucieknie.

Clyde Smart przywykł do takich żartów. Zbliżał się do pięćdziesiątki – był mniej więcej w wieku Berthy. Pracowali razem już prawie dwadzieścia lat. Nie odpowiedział i przebiegł obok nich.

– Coś podobnego! – powiedział. Przykucnął obok zwłok.

Delikatnie odgarnął włosy z twarzy zmarłej. – O Boże powiedział. – To po prostu… – urwał i potrząsnął głową.

Bertha też się do niego przyzwyczaiła, więc reakcja Clyde'a wcale jej nie zaskoczyła. Większość lekarzy sądowych zachowywała spokój i dystans. Clyde do nich nie należał. Wiele razy widziała, jak płakał nad zwłokami. Każdego nieboszczyka traktował z niezwykłym szacunkiem. Sekcje wykonywał tak, jakby mógł wskrzesić ofiary. Zawoził złe wieści rodzinom i szczerze podzielał ich ból.

– Mógłbyś podać mi przybliżony czas zgonu? – zapytała.

– Doszło do niego niedawno – odparł cicho Clyde. Zmarła znajduje się we wczesnej fazie stężenia pośmiertnego.

– Powiedziałbym, że odeszła jakieś sześć godzin temu. Zmierzę temperaturę wątroby i wtedy… – Zauważył dłoń z nienaturalnie powyginanymi palcami. – O mój Boże – powtórzył. Bertha spojrzała na swojego zastępcę.

– Jakieś dokumenty?

– Żadnych.

– Napad rabunkowy?

– Potraktowano ją brutalnie – odrzekł Clyde. Podniósł głowę. – Ktoś chciał, żeby cierpiała.

Zapadła chwila ciszy. Bertha dostrzegła łzy napływające do oczu Clyde'a.

– Co jeszcze? – zapytała.

Pospiesznie opuścił głowę i znów spojrzał na ciało.

– Nie była bezdomna – stwierdził. – Dobrze ubrana i odżywiona. – Zajrzał do ust. – Miała dość dobrą opiekę dentystyczną.

– Jakieś ślady gwałtu?

– Jest ubrana – odrzekł Clyde. – Mój Boże, co oni jej zrobili? Tu jest bardzo niewiele krwi, z całą pewnością za mało jak na miejsce zbrodni. Domyślam się, że ktoś ją przywiózł i zostawił. Będę wiedział więcej, kiedy położę ją na stole.

– No dobrze – powiedziała Bertha. – Sprawdźmy wykazy osób zaginionych i jej odciski palców.

Clyde skinął głową, a szeryf Bertha Farrow ruszyła do radiowozu.

Загрузка...