Siedziałem na kanapie. Katy miała prawo się wściekać; jakoś to przeżyję. To znacznie lepsze niż udział w kolejnym pogrzebie. Przetarłem oczy. Położyłem nogi na stole. Być może zasnąłem, nie jestem tego pewien. Kiedy zadzwonił telefon, ze zdziwieniem stwierdziłem, że już jest rano. Sprawdziłem, kto dzwoni. Squares. Wymacałem słuchawkę i przycisnąłem do ucha.
– Cześć – powiedziałem.
– Darował sobie uprzejmości.
– Myślę, że znaleźliśmy naszą Sheilę.
Pół godziny później wszedłem do holu hotelu Regina.
Znajdował się niecały kilometr od naszego mieszkania. Myśleliśmy, że uciekła na drugi koniec kraju, a tymczasem Sheila – jak inaczej miałem ją nazywać? – Sheila pozostała tak blisko.
Agencja detektywistyczna, z której usług korzystał Squares, wyśledziła ją bez trudu. Najwidoczniej po śmierci swojej imienniczki Sheila poczuła się bezpieczniej. Wpłaciła pieniądze do First National Bank i wyrobiła sobie debetową kartę Visa. W tym mieście nie można obyć się bez karty płatniczej. Czasy rejestrowania się w motelach pod fałszywym nazwiskiem i płacenia gotówką dawno minęły. Transakcja niekoniecznie musi być sfinalizowana za pomocą karty płatniczej, ale tak czy inaczej chcą ją zobaczyć.
Zapewne zakładała, że jest bezpieczna, co było najzupełniej zrozumiałe. Goldbergowie, ludzie żyjący ze swojej dyskrecji, sprzedali jej nową tożsamość. Nie miała powodu podejrzewać, że komuś o tym powiedzą. Zrobili to tylko ze względu na przyjaźń ze Squaresem i Raquelem oraz dlatego, że trochę obwiniali się o śmierć Sheili. Ponadto teraz Sheila Rogers nie żyła i nikt nie powinien jej szukać, więc nie musiała już zachowywać najwyższej ostrożności.
Wczoraj skorzystała z karty, żeby pobrać pieniądze z bankomatu na Union Square. Pozostało tylko sprawdzić pobliskie hotele. Większość pracy detektywa polega na wykorzystywaniu dojść i płatnych informatorów, przy czym to właściwie jedno i to samo. Dobry detektyw ma płatnych informatorów w firmach telekomunikacyjnych, urzędzie skarbowym, centrach bankowych, prasie, wszędzie. Jeśli myślicie, że trudno znaleźć kogoś, kto sprzeda poufne informacje, to chyba rzadko czytacie gazety.
To było jeszcze łatwiejsze. Trzeba było tylko obdzwonić hotele, pytając o Donnę White. Teraz, wchodząc po schodach do holu hotelu Regina, miałem nerwy napięte jak struny. Ona żyła. Postanowiłem, że uwierzę dopiero wtedy, gdy ją zobaczę i popatrzę jej w oczy. Nadzieja może zarówno rozjaśnić myśli, jak i utrudnić zdolność jasnego rozumowania. Przedtem kazałem sobie uwierzyć, że cud jest możliwy, natomiast teraz obawiałem się, że znowu ją utracę, że tym razem, kiedy spojrzę na trumnę, będzie w niej moja Sheila.
Kocham cię, zawsze.
Tak napisała. Zawsze.
Podszedłem do recepcji. Powiedziałem Squaresowi, że chcę załatwić to sam. Zrozumiał i nie protestował. Recepcjonistka, blondynka, rozmawiała przez telefon. Błysnęła zębami w uśmiechu i wskazała na aparat, dając mi znać, że zaraz skończy. Wzruszyłem ramionami, że nie ma pośpiechu, i oparłem się o kontuar, udając rozluźnionego.
Po chwili odłożyła słuchawkę i skupiła na mnie swą niepodzielną uwagę.
– Mogę w czymś pomóc?
– Tak – odparłem. Własny głos wydał mi się nienaturalny, zbyt modulowany, jakbym prowadził jeden z programów radiowych. – Chciałbym zobaczyć się z Donną White. Może mi pani podać numer jej pokoju?
– Przykro mi, proszę pana. Nie podajemy numerów pokojów naszych gości. O mało nie klepnąłem się w czoło. Jak mogłem okazać się tak głupi?
– Oczywiście, przepraszam. Najpierw zadzwonię. Czy jest tu wewnętrzny telefon?
Wskazała na prawo. Na ścianie wisiały trzy białe aparaty bez tarcz. Podniosłem słuchawkę i słuchałem sygnału. Odezwała się telefonistka. Poprosiłem, żeby połączyła mnie z pokojem Donny White. Powiedziała „z przyjemnością” (zauważyłem, że jest to nowa, uniwersalna odżywka pracowników wszystkich hoteli), a potem usłyszałem, jak dzwoni telefon.
Serce podeszło mi do gardła.
Dwa dzwonki. Trzy. Po szóstym włączyła się poczta głosowa hotelu. Usłyszałem, że gość jest w tym momencie nieosiągalny i że można zostawić wiadomość. Odłożyłem słuchawkę.
I co teraz?
Musiałem zaczekać. Czy miałem inne wyjście? Kupiłem w kiosku gazetę i znalazłem miejsce w kącie holu, z którego mogłem obserwować drzwi. Zasłoniłem twarz gazetą, niczym bohater Pojedynku szpiegów, i poczułem się jak kompletny idiota. Bolał mnie brzuch. Nigdy nie podejrzewałem się o wrzody, ale najwyraźniej w ciągu tych kilku ostatnich dni nadmiar kwasów zaczął wyżerać mi śluzówkę żołądka.
Próbowałem czytać gazetę – oczywiście bezskutecznie.
Nie mogłem się skupić. Nie byłem w stanie przejmować się wydarzeniami na świecie. Przewracałem strony. Patrzyłem na zdjęcia. Usiłowałem zainteresować się wynikami pojedynków bokserskich. Przerzuciłem się na komiksy, ale nawet Beetle Bailey okazał się zbyt ciężkostrawną lekturą.
Blond recepcjonistka co jakiś czas zerkała w moim kierunku. Kiedy nasze spojrzenia spotykały się, uśmiechała się wyrozumiale. Niewątpliwie miała mnie na oku. A może nabawiłem się manii prześladowczej? Siedziałem w holu i czytałem gazetę – to wszystko. Nie zrobiłem niczego, co mogłoby wzbudzić jej podejrzenia.
Minęła godzina. Zadzwonił mój telefon komórkowy. Przyłożyłem go do ucha.
– Czy już się z nią widziałeś? – zapytał Squares.
– Nie ma jej w pokoju, a może nie odbiera telefonów.
– Gdzie jesteś?
– Obstawiam hol. Squares cmoknął.
– Co? – spytałem.
– Naprawdę powiedziałeś „obstawiam”?
– Daj mi spokój, dobra?
– Posłuchaj, czemu nie wynajmiemy paru facetów z agencji, żeby zrobili to jak należy? Zawiadomią nas, jak tylko tam wejdzie.
Rozważyłem ten pomysł.
– Jeszcze nie teraz – zdecydowałem. W tym momencie weszła.
Szeroko otworzyłem oczy. Oddychałem z trudem. Mój Boże. To naprawdę moja Sheila! Żyła. Chciałem ukryć telefon i o mało go nie upuściłem.
– Will?
– Muszę iść – szepnąłem.
– Przyszła?
– Oddzwonię.
Moja Sheila – wciąż ją tak nazywałem, ponieważ nie znałem jej prawdziwego imienia – zmieniła uczesanie. Skróciła włosy, które teraz sięgały tylko do nasady łabędziej szyi. Ponadto lekko je podkręciła i ufarbowała na czarno. Zobaczyłem ją i jakby ktoś rąbnął mnie pięścią w pierś.
Sheila szła przez hol. Podniosłem się z fotela. Zakręciło mi się w głowie. Szła tak jak zawsze – bez wahania, z wysoko uniesioną głową, raźnym krokiem. Drzwi windy były otwarte i zrozumiałem, że mogę nie zdążyć.
Weszła do środka. Byłem już na nogach. Ruszyłem przez hol najszybciej, jak mogłem, nie robiąc przy tym zamieszania. Cokolwiek się stało – ktokolwiek zmusił ją do ucieczki, zmiany nazwiska, wyglądu i Bóg wie czego jeszcze – musiałem zachować ostrożność. Nie mogłem po prostu zawołać jej po imieniu i przebiec przez hol.
Stukot kroków na marmurowej posadzce odbijał się zbyt głośnym echem w moich uszach. Zorientowałem się, że nie zdążę. Przystanąłem i patrzyłem, jak zamykają się drzwi windy.
Do diabła.
Nacisnąłem guzik. Natychmiast otworzyły się drzwi drugiej kabiny. Skierowałem się do niej, ale natychmiast przystanąłem. I co mi to da? Nie wiedziałem, na którym piętrze Sheila wysiądzie. Spojrzałem na wyświetlacz nad drzwiami pierwszej windy. Cyfry zmieniały się. Czwarte piętro, potem piąte.
Czy Sheila była jedyną pasażerką windy? Tak mi się zdawało.
Winda stanęła na ósmym piętrze. No dobrze. Ponownie nacisnąłem guzik. Druga kabina wciąż stała na parterze. Wpadłem do środka i wybrałem ósme piętro, wbrew zdrowemu rozsądkowi mając nadzieję, że dotrę tam, zanim ona zniknie w swoim pokoju. Drzwi zaczęły się zamykać. W ostatniej chwili w szparze pojawiła się dłoń. Drzwi znowu się otworzyły. Spocony mężczyzna w szarym garniturze z westchnieniem wszedł do środka i skinął mi głową. Nacisnął dziesiąte piętro. Drzwi zamknęły się i ruszyliśmy w górę.
– Gorąco – zauważył.
– Taak.
– Znowu westchnął.
– Dobry hotel, nie sądzi pan?
Turysta, pomyślałem. Milion razy jeździłem windą w Nowym Jorku. Wszyscy nowojorczycy znali zasady: patrzeć na migające cyferki, z nikim nie nawiązywać rozmowy.
Odparłem, że owszem, całkiem przyjemny, a kiedy drzwi rozsunęły się, wypadłem z kabiny. Korytarz był długi. Spojrzałem w lewo. Nikogo. Popatrzyłem w prawo i usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Pomknąłem w tym kierunku jak ogar za zwierzyną. Po prawej, pomyślałem. Na końcu korytarza.
Podążyłem za tym tropem, jeśli wybaczycie przenośnię, po czym wydedukowałem, że były to drzwi pokoju 912 lub 914. Spojrzałem najpierw na jedne, potem na drugie. Przypomniałem sobie tę scenę z Batmana, kiedy Kobieta Kot mówi, że jedne drzwi prowadzą do niej, a drugie do żywego tygrysa. Batman źle wybrał. Do licha, ja nie jestem Batmanem.
Zastukałem do obu. Stanąłem pomiędzy nimi i czekałem. Nic.
Zapukałem ponownie, tym razem mocniej. Moje wysiłki zostały wynagrodzone, gdy usłyszałem dźwięki dochodzące zza drzwi pokoju numer 912. Przesunąłem się. Poprawiłem kołnierzyk koszuli. Usłyszałem szczęk zdejmowanego łańcucha. Sprężyłem się. Gałka obróciła się i drzwi się uchyliły.
Mężczyzna był krępy i najwyraźniej wściekły. Miał na sobie podkoszulek z dekoltem i pasiaste bokserki.
– Czego? – warknął.
– Przepraszam. Szukam Donny White. Podparł się pod boki.
– Czy ja wglądam na Donnę White?
Z głębi pokoju dochodziły dziwne odgłosy. Wsłuchałem się w nie. Jęki, pomruki udawanej rozkoszy. Mężczyzna spojrzał mi w oczy, ale był wyraźnie nieswój. Cofnąłem się. Kablówka, pomyślałem. Filmy na zamówienie. Facet oglądał fikołki. Porno.
– Hm, przepraszam – mruknąłem.
W porządku, możemy skreślić pokój 912. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Szaleństwo. Podniosłem rękę, aby zapukać do pokoju 914, gdy usłyszałem głos.
– Mogę panu pomóc?
Odwróciłem się i na końcu korytarza zobaczyłem przysadzistego, ostrzyżonego na jeża mężczyznę w niebieskim blezerze. Na klapie blezera widniało logo, a na prawym ramienia opaska. Nadął się. Należał do ochrony hotelu i był z tego dumny.
– Nie, poradzę sobie – odparłem.
Zmarszczył brwi.
– Jest pan gościem tego hotelu?
– Tak.
– Numer pańskiego pokoju?
– Nie mam numeru pokoju.
– Przecież powiedział pan…
Mocno zapukałem do drzwi. Zwalisty Jeż przyspieszył kroku. Przez chwilę myślałem, że rzuci się na mnie, żeby własnym ciałem odgrodzić mnie od drzwi, ale zatrzymał się w ostatniej chwili.
– Proszę pójść ze mną – powiedział.
Zignorowałem go i ponownie zapukałem. Nadal żadnej odpowiedzi. Zwalisty Jeż położył dłoń na moim ramieniu. Strząsnąłem ją, zastukałem ponownie i krzyknąłem: „Wiem, że nie jesteś Sheilą!”.
To zaskoczyło Zwalistego Jeża. Staliśmy i obserwowaliśmy drzwi. Nikt nie otwierał. Zwalisty Jeż znowu wziął mnie za ramię, tym razem delikatniej. Nie stawiałem oporu. Zwiózł mnie na dół i odprowadził do wyjścia.
Znalazłem się na chodniku. Odwróciłem się. Zwalisty Jeż nadął się i założył ręce na piersi. I co teraz?
Następna nowojorska zasada: nie wolno stać w jednym miejscu na chodniku. Należy się poruszać. Ludzie nie spodziewają się, że ktoś może stanąć im na drodze. Niektórzy omijają cię, ale nikt się nie zatrzyma.
Poszukałem bezpieczniejszego miejsca. Rzecz w tym, żeby pozostać jak najbliżej budynku, na samym skraju chodnika. Skuliłem się w pobliżu wielkiej szyby wystawowej, wyjąłem telefon komórkowy, zadzwoniłem do hotelu i poprosiłem o połączenie z pokojem Donny White. Usłyszałem następne „z przyjemnością” i dzwonek.
Nikt nie podniósł słuchawki.
Tym razem zostawiłem krótką wiadomość. Podałem mój numer telefonu komórkowego i poprosiłem, żeby do mnie zadzwoniła. Starałem się, żeby nie zabrzmiało to błagalnie.
Schowałem telefon do kieszeni i ponownie zadałem sobie pytanie: co teraz?
Moja Sheila była w hotelu. Na samą myśl o tym ogarniała mnie euforia. Nakazałem sobie spokój – byłem za bardzo stęskniony.
Skup się, poleciłem sobie w duchu. Przede wszystkim, czy jest inne wyjście z hotelu? Przez piwnicę lub na tyły budynku? Czy zauważyła mnie przez ciemne okulary, które miała na nosie? Jeśli tak, to dlaczego wsiadła do windy? Czy podążając za nią, błędnie odgadłem numer pokoju? To możliwe. Wiedziałem, że jest na ósmym piętrze. Zawsze to coś. A może nie? Jeśli mnie zauważyła, czy mogła wysiąść nie na swoim piętrze, żeby mnie zmylić?
Czy jest sens tu stać?
Nie wiedziałem, co robić. Na pewno nie mogłem wrócić do domu. Zaczerpnąłem tchu. Patrzyłem na przemykających licznych przechodniów, tworzących zbity tłum. Nagle, zupełnie niespodziewanie, zobaczyłem Sheilę.
Serce mi zamarło.
Stała i patrzyła wprost na mnie. Byłem zbyt wstrząśnięty, żeby się poruszyć. Czułem, jak coś we mnie pęka. Przycisnąłem dłoń do ust, żeby powstrzymać krzyk. Ruszyła w moją stronę. Miała łzy w oczach. Potrząsnąłem głową. Nie zatrzymała się. Podeszła i mnie objęła.
– Wszystko w porządku – szepnęła.
Zamknąłem oczy i wziąłem ją w ramiona. Przez długą chwilę po prostu się przytulaliśmy. Nic nie mówiliśmy, nie ruszaliśmy się. Napawaliśmy się swoją bliskością.