48

Poranny lot do Boise przebiegł zupełnie spokojnie. Wystartowaliśmy z LaGuardia, które mogłoby być paskudniejszym lotniskiem tylko przy poważnym zaangażowaniu boskiej opatrzności. Zająłem miejsce w klasie ekonomicznej, za drobną staruszką, która przez cały lot maksymalnie rozkładała fotel, opierając go o moje kolana. Oglądanie jej siwych loczków i bladego skalpu (gdyż w tej pozycji głowę miała prawie na moich udach) skutecznie odwracało moją uwagę.

Squares siedział po mojej prawej ręce. Czytał artykuł o sobie w Yoga Journal. Co jakiś czas kiwał głową nad czymś, co o sobie wyczytał, i mówił:

– To prawda, szczera prawda, właśnie taki jestem.

Robił to, żeby mnie zdenerwować. Właśnie dlatego jest moim najlepszym przyjacielem. Wytrzymałem jakoś do chwili, gdy ujrzeliśmy napis „Witamy w Mason, Idaho”. Squares wynajął buicka skylarka. Dwukrotnie zgubiliśmy drogę. Nawet tutaj, niby to w leśnej okolicy, dominowały długie ciągi handlowe. Mijaliśmy hipermarkety: Chef Central, Home Depot, Old Navy – molochy nadające całemu krajowi monotonnie jednolity wygląd.

Kościół był mały, biały i bardzo skromny. Zauważyłem Ednę Rogers. Stała sama na uboczu, paląc papierosa. Squares zatrzymał samochód. Wysiadłem. Trawa zbrązowiała od słońca.

Edna Rogers spojrzała w naszym kierunku. Nie odrywając ode mnie wzroku, wypuściła długą smugę dymu.

Ruszyłem ku niej, Squares mnie nie odstępował. Czułem się pusty, daleki. Przyjechaliśmy tu na pogrzeb Sheili, ta myśl przebiegła mi przez głowę niczym obraz na ekranie zepsutego telewizora.

Edna Rogers zaciągnęła się papierosem. Oczy miała suche.

– Nie wiedziałam, czy pan dotrze – powiedziała.

– Ale jestem.

– Dowiedział się pan czegoś o Carly?

– Nie – odparłem, niezupełnie zgodnie z prawdą. A pani? Przecząco pokręciła głową.

– Policja nie szuka zbyt energicznie. Mówią, że nie ma żadnych dowodów na to, że Sheila miała córkę. Sądzę, że oni nie wierzą w jej istnienie.

Reszta była szeregiem niewyraźnych obrazów. Squares wtrącił się i złożył jej kondolencje. Przybyli inni żałobnicy. Głównie mężczyźni w garniturach. Słuchając ich rozmów, zrozumiałem, że większość z nich pracowała z ojcem Sheili w fabryce produkującej silniki do bram garażowych. Wydało mi się to dziwne, ale wtedy nie wiedziałem dlaczego. Uścisnąłem dłonie i natychmiast zapomniałem nazwiska. Ojciec Sheili był wysokim, przystojnym mężczyzną. Powitał mnie niedźwiedzim uściskiem i wrócił do swoich współpracowników. Sheila miała brata i siostrę, młodszych od niej, skwaszonych i roztargnionych.

Wszyscy staliśmy na zewnątrz, jakbyśmy obawiali się rozpocząć ceremonię. Ludzie skupili się w grupkach. Młodsi otoczyli brata i siostrę Sheili. Jej ojciec stał w kręgu mężczyzn w garniturach i szerokich krawatach. Wszyscy kiwali głowami. Kobiety zgromadziły się przy drzwiach.

Squares przyciągał spojrzenia, ale był do tego przyzwyczajony. Do zakurzonych dżinsów włożył granatowy blezer i szary krawat. Włożyłby garnitur, powiedział mi z uśmiechem, ale wtedy Sheila by go nie poznała.

W końcu żałobnicy zaczęli wchodzić do środka. Byłem zaskoczony tak dużą liczbą obecnych, ale wszyscy oni przyszli ze względu na rodzinę Sheili, a nie dla niej samej. Wyjechała stąd dawno temu. Edna Rogers przysunęła się i wzięła mnie pod rękę, patrząc z wymuszonym, dzielnym uśmiechem. Wciąż nie wiedziałem, co o niej myśleć.

Weszliśmy do kościoła na końcu. Słyszałem szepty, że Sheila wygląda „jak żywa”. Nie jestem religijny, ale podoba mi się sposób w jaki my, Żydzi, chowamy naszych zmarłych – jak najszybciej do ziemi. Nie otwieramy trumien.

Nie lubię otwartych trumien.

Przechodzi mnie dreszcz, gdy patrzę na ciało zmarłego, pozbawione energii i płynów życiowych, zabalsamowane, ładnie ubrane, umalowane i wyglądające jak eksponat z muzeum figur woskowych madame Toussand albo gorzej, „jak żywe”, tak że niemal spodziewasz się, że denat zaraz zacznie oddychać lub usiądzie. Co więcej, jaki wpływ ma na żałobników widok tak wyeksponowanych zwłok? Czy chciałem zapamiętać Sheilę leżącą tu z zamkniętymi oczami w miękko wyściełanej (dlaczego trumny zawsze są tak dobrze wyściełane?) i hermetycznie zamkniętej mahoniowej skrzyni? Snułem takie ponure, przygnębiające myśli, stojąc z Edną Rogers na końcu kolejki, bo naprawdę ustawiliśmy się w kolejce, aby popatrzyć na puste naczynie ducha.

Nie było jednak odwrotu. Edna nieco zbyt mocno ściskała moją rękę. Kiedy podeszliśmy bliżej, ugięły się pod nią kolana. Podtrzymałem ją. Znowu uśmiechnęła się do mnie i tym razem był to naprawdę miły uśmiech.

– Kochałam ją – powiedziała. – Matka nigdy nie przestaje kochać swojego dziecka. Skinąłem głową, bojąc się odezwać. Przesunęliśmy się o kolejny krok do przodu, co niewiele się różniło od wchodzenia na pokład samolotu. Niemal oczekiwałem, że głos z głośników zapowie: „Żałobnicy w rzędach od dwudziestego piątego wzwyż mogą teraz obejrzeć ciało”. Idiotyczny pomysł, ale pozwoliłem błądzić myślom. Wszystko, byle oderwać je od tego widoku.

Squares stał za nami, ostatni w kolejce. Nie patrzyłem na trumnę, lecz gdy przesuwaliśmy się naprzód, w moim sercu wciąż tliła się odrobina nadziei. Chyba nie ma w tym niczego niezwykłego. Odczuwałem to samo na pogrzebie mojej matki. Miałem wrażenie, że to wszystko to jedna wielka pomyłka, kosmiczny błąd, że trumna okaże się pusta lub że to nie będzie Sheila. Może dlatego niektórzy ludzie lubią otwarte trumny. Nieodwołalne zakończenie. Widzisz i musisz uwierzyć. Byłem przy mojej matce, kiedy umarła. Widziałem, jak wydała ostatnie tchnienie. A mimo to kusiło mnie, żeby otworzyć jej trumnę, upewnić się, a nuż Bóg w tym przypadku zmienił zdanie.

Sądzę, że wielu żałobników odczuwa coś podobnego. Zwyczajny mechanizm obronny. Wbrew rozsądkowi ma się nadzieję. Tak działo się teraz ze mną. Usiłowałem zawrzeć umowę z Bogiem, w którego nie wierzyłem, modląc się o cud: żeby w jakiś sposób odciski palców, FBI, świadectwo pana i pani Rogers oraz obecność wszystkich tych znajomych oraz członków rodziny okazały się pomyłką, żeby Sheila żyła, a nie została zamordowana i wyrzucona na poboczu szosy…

Tyle że tak się nie stało. Przynajmniej niezupełnie.

Kiedy doszliśmy z Edną Rogers do trumny, zmusiłem się, by spojrzeć na ciało. A kiedy to zrobiłem, podłoga rozstąpiła mi się pod nogami.

– Dobrze się spisali, nie sądzisz? – szepnęła pani Rogers.

Ścisnęła moją rękę i zaczęła płakać. To działo się w innym świecie, gdzieś bardzo daleko. W tym momencie pojąłem prawdę.

Sheila Rogers rzeczywiście nie żyła. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.

Tylko że kobieta, którą kochałem, z którą mieszkałem, którą trzymałem w ramionach i chciałem poślubić, nie była Sheilą Rogers.

Загрузка...