Następny policjant – już piąty z kolei – przyszedł wysłuchać mojej opowieści.
– Najpierw chcę się dowiedzieć co z nią – powiedziałem.
Lekarz już mnie opatrzył. Na filmach lekarz zawsze broni swojego pacjenta. Mówi glinom, że nie mogą na razie go przesłuchiwać, że pacjent musi odpocząć. Mój lekarz, stażysta z pogotowia, prawdopodobnie Pakistańczyk, nie miał takich zastrzeżeń. Nastawił mi wybite ramię, kiedy oni zasypywali mnie gradem pytań. Polał jodyną moje otarte przeguby. Zbadał nos. Wziął piłkę do metalu – wolę nie wiedzieć, do czego służyła w tym szpitalu – i przepiłował mi kajdanki, podczas gdy oni nieustannie mnie wypytywali. Wciąż miałem na sobie bokserki i górę od piżamy. Na bose stopy włożyli mi papierowe kapcie.
– Niech pan odpowie na moje pytanie – polecił gliniarz.
To trwało już od dwóch godzin. Adrenalina przestała działać i bolały mnie wszystkie kości. Byłem wykończony.
– No, dobrze, tu mnie macie – powiedziałem. – Najpierw skułem sobie obie ręce. Potem połamałem trochę mebli, wpakowałem kilka kuł w ściany, prawie udusiłem dziewczynę w moim własnym mieszkaniu i zadzwoniłem na policję.
– Mogło tak być – odparł policjant. Był rosłym mężczyzną z wypomadowanymi wąsami, niczym włoski tenor. Podał mi swoje nazwisko, ale już trzech gliniarzy wcześniej przestałem zwracać na to uwagę.
– Słucham?
– Może pan to upozorował.
– Wybiłem sobie ramię, pokaleczyłem dłonie i połamałem łóżko, żeby odwrócić podejrzenia?
– Cóż, widziałem kiedyś faceta, który zabił swoją dziewczynę i odciął sobie fiuta, żeby odwrócić od siebie podejrzenia.
– Powiedział, że napadła ich banda czarnoskórych facetów. Rzecz w tym, że chciał się tylko skaleczyć, ale obciął go sobie.
– Świetna historia – powiedziałem.
– Tu też tak mogło być.
– Mój penis jest w porządku, dzięki za troskę.
– Mówi pan, że ktoś włamał się do pańskiego mieszkania.
– Sąsiedzi słyszeli strzały.
– Tak.
Obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem.
– A więc dlaczego żaden z sąsiadów nie widział uciekającego?
– Ponieważ – tak tylko delikatnie sugeruję – była druga w nocy?
Wciąż siedziałem na stole zabiegowym. Nogi zwisały mi i zaczynały drętwieć. Zeskoczyłem.
– Dokąd się pan wybiera? – zapytał policjant.
– Chcę zobaczyć się z Katy.
– Lepiej nie. – Policjant podkręcił wąsa. – Są z nią jej rodzice. Przyglądał mi się, sprawdzając moją reakcję. Znowu szarpnął wąsy.
– Jej ojciec bardzo niepochlebnie się o panu wyraża powiedział.
– Z pewnością.
– Uważa, że to pańska sprawka.
– Po co bym to robił?
– Mówi pan o motywie?
– Nie mówię o celu ani korzyści. Sądzi pan, że chciałem ją zabić? Założył ręce na piersi i wzruszył ramionami.
– Wydaje mi się to możliwe.
– No to czemu zadzwoniłem po was, kiedy jeszcze żyła? zapytałem. – Zadałem sobie tyle trudu, żeby upozorować napad, prawda? Dlaczego więc jej nie zabiłem?
– Nie tak łatwo udusić człowieka. Może myślał pan, że ona nie żyje.
– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że to zupełny idiotyzm?
Otworzyły się drzwi i wszedł Pistillo. Obrzucił mnie ciężkim wzrokiem. Zamknąłem oczy i pomasowałem nasadę nosa kciukiem oraz palcem wskazującym. Agentowi towarzyszył jeden z policjantów, który przesłuchiwał mnie wcześniej. Dał znak swemu wąsatemu koledze. Ten wyglądał na zirytowanego, ale razem z nim opuścił pokój. Zostałem sam z Pistillo.
Z początku się nie odzywał. Krążył po pomieszczeniu, oglądając szklany słój z wacikami, szpatułki, pojemnik na toksyczne odpadki. W pomieszczeniach szpitalnych zazwyczaj unosi się woń środków antyseptycznych, lecz w tym wisiał gęsty opar wody kolońskiej. Nie wiedziałem, czy używał jej lekarz czy któryś z policjantów, ale widziałem, że Pistillo z obrzydzeniem kręci nosem. Ja zdążyłem się już przyzwyczaić do tego zapachu.
– Powiedz mi, co się stało – zażądał.
– Nie wyjaśnili ci tego twoi przyjaciele z policji?
– Chcę to usłyszeć z twoich własnych ust – rzekł Pistillo – zanim wpakują cię do pierdla.
– Muszę wiedzieć co z Katy. Przez sekundę czy dwie milczał.
– Przez kilka dni będą ją bolały mięśnie szyi i krtań, ale poza tym nic jej nie jest. Zamknąłem oczy i poczułem głęboką ulgę.
– Mów – zażądał Pistillo.
Zrelacjonowałem mu, co zaszło. Nie odzywał się, dopóki nie doszedłem do tego, jak Katy zawołała „John”.
– Domyślasz się, kto to może być? – zapytał.
– Możliwe.
– Słucham.
– Facet, który chodził ze mną do szkoły. Nazywa się John Asselta.
– Dlaczego sądzisz, że mówiła o Asselcie?
– Bo to on złamał mi nos.
Opowiedziałem mu o włamaniu do mojego mieszkania. Pistillo nie wyglądał na uszczęśliwionego.
– Asselta szukał twojego brata?
– Tak mówił.
Pistillo poczerwieniał.
– Do diabła, dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
– Taak, to dziwne – odparłem. – Przecież zawsze mogłem liczyć na twoją pomoc i ufać ci jak prawdziwemu przyjacielowi.
Wciąż był zły.
– Co wiesz o Johnie Asselcie?
– Wychowaliśmy się w tym samym miasteczku. Nazywaliśmy go Duchem.
– To jeden z najniebezpieczniejszych psycholi, jacy chodzą po ziemi – rzekł Pistillo. Potrząsnął głową. – To nie mógł być on.
– Dlaczego tak twierdzisz?
– Ponieważ oboje żyjecie. Milczeliśmy chwilę.
– To zawodowy zabójca.
– Dlaczego więc nie siedzi w więzieniu?
– Nie bądź naiwny. Jest dobry w tym, co robi.
– W zabijaniu ludzi?
– Tak. Mieszka za granicą, nikt nie wie gdzie. Pracował dla rządowych szwadronów śmierci w Ameryce Środkowej. Pomagał tyranom w Afryce. – Pistillo pokręcił głową. – Nie, gdyby Asselta chciał ją zabić, już leżałaby w prosektorium.
– Może miała na myśli innego Johna – zauważyłem. Albo źle usłyszałem.
– Może. – Zastanowił się. – Nie rozumiem jednego.
– Jeśli Duch czy ktoś inny chciał zabić Katy, to czemu tego nie zrobił? Po co zadawał sobie tyle trudu, żeby przykuwać cię do łóżka?
Mnie również niepokoił ten fakt, ale znalazłem jedyne prawdopodobne wyjaśnienie.
– Może chciał mnie wrobić. Zmarszczył brwi.
– Jak to?
– Zabójca przykuwa mnie do łóżka. Dusi Katy, potem… Na samą myśl włosy zjeżyły mi się na głowie. – Potem pozoruje, że to moja robota.
Spojrzałem na niego. Pistillo zmarszczył brwi.
– Chyba nie zamierzasz powiedzieć: „Tak samo jak było z moim bratem”, co?
– Właśnie – mruknąłem. – Chyba zamierzam.
– Bzdura.
– Zastanów się, Pistillo. Jednego nigdy nie zdołaliście wyjaśnić: dlaczego na miejscu zbrodnii znaleziono ślady krwi mojego brata?
– Julie Miller stawiała opór.
– Sam w to nie wierzysz. Krwi było za dużo. – Przysunąłem się do niego. – Przed jedenastoma laty Ken został wrobiony i może tej nocy ktoś chciał to powtórzyć.
– Bez melodramatów. Pozwól, że coś ci powiem. Policja nie kupuje tej bajeczki o tym, jak uwolniłeś się z kajdanków niczym Houdini. Uważają, że próbowałeś ją zabić.
– A ty? – zapytałem go.
– Jest tu ojciec Katy. Wkurzony jak wszyscy diabli.
– Trudno mu się dziwić.
– To daje do myślenia.
– Wiesz, że ja tego nie zrobiłem, Pistillo, i dobrze wiesz, że nie zabiłem Julie.
– Ostrzegałem cię, żebyś trzymał się od tej sprawy z daleka.
– Nie zamierzam słuchać twoich ostrzeżeń.
Pistillo hałaśliwie wypuścił powietrze z płuc i pokiwał głową.
– Dobrze, twardzielu, a więc rozegramy to tak. – Podszedł bliżej i usiłował zmusić mnie do odwrócenia wzroku. Nawet nie mrugnąłem. – Pójdziesz siedzieć.
– Chyba przekroczyłem już moje dzienne zapotrzebowanie na pogróżki.
– To nie jest groźba, Will. Jeszcze tej nocy zostaniesz przewieziony do aresztu.
– Świetnie, wobec tego żądam adwokata. Spojrzał na zegarek.
– Za późno. Spędzisz tę noc w areszcie. Jutro staniesz przed sądem pod zarzutem usiłowania morderstwa i poważnego uszkodzenia ciała. Prokuratura stwierdzi, że możesz próbować uciec – powołując się na przypadek twojego brata – i zwróci się do sędziego o odrzucenie wniosku o zwolnienie za kaucją. Myślę, że sąd przychyli się do prośby prokuratury.
Chciałem coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie machnięciem ręki.
– Chociaż to ci się nie spodoba, nie obchodzi mnie, czy to zrobiłeś, czy nie. Zamierzam znaleźć dość dowodów, żeby cię skazać. Jeśli ich nie znajdę, sam je stworzę. W porządku, możesz powiedzieć o tym swojemu prawnikowi. Wszystkiemu zaprzeczę. Jesteś podejrzanym o morderstwo, który przez jedenaście lat pomagał ukrywać się bratu – zabójcy. Ja jestem jednym z najbardziej szanowanych pracowników wymiaru sprawiedliwości w kraju. Jak myślisz, komu uwierzą?
Spojrzałem na niego.
– Dlaczego to robisz?
– Powiedziałem ci, żebyś trzymał się z daleka.
– A co ty byś zrobił na moim miejscu? Gdyby chodziło o twojego brata?
– Nie chciałeś mnie słuchać. Twoja dziewczyna nie żyje, a Katy Miller ledwie uszła z życiem.
– Ja nie skrzywdziłem żadnej z nich.
– Właśnie, że tak. To twoja sprawka. Gdybyś mnie usłuchał, myślisz, że coś by im się stało? Może miał trochę racji, ale nacierałem dalej.
– A ty, Pistillo? Gdybyś nie ukrył powiązania śmierci Laury Emerson…
– Słuchaj, nie przyszedłem tu grać z tobą w pytania i odpowiedzi. Pójdziesz siedzieć. I nie
łudź się, dopilnuję, żebyś został skazany. Ruszył do drzwi.
– Pistillo! – zawołałem, a kiedy odwrócił się, zapytałem: – O co tak naprawdę ci chodzi? Odwrócił się i nachylił tak, że wargami prawie dotykał mojego ucha.
– Zapytaj swojego brata – szepnął i wyszedł.