2

Mój ojciec był sam w patiu na tyłach domu. Zapadła noc. Siedział zupełnie nieruchomo i spoglądał w mrok. Gdy stanąłem tuż za nim, powróciło niepokojące wspomnienie.

Mniej więcej cztery miesiące po śmierci Julii tak samo cicho zaszedłem ojca w piwnicy. Myślał, że w domu nie ma nikogo. W jego prawej dłoni spoczywał luger kaliber.22. Ojciec trzymał go delikatnie, jak jakieś małe zwierzątko. Nigdy w życiu tak się nie bałem. Stałem jak skamieniały. On nie odrywał oczu od pistoletu. Po kilku długich minutach szybko i na palcach wróciłem na górę i udałem, że dopiero od niedawna byłem w domu. Gdy znów zszedłem do piwnicy, pistolet znikł.

Przez tydzień nie odchodziłem od ojca na krok. Teraz wszedłem przez rozsuwane szklane drzwi.

– Cześć – powiedziałem.

Odwrócił się z szerokim uśmiechem. Dla mnie miał go zawsze.

– Cześć, Will – rzekł z czułością w chrapliwym głosie.

Ojciec zawsze uśmiechał się na nasz widok. Zanim to wszystko się stało, ojciec cieszył się popularnością. Ludzie lubili go. Był przyjacielski i godny zaufania, chociaż raczej szorstki, co nie zrażało, przeciwnie. Nawet jeśli miał uśmiech dla wszystkich, nie było to ważne. To rodzina była całym jego światem. Nic poza tym się nie liczyło. Kłopoty innych ludzi, nawet przyjaciół, niespecjalnie go wzruszały.

Usiadłem w fotelu naprzeciwko ojca, nie wiedząc, jak zacząć. Odetchnąłem kilka razy i usłyszałem, że on zrobił to samo. Przy nim czułem się cudownie bezpiecznie. Mógł być starszy i słabszy, a ja wyższy i silniejszy, ale wiedziałem, że w razie potrzeby bez namysłu przyjąłby wymierzony we mnie cios.

Miałem świadomość, że usunąłbym się na bok i bym mu na to pozwolił.

– Powinienem odciąć tę gałąź – rzekł, wskazując palcem w mrok. Niczego nie zdołałem tam dostrzec.

– Taak – mruknąłem.

We wpadającym przez szklane drzwi świetle było widać profil ojca. Przeszedł mu gniew i wróciło przygnębienie. Czasem myślę, że po śmierci Julii usiłował przyjąć na siebie ten cios, ale nie zdołał utrzymać się na nogach. W jego oczach wciąż widniało zaskoczenie, jak u człowieka, który został niespodziewanie uderzony w brzuch i nie wie za co.

– Dobrze się czujesz? – zapytał. Standardowe pytanie, którym zaczynał każdą rozmowę.

– Świetnie. To znaczy, nie, ale…

– Ojciec machnął ręką.

– Tak, głupio zapytałem.

Zamilkliśmy. Zapalił papierosa. Nigdy nie palił w domu. Ze względu na dobro dzieci i w ogóle. Zaciągnął się, a potem, jakby nagle sobie o tym przypomniał, spojrzał na mnie i zdusił butem niedopałek.

– Nie ma sprawy – powiedziałem.

– Uzgodniliśmy z twoją matką, że nigdy nie będę palił w domu.

Nie sprzeczałem się z nim. Splotłem dłonie i położyłem je na kolanach. Potem ruszyłem do natarcia.

– Mama wyznała mi coś przed śmiercią.

– Zerknął na mnie.

– Powiedziała, że Ken wciąż żyje.

Ojciec zdrętwiał, ale tylko na moment. Na jego ustach pojawił się smutny uśmiech.

– To przez lekarstwa, Will.

– Ja też tak myślałem – z początku.

– A teraz?

Wpatrywałem się w jego twarz, szukając śladu kłamstwa. Oczywiście, krążyły plotki. Ken nie był bogaty. Wielu zastanawiało się, skąd mój brat wziął pieniądze na to, żeby tak długo się ukrywać. Moim zdaniem po prostu ich nie miał i tamtej nocy on też zginął. Inni ludzie uważali, że moi rodzice wysyłali mu pieniądze.

Wzruszyłem ramionami.

– Zastanawiam się, dlaczego powiedziała to po tylu latach.

– To przez lekarstwa – powtórzył. – Była umierająca, Will.

Druga część odpowiedzi wydawała się zawierać tak wiele treści. Milczałem chwilę, a potem zapytałem:

– Sądzisz, że Ken żyje?

– Nie – odrzekł i odwrócił głowę.

– Czy mama coś ci mówiła?

– O twoim bracie?

– Tak.

– Mniej więcej to samo, co tobie.

– Że Ken żyje?

– Tak.

– Powiedziała coś jeszcze? Ojciec wzruszył ramionami.

– Że on nie zabił Julie. Mówiła, że wróciłby, ale najpierw musi coś załatwić.

– Co takiego?

– Nie wiedziała, co mówi, Will.

– Zapytałeś ją?

– Oczywiście. Po prostu majaczyła. Już mnie nie słyszała.

– Uspokoiłem ją, że wszystko będzie dobrze.

Znowu odwrócił głowę. Zastanawiałem się, czy pokazać mu fotografię Kena, ale postanowiłem tego nie robić. Chciałem dobrze to przemyśleć, zanim ruszymy tym tropem.

– Uspokoiłem ją, że wszystko będzie dobrze – powtórzył.

Przez rozsuwane szklane drzwi widziałem jeden z tych sześcianów z kolorowymi zdjęciami, spłowiałymi na słońcu. W pokoju nie było żadnych nowych zdjęć. W naszym domu czas zatrzymał się jedenaście lat temu jak zegar z tej starej piosenki, który stanął po śmierci dziadka.

– Zaraz wrócę – rzekł ojciec.

Patrzyłem, jak wstaje i odchodzi, aż wydawało mu się, że już nikt go nie widzi. Ja jednak dostrzegałem jego sylwetkę w ciemności. Opuścił głowę. Ramiona zaczęły mu drżeć. Chyba nigdy nie widziałem, żeby mój ojciec płakał. Teraz też nie chciałem na to patrzeć.

Odwróciłem się i przypomniałem sobie inną fotografię, którą spostrzegłem na górze: ukazującą moich rodziców na pokładzie statku, opalonych i szczęśliwych. Być może on również o niej myślał.

Kiedy obudziłem się późno w nocy, Sheili nie było w łóżku.

Usiadłem i zacząłem nasłuchiwać. Cisza. Przynajmniej w mieszkaniu. Słyszałem typowy o tak późnej porze cichy szum samochodów jadących ulicą, która biegła poniżej. Spojrzałem na drzwi łazienki. Nie paliło się w niej światło. W całym mieszkaniu było ciemno. Zamierzałem ją zawołać, lecz nie chciałem zakłócać panującej wokół ciszy. Wyślizgnąłem się z łóżka. Pod stopami poczułem grubą wykładzinę, często używaną w wieżowcach do tłumienia odgłosów z góry i z dołu.

Mieszkanie było nieduże, zaledwie dwupokojowe. Boso podszedłem do drzwi i zajrzałem do saloniku. Sheila siedziała na parapecie i spoglądała na ulicę. Spojrzałem na jej plecy, na łabędzią szyję, cudowne ramiona i na włosy spływające po ich białej skórze. Ten widok znów mnie poruszył. Nasz związek jeszcze nie wyszedł z fazy pierwszego zauroczenia, kiedy za każdym razem pragnie się przebiec przez park, żeby jak najszybciej zobaczyć ukochaną, i ściskania w dołku na jej widok.

Wcześniej tylko raz byłem zakochany. Bardzo dawno temu.

– Hej – powiedziałem.

Obróciła się, tylko trochę, ale to wystarczyło. Miała łzy na policzkach. Widziałem, jak spływają w blasku księżyca. Płakała cicho, bez szlochów, łkań czy choćby przeciągłych westchnień. Tylko roniąc łzy. Stałem w drzwiach i zastanawiałem się, co powinienem zrobić.

– Sheila?

Na naszej drugiej randce zademonstrowała sztuczkę karcianą. Kazała mi wybrać dwie karty i wepchnąć je w środek talii. Potem rzuciła całą talię na podłogę – oprócz tych dwóch wybranych przeze mnie kart. Uśmiechnęła się szeroko, pokazując mi je. Odpowiedziałem uśmiechem. To było… jak to określić? Pocieszne. Sheila była pocieszna. Lubiła sztuczki karciane, wiśniowy Cool – Aid i boys bandy. Śpiewała arie operowe, pożerała książki i płakała, oglądając mydlane opery. Potrafiła świetnie naśladować głosy Homera Simpsona i pana Burnsa, chociaż Smithers i Apu nie wychodzili jej już tak dobrze. Przede wszystkim lubiła tańczyć. Uwielbiała zamykać oczy, oprzeć głowę na moim ramieniu i poddać się rytmowi.

– Przepraszam, Will – powiedziała, nie odwracając głowy. Za co? – zdziwiłem się.

– Nie odrywała oczu od okna.

– Wracaj do łóżka. Przyjdę za kilka minut.

Chciałem zostać lub powiedzieć jej coś pocieszającego. Nie wiedziałem co. W tym momencie była nieosiągalna. Coś ją dręczyło. Nierozważny gest lub słowa mogły okazać się zbędne albo nawet szkodliwe. Przynajmniej tak sądziłem. Dlatego popełniłem ogromny błąd. Wróciłem do łóżka i czekałem.

Sheila nie przyszła.

Загрузка...