17.

Ktoś mi kiedyś opowiadał, że ponad połowa młodych autorów, posyłających swe genialne utwory do wydawnictw, rozpoczyna powieść sceną cierpień skacowanego bohatera. Bohater otwiera oczy, łapie się za pękającą głowę, przypomina sobie ilość wypitego alkoholu, łyka aspirynę i chciwie pije wodę. Następnie, heroicznie rozprawiając się z konsekwencjami własnej głupoty, wdziewa kolczugę albo skafander, bierze teczkę lub klawiaturę i wyrusza na wyprawę lub do Internetu. Heroiczny pojedynek bohatera z kacem, skurczem naczyń i odwodnieniem jest wręcz nieuchronny. Zapewne w ten sposób młodzi autorzy chcą zmusić czytelnika, by wszedł w skórę ich bohatera – niewielu ludziom zdarza się ratować galaktykę czy pokonać Czarnego Władcę, ale z kacem walczyli niemal wszyscy.

Osobiście śmiem wątpić, czy bohater, który poprzedniego dnia upił się do nieprzytomności, wiele zwojował. Nieważne, czy jest żylastym krasnoludem, czy młodym Jedi. Na kacu można cierpieć, marzyć o zdrowym trybie życia, tępo gapić się w telewizor. Ale nie dokonywać wielkich czynów.

Otworzyłem oczy i zrozumiałem, że powinienem cierpieć. Skoro już upiłem się do takiego stopnia, że nie dotarłem do własnego łóżka…

Ale głowa mnie nie bolała, czułem się rześki, wypoczęty i pełen sił. Wyspałem się znakomicie! Zdaje się, że gdybym naprawdę położył się w śniegu pod wieżą, też nic by mi się nie stało.

Poza tym stwierdziłem, że jestem przykryty kołdrą, a pod moją głowę wsunięto poduszkę.

Taak…

Wszedłem na pierwsze piętro, ale nie znalazłem nikogo w swoim łóżku. Za to z drugiego piętra dobiegał brzęk naczyń. No niemalże rodzinna idylla. Kochanie, co mamy dzisiaj na śniadanie?

– Kochanie, co mamy dzisiaj na śniadanie?! – zawołałem.

Brzęk ustał na chwilę, zastąpiony niezrozumiałym mruczeniem. Po krótkiej przerwie – jakby ktoś szybko gryzł i przełykał – usłyszałem:

– Podejrzanie pachnąca kiełbasa i czerstwy chleb. Chcesz?

– Chcę – odpowiedziałem, wstając.

Nastia nie wyglądała najlepiej. Blada twarz, pod oczami ciemne kręgi. Stała przy stole, krojąc kiełbasę na kanapki. Miała na sobie jedynie mój biały T-shirt. Podkoszulek był wystarczająco długi, żeby zdjęcie Nastii nie podpadło pod kategorię porno, na tyle krótki, by zakwalifikowało się do miękkiej erotyki – pupa zasłonięta, ale do kolan jeszcze daleko.

– Jak się czujesz? – zapytałem.

– Koszmarnie – odpowiedziała szczerze Nastia. – Chcę żreć. Nie jeść, tylko właśnie żreć. I jeszcze jestem zła, i mam ochotę kogoś zabić.

– Że koszmarnie, to dobrze. Ale że zabić, to źle.

– A co, masz doświadczenie? – spytała drwiąco Nastia.

– Dzięki twoim staraniom. „Za godzinę ruszajcie za mną. Znajdziecie białą różę. Człowiek odpowie na wszystkie pytana”.

– I… co? – Nastia zmieniła się na twarzy. Teraz patrzyła na mnie z zakłopotaniem i lękiem.

– Poszedłem. W hotelu „Biała Róża” czekała na nas zasadzka. No i…

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie! To nie tak, jak pan myśli! Zupełnie nie tak!

Usiadłem przy stole. Mój wzrok ciągle próbował zjechać poniżej podkoszulka, z pewnym wysiłkiem popatrzyłem Nastii w oczy. Albo to zauważyła, albo poczuła spojrzenie, bo też usiadła. Teraz dzielił nas stół.

– Opowiadaj – poleciłem. – Jak się nazywasz?

– Nastia Tarasowa.

Albo wiadomość o zasadzce tak ją poruszyła, albo użyłem odpowiedniego tonu. Tak czy inaczej, zachowywała się jak przykładna nastolatka, przyłapana przez rodziców z papierosem i butelką piwa podczas oglądania lesbijskiego pornola.

– Doskonale. Ile masz lat?

– Dziewiętnaście.

– Cudnie. Szkołę przynajmniej skończyłaś?

– Słucham? Ja… ja studiuję!

– Matematykę? – prychnąłem.

– Nie. Historię…

W pierwszej chwili myślałem, że ironizuje, ale nie, intuicja celnika podpowiadała, że Nastia mówi czystą prawdę.

– To dobrze, że się uczysz – powiedziałem. – Co to za facet, z którym przechodziłaś przez wieżę?

– To nie pana sprawa!

– Otóż właśnie że moja! – Nie wytrzymałem i wziąłem ze stołu kanapkę. – Nawarzyłaś piwa? To teraz odpowiadaj. Kto to jest?

– No… przyjaciel.

– Aha.

– To nie to, co pan myśli!

– Zdaje się, że ciągle myślę nie to co trzeba. Guzik mnie obchodzi, czy z nim śpisz, czy nie! Kim on jest?

– Kłamie pan – stwierdziła Nastia. – Właśnie że pana obchodzi. Tak, to mój kochanek! Jestem już dorosła!

– Kim on jest?

– To biznesmen. Zajmuje się inwestycjami i konsultingiem.

– Ślicznie. Zajęcie godne szacunku. A skąd wie o funkcyjnych?

Właściwie dlaczego się tak wściekłem? Czyżbym naprawdę był zazdrosny?

– A pan to ma niby lepsze? Zamykać i otwierać drzwi, myślałby kto – burknęła Nastia. – To bardzo porządny człowiek. I uczciwie płaci podatki, sam mi mówił.

– Teraz wszyscy tak mówią. Więc skąd wie?

Nastia wzruszyła ramionami.

– Nie pytałam. Powiedział mi o tym pół roku temu. Najpierw myślałam, że to żart, a potem zaczęliśmy chodzić do Kigimu, do innych miast…

– Kimgimu.

– Wszystko jedno. Często z nim chodziłam, tyko przez inne cła. A tamtego dnia zadzwonił i powiedział, że w czwórce będzie wspaniały koncert.

– W czwórce?

– No, Ziemia-cztery, Antyk. Z Moskwy trudno się tam dostać, najlepiej przez wieżę obok Siemionowskiej na dziewiątkę, tam kilometr na piechotę, druga wieża i już wygodnie do Antyku.

Pomyślałem, że cła najwyraźniej ciągną do siebie. Gdyby je rozrzucało chaotycznie po światach, to nie byłoby sytuacji „kilometr na piechotę”. A tu ja mam w zasięgu ręki wieżę w Kimgimie, w Nirwanie… może nawet w Moskwie,

– No dobrze, mieliście jechać do Antyku na koncert – powiedziałem. – Co dalej?

– Przyjechałam do Miszy, a on mówi, że pojawiło się nowe cło i można przez Kimgim, będzie szybciej. Co prawda, tam znowu trzeba na Ziemię przez Wiesbaden, za to potem do Frankfurtu i stamtąd już wygodnie do Antyku.

Popatrzyłem na dziewczynę z nowym uczuciem. Pewnie, że teraz często się słyszy opowieści w rodzaju: „Skoczyliśmy na weekend na Krym”, albo: „Machnęliśmy się do Turcji”, a turyści wybierają najbardziej wymyślne trasy: „Przylatujemy do Francji, bo łatwo dostać wizę, wynajmujemy samochód, jedziemy do Włoch i tam wypoczywamy”. To zwykła klasa średnia. O autostopowiczach, którzy z setką euro w kieszeni jechali do Portugalii i z powrotem, nawet nie warto wspominać.

Ale aż tak? Do jednego świata na koncert przez dwa inne, żeby zaoszczędzić czas – to naprawdę robiło wrażenie…

– A koncert był dobry?

– Nie dotarliśmy. Szkoda… To zespół „Kraj”, bębny i flety, bardzo fajne. – Nastia zamilkła stropiona. – Przecież pan pewnie nie słyszał.

– Dobrze, do rzeczy – powiedziałem.

Pomyślałem o tych wszystkich niezliczonych zespołach, które czasem słyszy się u kogoś na imprezie albo znajduje w Internecie. Zespoły, grające dziwną etniczną muzykę, o których nie ma żadnych informacji, tylko nagrania lub pliki i wąski krąg fanów, żyjących plotkami i mitami. Ile takich zespołów nie należy do naszego świata? Ile nagrań przyszło z Kimgimu, Antyku czy innych zamieszkanych światów, żeby rozpłynąć się w oceanie ziemskiej muzyki?

– No i postanowiliście przejść przez moje cło. A co miał znaczyć twój list?

– Nie mój.

– Nastiu… Widziałem, jak go rzuciłaś.

– Owszem. Bo mnie Misza prosił.

– Słucham?

Nastia westchnęła.

– Misza. Mnie. Prosił. Powiedział: „Zrobimy kawał temu celnikowi. To jeszcze chłopiec, nic nie rozumie. Podrzucimy mu list, celnik pójdzie za nami, znajdzie hotel, a staruszka wszystko mu opowie”. Kiedyś tam nocowaliśmy.

Zamilkła, patrząc na mnie niewinnymi, błękitnymi oczętami.

Pokręciłem głową i westchnąłem.

– No tak, miałaś czas, żeby się przygotować. Nastiu… jestem celnikiem.

Nastia rozłożyła ręce.

– No to co?

– Wyczuwam kłamstwo. Darujmy sobie te fantazje, dobrze? Po co zwabiłaś mnie do hotelu?

– Nie chcieliśmy nic złego!

– Rozumiem. Dlatego tłum młodych idiotów torturował staruszkę i personel hotelu. Torturowali dziecko! A potem zaatakowali mnie. – Zawiesiłem głos, robiąc przerwę, którą Nastia natychmiast wypełniła:

– Illan żyje?…

– Dziewczyna? Była lekarka funkcyjna? Pytania będziesz zadawać później. Teraz odpowiadaj.

– A niby dlaczego? – stanęła okoniem Nastia.

– Może dlatego, że jestem funkcyjnym? – Wziąłem ze stołu łyżkę i starannie zawiązałem ją w supełek. Palce mnie zabolały, ale supełek wyszedł całkiem ładny.

– Też mi Sherlock Holmes! – prychnęła Nastia.

– No to może z wdzięczności? – zasugerowałem. – Za to, że siedzisz tu i pijesz herbatę, a nie ślinisz się w towarzystwie narkomanów?

Zaczerwieniła się.

– Dziękuję… ja… rzeczywiście…

– Opowiadaj – poleciłem.

Nastia wahała się jeszcze, w końcu potrząsnęła głową – „raz kozie śmierć!” – i wypaliła:

– Należę do podziemia.

– Od dawna?

– Od pięciu lat.

– Ho, ho! – To, co mówiła, brzmiało zdumiewająco, ale najwyraźniej było prawdą. – Chodziłaś na kółko „młody partyzant”?

– Uratowałam Illan. Ona pokłóciła się ze swoimi… i odeszła do naszego świata. Polowali na nią… a ja pomogłam jej się ukryć. To ona mi wszystko opowiedziała.

– A przecież nie na darmo zaprzyjaźniłaś się z porządnym człowiekiem Miszą – powiedziałem powoli. – To zadanie podziemia.

– Pana to nie dotyczy! – skoczyła Nastia.

– Dobrze, dobrze – powiedziałem uspokajająco. – Jak sobie chcesz. Powiedz w takim razie mnie, złemu funkcyjnemu, przeciwko czemu wy, dzielne i dobre dziewczynki, walczycie?

– Niepotrzebnie pan ironizuje – oznajmiła Nastia. – Wśród nas są i dziewczęta, i chłopcy. I ja nie uważam, że pan jest zły. Bardzo mi przykro, że pana zaatakowali… że tak się wszystko złożyło. – Uśmiechnęła się i dodała: – Pan jest bardzo miły.

Stropiłem się i burknąłem:

– Gdzie mi tam do Miszy… Słuchaj, przejdźmy na ty. Jestem od ciebie niedużo starszy.

– Zwłaszcza po tym, co wczoraj było. – Nastia się uśmiechnęła. Jej zakłopotanie minęło bez śladu, najwyraźniej zauważyła, że mi się podoba.

Zawsze to samo! Kiedy tylko dziewczyna zrozumie, że podoba się chłopakowi, od razu zaczyna się kokieteria i zarozumialstwo.

– Ku mojemu wielkiemu żalowi – westchnąłem – nie było niczego, prócz zimnego prysznica. To co, jesteśmy na ty?

– Jak chcesz.

– Nastiu, jestem funkcyjnym od trzech dni. Wielu rzeczy nie rozumiem i nikt mnie nie pytał, czy chcę zostać funkcyjnym, czy nie. Ale na razie nie widzę żadnych powodów, dla których młoda, ładna dziewczyna miałaby walczyć z funkcyjnymi.

– Walczymy przeciwko władzy funkcyjnych!

– Puk-puk! – Przechyliłem się przez stół i postukałem Nastię po głowie. Była tak zaskoczona, że nawet się nie odsunęła. – Jest tam kto? Pusto, nikogo nie ma… Jakiej władzy?

– We wszystkich światach utrzymujecie kontakty z miejscową elitą! Pracujecie dla niej! – wypaliła Nastia. – Korzystacie z dóbr niedostępnych zwykłym ludziom! Macie tajną policję. Ukrywacie prawdę o możliwości podróżowania między światami!

Wzruszyłem ramionami.

– Potworne przestępstwa, nie ma co! I na czym polega kryminał kontaktów z miejscową elitą? Czy funkcyjni uchwalają ustawy? Naciskają na rządy?

– Nie wiem – wyznała szczerze Nastia. – Ale zrośliście się z władzą.

– Wszystko na świecie zrosło się z władzą. Poeci wysławiają rządy, biznesmeni lobbują wygodne ustawy. Co my mamy z tym wspólnego? My mamy swoje życie. To my jesteśmy zmuszeni podporządkować się miejscowej władzy, a nie ona nam. Służymy, to prawda…

– Właśnie! Służycie władzy, zamiast służyć narodowi!

– Jak sobie wyobrażasz służenie narodowi? Jeden funkcyjny przypada na sto tysięcy ludzi. Czy lekarz funkcyjny może przyjąć jednego dnia… choćby tysiąc chorych? Czy ja, celnik, mogę wpuścić na plażę dziesięć tysięcy amatorów smażenia się na słońcu?

– Dlaczego nie? – spytała wyzywająco Nastia. – Otwierasz drzwi i niech sobie idą.

Zastanowiłem się i pokręciłem głową.

– Nie, nie da rady. Muszę osobiście z każdym porozmawiać. Muszę sprawdzić, czy nie ma kontrabandy. Na jednego człowieka zejdzie się co najmniej minuta.

– Dlaczego?

– Tak po prostu jest – odparłem. – Wiem o tym, to wiedza w czystej postaci. Nastiu, nie mogę pootwierać wszystkich drzwi na oścież. To nie przejdzie, nie zadziała. Człowiek musi wejść, ja zamykam za nim drzwi, rozmawiam, wpuszczam do innego świata. Żaden funkcyjny nie jest w stanie służyć wszystkim chętnym. Podobnie jak wszyscy ludzie na świecie nie mogą wsiąść jednego dnia do samolotów i polecieć nad morze na weekend – nie wystarczy samolotów, paliwa, lotnisk! Ja też mam swoje ograniczenia. Albo taki mistrz-fryzjer. Podobno robi piękne fryzury. Ludzie oczu nie mogą oderwać! Ale też tylko dwóm, trzem czy pięciu klientom dziennie.

Chyba ją przekonałem.

– Chcesz powiedzieć, że jesteście przedmiotami luksusu? – zapytała złośliwie.

– Nie przedmiotami. Wyobraź sobie śpiewaka. Ma cudowny głos i wszyscy pragną go usłyszeć, ale może dać tylko jeden koncert dziennie. Czy śpiewak jest winien, że nie dogodzi wszystkim? Albo weźmy lekarza, który wykonuje supertrudne operacje i tysiące chorych…

– No dobrze. – Nastia zmarszczyła nos. – Ale dlaczego służycie tylko władzy?

– Czemu tylko? Był tutaj pewien satyryk… i piosenkarka… z przyjaciółmi. A twój przyjaciel jest biznesmenem. Wszyscy, którzy osiągają sukces, prędzej czy później dowiedzą się o naszym istnieniu i staną się naszymi klientami. Dobrze, jedźmy dalej. Mówisz, że wykorzystujemy swoje zdolności dla siebie?

Nastia milczała.

– Słyszałaś kiedyś przysłowie: „Szewc bez butów chodzi”? Byłoby dziwne, gdybyśmy się nawzajem nie karmili, nie leczyli i nie bronili! Tak się nie dzieje, Nastiu! Nie ma na świecie głodnych kucharzy czy bezdomnych właścicieli hoteli! Co jeszcze? Tajna policja?

Nastia skinęła głową.

– A kto nas obroni? Co mam zrobić, jeśli coś się stanie? Biec na milicję? A pamiętasz, jak twoi przyjaciele zaatakowali staruszkę i niewinnych ludzi, pomagających jej w hotelu? Oskarżacie nas, a sami jakie stosujecie metody?

– Nie wiedziałam, że tak się stanie! – wykrzyknęła Nastia. – Chcieliśmy tylko złapać kilku funkcyjnych! Ciebie, ponieważ jesteś niedoświadczony i jeszcze nie otworzyłeś wszystkich drzwi, i Feliksa, ponieważ on jest w Kimgimie najważniejszy!

Ugryzła się w język, rozumiejąc, że powiedziała za dużo. Ale ja puściłem to mimo uszu.

– Ostatni punkt – powiedziałem. – Mówisz, że ukrywamy prawdę o istnieniu światów równoległych. Załóżmy. Czy wiesz, co by się stało, gdybyśmy wyjawili tę prawdę? Masz pojęcie, ilu awanturników rzuciłoby się na podbój nowych światów? I to nie tylko tych, gdzie nie ma ludzi, oni przede wszystkim chcieliby zająć światy już zamieszkane. A jeśli opowiemy ludziom o innych światach, ale nie otworzymy przejść, znienawidzą nas. To prawda, jesteśmy silniejsi od ludzi, ale przeciwko armii raczej nie ustoimy. Przecież my nie mamy żadnej armii! Podprowadzą czołgi…

– Wieżę taką jak ta można zniszczyć jedynie bombą jądrową.

– Nie sądzę, żeby to kogoś powstrzymało – odparłem ponuro. – Nastiu, zrozum, jest nas niewielu i właśnie dlatego musimy się ukrywać. Nie jesteśmy w stanie uszczęśliwić całego świata… wszystkich światów. Ale w miarę możliwości pomagamy ludziom, przyczyniamy się do postępu.

– Mówisz jak funkcyjny!

– Jestem funkcyjnym. Dobrze, jeśli nie mam racji, powiedz mi, w którym punkcie?

– Illan by ci wszystko wyjaśniła!

– Więc sama nie wiesz, dlaczego z nami walczysz? – Uniosłem brwi.

– Dlatego że ty… ty to wszystko zupełnie inaczej tłumaczysz! – Nastia była wyraźnie rozstrojona. – Mówisz te same rzeczy, tylko kiedy ty o nich mówisz, to… to one wyglądają normalnie!

– To dlaczego sama się nie zastanowisz, nie ruszysz głową? – zapytałem z satysfakcją. – Znalazła się… bohater podziemia, radiotelegrafistka Ket… Po co ja wam jestem potrzebny?

– Jesteś nowy… i nie wszystkie drzwi miałeś otwarte. Illan mówiła, że potrzebna nam Ziemia-jeden. To kluczowy świat.

– A ona istnieje?

– Oczywiście – Nastia spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nasza Ziemia ma numer dwa. Illan uważa, że funkcyjni przyszli z Ziemi-jeden.

– Ja jestem stąd, miejscowy.

– No tak. Ale pierwsi funkcyjni przyszli z Ziemi-jeden. I oni trzymają swój świat zamknięty przed wszystkimi.

– Jacy oni?

– Nie wiemy. Ale pewnie nie jest ich dużo.

– Spiskowa teoria dziejów – powiedziałem. – Rozumiesz? Gdy wszystko na świecie tłumaczy się czyimiś intrygami. Masonów, kosmitów… tajnej władzy światowej…

– To ostatnie pasuje.

– Ależ nie ma czegoś takiego! – Machnąłem ręką i wstałem. – Wszyscy potrzebują mojej nieszczęsnej wieży. Polityk marzy, żeby zajrzeć w przyszłość. Wy szukacie Ziemi, która nie istnieje.

– Skąd wiesz, że nie istnieje?

– Od Feliksa.

Nastia nabzdyczyła się i umilkła. Ale ja już się nakręciłem.

– Wiesz, co ci powiem, droga opozycjonistko? Wracaj do domu. Ucz się pilnie i bądź grzeczna. Idź do fryzjera, zrób się na bóstwo dla wujka Miszy, on lubi ładne dziewczynki. Przy okazji, gdzie on właściwie jest?

Nagle uzmysłowiłem sobie, że ciągle nie wiem, jak Nastia znalazła się w Nirwanie.

– Nie wiem – wyznała. – Szliśmy ulicą w Antyku i wtedy podeszło do nas dwóch miejscowych, policjant i jeszcze ktoś.

– Funkcyjni?

– Tak. Dowiedzieli się skądś, że jestem związana z podziemiem, i zaczęli mnie wypytywać. Milczałam, a potem powiedziałam, że muszę iść do toalety. Próbowałam uciec, ale… dogonili mnie. Nie wiem, co zrobili, ale ocknęłam się już w tamtej wsi. Wiedziałam, gdzie jestem, opowiadali nam o Nirwanie. Tylko… wszystko wiedziałam, a wstać i wyjść już nie mogłam.

– A twój przyjaciel?

Nie odpowiedziała.

– Jasne. – Skinąłem głową. – Zresztą nie należy go winić.

– Na pewno by mnie potem uratował! Co miał zrobić, rzucić się na policjanta?! Na pewno dotarłby do Nirwany, tylko później!

Nastia zjeżyła się, oczy jej rozbłysły – wyraźnie przygotowała się do długiej i zażartej dyskusji, ale ja nie protestowałem.

– Tak, to brzmi logicznie – przyznałem. – Dobrze. Bardzo mi było miło, Nastiu. Cieszę się, że się dobrze czujesz. Pisz listy, ślij telegramy. Kiedy będziesz przechodzić, zajrzyj.

Nastia wstała gwałtownie.

– Dziękuję, celniku. Służ dalej, dobrze ci to wychodzi! Twoi panowie będą zadowoleni!

Poszła dumnie w stronę schodów.

– Nazywam się Kirył – oznajmiłem. – I co, pójdziesz tak jak teraz, w podkoszulku?

Nastia stanęła jak wryta. Nie udało się dumnie wyjść.

– Chodź.

Dałem jej swoje stare dżinsy. Wisiały na niej jak na wieszaku, ale zrobiłem dodatkową dziurkę w pasku i jakoś się trzymały. Za to adidasy były prawie dobre, tylko o numer czy dwa większe – Nastia miała duże stopy.

– Gdzie mieszkasz?

– Na Prieobrażeńskim.

– Trzymaj.

Dałem jej dwie setki, na taksówkę wystarczy. Nastia bez fałszywej skromności wsunęła je do kieszeni. Na jej twarzy pojawiło się zdumienie – pogrzebała w kieszeni i wyjęła moją niezbyt świeżą chusteczkę. Ze wstrętem rzuciła ją na podłogę, wytarła rękę o spodnie.

Udałem, że tego nie widzę. Zerknąłem w okno – w Moskwie nie padał deszcz, było zimno, ale słonecznie. No cóż, trochę zmarznie. Kurtki nie miałem zamiaru oddawać.

– Celniku, a dokąd…

– Kirył.

– Kirył, a dokąd otworzyło się nowe okno?

Rzeczywiście! Przecież w nocy powinno się otworzyć nowe przejście!

– Ciebie to już nie dotyczy – oznajmiłem. – Przykro mi, ale twoje spacery po innych wymiarach dobiegły końca. Wszystkiego dobrego.

Nastia zeszła na dół. Otworzyłem drzwi, wypuszczając ją do Moskwy, popatrzyłem pytająco w oczy. Ciekawe, czy odejdzie bez słowa?

– Dziękuję – powiedziała Nastia z wyraźną niechęcią. – Za ubranie… i w ogóle. Mimo różnic ideologicznych, zachowujesz się przyzwoicie. Jak mężczyzna.

A potem się odwróciła i z dumnie uniesioną głową poszła w stronę ulicy. Zdumiewające, ale nawet w moich starych ciuchach wyglądała ładnie.

Westchnąłem i zamknąłem drzwi. Gdzie ona nałapała takich wyrażeń? Mimo ideologicznych różnic… Może chodzi na zajęcia kółka „Młody liberał”?

– Ładna dziewczyna leży w krzakach nago – powiedziałem na głos. – Inny by ją zgwałcił, ja tylko trącę nogą.

Ciekawe, czy wszyscy funkcyjni mają takie problemy w życiu osobistym. I właśnie dlatego flirtują ze sobą? Chociaż nie, Feliks mówił, że ma rodzinę, dzieci.

Dobra, nieważne. Jeszcze mi tylko brakowało romansu z młodą awanturniczką. Cała Moskwa dookoła!

I cztery inne światy. A jednego z nich nawet jeszcze nie widziałem.

Pokusa była bardzo silna, ale przede wszystkim wszedłem po schodach na górę. Chciałem sprawdzić, czy nie pojawiło się nowe piętro.

Pojawiło się. Nieduży okrągły pokój z jednym oknem, wychodzącym na Moskwę. Przy ścianach stały regały z ciemnego drewna, sięgające aż do sufitu. I puste. Poza tym był tu jeszcze stolik, a przed nim głęboki, wygodny fotel. I kominek, wygasły oczywiście, ale chyba prawdziwy.

Puste regały na książki sprawiają przygnębiające wrażenie. Jak pomieszczenie, w którym leżą sterty ubrań, butów, drobiazgów, a ludzi ani śladu, bo gdzieś zniknęli.

No nic. Zapełnię tę bibliotekę.

Stałem tak kilka minut, patrząc na puste półki. Wyobrażałem sobie, jak przyjemnie będzie usiąść tu w zimowy wieczór, rozpalić ogień w kominku, otworzyć książkę i zerkając na obrzydliwie mokrą Moskwę, zagłębić się w lekturze. I jeszcze palić fajkę, koniecznie fajkę, a na stoliku niech stoi kubek z gorącą herbatą z cytryną. I jeszcze może kieliszek z odrobiną dobrego, starego koniaku. Nawet nie po to, żeby pić, ale żeby między łykami herbaty wdychać aromat i znów pogrążać się w lekturze.

Westchnąłem – nie z żalu, że marzenie jest nieosiągalne, lecz w przedsmaku chwili, gdy zostanie urzeczywistnione. Tak będzie, na pewno. Przecież jestem funkcyjnym, urodzonym celnikiem.

Tylko dlaczego właśnie celnikiem? Dlaczego nie stałem się mistrzem handlu, właścicielem sklepu z komputerami, telewizorami i inną techniką? Byłaby w tym jakaś logika i konsekwencja.

Wzruszyłem ramionami i zszedłem na pierwsze piętro. Kiedy człowiek zacznie się tak zastanawiać, to rzeczywiście można dojść do światowego spisku! A ja nie chcę. Do diabła z nimi wszystkimi! Z politykami, policjantami, konspiratorami. Jeśli ostatnie drzwi otworzą się do bezludnego świata, to tylko się ucieszę. Może kiedyś Księżyc spadł tam na Ziemię i wokół wieży wrą jeziora lawy, wybuchają wulkany? Albo jakiś dziwny wybuch na Słońcu zniszczył wszystko, co żyło, i wieża stoi wśród wydm skrzypiącego piasku, nad którymi wyje azotowy wiatr? I jeszcze byłoby nieźle, gdyby Ziemia się nie kręciła. No co, różne kataklizmy mogły sprawić, że cała planeta przestała nadawać się do życia i teraz nie jest nikomu potrzebna! Rozłożę ręce przed politykiem Dimą, poślę w cholerę Illan i Nastię i będę sobie żył dla własnej przyjemności.

Z tą myślą zdjąłem pokrętła z ostatniego okna.

W pierwszej chwili pomyślałem, że wieża stoi w lesie. Gałęzie drzew kołysały się tuż przy oknie, jakiś nachalny ptak patrzył na mnie przez szybę – no proszę, to znaczy, że zwierzęta widzą moją wieżę! Tu było zielono i słonecznie, tu jeszcze panowało lato, prawdziwe, zwyczajne, żywe! To nie jakaś tam malowanka-Nirwanka czy tropikalny majestat – to powszednie moskiewskie lato, spokojne i umiarkowane.

A potem poprzez drzewa zobaczyłem iglicę wieży Ostankino…

Czyli jednak zamieszkany świat. Jeden z pierwszej piątki? Ziemia-cztery, pięć albo sześć? A może upragniony Arkan, świat, w którym wszystko jest takie, jak u nas, tylko nieco przesunięte w czasie?

A może mityczna Ziemia-jeden? Ha, gdyby Nastia wyjrzała przez to okno, musiałbym siłą wypchnąć ją z wieży.

Trzeba będzie sprawdzić.

Jakby chcąc odsunąć tę chwilę, obszedłem pozostałe okna. Najbardziej interesowała mnie teraz Ziemia-siedemnaście – może Kotia się rozmyślił i wrócił? Nieważne, sam czy z uciekinierką.

Ale brzeg był pusty. W promieniach słońca błyszczała tylko pusta butelka po piwie. Nieładnie, nieładnie. Trzeba będzie sprzątnąć.

Tym jednak zajmę się później. Teraz zżerała mnie ciekawość, jaka wygrana padła na ten ostatni los.

Загрузка...