21.

Wrogowie zostają przyjaciółmi znacznie rzadziej niż przyjaciele wrogami.

Takie jest prawo natury. Wszystko na świecie dąży od złożoności do prostoty. To, co żywe, umiera, skały rozsypują się w piasek, wzorzyste śnieżynki topnieją i przemieniają się w krople wody. Ogień w ciągu minuty pożera drzewo, które rosło dziesiątki lat. Butelka z kwasem w rękach maniaka w ciągu trzech sekund rozpuszcza farby na obrazie, któremu malarz oddał połowę swojego życia. Kula w jednej sekundzie przerywa życie dziecka, które matka nosiła w swoim łonie przez dziewięć miesięcy, a potem jeszcze osiemnaście lat wychowywała. Jedno jedyne słowo może przemienić starych przyjaciół w zajadłych wrogów. Asteroida, której droga przecina się z orbitą planety, niszczy wszystko, co żyje. Gwiazda, stając się supernową, spala swoje planety, materia i energia nieuchronnie rozbiegają się w przestrzeni, przemieniając żywy wszechświat w nieruchomą nicość.

Rozpad, śmierć, zniszczenie – to bardzo proste działania. Ale życie sprzeciwia się prostocie, buntuje się przeciw prawom przyrody. Nie dostrzegając śmierci i rozpadu, rosną trawy i zwierzęta. Zapominając o śmierci i rozkładzie, żyją ludzie, i na przekór prostym i wygodnym prawom przyrody tworzą swoje stosunki – znacznie bardziej złożone niż najbardziej wymyślne maszyny i mechanizmy. Czym jest silnik spalania wewnętrznego w porównaniu z ogniem ludzkiej namiętności? Jaki aparat fotograficzny zarejestruje wschód słońca lepiej niż pędzel malarza czy słowa poety? Czy wybuch bomby jądrowej jest bardziej niszczycielski niż wściekłość Czyngis-chana i szaleństwo Hitlera?

Człowiek ma w swej naturze sprzeciwianie się zniszczeniu. Sam sens ludzkiego istnienia polega na wiecznej, zaciekłej walce, której nie można wygrać i od której nie można odstąpić.

I mimo wszystko bardzo trudno jest zostać przyjacielem byłego wroga. A jeszcze trudniej samemu uznać się za jego przyjaciela.


* * *

Opowiedziałem Illan wszystko, co wiedziałem. Zacząłem od polityka i jego prośby znalezienia Arkanu. Opowiedziałem krótko o Nirwanie – początkowo Illan słuchała obojętnie, zaniepokoiła się dopiero wtedy, gdy wspomniałem o Nastii. Ale mimo wszystko Ziemia-jeden interesowała ją znacznie bardziej.

– Tak jak myśleliśmy – powiedziała, gdy skończyłem. – Musieli istnieć ci, którym się to opłaca. Zawsze są ci, którym się to opłaca.

Moim zdaniem zawsze są tylko głupcy, ale się nie spierałem.

– I co masz zamiar teraz zrobić, celniku? – spytała Illan. – Zastanawiałeś się nad tym?

A jakże.

– Na pewno nie otwarta wojna. I nie partyzantka. Illan, uważam, że powinniśmy opowiedzieć o wszystkim innym funkcyjnym. Wyjaśnić im, że nasze światy to poletka eksperymentalne.

Illan się skrzywiła.

– Tak? I co to pomoże?

– Razem moglibyśmy stawić czoło funkcyjnym z Ziemi-jeden. Mamy te same możliwości.

– Nie, nie te same. Oni umieją przemieniać ludzi w funkcyjnych.

– Co najwyżej to… Ale nasze światy interesują ich jedynie jako obiekty eksperymentalne. Weźmy na przykład Antyk. Tam eksperymentują z ustrojem, który zawiera niewolnictwo, prawda? Jeśli niewolnictwo zniknie, ten świat przestanie ich interesować. U was interesuje ich brak wielkich mocarstw.

– Interesuje ich również postęp techniczny. W Antyku zatrzymano go na poziomie mechanizmów. W Opoce – tam gdzie panuje Kościół – położono nacisk na badania biologiczne.

– Właśnie! – Skinąłem głową. – I do tego potrzebne jest im cło: żeby ze świata do świata nie przenoszono zakazanych urządzeń technicznych! Gdyby dać Antykowi maszyny parowe i koleje, a waszemu światu elektronikę i silniki spalania wewnętrznego…

– Nie dasz, nie mamy ropy.

– No dobrze, to tylko elektronikę i silniki elektryczne. Wszystko jedno! Jeśli zakłócimy czystość eksperymentu, jeśli światy zaczną się zmieniać, Ziemia-jeden przestanie się nimi interesować. Będą musieli zostawić nas w spokoju i poszukać innych obiektów do badania.

– Jesteś pewien, że szukają? – zapytała Illan. – A co, jeśli oni je tworzą?

Przeszył mnie dreszcz, ale pokręciłem głową.

– Jestem pewien. Jak można stworzyć świat bez ropy? Ingerować w procesy geologiczne milion lat temu? Oni nie umieją podróżować w czasie. A nawet gdyby umieli, nie przesuną gór, nie zmienią atmosfery. Oni szukają, Illan. Pewnie ich celnicy lepiej się kontrolują, znajdują światy na zamówienie. Albo jest ich bardzo wielu, dlatego znajdują więcej światów. Kirył Aleksandrowicz mówił, że znają bardzo dużo zamieszkanych światów, więcej niż my.

– Czyli proponujesz, żeby przemieszać technologie różnych światów?

– Złamać czystość eksperymentu. – Uśmiechnąłem się. – Wyobraź sobie, że zajmujesz się doświadczeniami chemicznymi. Na maszynkach spirytusowych powolutku podgrzewają się czyste roztwory. I nagle ktoś podchodzi i miesza płyny z pięciu różnych probówek. No?

– Po pierwsze, jakaś probówka może pęknąć – odparła Illan. – A po drugie, chemik może spokojnie wylać zniszczone roztwory i umyć probówki.

Zapadła cisza.

– Skąd mieliby mieć takie możliwości? – zapytał cicho Kotia, zupełnie zdruzgotany. – I co wtedy, rozpętają u nas wojnę jądrową?

Wzruszyłem ramionami.

– Dlaczego nie? Skąd możemy wiedzieć, do jakiego stopnia kontrolują polityków? Któryś może się zgodzić, rozpętać wojnę i otrzymać za to azyl na Ziemi-jeden.

Illan westchnęła.

– Kirył, nie myśl, że jestem przeciwna twojemu planowi. Coś w nim jest… Ale w pojedynkę nic nie zdziałasz. Musimy mieć poparcie większości funkcyjnych. Zacząć wojnę przeciwko Ziemi-jeden.

– Myślisz, że nie zaczną?

– Po co mieliby to robić? To przecież wstrząsnęłoby wszystkimi światami. Kto chce, żeby uładzone życie runęło, żeby wokół się zagotowało? Tylko ci, którzy nie mają nic do stracenia. A funkcyjni mają do stracenia bardzo wiele.

– Ale przecież to przykre być królikiem doświadczalnym!

Po raz pierwszy Illan popatrzyła na mnie z sympatią.

– Ja też tak uważam. Ale obawiam się, że większość domyśla się prawdy i jakoś to znosi.

– No dobrze. A co ty proponujesz? Masz jakiś plan?

Wydawało mi się, że coś powie, ale tylko pokręciła głową.

– Pójdę do Feliksa – zdecydowałem.

– To nic nie da. Ja już z nim rozmawiałam.

– Wtedy nie wiedział o Ziemi-jeden!

– Jesteś tego pewien?

Po zastanowieniu musiałem przyznać, że nie jestem.

– Najpierw porozmawiam ze wszystkimi funkcyjnymi – zaproponowałem niepewnie. – Oni mnie poprą i wtedy pójdziemy do Feliksa.

– Skąd wiesz, nowicjuszu, że cię poprą? Feliks ma autorytet, powszechny szacunek.

– I wszystkich smacznie karmi.

– To też. Jeśli zaczniesz podburzać naród przeciwko niemu, funkcyjni i tak ci nie uwierzą, a Feliks się obrazi.

– To idę prosto do niego.

– Nie bądź głupi! A jeśli on sam jest z Ziemi-jeden? Jeśli kontroluje wszystko w Kimgimie?

Kotia, który popatrywał na nas niespokojnie, zawołał:

– Stop, stop, stop! Tylko się nie kłóćcie! Przecież macie jeden cel, pamiętacie? Przerwać ingerencję w nasze życie!

– Nie kłócimy się. – Illan od razu spuściła z tonu. Ku mojemu niebotycznemu zdumieniu urok Kotii działał na nią dokładnie tak samo jak na studentkę z prowincji. – Ale zrozum, Kotia…

– Nie chcę nic rozumieć! Wiem tylko, że jeśli teraz się pokłócimy, nic dobrego z tego nie wyniknie! – Kotia dumnie uniósł głowę, błysnął okularami. Jego głos nabrał mentorskich nutek. – Przede wszystkim musimy się zastanowić. Zważyć wszystkie „za” i „przeciw” każdej decyzji. Porozmawiać z funkcyjnymi nieformalnie, a dopiero potem iść na rozmowę z Feliksem i organizować partyzantkę!

– Zgadzam się – powiedziałem z ulgą. Najbardziej nie chciałem, żeby ktoś wmawiał mi konieczność natychmiastowego rozpoczęcia działań wojennych. Umieranie bardzo mi się nie podobało.

Illan niechętnie skinęła głową.

– Kirył, powinieneś odpocząć – mówił dalej Kotia. – Ochłonąć… Popracuj w końcu jako celnik! Może ktoś ciągle się dobija do drzwi, może chce przejść, a ty nic tylko latasz po obcych światach!

– Muszę zbadać najbliższe otoczenie – sparowałem. – To nie kaprys, lecz zawodowa konieczność.

– Tak czy inaczej powinniśmy wziąć time out – oznajmił Kotia. – Dojść do siebie. Ja i Illan mamy zamiar pojechać do mnie i kilka dni odpocząć. Obiecujesz, że na razie nie zaczniesz nic robić?

Popatrzyłem na nich i powstrzymałem się od złośliwego komentarza.

– Obiecuję.


* * *

Pod wieczór przyszli „goście”.

Z Moskwy do Kimgimu po kolei przeszło trzech mężczyzn. Dwóch nie znałem, jeden był popularnym dziennikarzem telewizyjnym. Jeszcze jedna dziewczyna z Moskwy weszła do Skansenu. Rozebrała się do naga, wykąpała w morzu, wypiła markowego szampana prosto z butelki i wróciła.

Z Kimgimu też popłynął strumień gości. Starsi państwo przeszli do Moskwy, pytając mnie, jakie kino w pobliżu mógłbym polecić. Poleciłem „Kosmos” na WDNCh. Nieśmiały młodzieniec o inteligentnym (w stosunku do mieszkańców Kimgimu aż się chciało powiedzieć „arystokratycznym”) wyglądzie poszedł na Szeremietiewo-dwa. Pomyślałem, że wyrażenie „człowiek nie z tego świata” jest znacznie bardziej prawdziwe, niż mogłoby się wydawać.

Z Nirwany ani z Arkanu oczywiście nikt nie przyszedł. Przez chwilę wydawało mi się, że przyjdzie Wasylisa. Czułem wyraźnie, jak się zastanawia: iść czy nie. A potem przeczucie jej wizyty zniknęło. Rozmyśliła się.

W Moskwie padał deszcz. W Kimgimie zaczęło sypać. Wyobraziłem sobie moje mieszkanie, puste i smutne. Moskiewskie ulice, po których śpieszą do domów spóźnieni mieszkańcy. Przytulne podwórka Kimgimu i plusk zimnej wody, w której czają się gigantyczne ośmiornice.

Pójść do Feliksa? O niczym z nim nie rozmawiać, po prostu zjeść coś i wypić. Nie, nie mogę. Nie wytrzymam i zacznę wygłaszać zarzuty.

Zresztą… Mam jeszcze jedną możliwość zjedzenia obiadu w porządnym miejscu i ciekawym towarzystwie. Ze złośliwym uśmiechem wyjąłem wizytówkę polityka Dimy i wybrałem numer.

– Tak! – O dziwo, odebrał on sam. Zrozumiałem, że miałem zaszczyt poznać numer jego osobistego telefonu.

– Mówi Kirył – powiedziałem. – Z cła.

Cisza. I ostrożne pytanie:

– Towar… już przyszedł?

– Tak, wszystko już oclone – powiedziałem, z przyjemnością włączając się w grę: „Towarzyszu majorze, słucha pan?”. – Ale tam pojawiły się określone komplikacje… i dobrze byłoby się spotkać. Najlepiej w jakiejś restauracji.

– Przyślę po pana samochód – oznajmił Dima. – Zadzwonię, gdy podjedzie.

Wszedłem na górę i wypiłem kieliszek koniaku. Popatrzyłem na wieżę Ostankino, podświetloną reflektorami w Arkanie – zupełnie jak u nas. Postałem przy oknie do Skansenu, pooddychałem świeżym morskim powietrzem. Na noc należałoby otwierać właśnie to okno.

Polityk zadzwonił szybciej, niż się spodziewałem.

– Samochód stoi przed drzwiami – oznajmił. – Kierowca pokaże panu moją wizytówkę.

Gra w konspirację trwała nadal. Biedni pracownicy bezpieki, niewprowadzeni w tajemnice funkcyjnych! Będą się zastanawiać, sprawdzać, z kim rozmawiał Dima, dokąd wysyłał samochód, i nie zdołają niczego ustalić.

Wyszedłem z wieży. Z poważną miną sprawdziłem wizytówkę, którą pokazał mi kierowca. Z lekką zawiścią popatrzyłem na przechodzące wesołe towarzystwo. Młodzi ludzie, nie zawracając uwagi na zimno i deszcz, szli gdzieś ulicą. Pomyślałem, że nawet jeśli będą teraz pili kwaśne piwo w taniej knajpce, to i tak będzie im lepiej niż mnie. Oni nie wiedzą, że nasz świat to tylko poligon doświadczalny.

Znacznie przyjemniej jest bawić się w szpiegów niż w konspiratorów. Szpieg działa w obcym kraju, a konspirator we własnym – okupowanym.

Ale nie miałem wyboru.

Polityk wybrał restaurację z kuchnią nieistniejącego kraju – Tybetu. Zresztą, właściciele restauracji nie zgadzali się ze zdaniem chińskiego rządu – wewnątrz umieszczono tybetańskie flagi i inne atrybuty państwowości. Pomyślałem, że to ma symboliczne znaczenie.

Ochroniarz zaprowadził mnie do niewielkiego gabinetu i wyszedł, zamykając drzwi. Dima już siedział przy stoliku.

– Niech pan siada. – Jego uśmiech był napięty, ale serdeczny. – Proszę się częstować. To wspaniała kuchnia tybetańska. Polecam krewetki tygrysie w sosie i bardzo specyficzne wino.

– Krewetki tygrysie? Oryginalne… I wino? – Przez kilka sekund usiłowałem sobie przypomnieć podręcznik geografii. – To w Tybecie rośnie winorośl?

Dima wzruszył ramionami.

– Nigdy tam nie byłem. To mieszanka wina z winogron i sake. Więc jeśli nawet rośnie, to niewiele. Niech pan je, Kiryle.

Nie spierałem się. Chciałem nie tyle jeść, ile pogadać, ale krewetki były bardzo smaczne – chyba nawet Feliks by je pochwalił. A wino? W każdym razie – specyficzne. Polityk też jadł, jednocześnie opowiadając o dzisiejszym posiedzeniu Dumy, na którym jego frakcja walczyła przeciwko przyjęciu ustawy antynarodowej, ale nie zdołała jej zablokować. Z pewną mieszanką cynizmu i zmęczenia pomyślałem, że będąc we frakcji mniejszościowej, może sobie pozwolić na walkę z ustawami antynarodowymi. Wszystkie mniejszościowe frakcje się tym zajmują. Dopiero gdy dochodzą do władzy, wszystko się zmienia.

– Otworzyłem drzwi do Arkanu – oznajmiłem, biorąc krewetkę za wolny od sosu ogonek. – To rzeczywiście dobre, smaczne… No więc, otworzyłem. Proszę mi powiedzieć, kto panu tak nakłamał, że Arkan wyprzedza nasz świat o trzydzieści pięć lat?

– Nie dokładnie trzydzieści pięć… plus minus…

– Kalendarz Arkanu spóźnia się w stosunku do naszego.

– Słucham? – spytał Dima. Napił się wina i popatrzył jakoś tak przeze mnie.

Wyobraziłem sobie, z jaką prędkością pracuje teraz jego mózg. Ho, ho… W polityce, zwłaszcza w naszej, nie ma miejsca dla tępaków. Ani dla altruistów. Teraz Dima zaczął się zastanawiać, jaką korzyść można wyciągnąć z takiego Arkanu.

– To bez sensu – powiedziałem. – O Arkanie można zapomnieć. Słyszał pan kiedyś o Ziemi-jeden?

– Hipotetyczny świat, z którego wyszli pierwsi funkcyjni – odparł Dima bez namysłu. – Jego istnienie negują…

Popatrzył mi prosto w oczy.

– Właśnie. – Pokiwałem głową. – Ziemia-jeden to Arkan. Nie zdoła jej pan wykorzystać w charakterze poligonu, ponieważ to my jesteśmy poligonem. Ziemia-jeden robi eksperymenty w światach, które znajduje. Są w stanie skierować ich rozwój w tym czy innym kierunku. U nas, jak rozumiem, testują współistnienie supermocarstw.

Ta myśl przyszła mi do głowy w tej właśnie chwili, ale widząc zainteresowanie polityka, zacząłem ją rozwijać.

– Najpierw sprawdzali, co się stanie w czasie istnienia dwóch supermocarstw-antagonistów. Widocznie wycisnęli z tego wariantu wszystko, co się dało, i Związek Radziecki się rozpadł. Teraz eksperymentują z Ameryką – jedynym supermocarstwem. Poza tym rozwijają u nas technikę.

– Nie za bardzo – zaprotestował polityk. – Kosmonautykę praktycznie zwinęli.

– Bo nie jest im potrzebna. Pozaziemskie osiedla mogłyby wyjść spod kontroli Ziemi-jeden. Za to elektronika…

– To pewna informacja? – zapytał Dima.

– To tylko przypuszczenie. Być może w jakichś punktach się mylę.

– A twoi? Co myślą o tym, że są królikami doświadczalnymi?

– Funkcyjni? Nie wiem. – Rozłożyłem ręce. – Ale obawiam się, że nie będą się oburzać. Kto uczynił ich mistrzami? Ci z Ziemi-jeden. Czyli, po pierwsze, są im wdzięczni, a po drugie, boją się ich. Ten, kto uczynił cię funkcyjnym, może zabrać swój dar.

– Cholera ciężka, zupełnie jak u nas w polityce! – Dima klasnął w ręce i zaśmiał się nieco stropiony. – No tak. Co możemy zrobić? Takie siły i tak się marnują! Jak rozumiesz, interesuje mnie tylko jedno: jak wykorzystać wasze możliwości z korzyścią dla naszego kraju?

Mruknąłem coś pod nosem.

– Nie wierzysz? – Polityk odchylił się w fotelu i popatrzył na mnie uważnie. – Niesłusznie. To prawda, że władza jest pozbawioną reguł grą hazardową. Ale w odróżnieniu od pieniędzy władza nie jest ciekawa sama w sobie, lecz w połączeniu z reakcją otoczenia. Władza to ambicja. Ludzie powinni kochać polityka albo się go bać. Tak czy inaczej, czcić i szanować. Po co dążyć do władzy, skoro wiesz, że dla historii pozostaniesz tchórzliwym asekurantem? Jeśli nie wspominają cię za to, co zrobiłeś, lecz za to, co nawyprawiałeś? To nieciekawe! Smacznie zjeść i długo spać można bez żadnej polityki. Tysiące ludzi zrozumiało to w samą porę i nie pchają się do polityki. Niestety, w naszym kraju sporo osób traktuje politykę jak biznes. Mnie to niepotrzebne. Moje ambicje są większe od mojej pazerności.

– Ale zdaje pan sobie sprawę, że nikt panu nie uwierzy? – zapytałem szczerze. – Ludzie nie wierzą tym, którzy są u władzy. U nas wszystko jest tak urządzone, że ludzie sobie, a władza sobie. Znajoma kobieta, hodowca psów, opowiadała, że gdy przyjeżdżają do niej po psa ci z Rublowki, to ją serce boli. Zwyczajny człowiek a priori zakłada, że ci z Rublowki nie są zdolni do niczego dobrego. Nawet do miłości do psa.

– Wiem, Kiryle. Chociaż ja nie mieszkam na Rublowce. I dlatego potrzebuję cudu. Potrzebuję go od was, funkcyjnych.

– Siły?

– W czym jest siła? – Dima się uśmiechnął. – W mięśniach? W pieniądzach? W wiedzy? Siła bywa różna i trzeba umieć korzystać z niej we wszystkich jej przejawach. Czy mógłbym się wzbogacić na rachunek innych światów?

– Nosząc towary przez wieże, jak handlarze? Nie sadzę. Będą z pana ściągać cło za przenoszony towar.

– Wiem. A informacji z Arkanu nie dostanę. A może… – Zawahał się. – Mógłbyś mi pomóc w czymś innym?

– Komuś trzeba mordę obić? – zapytałem. – Bo nic innego nam nie pozostaje.

Polityk się roześmiał.

– Technologia.

– Ziemia jest najbardziej rozwiniętym światem.

– Nie do końca. Jest przecież Opoka.

– Przenoszenie nieznanych technologii z jednego świata do drugiego jest zabronione.

– A kto zabronił? – Dima zerknął na butelkę z winem, ale nalał sobie mineralnej. – Ci, którzy na nas eksperymentują? Jak myślisz, Kiryle, czy to rozsądne, żeby jedna świnka morska mówiła do drugiej: „Nie wolno uciekać z klatki, eksperymentator zabronił!”?

– Nierozsądne. Ale obawiam się, że inni funkcyjni mnie nie zrozumieją.

Polityk prychnął. Zakołysał kieliszkiem, upił łyk i powiedział:

– Ciągle to samo. Gdy zaczynałem zajmować się polityką, myślałem, że mogę coś osiągnąć. A potem poznałem prawdę. Dowiedziałem się, że i nasi wodzowie, i amerykańscy prezydenci nie są najważniejsi. Że istnieją mistrzowie. Że niby nie rządzą, ale ich zdania się słucha. Urzeczywistnienie rusofilskiego koszmaru o masonach. Teraz rozumiem, po co to mistrzom. Jak uważasz, czy mogę pójść do prezydenta i opowiedzieć mu całą prawdę?

– Skąd mam wiedzieć, czy pan może, czy nie. – Wzruszyłem ramionami. – Mnie by nie puścili, a pana to nie wiem.

– A poważnie?

– Naprawdę nie wiem. Być może na samej górze i tak wszystko wiedzą, i żadnych tajemnic im pan nie wyjawi. A jeśli nawet… To co, urządzą ogólnoświatową obławę na funkcyjnych? Będą walić termojądrowymi bombami w wieże i piwnice? Co to da? Ci, którzy zdążą, odejdą do innych światów. Pozostali się przyczają. Nie odróżni ich pan od zwykłych ludzi.

– Wiesz, co mi się w tobie podoba? Że do tej pory mówisz „ich”, a nie „nas”. Czyli co, otwarta walka nie ma sensu?

– Zwykłymi metodami, nie. To tak, jakby rąbać kisiel toporem. Wie pan, jakie możliwości ma funkcyjny akuszer? Na przykład Natalia Iwanowa?

– Nie.

– Ja też nie. A przecież najprawdopodobniej ona pochodzi z Ziemi-jeden. Załóżmy, że przyjdzie ją pan zgarnąć. A jeśli ona „zaczaruje” twardych specnazowców i każe im zaatakować pana? Może nawet bomba atomowa nie wyrządzi jej krzywdy? Zwykli funkcyjni są przykuci do jakiegoś miejsca, do swojej funkcji. A ona? Nie mamy żadnych danych! Nie zna pan sił tego wroga i nie może pan poznać. Nie wie pan, czy są we władzy i gdzie. Przyjdzie pan do prezydenta z raportem, a okaże się, że on sam jest z Ziemi-jeden! – Zawahałem się i dodałem: – Skąd mogę wiedzieć, kim pan jest, polityku Dimo? Może jest pan funkcyjnym z Arkanu? Może, namawiając mnie do złamania zasad, sprawdza pan moją lojalność?

Dima dopił wodę i rzekł:

– Teraz już wiesz, co to jest polityka. No, na mnie czas. O rachunek się nie martw, już zapłacone. – Stojąc w drzwiach, odwrócił się i dodał: – Nie jestem z Arkanu. Jestem nasz, z Ziemi. Ale i tak mi nie ufaj, nikomu nie należy ufać.

– Jak mówił staruszek Müller w filmie Siedemnaście mgnień wiosny: „Nie wolno wierzyć nikomu, ale mnie można”.

– Müllerowi możesz wierzyć. – Dima skinął głową. – Martwi cię nie zdradzą.

Popatrzyłem na zamykające się drzwi, jakbym czekał, że pojawią się na nich jakieś objawienia. Napiłem się wina.

Zrobiło mi się żal polityka. On nie jest z żadnego Arkanu. Młody, ambitny, próbujący znaleźć czarodziejską różdżkę i dzięki niej dojść na szczyty władzy. Idea narodowa… Ha! Jaką ideę narodową mogą mieć białe myszki w klatce? Jedne zostaną przeznaczone na eksperymenty, inne na karmę dla węża, a jeszcze inne do rozmnożenia.

Nie ma już czarodziejskich różdżek. Skończyły się.

W dzieciństwie bardzo lubiłem czytać. Teraz jakoś mniej. No, kryminały, czasem fantastykę albo coś modnego. A w dzieciństwie pożerałem książki, rodzice mnie nauczyli. Bajki, fantastykę. Wtedy też wierzyłem w czarodziejskie różdżki. Z przyjemnością wręczyłbym taką Dimie, niech spróbuje. Gorzej już nie będzie.

A może powinienem być optymistą? W tym sensie, że może być znacznie gorzej?

Dopiłem wino i odstawiłem kieliszek. Tak, dziwny napój. Egzotyczny.

Pomyślałem, że dzisiaj rano rodzice powinni wrócić z Turcji.


* * *

Od trzech lat nie mieszkałem z rodzicami. W gruncie rzeczy to była wyłącznie ich zasługa, sam pewnie składałbym na to mieszkanie jeszcze z dziesięć lat. Podarowali mi mieszkanie i wystawili z domu. Najpierw byłem lekko urażony, mimo wszystkich bezspornych zalet własnego lokum, potem przyjrzałem się przyjaciołom mieszkającym z rodzicami i zrozumiałem, jak wielką słuszność mieli moi rodzice. Mimo wszystko życie z mamą i tatą psuje człowieka, który już skończył szkołę. Można przy tym nieźle zarabiać, a nawet utrzymywać rodziców, ale mieszkając z nimi, po prostu przestaje się dorastać. Przejmuje się styl życia rodziców, człowiek konserwuje się, zostając młodszą kopią ojca. Taki układ sprawdza się jedynie w wiejskiej rodzinie i tylko w stosunku do najstarszego syna. Nic dziwnego, że we wszystkich bajkach sukcesy osiąga najmłodszy, który wyrusza, w poszukiwaniu szczęścia gdzie go oczy poniosą. Tysiące takich najmłodszych synów giną w drodze, ale jednak niektórzy łapią swego niebieskiego ptaka. Na chłopską rolę, do solidnego, pracowitego najstarszego syna niebieskie ptaki nie przylatują.

Stałem przed wejściem do bloku rodziców, w którym spędziłem całe dzieciństwo, i patrzyłem w okna. Zapadał zmierzch, w kuchni już paliło się światło.

Zdawałem sobie sprawę, że skoro nie poznali mnie przez telefon, to pewnie nie poznają mnie również, gdy stanę na progu. Ale mimo wszystko chciałem tam stanąć i zadzwonić do drzwi. Po co?

Coś się zmienia. Coś się stanie. Czułem to. Czułem też, że nieprędko zobaczę swoich rodziców. Może nawet nigdy.

Kod do drzwi wejściowych się nie zmienił. Wszedłem, wezwałem windę i spokojnie patrzyłem na schodzącą z pierwszego piętra Galę. Kiedyś, jeszcze w ósmej klasie całowaliśmy się, właśnie tutaj, przed windą. Galka przesunęła po mnie ostrożnym spojrzeniem i wyszła z bloku.

Wszystko w porządku, Gala, nie jestem ani psychopatą, ani złodziejem.

Winda zjechała.

Wjechałem na górę, wyszedłem, postałem chwilę przed drzwiami i nacisnąłem przycisk dzwonka. Usłyszałem kroki niemal od razu – i nagle pomyślałem, że rodzice będą mnie pamiętać. Że się niepokoją. Że czekają i na pewno mnie rozpoznają.

Drzwi otworzył ojciec. Otworzył od razu, nie patrząc w wizjer – głupie przyzwyczajenie, za które krzyczeliśmy na niego mama i ja.

– Tak, młody człowieku? – zapytał dobrodusznie ojciec.

Patrzyłem na niego i myślałem, że bardzo się postarzał. Mimo świeżej opalenizny i ogólnie wypoczętego wyglądu bardzo postarzał się przez te ostatnie dwa lata. A przecież dba o siebie, uprawia sport, nie nadużywa alkoholu i pali raz w miesiącu, dla towarzystwa. Zupełnie jakby zdjęto opaskę z moich oczu, jakbym nagle przejrzał i zrozumiał: rodzice się postarzeli. Są już grubo po pięćdziesiątce.

– Dzień dobry – powiedziałem. – Ja… szukam Kiryła.

– Jakiego Kiryła?

– Czy mieszka tu Kirył Maksimow?

– Hmm… – Ojciec pokiwał głową. – Maksimow to ja. Ale ja mam na imię Daniła.

– Pan? – Nie odrywając od niego wzroku, pogładziłem brew gestem człowieka zakłopotanego, który szuka słów. – Nie, Kirył jest moim rówieśnikiem. Byliśmy razem w wojsku, ale zgubiłem adres. Mieszka gdzieś tutaj, w tej okolicy. Dostałem ten adres w biurze adresowym. Nie ma pan czasem syna Kiryła?

Coś ledwie uchwytnego, jakby zastarzały, przebrzmiały smutek przemknął przez twarz ojca.

– Nie, młody człowieku.

– A może siostrzeńca? - grałem dalej. – Nie? Przepraszam, widocznie zaszło jakieś nieporozumienie.

W przedpokoju pokazała się matka. No, proszę. Ona wyglądała młodziej! Jednak poród i troska o dziecko wychodzą kobietom na zdrowie.

– Daniła?

– Pomyłka – wyjaśnił ojciec, nie odwracając się. – Ten młody człowiek szuka Kiryła Maksimowa, dali mu adres w biurze adresów.

– Przepraszam, że niepokoiłem – wymruczałem.

Ojciec mimo wszystko patrzył na mnie… jakby z powątpiewaniem. W zadumie. Jestem do niego podobny, musiał widzieć we mnie swoje rysy, i to go stropiło.

Mama patrzyła z tym samym powątpiewaniem. No tak, ona to podobieństwo widzi wyraźniej.

– Przepraszam – powtórzyłem i poszedłem do windy.

Windę już ktoś ściągnął na parter, musiałem czekać. Ojciec przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, w końcu zamknął drzwi. Wytężyłem słuch. Albo pomogły mi zdolności funkcyjnego, albo matka mówiła trochę za głośno, w każdym razie usłyszałem:

– Ten chłopiec jest podobny do ciebie.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał ojciec z lekkim rozdrażnieniem.

– Ależ nic.

– A jednak?

No proszę. Teraz matka zacznie podejrzewać, że ojciec miał dziecko na boku. Głupio wyszło.

Jak dla nich wyglądało moje zniknięcie? Moje rzeczy i dokumenty rozpadły się, moja twarz zniknęła ze zdjęć, w starych rachunkach za mieszkanie cyfra „3” zmieniła się na „2”? A co się stało z pamięcią? Matka zapomniała nawet o tym, że była w ciąży? A może myśli, że dziecko umarło przy porodzie? Co zastąpiło w ich pamięci lata spędzone ze mną? Ekscytujące podróże i spotkania z przyjaciółmi? A może puste, zimne wieczory? We dwoje, zawsze tylko we dwoje.

Oparłem się czołem o brudne lustro wiszące w windzie.

Nie tylko mnie okradli. Moim rodzicom odebrali mnie, dając w zamian niepotrzebny czas wolny i pustkę w duszy.

Tak się pewnie dzieje, gdy funkcyjni kradną całe kraje i światy. Oto był sobie kraj. Jakiś taki nieporadny, kłopotliwy, sprawiający problemy, zasługujący na nieustanną naganę. A potem trach! – i kraju nie ma. I jeszcze ci tłumaczą, że nigdy nie było takiego kraju, że to tylko złudzenie, miraż. Że właściwie powinieneś być wdzięczny za uwolnienie od problemów, za to, że możesz nic nie robić i za nic nie odpowiadać. A pustka w duszy – to całkiem naturalne, to przecież lekkość.

– Jak ja was wszystkich nienawidzę – wyszeptałem. I nie od razu zrozumiałem, że powtarzam słowa Illan.

Może by do nich pójść? Są u Kotii. Razem będzie nam lżej. Nie, nie przypuszczam, żeby ucieszyli się na mój widok. Trzeci jest pożądany tylko w pieprznych opowiadaniach, którymi Kotia zarabia na życie.

A zresztą, mam do kogo pójść.

Загрузка...