5.

Okna mojego mieszkania były ciemne. Nie przypuszczałem jednak, żeby Natalia Iwanowa kładła się spać o ósmej wieczorem.

Wjechałem na swoje piąte piętro, zadzwoniłem do drzwi. Keszju szczeknął i ucichł, a ja postałem kilka minut, wzruszyłem ramionami i wsiadłem do windy. Jeśli ktoś obserwował mnie przez wizjer, to teraz ten ktoś podrepcze sobie szurającym starczym krokiem z powrotem do telewizora, rejestrując w pamięci, że do sąsiadki przychodził kawaler. Nie wątpiłem, że Galina Romanowna kompletnie o mnie zapomniała. Swoją drogą to ciekawe, jak tym przygłuchym staruszkom, wpatrzonym w niekończące się opery mydlane, udaje się usłyszeć, co się dzieje. przy drzwiach sąsiadów? Przecież własne drzwi wyciszają dermą! A potem wysiadują w przychodniach i skarżą się lekarzom na problemy ze słuchem!

W windzie nacisnąłem przycisk ósmego piętra. Nie chciałem czekać na Natalię na piątym obok zsypu, to byłoby niebezpieczne, mogę się założyć, że zaraz ktoś wyszedłby wynieść śmieci albo zapalić. Ale ostatnie piętro było idealne – w jednym mieszkaniu mieszkał stary dziadek, który nigdy sam nie wychodził, a dwa następne wynajmowały wieloosobowe rodziny wschodnich gastarbeiterów, którzy nigdy w życiu nie zadzwoniliby na milicję. Kiedyś drażnili mnie owi cisi ludzie ze Wschodu, może Tadżycy, a może Uzbecy, mieszkający po dziesięć osób w jednym mieszkaniu. Przemykali do siebie błyskawicznie i niezauważalnie, uciekając niczym karaluchy przed światłem. Niby nic do nich nie miałem… Zwykły bytowy szowinizm.

Teraz cieszyłem się, że to oni tam mieszkają. Siedziałem na ostatnim piętrze przy zsypie, paliłem, patrzyłem przez okno w dół, na wejście do klatki. Ściemniało się, ale nad wejściem była jasna żarówka, zdążę zobaczyć Natalię zawczasu.

Kilku Tadżyków wjechało na górę i zanurkowało do swoich mieszkań, udając, że mnie nie widzą. Powoli wykańczałem paczkę papierosów.

Zaczął padać drobny, cichy deszcz; lubię go jesienią, przypomina, że lato już się skończyło. I wtedy, niemal od razu, przed wejściem do klatki mignął kolorowy parasol.

Może widziałem go wczoraj w swoim mieszkaniu, wśród innych cudzych rzeczy, a może nie widziałem, w każdym razie od razu wyczułem, że to Natalia.

Zrobiło mi się zimno, nogi zdrętwiały. Z trudem udało mi się dojść do windy i nacisnąć przycisk. Na dole trzasnęły drzwi, winda jechała już na ostatnie piętro. Wsiadłem, ale nie naciskałem przycisku parteru.

Zrobiła to za mnie Natalia – winda posłusznie zjechała na dół.

Ciężko stać się bandytą, gdy ma się za sobą ćwierć wieku uczciwego, porządnego życia.

Poza tym nie miałem najmniejszej ochoty trafić do więzienia za bandytyzm.

Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjąłem nóż, kupiony dwie godziny temu w metrze. Tania chińska podróbka znanej marki, ale najważniejsze, że wyglądał przerażająco – wąskie długie ostrze z drapieżnymi zębami i zbroczem. Gdyby sprzedawano wiarygodne atrapy pistoletów, kupiłbym taką.

Naprawdę bardzo nie chciałem wylądować w więzieniu.

Drzwi otworzyły się z sykiem i brzydka Natalia weszła do windy. A właściwie zrobiła krok do przodu, zobaczyła mnie, zachwiała się, wytrzeszczyła oczy i próbowała się wycofać.

Chwyciłem ją za ramię i wciągnąłem do środka. Przystawiłem jej nóż do gardła – ten ruch wypadł tak naturalnie, jakbym całe życie napadał w windach samotne dziewczyny w charakterze psychopaty-gwałciciela.

– Będę krzyczeć – powiedziała Natalia, patrząc na nóż.

– To dlaczego tego nie robisz? – spytałem.

Złożony parasol wbijał mi się w nogę, Natalia uparcie go nie odsuwała. W drugiej ręce miała torbę z zakupami.

– Proszę mnie puścić, ja pana nie znam! – powiedziała głośno. – Proszę mnie puścić!

Nacisnąłem guzik piątego piętra.

– Kłamiesz. Pamiętasz mnie. A to znaczy…

Przebiegła wzrokiem po mojej twarzy. Oblizała wargi i ostrożnie pokręciła głową.

– Pan zwariował. Zgnije pan w więzieniu. Wie pan, co się robi w obozie z gwałcicielami?

– Natalio, jest pani zbyt spokojna – powiedziałem i wtedy uświadomiłem sobie, że trafiłem w sedno. Jest zbyt spokojna jak na kobietę, którą zaatakował z nożem… nieważne kto, psychopata czy oszukany frajer.

– Nie jest pan mordercą. Nic mi pan nie zrobi.

– Sprawdzimy? Pozbawiliście mnie wszystkiego. Mieszkania, pracy, dokumentów. Nie mam nic do stracenia!

– Życie – odpowiedziała krótko.

– To nie jest takie ważne. – Ująłem nóż tak, żeby ostrze wbijało się w szyję w okolicy arterii. – Jeśli tylko piśniesz, pchnę.

Winda się zatrzymała, drzwi się otworzyły.

– Proponuję zachowywać się tak, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi – powiedziałem, obejmując Natalię. – Spokojnie otworzysz drzwi i wejdziemy do mieszkania. Umowa stoi?

Jeśli wszystko dobrze przewidziałem, jeśli Natalia nie zacznie się wyrywać i krzyczeć, to wszystko powinno pójść dobrze. Przez wizjer nie da się dojrzeć noża. Dziewczyna idzie z chłopakiem, obejmują się, nie mogą się doczekać, kiedy wskoczą do łóżka, co w tym dziwnego? A właśnie taki obrazek chce zobaczyć stara sąsiadka.

Natalia się nie wyrywała.

Szczęknęły zamki, weszliśmy do mieszkania. Zamykając nogą drzwi, pomacałem ręką ścianę w poszukiwaniu włącznika. Prostokąt kuchennego okna sączył umierający zmierzch. W pokoju niespokojnie szczeknął Keszju. Było zimno. Czy naprawdę do tej pory nie zaczęli grzać?

– Włącznik jest niżej – powiedziała pogardliwie Natalia. – Na wysokości opuszczonej ręki.

– No tak, jak mogłem zapomnieć – wymruczałem. Zapłonęło światło. Zajrzałem do pokoju – pies leżał na kanapie, nikogo więcej nie było.

– Co dalej? – zapytała Natalia. Lekko przechyliła głowę, odsuwając się od ostrza noża. – Od razu mnie zabijesz czy najpierw będziesz torturował?

Keszju zeskoczył z kanapy. Pobiegł do przedpokoju. Zamachał ogonem i zastygł na granicy między ucieczką i ujadaniem.

– Jesteś zbyt spokojna – powtórzyłem jak zaklęcie. To było jedyne, co mogłem przedstawić w charakterze dowodu, stojąc w tym obcym mieszkaniu. – Natalio, nie mogę ci niczego udowodnić, ale jestem pewien, że siedzisz w tym po uszy.

Dziewczyna prychnęła.

– I co, będziemy tak stać?

– Do kuchni – poleciłem.

Poszliśmy do kuchni. Opuściłem rolety. Keszju pobiegł za nami, nadal czujny, ale cichy.

– Siadaj. – Pchnąłem Natalię na taboret i wyjąłem z kieszeni taśmę klejącą.

– Naoglądałeś się filmów sensacyjnych – powiedziała pogardliwie Natalia.

Nie stawiała oporu, nawet sama podała mi ręce – związałem je taśmą. Potem przymocowałem ją do stołka. Panowała straszna, martwa cisza, na ulicy nie było słuchać szumu przejeżdżających samochodów, okrzyków podpitych przechodniów, czy choćby trzaśnięcia drzwi klatki schodowej.

– Uspokoiłeś się? – zapytała zimno Natalia, gdy odłożyłem rolkę taśmy i usiadłem na drugim stołku. – No to wyjaśnij teraz, czego chcesz? Żeby przepisać na ciebie mieszkanie? Ciężko będzie.

Nie słuchałem jej, przyglądałem się kuchni. Siedem metrów kwadratowych. Pokój dwanaście i jeszcze dziesięć na łazienkę, toaletę i przedpokój. Żaden pałac. Gdyby włożyć w to dużo sił i środków, to całe mieszkanie można przerobić nie do poznania w ciągu kilku godzin.

Przerobić tak, ale nie zrobić na nowo.

Cudów nie ma.

Muszę znaleźć ślady swojego mieszkania w tym obcym domu.

Od czego zacząć?

Glazura.

Podważyłem nożem płytkę – zgadza się, glazura, a nie naklejona na wierzch kolorowa folia. Potarłem fugę – sucha. Może stara. A może szybkoschnąca.

Natalia się zaśmiała.

– Zakleić ci usta? – zapytałem.

– Dłub sobie, dłub – powiedziała dobrotliwie. – Potem zmuszę cię do zrobienia remontu.

Tapety. Tuż przy podłodze, w niewidocznym miejscu, naciąłem kawałeczek i oderwałem. Pod spodem była ściana, żadnych śladów poprzedniej tapety. Zerwali? Możliwe.

– Jesteś głupi – oznajmiła Natalia.

Usiadłem na podłodze, rozciąłem linoleum – na krzyż – brutalnie, na środku kuchni. Podszedł Keszju, obwąchał dziurę w podłodze – starego linoleum tam nie było – warknął na mnie i się wycofał.

– No, zastanów się. Jeśli dokumenty rzeczywiście zostały zamienione w jakiś magiczny sposób, jeśli przyjaciele o tobie zapomnieli, to co mógłbyś tu znaleźć? – Natalia zachichotała. – Ślady remontu?

Wyciągnąłem rękę do Keszju, pies się jednak uchylił.

– Nie wiem. Ale o przyjaciołach nic ci nie mówiłem.

Natalia zamilkła.

Popatrzyłem jej w oczy i pokręciłem głową.

– Niepotrzebnie to powiedziałaś. Teraz mam granitową pewność, że jesteś w to zamieszana. Tylko nie wiem jak.

– Co dalej? – Jej głos był nadal absolutnie spokojny. – Będziesz mnie torturował? Zabijesz? To nie tajga, kochany. Dla wszystkich jesteś świrem, bez dokumentów, bez przeszłości. Wpadłeś do obcego mieszkania, zabiłeś gospodynię. Karę śmierci u nas znieśli, czy co?

– Zdaje się, że znieśli.

– Piętnaście lat w obozie to również nic przyjemnego. No? – Natalia uśmiechnęła się zwycięsko. – Uwolnij mnie, Kirył. Usiądziemy jak ludzie, zaparzymy herbatę, porozmawiamy.

Miałem ogromną ochotę ją uderzyć. I proszę mi nie mówić, że nie wolno bić kobiet! Takie trzeba!

Tylko że to nie miałoby sensu. Natalia nie wpadnie w histerię i nie przyzna się do swoich podstępnych planów.

Mógłbym jej splunąć w twarz. I wyjść, niech się sama uwalnia, niech przegryza taśmę, niech wtedy chichocze do woli.

Mogę też spróbować porozmawiać.

Wstałem i podszedłem do niej. Natalia wyciągnęła z uśmiechem ręce, a ja przysunąłem do nich nóż, żeby przeciąć taśmę.

– Cielę – powiedziała Natalia. I nagle zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć: – Ratunku! Na pomoc! Mordują! Mordu…

Nie zdążyłem nic zrobić! Ani opuścić ręki z nożem, ani zasłonić jej ust – ciągle krzycząc, Natalia wstała z przyklejonym do pośladków taboretem i skoczyła do przodu. Prosto na nóż.

I ostrze idiotycznego chińskiego noża weszło pod jej lewą pierś. Na moją rękę popłynęła krew. Dziewczyna przestała krzyczeć, jakby się zakrztusiła własnym głosem. Podniosła głowę i szepnęła:

– A co wymyślisz teraz, Kiriusza?

Odsunąłem się, odruchowo wyciągając nóż z rany. Natalia, skulona, upadła na podłogę. Spod niej płynęła krew, zbierając się w rozciętym linoleum. Keszju zawarczał, przywarł do podłogi i zaczął się czołgać do Natalii.

Nigdy w życiu tak się nie bałem.

Zawsze uważałem, że „omdlałe ręce”, „zimny pot”, „uginające się nogi” to wymysł powieściopisarzy. Na mnie stresująca sytuacja działała dokładnie na odwrót, pobudzała mnie do działania. Ojciec zawsze mówił, że to adrenalina, reakcja organizmu na stres.

A teraz właśnie ugięły się pode mną nogi – nie upadłem tylko dlatego, że oparłem się o futrynę. Nogi drżały, byłem mokry od potu. Nóż trzymałem w wyciągniętej ręce, palce zacisnęły się kurczowo na rękojeści, nie mogłem ich rozchylić.

Chociaż, po co miałbym wyrzucać nóż? Żeby milicja miała uciechę? Już lepiej się zarżnąć. Niech sobie potem gliny tworzą wersję o nieszczęśliwej miłości. Jednym kindżałem zabił ich oboje…

Ktoś zadzwonił do drzwi.

Jaasne…

– Sąsiadko! – usłyszałem głos Piotra Aleksiejewicza. – Hej, wszystko w porządku? Natasza!

Gdy Natalia upadła, mignęła mi nadzieja, że razem z jej śmiercią rozwieje się ten miraż. Przypomną sobie o mnie sąsiedzi, przyjaciele, współpracownicy.

Niestety, nie zadziałało.

Nadal byłem człowiekiem bez przeszłości, za to z nożem w ręku i trupem u stóp. I nikt mi nie uwierzy, że Natalia sama wbiła się na nóż.

Do drzwi ktoś się dobijał.

Keszju zawył, leżąc przy ciele Natalii. Zawył przejmująco – nie przypuszczałem, że może tak wyć, nawet opłakując swoją panią.

Cholera, jaką panią?! Aferzystkę, samobójczynię!

Keszju zawył szczególnie żałośnie i zrobiłem ruch w jego stronę, żeby go wziąć na ręce i uspokoić (wszyscy hodowcy mówią, żeby tego nie robić, ale czy słyszeliście kiedyś taki psi płacz?). Keszju od razu się wyszczerzył.

Nawet pies mi nie wierzy.

I nikt mi nie uwierzy.

Wsadzą mnie. I dobrze, nie trzeba było przyłazić z nożem do cudzego mieszkania!

– Milicja już jedzie! – rozległ się za drzwiami piskliwy głos sąsiadki. – Zaraz tu będą!

W jej głosie była żądza krwi, niekoniecznie mojej, czyjejkolwiek, byle tylko była krew, byle było o czym plotkować z przyjaciółkami przez telefon. Spojrzałem na nóż. A może by tak wyjść i zabić tę starą cholerę? Zrobić na koniec dobry uczynek dla ludzkości? Czy zadrży mi ręka?

Chyba jednak tak. Nie zabiję jej. Natalii też nie zrobiłbym krzywdy, miała rację.

Jak długo nasza milicja jedzie na wezwanie?

Co za różnica. Przez okno nie ucieknę, piąte piętro. Przy drzwiach stoi Piotr Aleksiejewicz, chłop, mimo pijaństwa i chamstwa, całkiem porządny. Da mi w mordę i padnę na plecy.

– Już po mnie, Keszju – powiedziałem. – Nawet ty mnie zdradziłeś!

Keszju zawarczał.

Z jego punktu widzenia on nikogo nie zdradzał, przeciwnie, bronił swojej pani jak umiał.

Ominąłem psa i poszedłem do pokoju. Wyjrzałem przez okno – skoro świat zwariował, to może za oknem pojawiła się drabinka przeciwpożarowa?

Nie pojawiła się. Za to na podwórko nieśpiesznie wjeżdżał samochód milicyjny. Syrena była wyłączona, ale niebieski kogut migał.

Już po wszystkim. Milicja zawsze spóźnia się na miejsce prawdziwych przestępstw, ale w moim przypadku…

Ktoś zadzwonił do drzwi. Nacisnął dzwonek i nie puszczał. Przypomniałem sobie naszą szczenięcą zabawę z kolegami – biegaliśmy po klatce i dzwoniliśmy do cudzych drzwi. Najwyższym osiągnięciem było dzwonić długo, ale jednak zdążyć uciec, gdy drzwi się otworzą. Aż w końcu natknęliśmy się na faceta w typie Piotra Aleksiejewicza, który po mieszkaniu chodził bardzo cicho, po schodach biegał bardzo szybko, a przylanie pasem rozrabiającemu pętakowi uważał za najlepszą metodę wychowawczą.

Podszedłem do drzwi. Zaczepiłem ramieniem o ścianę, popatrzyłem na ściskany w ręku nóż. Rzuciłem go na podłogę. Jaki sens ma ścieranie odcisków palców, skoro jest tyle innych dowodów?

Dzwonek dzwonił bez przerwy i teraz rzeczą najważniejszą wydawało mi się przerwanie tego dzwonienia.

Jak we śnie, przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi.

Piotr Aleksiejewicz i Galina Romanowna stali w progu i patrzyli na mnie osłupiali. Chyba nie spodziewali się, że drzwi się otworzą. Może nawet mógłbym teraz przemknąć obok nich, pobiec na dół… prosto w ręce milicji.

Piotr Aleksiejewicz nadal trzymał palec na dzwonku.

– Aaa! – wrzasnęła sąsiadka, patrząc na moje ręce. – Krew, krew! Morderca! – zawołała i, czego się zupełnie nie spodziewałem, przewróciła oczami i straciła przytomność.

Za to Piotr Aleksiejewicz zareagował zgodnie z moimi oczekiwaniami. W stronę mojej twarzy pomknęła wielka pięść, świat zawirował i upadłem obok sąsiadki.

Ale nawet wtedy, gdy już leżałem na podłodze, sąsiad dzwonił dalej. A może to mnie dzwoniło w uszach? Potrząsnąłem głową, próbując dojść do siebie. Przed moimi oczami pojawiły się dwie pary sznurowanych buciorów, cała reszta świata rozpływała się, wirowała. Zza uporczywego dzwonienia dobiegł czyjś surowy głos:

– Niech pan przestanie dzwonić! Co to za samowola, co za rękoczyny, co?…

Przeszli przeze mnie, zajrzeli do mieszkania i ten sam głos, teraz już zmieniony, dodał:

– Od tego w kraju jest milicja…

Buty wróciły i jeden z nich z rozmachu kopnął mnie w żebra. Z niespodziewaną ulgą zamknęłam oczy i straciłem przytomność.


* * *

W małej zakratowanej „klatce” milicyjnego UAZ-a śmierdziało chlorem. Ostry zapach kojarzył się ze starą kamienicą, szpitalem i tymi miejscami, w których trzeba zabić zapach nieczystości i zmniejszyć ilość mikrobów.

Dochodząc do siebie, stwierdziłem, że leżę na metalowej podłodze, zwinięty w „chińskie osiem”. Ręce miałem skute za plecami.

Ku mojemu zdumieniu samochód stał. Niejasno pamiętałem, jak ciągnęli mnie po schodach, jak założyli kajdanki i wrzucili do klatki. Widocznie chcieli zawieźć mnie na komendę… czy gdzie tam się wozi morderców złapanych na gorącym uczynku.

Ale samochód nadal stał – i tego byłem pewien – obok mojego domu. Mojego byłego domu.

Wstałem z trudem i wyjrzałem przez zakratowane okienko w drzwiach. Szyby za kratą nie było, powietrze wolności pachniało świeżością – po deszczu. W świetle latarni połyskiwały małe kałuże.

Tak, zgadza się. Łazik stał przed klatką, obok niego milicyjna wołga. Zbierają dowody, a mnie na chwilę zostawili w spokoju?

Coś tu było nie tak. Powinni mnie albo zawieźć na komendę, albo przesłuchać nad świeżym trupem. Po co półśrodki?

Z bloku wyszło dwóch mężczyzn: jeden to chyba był zwykły „krawężnik”, pewnie ten, co mnie kopał. A drugi – gość po cywilnemu. Śledczy, zerwany z łóżka?

– …Normalna rzecz – usłyszałem. – Handlarka z rynku przyprowadziła sobie chłopa…

– To się jeszcze okaże – powiedział ponuro cywil. – Dobrze, sierżancie, dziękuję. Możecie jechać. A właśnie! Kogo tam macie? Wskazał głową łazik.

– Tam? – Milicjant chyba się zastanowił. – Jakiegoś pijaka.

– Gdzie go zatrzymaliście?

– Przed metrem – powiedział bez przekonania gliniarz. – Dawno… To na pewno nie wasz klient.

Cywil wrócił do bloku, a „krawężnik” podszedł do łazika. Przysiadłem na podłodze. Serce zaczęło mi bić mocniej. Czyżby…? Ale nie, to niemożliwe!

Gdzieś obok pstryknęła zapalniczka, zapachniało papierosowym dymem. Potem trzasnęły drzwi samochodu i ktoś powiedział:

– No co tam? Zdrzemnąłem się…

– Nóż znaleźli, zdjęli odciski palców. Psiaka wziął sąsiad. Zapalisz?

– Daj.

Znów pstryknięcie zapalniczki. Zapach dymu stał się mocniejszy. Nie wytrzymałem i poprosiłem:

– Dacie papierosa?

Przez chwilę nikt nie reagował na moje słowa, w końcu sierżant zwrócił się do swojego kolegi:

– Słuchaj, skąd żeśmy go zgarnęli? Wszystko mi z głowy wyleciało.

– Spod metra chyba – odpowiedział po chwili zastanowienia kierowca. – A może z podwórka, z placu zabaw?

– Chyba trzeba go było pouczyć – mówił dalej sierżant. – Ech, do licha z tą robotą.

Drzwi otworzyły się z hukiem i dwaj milicjanci popatrzyli na mnie nieprzyjaźnie, ale bez nienawiści.

– Dalibyście zapalić – powtórzyłem.

– Wyspałeś się? – zapytał sierżant.

Skinąłem pokornie głową.

– Masz, pal.

Wsunęli mi w zęby pomięte malboro, przypalili. Zaciągnąłem się chciwie i, upijając się nikotyną i własną bezczelnością, zapytałem:

– Długo będziemy tak jeździć? Jeszcze trochę i mnie na wytrzeźwiałkę nie przyjmą.

– A co, tak ci pilno?

– Wcale mi nie pilno – odparłem. – Żona mnie zabije. I tak będzie awantura, zazdrosna strasznie, a jak jeszcze trafię na wytrzeźwiałkę…

– Odwróć się – polecił sierżant, zadeptując niedopałek.

Odwróciłem się. Dostanę pałką po łbie czy…

Zdjęli mi kajdanki.

– Idź do domu, pijaczyno – powiedział bez złości sierżant. – Dziewczynę tu zarżnęli… nie mamy do ciebie głowy. Jednemu nieszczęście, drugiemu fart.

Wyskoczyłem z samochodu. Zacząłem rozcierać zdrętwiałe ręce; zauważyłem plamę krwi na rękawie i schowałem dłonie do kieszeni.

– Wielkie dzięki – powiedziałem. – Już nigdy więcej tak się nie nawalę.

– No, no – mruknął sceptycznie sierżant. Mimo wszystko w jego spojrzeniu była nieufność. Coś go niepokoiło… odrobinę, ale jednak. – Pamiętasz, gdzieśmy cię zgarnęli?

– Przy metrze, na podwórku – powiedziałem i zacząłem przestępować z nogi na nogę, jak człowiek, który marzy tylko o tym, żeby się odlać. Zresztą nie musiałem za bardzo udawać.

– Sam trafisz?

– Jesteśmy w Miedwiedkowie? – Zacząłem się rozglądać. – A, no faktycznie! Dziękuję!

– Czekaj no, czyś ty czasem tam nie nabrudził? – zaniepokoił się kierowca. Obejrzał czujnie klatkę i złagodniał. – Dobra, leć do tej swojej zazdrośnicy.

Gdy odchodziłem, milicjanci patrzyli na mnie zupełnie obojętnie. Po co się mieli szarpać z jakimś moczymordą i wieźć go na wytrzeźwiałkę, skoro już sam doszedł do siebie.

Kurczę, więc wychodzi na to, że jestem nikim?

Że już zupełnie mnie nie ma?

Mogę zabić, a godzinę później… (zaraz, zaraz, a zegarek jest? Jest i to nawet cały!), a dwie godziny później gliniarze, którzy mnie zatrzymają, nie będą pamiętać, gdzie i kiedy mnie zatrzymali.

Nogi same wyniosły mnie na podwórko. Stanąłem w rogu, rozpiąłem rozporek. Co się teraz przejmować po tym wszystkim.

Stałem się idealnym przestępcą. Mogę kraść, napadać, zabijać. Nie zapamiętają mnie żadni świadkowie. Jeśli nie zabiją mnie podczas zatrzymania, to wypuszczą.

Żebra jednak bolały. Złamań pewnie nie ma, ale pęknięcia czy stłuczenia są na pewno.

W kieszeniach miałem pieniądze i klucze od mieszkania rodziców, na ręku zegarek, na pasku komórkę. Wszystko w porządku. Wpół do pierwszej w nocy. Jeszcze zdążę dojechać do rodziców metrem. Umyję się, zjem coś i zastanowię się, co dalej.

Nie chcę być przestępcą. Nawet idealnym.

Tylko co mogę zrobić? Natalia nie żyje i nic mnie już nie wiąże z przeszłością.

Jedynie klucze od mieszkania rodziców.

Wychodząc z podwórka na ulicę, obracałem klucze w ręku. A gdy metalowy klucz złamał się w moich palcach, nawet się nie zdziwiłem.

Niczego innego nie należało się spodziewać.

Загрузка...