XVIII

POWRÓT • OSWOBODZENIE PÓŁGŁÓWKA

• SARAH BORGINNIS

• KONFRONTACJA

• KĄPIEL W RZECE • SPALENIE KLATKI

• JAMES ROBERT W OBOZIE

• DRUGI CHRZEST

• SĘDZIA I GŁUPIEC

Nastała już ostatnia godzina nocy, kiedy wyjechali z obozu Jumów. Rak, Panna i Lew mknęły wzdłuż ekliptyki na południu, a na północy gwiazdozbiór Kasjopei płonął na czarnym obliczu firmamentu jak sygnatura czarownicy. Podczas całonocnych tajnych rokowań uzgodnili z Indianami warunki przejęcia promu. Ruszyli w górę rzeki pośród poplamionych gliną drzew, rozmawiając cicho między sobą jak ludzie wracający ze zjazdu rodzinnego, z wesela albo pogrzebu.

Z nadejściem dnia kobiety obozujące u przeprawy zobaczyły idiotę w klatce. Zgromadziły się dokoła, najwyraźniej nieprzejęte jego nagością ani brudem. Podśpiewywały do niego i naradzały się, i w końcu jedna, niejaka Sarah Borginnis, poprowadziła wszystkie na poszukiwania właściciela. Była kobietą dużej postury, o rumianej twarzy. Zbeształa go.

A w ogóle jak ty się nazywasz?

Cloyce Bell, proszę pani.

A on?

Nazywa się James Robert, ale nikt tak do niego nie mówi.

Gdyby twoja matka go zobaczyła, to jak myślisz, co by powiedziała?

Nie wiem. Matka nie żyje.

Nie wstyd ci?

Nie, proszę pani.

Tylko mi nie pyskuj.

Nie zamierzam. Chce go pani wziąć, niech go pani bierze. Oddam go. Więcej dla niego zrobić nie mogę.

Niech mnie licho, co z ciebie za żałosna istota. Odwróciła się do pozostałych kobiet.

Wszystkie razem. Trzeba go wykąpać i ubrać. Niech no któraś pobiegnie po mydło.

Proszę pani, odezwał się opiekun.

Dalej, zabieramy go nad rzekę.


* * *

Kiedy ciągnęły wóz, minął ich Toadvine z dzieciakiem. Zeszli ze ścieżki i patrzyli. Uczepiony prętów półgłówek pohukiwał w stronę wody, a kilka kobiet zaintonowało pieśń.

Gdzie to biorą?, spytał Toadvine.

Dzieciak nie wiedział.

Cofnęły wóz po grząskim piasku nad samą rzekę, postawiły go i otworzyły klatkę. Borginnis stanęła przed półgłówkiem.

Jamesie Robercie, wyjdź.

Wyciągnęła do niego ramię. Popatrzył na wodę, a potem wziął ją za rękę.

Z ust kobiet wydobyło się westchnienie, kilka zadarło spódnice, wtykając rąbek za talię, i stanęło w rzece, żeby pomóc idiocie.

Borginnis sprowadziła go, uczepionego jej szyi, z wozu. Kiedy dotknął stopami ziemi, odwrócił się do rzeki. Kobieta była ubabrana odchodami, ale nie zwracała na to uwagi. Spojrzała na towarzyszki stojące na brzegu.

Spalcie to.

Jedna pognała do ogniska po szczapę. Inne wprowadziły Jamesa Roberta do wody, a klatka została zaraz podpalona i spłonęła.

Chwytał się spódnic, wyciągał rozczapierzone palce, ślinił się i bełkotał.

Widzi swoje odbicie, powiedziały.

Cicho. Wyobraźcie sobie to dziecię zamknięte w potrzasku jak dziki zwierz.

Płomienie z palącego się wozu trzaskały w suchym powietrzu i odgłos ten najwyraźniej zwrócił uwagę półgłówka, bo skierował w tamtą stronę martwe czarne oczy. On rozumie, powiedziały zgodnie wszystkie kobiety. Sarah Borginnis zapuściła się głębiej, ze wzdętą jak balon spódnicą, wciągnęła go i ułożyła w swoich wielkich krzepkich ramionach jak dziecko, choć był dorosłym mężczyzną. Trzymała go na wodzie, nucąc. Jego jasne włosy unosiły się na rzece.

Tego wieczoru dotychczasowi towarzysze zobaczyli go przy ogniskach wędrowców ubranego w garnitur ze zgrzebnej wełny. Cienka szyja obracała się ostrożnie w kołnierzu za dużej koszuli. Natłuszczono mu włosy i zaczesano płasko na głowie, aż wyglądały jak namalowane. Dostał łakocie, więc siedział, śliniąc się i patrząc w ogień ku wielkiemu podziwowi kobiet. Rzeka płynęła w mroku, a nad pustynię od wschodu wytoczył

się księżyc rybiego koloru i w jałowym świetle wyrysował obok ich cienie. Ognie przygasały, szary dym stał zamknięty w okowach nocy. Zza rzeki dobiegało ujadanie małych szakali, psy obozowe wierciły się i powarkiwały. Sarah Borginnis zabrała półgłówka pod brezent zdjęty z wozu, rozebrała go do nowej bielizny, położyła na sienniku, otuliła i pocałowała na dobranoc, a w obozie zaległa cisza. Kiedy półgłówek znów zjawił się w tym granatowym zadymionym amfiteatrze, był nagi i dreptał obok ognisk jak wyłysiały mylodon. Zatrzymał się, posmakował powietrza i powlókł się dalej. Ominął z dala miejsce przeprawy i zaczął się przedzierać przez wierzby, stękając i napierając chudymi rękami na przeszkody w nocy. A potem stanął samotny na brzegu. Zahuczał cicho i odgłos ten popłynął w dal jako dar tak bardzo potrzebny, że nie wrócił żadnym echem. Wszedł do rzeki. Zanim jeszcze woda sięgnęła mu do pasa, stracił równowagę i zniknął z oczu.

Akurat w tym miejscu przechodził też zupełnie nagi sędzia, odbywający swój nocny obchód – spotkania takie zdarzają się częściej, niż można by sądzić, w przeciwnym razie kto wyszedłby cało z jakiejkolwiek nocnej przeprawy? – więc wmaszerował do rzeki i chwycił tonącego idiotę, jak potężna akuszerka wyciągnął go za pięty i dał mu klapsa w pośladek, żeby wypluł wodę. Scena narodzin, chrzest albo inny rytuał, niewprowadzony jeszcze do żadnego kanonu. Wyżął łkającemu nagiemu głupcowi wodę z włosów, zamknął go w objęciach, zaniósł do obozu i posadził z powrotem pomiędzy współtowarzyszy.

Загрузка...