Rozdział 8

Kiedy pociąg odjechał z dworca w Vicenzy, Brunetti ruszył na poszukiwanie pustego przedziału w wagonie pierwszej klasy. W wewnętrznych kieszeniach marynarki ciążyły mu plastikowe torebki, żeby więc to ukryć, idąc pochylał się do przodu. Wreszcie w pierwszym wagonie za lokomotywą znalazł pusty przedział i usiadł przy oknie, ale po chwili wstał, by zamknąć przesuwane drzwi. Położywszy teczkę na sąsiednim miejscu, siedział i się zastanawiał, czy nie przepakować do niej torebek, gdy nagle drzwi przedziału otworzył jakiś mężczyzna w mundurze. W pierwszej chwili zaskoczony komisarz ujrzał swoją karierę w gruzach, a siebie w więzieniu, lecz mężczyzna go wybawił, prosząc o pokazanie biletu.

Po wyjściu konduktora Brunetti skoncentrował się na tym, by nie sięgać do kieszeni i nie sprawdzać, czy torebki jeszcze tam są. W pracy rzadko miał do czynienia z narkotykami, ale wiedział o nich wystarczająco dużo, aby zdawać sobie sprawę, że wiezie w kieszeniach co najmniej kilkaset milionów lirów: w jednej równowartość nowego mieszkania, a w drugiej wcześniejszej emerytury. Mimo to ta myśl wcale go nie pociągała.

Chętnie oddałby obie torebki za informację, kto je podrzucił do mieszkania denata. Choć komisarz nie miał pojęcia, kto to zrobił, wiedział jednak, że owa osoba kierowała się oczywistym powodem: czyż można znaleźć lepszy motyw zabójstwa niż narkotyki i handel nimi albo lepszy dowód niż ich obecność w domu zamordowanego? Czyż nie zaplanowano tego tak, by trafiły w ręce policjanta z Wenecji, którego – choćby tylko ze względów geograficznych – w żaden sposób nie mogło nic łączyć z tym przestępstwem ani z denatem? I w co był zamieszany ów młody żołnierz, skoro użyto kilograma kokainy, by odwrócić od tego uwagę? Brunetti wyjął z teczki książkę, ale gdy próbował ją czytać, okazało się, że nawet ulubiony historyk nie zdołał odciągnąć jego myśli od tych pytań.

W Padwie do przedziału weszła starsza kobieta i od razu zaczęła czytać jakieś czasopismo, nie odzywając się do komisarza. Nawet na niego nie spojrzawszy, wysiadła w Mestre. Kiedy pociąg zatrzymał się w Wenecji, Brunetti włożył książkę do teczki i wysiadł. Idąc peronem, szukał wzrokiem osób, które wsiadły do tego samego pociągu w Vicenzy. Po wyjściu z dworca ruszył w prawo, w kierunku linii tramwaju wodnego numer jeden, dotarł aż do przystani, gdzie się zatrzymał. Obejrzał się za siebie udając, że patrzy na zegar. Nagle zmienił kierunek i ruszył przez plac przed dworcem, w stronę przystani vaporetto numer dwa. Nikt go nie śledził.

Tramwaj przypłynął po kilku minutach. Brunetti okazał się jedyną osobą, która wsiadła. O wpół do piątej z tramwaju wodnego korzystało tylko kilku pasażerów. Komisarz przeszedł przez kabinę na pokład rufowy. Był tam sam. Tramwaj odbił od brzegu, przepłynął pod mostem Scalzi i ruszył Canale Grande w stronę Rialto, gdzie kończyła się jego trasa.

Przez szklane drzwi do kabiny Brunetti widział, że wszyscy pasażerowie siedzą z nosami w gazetach. Położył teczkę na sąsiednim fotelu, otworzył ją, tak aby go częściowo zasłaniała, sięgnął do kieszeni i wyjął jedną torebkę. Ostrożnie trzymając ją za róg, odwrócił się bokiem, żeby lepiej widzieć fasadę Muzeum Przyrodniczego, wysunął rękę za reling i wsypał biały proszek do kanału. Ukradkiem włożył pustą torebkę do teczki i w ten sam sposób opróżnił drugą. W złotym wieku Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, podczas wspaniałej corocznej ceremonii, doża uroczyście wrzucał do wody złoty pierścień na dowód zaślubin miasta z morzem, które dało Wenecji życie, bogactwo i potęgę. Nigdy jednak, pomyślał Brunetti, nikt z rozmysłem nie wrzucił do wody tak wielkiego majątku.


Z Rialto udał się do komendy i od razu poszedł do laboratorium. Bocchese ostrzył tam nożyczki za pomocą jednej z licznych maszyn, którymi chyba wyłącznie on umiał się posługiwać. Zobaczywszy Brunettiego, wyłączył ją i odłożył nożyczki na kontuar.

Komisarz postawił teczkę obok nożyczek, a następnie ją otworzył i ostrożnie, dotykając jedynie rogów, wyjął dwie plastikowe torebki. Kładąc je na kontuarze, spytał:

– Mógłbyś sprawdzić, czy są na nich odciski tamtego Amerykanina?

Bocchese skinął głową.

– W takim razie później zejdę i wtedy mi to powiesz, zgoda?

Technik znowu skinął głową i mruknął:

– A więc to takie buty, hę?

– Właśnie.

– Czy później, kiedy już zdejmę odciski, mam się postarać, żeby te torebki zginęły?

– Jakie torebki?

Bocchese sięgnął po nożyczki.

– Tylko to skończę – rzekł.

Nacisnął przełącznik i koło maszyny ponownie zaczęło się obracać. Podziękowania komisarza zagłuszył przenikliwy zgrzyt metalu, kiedy technik wrócił do ostrzenia nożyczek.

Brunetti uznał, że lepiej z własnej inicjatywy iść do Patty, niż czekać na jego wezwanie. Ruszył na górę frontowymi schodami. Stanął pod drzwiami zwierzchnika, zapukał i usłyszawszy jakiś szmer, wszedł. Dopiero wtedy sobie uświadomił, że to, co słyszał, nie było zaproszeniem.

Ujrzał scenę stanowiącą połączenie dowcipu rysunkowego z najgorszym koszmarem każdego biurokraty: Anita z wydziału zagranicznego stała przy oknie i miała rozpięte dwa górne guziki bluzki, a o krok obok cofał się zastępca komendanta z pąsową twarzą. Brunetti spostrzegł to wszystko w ułamku sekundy i natychmiast upuścił teczkę, chcąc dać Anicie czas na odwrócenie się i zapięcie bluzki. Kiedy to robiła, komisarz ukląkł, by pozbierać dokumenty, które wypadły z teczki, a Patta wrócił na swoje miejsce za biurkiem. Anita skończyła zapinać bluzkę, gdy Brunetti podnosił ostatni dokument.

Gdy już wszystko było jak należy, Patta odezwał się oficjalnym tonem:

– Dziękuję, signorina. Każę odesłać wam te dokumenty, jak tylko je podpiszę.

Anita skinęła głową i ruszyła do drzwi. Mijając komisarza, uśmiechnęła się i puściła do niego oko, na co nie zareagował. Kiedy wyszła, podszedł do biurka.

– Właśnie wróciłem z bazy amerykańskiej w Vicenzy, panie komendancie.

– Tak? No i coś ustalił?

Na twarzy Patty pozostały resztki rumieńca. Brunetti udawał, że tego nie widzi.

– Niewiele. Obejrzałem jego mieszkanie.

– Znalazłeś coś?

– Nie, panie komendancie, nic. Jutro chciałbym tam wrócić.

– Po co?

– Żeby porozmawiać z kilkoma osobami, które go znały.

– Czy to coś da? Sprawa jest prosta. Przecież to zwykły napad rabunkowy, a tylko sprawca posunął się za daleko. Kogo obchodzi, kto znał ofiarę i co powiedzą o niej znajomi?

Brunetti dostrzegał rosnącą irytację przełożonego. Jeśli tak dalej pójdzie, Patta zabroni mu kontynuować śledztwo w Vicenzy. Ponieważ zwykły napad rabunkowy był najdogodniejszym wyjaśnieniem, Patta chętnie każe prowadzić dochodzenie w tym kierunku.

– Zapewne ma pan rację, panie komendancie. Pomyślałem tylko, że dopóki nie ustalimy, kto to zrobił, nie zaszkodzi, jeśli będziemy sprawiali wrażenie, że źródło tego zabójstwa znajduje się poza Wenecją. Wiadomo, jacy są turyści. Najdrobniejsze rzeczy ich odstraszają.

Po tych słowach rumieniec na twarzy zastępcy komendanta wyraźnie zbladł, albo komisarzowi tak się wydawało.

– Miło mi, że się ze mną zgadzasz, commissario – rzekł Patta i po dłuższym milczeniu, z pewnością wymownym, dodał: – Przynajmniej raz. – Wypielęgnowaną dłonią poprawił skoroszyt na środku biurka. – Sądzisz, że to morderstwo ma jakiś związek z Vicenzą?

Ucieszony, że zwierzchnik pozwala mu decydować, Brunetti udał zastanowienie i odpowiedział dopiero po chwili.

– Nie wiem, panie komendancie, ale chyba nam nie zaszkodzi, jeśli będziemy sprawiali takie wrażenie.

Patta zareagował wręcz artystycznie demonstrując, że choć zawsze się waha, gdy śledztwo przebiega nietypowo, ale równocześnie pragnie, by w poszukiwaniu prawdy niczego nie przeoczono. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie wieczne pióro, otworzył skoroszyt i podpisał trzy znajdujące się tam dokumenty. Każdy kolejny autograf udało mu się złożyć z większym namysłem i w sposób bardziej rozstrzygający niż poprzedni.

– No dobrze, Brunetti. Skoro uważasz, że to najlepsza metoda prowadzenia sprawy, jedź do tej Vicenzy. Przecież nie możemy pozwolić, żeby ludzie bali się zwiedzać Wenecję, prawda?

– Właśnie, panie komendancie, nie wolno nam do tego dopuścić – odparł komisarz, starając się, by jego głos brzmiał szczerze, a potem z taką samą szczerością zapytał: – Ma pan do mnie jeszcze jakąś sprawę?

– Nie, to wszystko, Brunetti. Przekażesz mi szczegółowy raport z tego, co tam ustalisz.

– Oczywiście, panie komendancie – powiedział komisarz i ruszył do drzwi, zastanawiając się, jaki banał usłyszy na odchodnym.

– Doprowadzimy mordercę przed oblicze sprawiedliwości – rzekł Patta.

– Z całą pewnością doprowadzimy, panie komendancie – skwapliwie potwierdził Brunetti zadowolony, że zwierzchnik użył liczby mnogiej, bardzo mu bowiem na tym zależało i sam podstępnie go do tego nakłaniał.

Poszedł do swojego pokoju, gdzie przejrzał dokumenty, które wyjął z teczki. Uznał, że na sprawdzenie odcisków Bocchesemu wystarczy pół godziny, więc kiedy ten czas minął, udał się do laboratorium. Tym razem technik zajmował się nożem do pieczywa. Zobaczywszy komisarza, wyłączył maszynę i kciukiem sprawdził, czy nóż jest ostry.

– Macie jakąś robotę na boku? – spytał Brunetti.

– Nie, tylko żona mnie prosi, żebym raz na parę miesięcy coś jej naostrzył, a tu robi się to najlepiej. Gdyby pańska małżonka potrzebowała cokolwiek naostrzyć, może na mnie liczyć.

Komisarz podziękował skinieniem głowy.

– Znalazłeś coś? – spytał.

– Owszem. Na jednej torebce jest komplet niezłych odcisków.

– Jego?

– Tak.

– Żadnych innych?

– Jeden czy dwa, prawdopodobnie jakiejś kobiety.

– A na drugiej torebce?

– Nic. Zupełnie nic. Wytarta do czysta. Dotykano jej w rękawiczkach.

Bocchese wziął kartkę papieru i nożem do pieczywa odciął wąski pasek. Zadowolony, położył nóż na biurku i odwrócił się do Brunettiego.

– Myślę, że w pierwszej torebce było coś innego, zanim… – technik urwał, nie wiedząc, jak to określić, po chwili jednak dokończył: -…zanim do niej wsypano tę drugą substancję.

– A co było w niej przedtem?

– Nie jestem pewien, ale mógłby to być na przykład ser. Wewnątrz został ślad jakiegoś tłuszczu. Poza tym ktoś brał ją do ręki wyraźnie częściej niż tamtą, jest bardziej zmięta, więc powiedziałbym, że używano jej do czegoś innego, a dopiero później wsypano ten… ee… proszek.

Ponieważ komisarz się nie odezwał, Bocchese spytał:

– Nie jest pan zaskoczony?

– Nie, nie jestem.

Z papierowej torby, która leżała obok maszyny, technik wyjął kuchenny nóż z drewnianą rączką i kciukiem przeciągnął po ostrzu.

– No cóż, jeśli jeszcze do czegoś będę panu potrzebny, wystarczy mnie zawiadomić. I proszę powiedzieć żonie o nożach.

– Naturalnie, że powiem. Dziękuję, Bocchese – rzekł Brunetti i zapytał: – Coś zrobił z tymi torebkami?

Technik włączył maszynę i z uniesioną ręką, w której trzymał nóż, spojrzał na komisarza.

– Z jakimi torebkami?

Загрузка...