Rozdział 18

Ambrogiani zadzwonił do Brunettiego około piątej, by mu powiedzieć, że ojciec tamtego chłopca, sierżant pracujący w kwatermistrzostwie, ciągle jest w Vicenzy, a jeśli nie on, to przynajmniej jego samochód, bo zaledwie przed dwoma tygodniami miał odnawianą rejestrację, co wymaga podpisu właściciela, więc z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że również Kayman tam jest.

– Gdzie on mieszka?

– Nie wiem – odparł major. – Mam tylko jego adres dla korespondencji, czyli numer skrytki pocztowej w bazie.

– A mógłbyś zdobyć jego adres domowy?

– Tak, ale wtedy oni by wiedzieli, że się nim interesuję.

– Wolałbym tego uniknąć, ale chciałbym zamienić z nim parę słów poza terenem bazy.

– Daj mi jeden dzień. Wyślę jednego z moich ludzi do biura, w którym on pracuje, to go znajdzie. Na szczęście oni wszyscy noszą na mundurach tabliczki z nazwiskami. Potem będzie go śledził i zobaczy, gdzie mieszka. To nie powinno być trudne. Zadzwonię do ciebie jutro i wtedy pomyślisz, jak się z nim spotkać. Właściwie oni przeważnie mieszkają w bazie i na pewno również on, skoro ma dzieci. Jutro zadzwonię i ci powiem, co mi się udało załatwić, dobrze?

Brunetti nie widział lepszego rozwiązania, ale miał wielką ochotę natychmiast jechać do Vicenzy i porozmawiać z ojcem chłopca, by jak najszybciej się zorientować, co wysypka na ręku dziecka i uwaga, napisana ołówkiem na marginesie karty informacyjnej, mają wspólnego ze śmiercią dwojga młodych Amerykanów. Już dysponował kilkoma elementami tej układanki, a od Kaymana otrzyma następny. Uważnie je studiując i dopasowując, wcześniej czy później ujrzy obraz, który jeszcze był ukryty.

Nie mając innego wyjścia, komisarz przyjął propozycję majora i postanowił czekać do następnego dnia na jego telefon. Znowu otworzył książkę Partii Zielonych, z biurka wyjął kartkę papieru i spisał wszystkie przedsiębiorstwa, które bez odpowiedniego zezwolenia zajmowały się lądowym i morskim transportem toksycznych odpadów, a także firmy już oficjalnie ścigane za składowanie takich odpadów na nielegalnych wysypiskach. Większość tych firm i przedsiębiorstw mieściła się na północy, głównie w Lombardii, przemysłowym sercu kraju.

Brunetti sprawdził, kiedy książkę wydano. Okazało się, że przed rokiem, a więc lista była aktualna. Na końcu książki znajdowały się mapki poszczególnych rejonów; kropki oznaczały miejsca, w których wykryto nielegalne składowiska odpadów. Kropki takie gęsto pokrywały mapki prowincji ze stolicami w Vicenzy i Weronie, zwłaszcza na północ od obu miast aż do podnóża Alp.

Dokładnie złożywszy mapki, komisarz zamknął książkę. Dopóki nie porozmawia z ojcem chłopca, już nic więcej nie mógł zrobić, lecz wciąż go korciło, by natychmiast pędzić na dworzec, choć wiedział, że do Vicenzy jechałby na próżno.

Zadzwonił telefon wewnętrzny.

– Brunetti.

Commissario – odezwał się Patta. – Chciałbym, żebyś natychmiast przyszedł do mojego gabinetu.

Komisarz zszedł piętro niżej i zapukał do drzwi.

– Proszę!

Patta siedział za biurkiem upozowany, jakby przed chwilą pomyślnie wypadł na zdjęciach próbnych i otrzymał rolę w filmie. Kiedy Brunetti wszedł do gabinetu, zastępca komendanta pieczołowicie wkładał rosyjskiego papierosa do swojej onyksowej cygarniczki, trzymając oba przedmioty poza krawędzią renesansowego biurka, aby nawet odrobina tytoniu nie skaziła idealnie wypolerowanej powierzchni blatu. Komisarz musiał czekać, papieros bowiem okazał się oporny i minęła dłuższa chwila, zanim Patta starannie go wcisnął w złotą skuwkę cygarniczki, zapalił i kilka razy próbnie pociągnął, być może doszukując się smaku złota.

– Brunetti – rzekł wreszcie. – Otrzymałem bardzo nieprzyjemny telefon.

– Mam na dzieję, że nie od żony, panie komendancie – odparł komisarz, siląc się na potulny ton.

Patta położył papierosa na krawędzi malachitowej popielniczki i natychmiast szybko go chwycił, bo cygarniczka przeważyła i opadła na blat. Znowu go położył, tym razem poziomo, tak że ustnik cygarniczki i żarzący się koniec papierosa były oparte na przeciwległych brzegach okrągłej popielniczki. Ledwie cofnął rękę, papieros się wymsknął ze złotej skuwki pod jej ciężarem i razem z cygarniczką spadł na dno – cygarniczka z efektownym brzękiem.

Założywszy ręce na plecy, komisarz stał i patrząc w okno, kilkakrotnie oderwał obcasy od podłogi. Kiedy znów spojrzał na biurko, papieros był zgaszony, a cygarniczka zniknęła.

– Siadaj, Brunetti.

– Dziękuję, panie komendancie – odpowiedział bardzo grzecznie, jak zwykle zajmując miejsce w fotelu przed biurkiem.

– Miałem telefon… – tu Patta zrobił przerwę na tyle długą, że mogłaby zachęcić komisarza do powtórzenia wcześniejszej uwagi -…z Mediolanu, od signora Viscardiego.

Brunetti milczał.

– Powiedział mi, że narażacie na szwank jego dobre imię.

Komisarz się nie zerwał, by stanąć w swojej obronie, więc Patta musiał wyjaśnić:

– Mówił, że jego agent ubezpieczeniowy otrzymał telefon, mógłbym dodać, że od ciebie, telefon z pytaniem, skąd tak szybko się dowiedział, co zginęło z palazzo. – Gdyby Patta kochał najbardziej pożądaną kobietę w świecie, jej imienia nie szeptałby z takim uwielbieniem, z jakim wymówił to ostatnie słowo. – Ponadto signor Viscardi się dowiedział, że Riccardo Fosco, znany lewicowiec, podejrzanie się wypytywał o jego sytuację finansową.

Co to ma znaczyć w kraju, gdzie od lat przewodniczącym Izby Deputowanych jest komunista? – pomyślał Brunetti, ale dalej milczał, choć Patta przerwał, by komisarz mógł się bronić.

– Signor Viscardi nie życzy sobie udzielania takich informacji – ciągnął zastępca komendanta. – Bardzo szczegółowo mi opowiedział, jak go traktowano w szpitalu. Podobno funkcjonariusz, który z nim rozmawiał, ten drugi, choć ja nie rozumiem, dlaczego wysłano aż dwóch, zdawał się nie dowierzać kilku jego odpowiedziom. Całkiem zrozumiałe więc, że signor Viscardi, który jest szanowanym biznesmenem i członkiem Rotary International – tutaj nie uznał jednak za stosowne wspomnieć, czym się ten członek zajmuje – uważa takie traktowanie za przykre, zwłaszcza wkrótce potem, jak został brutalnie pobity przez dwóch napastników, którzy się włamali do jego pałacu i uciekli z obrazami i biżuterią ogromnej wartości. – Nagle spytał: – Czy ty mnie słuchasz, Brunetti?

– Ależ tak, panie komendancie.

– No to dlaczego nic nie mówisz?

– Czekam, aż mi pan komendant opowie o tym nieprzyjemnym telefonie.

– Do jasnej cholery! – wrzasnął Patta, uderzając dłonią w blat biurka. – Właśnie o nim opowiadam! Signor Viscardi to bardzo ważna osobistość, zarówno tu, jak i w Mediolanie. Ma wielkie wpływy w sferach politycznych, więc nie dopuszczę do tego, żeby wenecka policja źle go traktowała.

– Nie bardzo rozumiem, panie komendancie. Kto go źle traktował?

– Ty nic nie rozumiesz, Brunetti – rzekł Patta i gniewnie zacisnął wargi. – Dzwonisz do jego agenta ubezpieczeniowego tego samego dnia, kiedy wystąpił o odszkodowanie, jakbyś coś podejrzewał, i dwaj policjanci kolejno idą do szpitala, żeby przesłuchiwać takiego człowieka i pokazywać mu zdjęcie osoby, która nie ma nic wspólnego z tym włamaniem.

– Tak to panu powiedział?

– Owszem, po krótkiej rozmowie. Zapewniłem go, że zawsze miałem do niego zaufanie.

– A dokładnie jakich użył słów, mówiąc o tym zdjęciu?

– Powiedział: „Ten drugi policjant pokazał mi fotografię jakiegoś kryminalisty i chyba mi nie wierzył, kiedy odparłem, że go nie znam”.

– Skąd wiedział, że człowiek na zdjęciu jest kryminalistą?

– Co?

– Skąd wiedział, że na tej fotografii jest kryminalistą? Zdjęcie mogło przedstawiać każdego, na przykład syna tego policjanta. Kogokolwiek.

Commissario, a czyje zdjęcie by mu pokazywał, jak nie kryminalisty? – żachnął się Patta. Nie słysząc odpowiedzi, rzekł: – Jesteś śmieszny, Brunetti.

Komisarz już otwierał usta, lecz przełożony nie dopuścił go do głosu.

– I nie próbuj bronić swoich ludzi, skoro wiesz, że postąpili niewłaściwie.

Kiedy Patta z naciskiem podkreślił, czyi policjanci jego zdaniem naruszyli przepisy, Brunetti wyobraził sobie, jak zastępca komendanta dzieli z żoną niepowodzenia i sukcesy dwóch synów: „Mój dostał w szkole nagrodę, a twój oblał egzamin”.

– Nie masz nic do powiedzenia?

– Viscardi nie potrafił opisać napastników, ale widział obrazy, które nieśli.

Nieustępliwość komisarza znów obnażyła erudycyjne ubóstwo Patty.

– Najwyraźniej nie jesteś przyzwyczajony do życia w otoczeniu drogocennych przedmiotów, Brunetti. Jeśli ktoś mieszka od lat wśród przedmiotów dużej wartości, a mam tu na myśli ich wartość estetyczną, nie tylko materialną…

Ton jego głosu sprawił, że komisarz wytężył uwagę, by pojąć wywody zwierzchnika.

– …to zawsze je poznaje, zupełnie tak samo jak członków swojej rodziny. A zatem, widząc je choćby przez ułamek sekundy, nawet w takim stresie, w jakim znajdował się signor Viscardi, poznałby te przedmioty niczym własną żonę.

Wnosząc z tego, co mówił Fosco, Brunetti podejrzewał, że Viscardi miałby mniej kłopotów z rozpoznaniem obrazów.

Patta pochylił się do przodu i ojcowskim tonem zapytał:

– Czy ty cośkolwiek z tego rozumiesz?

– Zrozumiem o wiele więcej, kiedy porozmawiamy z Ruffolem.

– Z Ruffolem? A któż to taki?

– Młody kryminalista na tamtym zdjęciu.

Zastępca komendanta nie powiedział nic, prócz nazwiska komisarza, lecz tak cicho, że to wskazywało na konieczność udzielenia mu wyjaśnień.

– Na moście siedziała para turystów i widziała trzech mężczyzn z walizką, wychodzących z pałacu. Na zdjęciu oboje rozpoznali Ruffola.

Patta już chciał zapytać, dlaczego nie wspomina o tym raport w tej sprawie, ale zrezygnował, aczkolwiek niechętnie, bo nie zadał sobie trudu, by go przeczytać.

– Pewnie schował się gdzieś na zewnątrz – zasugerował.

– Całkiem możliwe – przyznał Brunetti, choć uważał za bardziej prawdopodobne, że Ruffolo był w środku i nigdzie się nie chował.

– A co to za persona ten Fosco? Po co tak wydzwaniał?

– O nim wiem tylko to, że jest redaktorem działu finansowego w jednym z największych tygodników w kraju. Telefonowałem do niego, żeby mi pomógł się zorientować, jak ważną osobistością jest signor Viscardi.

Słowa te tak wiernie odzwierciedlały sposób myślenia Patty, że zastępca komendanta nie był zdolny kwestionować szczerości podwładnego. Brunetti nie uważał za konieczne tłumaczyć, że istniały uzasadnione powody, by dwóch funkcjonariuszy przesłuchało Viscardiego, więc zamiast się usprawiedliwiać, rzekł:

– Teraz pozostaje tylko złapać tego Ruffola i wszystko będzie proste. Signor Viscardi odzyska swoje obrazy, agencja ubezpieczeniowa nam podziękuje, a „Gazzettino” na pierwszej stronie zamieści artykuł, jaki sobie mogę jedynie wyobrazić, bo przecież signor Viscardi to ważna figura. Wobec tego im szybciej sprawę załatwimy, tym lepiej dla wszystkich.

Nagle Brunetti poczuł do siebie odrazę za to, że musi robić takie rzeczy, uciekać się do tych idiotycznych zabiegów, ilekroć rozmawia ze zwierzchnikiem. Popatrzył w dal, a potem znów na przełożonego.

Patta uśmiechał się szeroko i szczerze. Czy to możliwe, że Brunetti w końcu nabrał trochę rozumu i zaczynał uwzględniać realia? Jeśli tak, zdaniem Patty byłoby niesprawiedliwe sądzić, że jest to zasługa wyłącznie komisarza. Ci uparci wenecjanie kurczowo się trzymają swoich własnych, przestarzałych metod, ale na ich szczęście mianowanie takiego zastępcy komendanta pokazało im, że istnieje świat szerszy i nowocześniejszy, świat przyszłości. Brunetti ma słuszność: pozostaje tylko znaleźć tego typa, Ruffola, odzyskać obrazy, a Viscardi będzie dłużnikiem komisarza.

– Racja – rzekł energicznie, jak policjanci w amerykańskich filmach. – Zawiadom mnie, kiedy Ruffolo znajdzie się w areszcie. Nic potrzebujesz do tego więcej ludzi?

– Nie, panie komendancie – odparł Brunetti po krótkim namyśle. – Uważam, że wystarczą ci, których mam w tej chwili. To tylko kwestia czekania, póki on nie zrobi fałszywego kroku, a z pewnością wkrótce to nastąpi.

Patty w ogóle nie interesowało, czy coś stanowi kwestię, czy nie. Chodziło mu jedynie o aresztowanie Ruffola i odzyskanie obrazów, bo gdyby się zdecydował kandydować do rady miejskiej, miałby poparcie Viscardiego.

– Doskonale. Daj mi znać, kiedy będziesz coś wiedział – odpowiedział pożegnalnym tonem i sięgnął po papierosa.

Nie mając ochoty czekać i znowu oglądać tej samej ceremonii, Brunetti się odmeldował i poszedł do Vianella.

– Są jakieś informacje o Ruffolu?

– I tak, i nie – odparł Vianello, na moment nieco unosząc się z krzesła, by okazać szacunek przełożonemu.

– To znaczy?

– Słyszałem, że chce rozmawiać.

– Od kogo?

– Od jednej osoby, która zna kogoś, kto zna Ruffola.

– A kto rozmawiał z tą osobą?

– Ja. To jeden z tych szczeniaków z Burano, wie pan, tych, co w zeszłym roku ukradli łódź rybacką. Ponieważ wtedyśmy ich puścili, uznałem, że jest winien mi przysługę, więc wczoraj do niego popłynąłem. Przypomniałem sobie, że chodził z Ruffolem do szkoły. Godzinę temu zadzwonił. Bez pytania powiedział, że ta druga osoba rozmawiała z kimś, kto widział się z Ruffolem. Chce z nami rozmawiać.

– A konkretnie z kim?

– Przypuszczam, że nie z panem, panie komisarzu. Przecież dwa razy go pan zapuszkował.

– Chcesz z nim pogadać, Vianello?

Doświadczony funkcjonariusz wzruszył ramionami.

– Czemu nie? Obawiam się tylko, że to będzie zawracanie głowy. Ostatnie dwa lata przesiedział w więzieniu i w telewizji naoglądał się amerykańskich filmów o policjantach, więc pewnie zaproponuje spotkanie o północy w łodzi na środku laguny.

– Albo przed świtem na cmentarzu, kiedy wampiry wracają do swoich legowisk.

– Dlaczego nie zwyczajnie w barze, gdzie moglibyśmy wygodnie usiąść przy szklaneczce wina?

– Tak czy owak idź i się z nim spotkaj.

– Mam go aresztować, kiedy się zjawi?

– Nie, nawet nie próbuj. Zapytaj tylko, co pragnie nam powiedzieć i czego od nas oczekuje.

– Czy mam kogoś wysłać, żeby go śledził?

– Nie. Prawdopodobnie będzie się tego spodziewał i mógłby się wystraszyć. Po prostu zobacz, czego chce. Jeśli niezbyt wiele, zawrzyj z nim umowę.

– Myśli pan, że on nam coś powie o Viscardim?

– Nie ma żadnego innego powodu, żeby z nami rozmawiać, prawda?

– Chyba nie.

Kiedy Brunetti ruszył do wyjścia, Vianello zapytał:

– A co z tą umową? Dotrzymamy jej?

Komisarz się odwrócił i wymownie na niego spojrzał.

– Oczywiście. Gdyby przestępcy nie polegali na nielegalnych umowach z policją, na czym mogliby polegać?

Загрузка...