Wrócił do hallu i spytał pierwszą napotkaną osobę, młodą Murzynkę w stroju pielęgniarki, gdzie mógłby znaleźć doktor Peters. Odpowiedziała, że chętnie go zaprowadzi, bo akurat idzie do Oddziału B, a właśnie tam pracuje pani doktor. Tym razem komisarz skręcił w drugą stronę, przeszedł przez takie same wahadłowe drzwi, ale tutaj wszystkie osoby, kręcące się po korytarzu, były ubrane na biało lub jasnozielone, a nie w wojskowe mundury. Minęli salę z napisem „Oddział położniczy” i wtedy usłyszał kwilenie noworodków. Pytająco spojrzał na pielęgniarkę, która pokiwała głową i rzekła:
– Ta trójka urodziła się w tym tygodniu.
Brunetti pomyślał, że dzieci nie powinny się rodzić w bazie wojskowej, w otoczeniu broni i mundurów, czyli w atmosferze związanej z zabijaniem. Przypomniał sobie jednak, że w tej samej bazie widział już bibliotekę, kościół, basen pływacki i lodziarnię Baskin-Robinsa, więc trudno się dziwić, że dzieci przychodzą tu na świat. W istocie niewiele z tego, co dotychczas zdążył tutaj zobaczyć, kojarzyło się z wojną, zabijaniem lub wojskiem. Zastanawiał się, czy Amerykanie zdają sobie sprawę, na co idą ich pieniądze. Czy mają świadomość, że są wydawane tak rozrzutnie? Jako Włoch uważał, że rządzący szastają publicznymi pieniędzmi, głównie z korzyścią dla swoich przyjaciół i znajomych, lecz nie przyszło mu do głowy, że rząd amerykański zdradza podobne skłonności.
– Oto gabinet doktor Peters, proszę pana. Chyba w tej chwili zajmuje się pacjentami, ale wkrótce powinna wrócić.
Pielęgniarka się uśmiechnęła i zostawiła tam komisarza, nawet nie pytając, kim jest i czego sobie życzy.
Gabinet wyglądał podobnie jak wszystkie gabinety lekarskie znane Brunettiemu. Przy jednej ścianie regał pełen grubych książek o długich tytułach; w kącie waga z prętem do mierzenia wzrostu. Komisarz stanął na niej i tak długo przesuwał ruchomy ciężarek, aż ten zaskoczył na 197. Brunetti podzielił to w pamięci przez 2,2 i uzyskany wynik skwitował westchnieniem. Zmierzył sobie wzrost: pięć stóp dziesięć cali, nigdy jednak bez papieru i ołówka nie zdołałby tego przeliczyć na centymetry. Poza tym uważał, że wzrost nie sprawi mu takiego zawodu jak waga.
Wisiało tam również kilka plakatów: jeden przedstawiał migawki z karnawału w Wenecji, zapewne zrobił je Fulvio Rotter, na drugim widniały zdjęcia mozaik z San Vitale w Rawennie, a na trzecim była powiększona fotografia gór, zróżnicowaną rzeźbą przypominających Dolomity. Ścianę z prawej strony, jak w licznych gabinetach lekarskich, pokrywały dyplomy oprawione w ramki, jakby medycy się obawiali, że nikt nie uwierzy w ich kwalifikacje, póki na widocznym miejscu nie zobaczy wyraźnego dowodu. „Emory University”. Nazwa ta nic komisarzowi nie mówiła. „Phi Beta Kappa”* [Amerykańskie stowarzyszenie zrzeszające najlepszych studentów i wybitnych absolwentów amerykańskich uczelni.]. Ta również nie. „Summa Cum Laude”* [Tu: (dyplom) z wyróżnieniem.]. No, to z pewnością tak.
Na biurku leżało jakieś czasopismo, „Family Practice Journal”*. [W swobodnym przekładzie „Miesięcznik Lekarza Rodzinnego”.] Kartkując je, natknął się na artykuł z kolorowymi zdjęciami ludzkich stóp, zniekształconych nie do poznania. Palce były powykręcane we wszystkie strony; niektóre podwinięte pod podeszwę, inne wywinięte na podbicie. Komisarz przez chwilę oglądał zdjęcia, a potem zabrał się do czytania. Nagle usłyszał jakiś szmer. Kiedy podniósł oczy, w drzwiach ujrzał doktor Peters. Bez żadnych wstępów wyrwała mu pismo, z trzaskiem je zamknęła i położyła na biurku.
– Co pan tu robi?! – warknęła, nie ukrywając ani zaskoczenia, ani gniewu.
Brunetti wstał.
– Przepraszam, że pozwoliłem sobie dotykać pani rzeczy. Przyszedłem z panią porozmawiać, jeśli ma pani czas. Czekając, zobaczyłem to pismo i zacząłem je przeglądać. Sądziłem, że pani nie będzie miała nic przeciwko temu.
Amerykanka najwyraźniej sobie uświadomiła, że niepotrzebnie zareagowała zbyt ostro. Komisarz widział, jak stara się opanować. Wreszcie usiadła na krześle stojącym przed biurkiem i próbowała się uśmiechnąć.
– Lepiej, że pan przeglądał to niż moją korespondencję. – Teraz wydawała się uśmiechać szczerze. Wskazując zamknięte pismo, dodała: – Takie rzeczy zdarzają się zniedołężniałym starcom, którzy nie mogą się schylić i obciąć sobie paznokci, a one dalej rosną i w rezultacie, jak pan sam widział, dochodzi do strasznych zniekształceń stóp.
– Pediatria jest przyjemniejsza – skomentował.
Amerykanka znowu się uśmiechnęła.
– Tak, znacznie przyjemniejsza. Według mnie lepiej poświęcać czas dzieciom. – Położyła stetoskop na czasopiśmie. – Myślę jednak, że nie przyszedł pan tutaj po to, by rozmawiać o moich sprawach zawodowych, commissario. Jaki zatem jest cel pańskiej wizyty?
– Chciałbym wiedzieć, dlaczego pani skłamała, nie wspominając o wyjeździe z sierżantem Fosterem do Kairu.
Spostrzegł, że nie jest zaskoczona, jakby się tego spodziewała. Założyła nogę na nogę; jej mundurowa spódnica, noszona pod białym fartuchem, zasłaniała prawie całe kolana.
– A jednak czytał pan moją pocztę.
Brunetti nie odezwał się ani słowem.
– Nie chciałam, żeby ktoś tutaj o tym się dowiedział.
– Pani doktor, przysyła pani do biura widokówkę, na której są wasze imiona, a właściwie inicjały. Trudno więc oczekiwać, by wasz wspólny wyjazd utrzymał się w sekrecie.
– Błagam – powiedziała znużonym głosem. – Przecież pan wie, co miałam na myśli. Nie chcę, żeby ktoś się dowiedział o wydarzeniach w kostnicy. Był pan tam ze mną, kiedy zobaczyłam zwłoki.
– Czego się pani obawia? Jest pani mężatką?
– Nie – odparła, z ubolewaniem kręcąc głową nad jego brakiem domyślności. – Byłoby dobrze, gdyby tylko o to chodziło. Ja jestem oficerem, a Mike był podoficerem. – Widząc zdziwienie komisarza, wyjaśniła: – Uznano by, że się spoufalałam z podwładnym, a to jedna z rzeczy, których nam robić nie wolno. – Po dłuższej chwili dodała: – Jedna z licznych rzeczy.
– Co by się z wami stało, gdyby to wykryli?
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Jedno z nas wezwano by na rozmowę. Potem, być może, kara dyscyplinarna lub nawet przeniesienie do innej jednostki. – Spojrzała mu w oczy. – Ale chyba już nie ma o czym mówić, prawda?
– Racja, niestety. Czy jednak ta sprawa nie zaszkodzi pani karierze?
– Panie Brunetti, za pół roku odchodzę z wojska. Teraz nie zawracaliby sobie nią głowy, a gdyby nawet, nie sądzę, żebym się tym bardzo przejęła. Nie marzę o karierze, w każdym razie nie w wojsku, ale mimo wszystko nie chcę, żeby się o tym dowiedzieli. Pragnę stąd odejść i wrócić do własnego życia. – Na chwilę przerwała i rzuciła mu badawcze spojrzenie. – Wojsko wysłało mnie na medycynę. Ani mnie, ani mojej rodziny nigdy by nie było na to stać. Dali mi cztery lata studiów w zamian za cztery lata pracy. To razem osiem lat, proszę pana, osiem lat. Tak więc chyba nawet nie muszę mówić, jak bardzo pragnę żyć własnym życiem. Chcę mieć własne życie.
– I co zamierza pani zrobić? Ma się rozumieć z tym życiem.
Ściągnęła wargi i uniosła brwi.
– Bo ja wiem? Złożyłam podania w kilku szpitalach, a zawsze pozostaje prywatna praktyka. Może wrócę na uczelnię? Na razie niewiele o tym myślę.
– Z powodu śmierci sierżanta Fostera?
Amerykanka prztyknęła w stetoskop, spojrzała na Brunettiego, a potem znów wpatrywała się w swoją dłoń.
– Pani doktor – zaczął niepewnie w obawie, że jego słowa źle zabrzmią po angielsku. – Nie bardzo wiem, co się tutaj dzieje, ale wiem, że sierżant Foster nie zginął przypadkowo i że nie był to napad rabunkowy. Został zamordowany, a ten, kto go zamordował, musi mieć coś wspólnego z amerykańskim wojskiem albo włoską policją. Przypuszczam, że pani coś wie o powodach tego morderstwa. Chciałbym, żeby mi pani powiedziała, co pani wie lub podejrzewa. Albo czego się pani boi.
W uszach komisarza słowa te brzmiały pusto i sztucznie.
Amerykanka nań spojrzała, a wtedy dostrzegł w jej oczach to samo przerażenie, które widział tamtego wieczoru na San Michele. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zrezygnowała i znów popatrzyła na stetoskop. Wreszcie pokręciła głową i rzekła:
– Sądzę, że pan przesadnie liczy na moją odpowiedź, panie komisarzu. Nie wiem, co pan miał na myśli mówiąc, że się czegoś boję. – Ton jej głosu wskazywał, że próbowała przekonać i Brunettiego, i siebie. – W ogóle nie mam pojęcia ani dlaczego zamordowano Mike’a, ani kto mógłby pragnąć jego śmierci.
Zauważył, że doktor Peters złożyła rurkę stetoskopu we dwoje i tak mocno ścisnęła ją palcami, aż czarna guma zbielała w miejscu zgięcia. Kiedy Amerykanka spostrzegła, że komisarz przygląda się jej dłoni, powoli rozluźniła palce; gumowa rurka się wyprostowała i zbielałe miejsce odzyskało czerń.
– A teraz pan wybaczy, mam jeszcze kilku pacjentów.
– Oczywiście, pani doktor – odparł wiedząc, że przegrał. – Gdyby jednak przyszło pani do głowy coś, o czym chciałaby mi pani powiedzieć, albo gdyby pani pragnęła ze mną porozmawiać, można się ze mną skontaktować w komendzie weneckiej policji.
– Dziękuję panu – odrzekła, podniosła się z krzesła i ruszyła do drzwi. – Nie ma pan ochoty doczytać artykułu?
Zaprzeczył, niespiesznie wstał i podszedł do drzwi. Wyciągając do Amerykanki rękę, powtórzył:
– Gdyby jednak przyszło pani coś do głowy…
Ściskając mu dłoń, uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Patrzył za nią, gdy odchodziła korytarzem. Zniknęła w drzwiach sąsiedniej sali, skąd dochodził przyciszony śpiewny głos kobiety, która prawdopodobnie uspokajała chore dziecko.
Kierowca czekał w samochodzie na parkingu pod budynkiem, czytając jakiś magazyn. Spojrzał na Brunettiego, kiedy ten otworzył drzwi i wsiadł.
– Teraz dokąd, panie komisarzu?
– Czy dziś tamta włoska stołówka jest czynna? – zapytał, poczuł się bowiem bardzo głodny, uświadomiwszy sobie, że minęła pierwsza.
– Tak. Strajk już się skończył.
– Kto strajkował?
– CGL – odpowiedział kierowca skrótem największego z komunistycznych związków zawodowych.
– CGL w amerykańskiej bazie? – zdziwił się Brunetti.
– A i owszem, panie komisarzu – ze śmiechem odparł kierowca. – Po wojnie zatrudniali osoby, które trochę mówiły po angielsku, i pozwolili zakładać związki zawodowe, nie zwracając na nie uwagi. Dopiero gdy się zorientowali, że to komuniści, przestali przyjmować członków CGL. Nie mogą się jednak pozbyć tych, co już są. Sporo ich pracuje w stołówce. Dają dobrze zjeść.
– W porządku. A więc jedźmy tam. Czy to daleko?
– Jakieś dwie minuty – odpowiedział kierowca, gwałtownie zawracając na ulicy, co do której komisarz miał pewność, że jest jednokierunkowa.
Minęli dwa posągi nadnaturalnej wielkości. Brunetti przedtem ich nie zauważył.
– Kogo one przedstawiają? – spytał.
– Nie wiem, kim jest ten anioł z mieczem, ale ta druga figura to święta Barbara.
– Święta Barbara? Co ona tu robi?
– Jest patronką artylerii, panie komisarzu. Nie pamięta pan, że kiedy ojciec chciał jej obciąć głowę, raził go piorun?
Wprawdzie Brunettiego wychowano na katolika, nigdy jednak nie zdradzał wielkiego zainteresowania religią i z trudem rozróżniał świętych. Uważał, że podobne kłopoty musiało nastręczać poganom zapamiętywanie, który bóg jest od czego. Ponadto zawsze mu się wydawało, że święci stale tracili części ciała: oczy, piersi, ręce albo, jak w wypadku świętej Barbary, głowę.
– Nie znam tej legendy. Co to za historia?
Kierowca zlekceważył znak „Stop”, skręcił w przecznicę, odwrócił się do komisarza i zaczął opowiadać.
– Jej ojciec był poganinem, a ona chrześcijanką. Ojciec chciał ją wydać za poganina, ale ona pragnęła pozostać dziewicą. Głupia – mruknął pod nosem i znowu spojrzał na jezdnię. W ostatnim momencie zdążył gwałtownie zahamować, by nie wpaść na ciężarówkę. – Więc ojciec postanowił za karę obciąć jej głowę. Uniósł miecz i jeszcze raz ją spytał, czy będzie mu posłuszna, a tu nagle buch! i zabił go piorun.
– Co się potem z nią działo?
– O, nigdzie nie wspominają o dalszej części jej życiorysu. W każdym razie ze względu na ten grom została patronką artylerii. – Zatrzymał samochód przed kolejnym niskim budynkiem. – Jesteśmy na miejscu, panie komisarzu – oznajmił. Zaintrygowany, nie wytrzymał i po chwili dodał: – Dziwi mnie, że pan nie znał legendy o świętej Barbarze.
– Nie ja prowadziłem śledztwo w tej sprawie.
Po obiedzie kazał się zawieźć do mieszkania Fostera. Przed domem siedzieli w dżipie ci sami dwaj żołnierze. Zobaczywszy Brunettiego, wysiedli i czekali, aż się do nich zbliży.
– Dzień dobry – powiedział z przymilnym uśmiechem. – Chciałbym jeszcze raz zajrzeć do tego mieszkania, jeśli wolno.
– Czy rozmawiał pan o tym z majorem Butterworthem, panie komisarzu? – spytał ten z większą liczbą pasków na rękawie.
– Nie, dziś nie, ale wczoraj mi pozwolił.
– Mógłbym wiedzieć, po co pan chce tam wejść?
– Chodzi o mój notes. Wczoraj spisywałem tytuły książek denata i pewnie położyłem notes na regale. Dopiero w pociągu spostrzegłem, że go nie mam, a chyba tylko tutaj mogłem go zostawić. – Zorientował się, że żołnierz zamierza mu odmówić, więc dodał: – A może wejdzie pan ze mną? Chcę tylko wziąć notes, jeśli tam jest. Nie sądzę, żeby to, co zapisałem w mieszkaniu, mogło mi się przydać, ale w notesie mam inne rzeczy, które są dla mnie bardzo ważne.
Uświadomił sobie, że za dużo gada.
Amerykanie wymienili spojrzenia i widocznie jeden z nich uznał, że należy się zgodzić. Ten, z którym Brunetti rozmawiał, oddał swoją broń koledze i powiedział:
– Pan pozwoli ze mną, panie komisarzu. Zaraz pana wpuszczę.
Uśmiechając się z wdzięcznością, wszedł za nim do budynku, a potem do windy. Żaden się nie odezwał ani podczas krótkiej jazdy na trzecie piętro, ani gdy żołnierz otwierał mieszkanie. Później się cofnął, przepuścił Brunettiego, wszedł i zamknął za sobą drzwi.
Znalazłszy się w salonie, komisarz podszedł do regału. Znakomicie odegrał scenę poszukiwania notesu, który miał w kieszeni marynarki. Nawet się schylił, by zajrzeć pod krzesło stojące przy regale.
– Dziwne. Jestem pewien, że tu był – mruknął. Wyciągnął kilka książek i za nie zajrzał. Nic. Udawał, że się zastanawia, gdzie mógł położyć notes.
– Poszedłem do kuchni, żeby napić się wody – powiedział do żołnierza. – Pewnie tam go zostawiłem. – Następnie, jakby dopiero na to wpadł, spytał: – A może ktoś tu wchodził i go zabrał?
– Nie, panie komisarzu. Od pańskiego wyjścia nikogo nie wpuszczałem.
– To dobrze, bo wobec tego gdzieś tutaj musi być – skomentował Brunetti z najżyczliwszym ze swoich uśmiechów.
Zaprowadził Amerykanina do kuchni. Zbliżył się do kredensu, stojącego przy zlewozmywaku, popatrzył dookoła i zajrzał pod stół. Niby przypadkiem znalazł się naprzeciwko piecyka do podgrzewania wody. Nacięcia śrubek na przedniej ściance obudowy, które tak pieczołowicie ustawił poprzedniego dnia, teraz nieco się odchylały od pionu i poziomu. A więc ktoś sprawdzał, czy torebki jeszcze tam są.
– Wygląda na to, że tu chyba go nie ma, panie komisarzu.
– Rzeczywiście – przyznał Brunetti, nadając swojemu głosowi odpowiedni ton, świadczący o zakłopotaniu. – Bardzo dziwne. Jestem pewien, że go miałem, kiedy byłem tu wczoraj.
– A może wypadł panu w samochodzie? – podsunął żołnierz.
– Kierowca by mi powiedział. Oczywiście, gdyby go znalazł.
– Najlepiej sprawdzić w samochodzie, panie komisarzu.
Razem opuścili mieszkanie, które żołnierz dokładnie zamknął na klucz. Zjeżdżając windą, Brunetti pomyślał, że gdyby znalazł notes na tylnym siedzeniu samochodu, byłby to niezwykły przypadek. Kiedy wyszli z budynku, podziękował Amerykaninowi i wrócił do samochodu.
Nie mając pewności, czy żołnierz może go usłyszeć i czy zna włoski, zapytał kierowcę o notes. Kierowca oczywiście powiedział, że go nie znalazł. Brunetti otworzył drzwi i ostentacyjnie przeszukał tylne siedzenie, rzecz jasna bez skutku. Odwrócił się w stronę dżipa, rozkładając ręce w jednoznacznym geście, a potem wsiadł i kazał się zawieźć na dworzec.