Do komisariatu karabinierów na Piazzale Roma dotarł za dwadzieścia siódma, zostawiwszy Monettiego, któremu kazał czekać na swój powrót z panią doktor. Choć zdawał sobie sprawę, że to świadczy o jego uprzedzeniach, wolał jej nie nazywać kapitanem. Zawczasu telefonował do karabinierów, tak więc wiedzieli o jego wizycie. Funkcjonariusze, w większości pochodzący z południa Włoch, jak zwykle siedzieli w zadymionych pomieszczeniach, sprawiając wrażenie, że nigdy nie opuszczają komisariatu. Brunetti uważał tę placówkę za bezużyteczną. Karabinierzy nie zajmują się ruchem kołowym, a kierowanie nim stanowi najważniejszą rzecz na Piazzale Roma, gdzie parkują samochody osobowe, karawaningi, taksówki i, zwłaszcza latem, niezliczone autokary, z których wysiadają tłumy turystów. Tego roku dołączył nowy rodzaj pojazdów: dymiące autobusy, napędzane ropą, telepiące się całą noc z nowo wyzwolonych krajów Europy Wschodniej i przywożące dziesiątki tysięcy ludzi, zmęczonych podróżą i brakiem snu, bardzo grzecznych, bardzo biednych i bardzo przysadzistych. Spędziwszy w Wenecji jeden dzień, wyjeżdżają oszołomieni urodą miasta, obejrzanego w tak krótkim czasie. Tu pierwszy raz posmakowali triumfującego kapitalizmu, lecz zbyt przejęci, nie zdają sobie sprawy, że tym, co wzbudza ich zachwyt, są na ogół maski z papier mache, pochodzące z Tajwanu, i koronki zrobione w Korei.
Brunetti wszedł do komisariatu i przywitał się z dwoma dyżurującymi funkcjonariuszami.
– Pani kapitan jeszcze nie ma – odezwał się jeden z nich, pogardliwie chichocząc na myśl, że kobieta może być oficerem.
Usłyszawszy ten śmiech, komisarz postanowił zwracać się do niej, wymieniając jej stopień, przynajmniej w obecności karabinierów, i okazywać szacunek należny tej randze. Nie po raz pierwszy jego własne uprzedzenia, manifestowane przez innych ludzi, napawały go niesmakiem.
Wymienił z karabinierami kilka uwag o rozmaitych sprawach: czy w tym tygodniu Napoli zwycięży, czy zagra Maradona i czy upadnie rząd. Stojąc, patrzył przez szklane drzwi i obserwował ruch uliczny na Piazzale Roma. Przechodnie tanecznym krokiem przemykali między samochodami i autokarami. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na przejścia dla pieszych ani na białe linie rozdzielające pasma jezdni, lecz mimo to wszystko odbywało się szybko i bez zakłóceń.
W pewnej chwili jasnozielony sedan przeciął pasmo dla autobusów i zatrzymał się za dwoma granatowo-białymi samochodami karabinierów. Był niemal anonimowy – nie miał migającego światła na dachu, tylko przy tablicy rejestracyjnej trzy litery AFI oznaczające Siły Amerykańskie we Włoszech. Wyskoczył umundurowany kierowca i otworzył drzwi młodej kobiecie w ciemnozielonym uniformie. Kiedy wysiadła, włożyła na głowę mundurową czapkę i rozejrzała się dokoła, a później skierowała wzrok na komisariat karabinierów. Brunetti wyszedł bez pożegnania i ruszył w stronę samochodu.
– Pani doktor Peters? – zapytał podchodząc.
Usłyszawszy swoje nazwisko, kobieta popatrzyła na komisarza, wyciągnęła rękę i wymieniła z nim krótki uścisk dłoni.
– Terry Peters – przedstawiła się.
Zbliżała się do trzydziestki, miała ciemnorude kędzierzawe włosy, sprężynujące pod ciężarem czapki, piwne oczy i skórę opaloną na brąz. Gdyby się uśmiechnęła, jej oczy byłyby ładniejsze, ale tylko spojrzała na niego, zaciskając wargi, które utworzyły cienką prostą linię, i spytała:
– To pan jest tym inspektorem policji?
– Komisarz Brunetti. Mam tu łódź. Zawiozę panią na San Michele. – Widząc jej zakłopotanie, wyjaśnił: – To wyspa cmentarna i właśnie tam jest ciało.
Nie czekając na odpowiedź, wskazał w stronę, gdzie cumowały łodzie, i ruszył przez jezdnię. Terry Peters zatrzymała się na chwilę, by powiedzieć coś kierowcy, i poszła za komisarzem. Kiedy znaleźli się nad wodą, podszedł do granatowo-białej motorówki przycumowanej do nabrzeża.
– Proszę tędy, pani doktor – rzekł wchodząc na pokład.
Szła tuż za komisarzem i chętnie skorzystała z jego pomocy przy wsiadaniu. Choć spódnica munduru zasłaniała jej kolana, Brunetti spostrzegł, że Amerykanka ma ładne muskularne nogi, szczupłe w kostkach i opalone. Bez wahania chwyciła jego wyciągniętą rękę i pozwoliła wprowadzić się do łodzi. Jak tylko weszli do kabiny i usiedli, Monetti odbił od brzegu i popłynął Canale Grande. Migając niebieskim światłem, szybko minęli dworzec kolejowy i skręcili w lewo, na Canale delia Misericordia, na którego końcu leżała cmentarna wyspa.
Wioząc policyjną motorówką osoby nie znające Wenecji, Brunetti zazwyczaj pokazywał im po drodze widoki i co ciekawsze budowle. Tym razem jednak zaczął rozmowę bardziej oficjalnie.
– Mam nadzieję, że nie miała pani żadnych kłopotów z dojazdem.
Ze wzrokiem wbitym w zieloną wykładzinę dywanową, pokrywającą dno łodzi między nimi, mruknęła coś, co zabrzmiało jak przeczenie, ale więcej nic nie powiedziała. Komisarz zauważył, że od czasu do czasu brała głęboki oddech, by się uspokoić – dziwna reakcja u lekarza.
Jakby czytając jego myśli, spojrzała nań, bardzo ładnie się uśmiechnęła i rzekła:
– To zupełnie inaczej, gdy się zna tę osobę. Na studiach miałam do czynienia z obcymi, więc łatwo było utrzymać zawodowy dystans. – Przez dłuższą chwilę milczała. – Poza tym ludzie w moim wieku zazwyczaj nie umierają.
Komisarz w duchu przyznał jej rację i spytał:
– Długo państwo razem pracowali?
Skinęła głową i już otwierała usta, by odpowiedzieć, gdy nagle łodzią gwałtownie szarpnęło. Amerykanka kurczowo przytrzymała się fotela i rzuciła Brunettiemu przerażone spojrzenie.
– Wypłynęliśmy na lagunę, na otwarte wody. Proszę się nie obawiać, nie ma czego.
– Nie jestem dobrym żeglarzem. Urodziłam się w Dakocie Północnej, a tam nie ma zbyt dużo wody. Nawet nie nauczyłam się pływać – odparła i znowu się uśmiechnęła, choć niepewnie.
– Czy długo pani pracowała z panem Fosterem?
– Z sierżantem Fosterem – poprawiła go machinalnie. – Tak, od czasu gdy przyjechałam do Vicenzy, jakiś rok temu. Właściwie on wszystko prowadził. Po prostu był im potrzebny oficer, który by tym kierował. I podpisywał dokumenty.
– A także brał na siebie winę? – wtrącił z uśmiechem.
– Owszem, można to tak nazwać, ale nigdy nie doszło do żadnej wpadki. Nie z sierżantem Fosterem.
Powiedziała to ciepłym tonem. Komisarz się zastanawiał, czy chciała Fostera pochwalić, czy też coś do niego czuła.
Silnik motorówki zwolnił obroty i wkrótce łódź dobiła do nabrzeża przy cmentarzu. Komisarz wstał, wyszedł na pokład po wąskich schodkach i przytrzymał jedno skrzydło wahadłowych drzwi, by przepuścić Amerykankę. Monetti zakładał cumy rufowe na jeden z drewnianych pali, pod dziwnym kątem wystających z wody laguny.
Brunetti zszedł na ląd. Odwróciwszy się, wyciągnął rękę do Amerykanki, która oparła na niej dłoń i przeskoczyła na brzeg. Komisarz spostrzegł, że nie miała ze sobą ani torebki, ani teczki. Być może, zostawiła ją w samochodzie albo w łodzi.
Cmentarz zamykano o czwartej, więc Brunetti musiał nacisnąć dzwonek obok dużej drewnianej bramy. Po kilku chwilach jej prawe skrzydło otworzył jakiś mężczyzna w granatowym uniformie, a wtedy komisarz podał swoje nazwisko. Mężczyzna ich wpuścił i zamknął drzwi. Podeszli do okienka strażnika, któremu Brunetti wręczył upoważnienie. Strażnik wskazał im arkady po prawej stronie. Komisarz skinął głową. Znał drogę.
Kiedy weszli do budynku, w którym znajdowała się kostnica, poczuł nagły spadek temperatury. Doktor Peters chyba także, bo się skuliła. Na końcu długiego korytarza, przy zwykłym drewnianym biurku siedział pracownik ubrany na biało. Spostrzegłszy, że się zbliżają, ostrożnie położył na blacie otwartą książkę grzbietem do góry.
– Commissario Brunetti? – spytał.
Komisarz potwierdził kiwnięciem głowy.
– A to jest ten lekarz z amerykańskiej bazy – rzekł, wskazując doktor Peters, stojącą obok.
Dla osoby, która tak często styka się ze śmiercią, widok młodej kobiety w wojskowym mundurze nie zasługiwał na uwagę, więc pracownik szybko ich ominął i otworzył drzwi po swojej lewej stronie.
– Uprzedzili mnie, że się zjawicie, i już go wyciągnąłem – oznajmił, prowadząc ich do wysokiego metalowego wózka, który stał pod ścianą.
Wszyscy troje doskonale wiedzieli, co się znajduje pod białym prześcieradłem. Zatrzymawszy się przy zwłokach, młody pracownik rzucił doktor Peters pytające spojrzenie. Kiedy skinęła głową, odsłonił ciało, a wtedy popatrzyła na denata. Brunetti ją obserwował. Początkowo miała minę całkowicie bez wyrazu, lecz później przymknęła oczy i zagryzła górną wargę. Jeśli próbowała powstrzymać łzy, to jej się nie udało, bo wzbierały w jej oczach i spływały na policzki.
– Mick, Mick – szepnęła i gwałtownie się odwróciła.
Brunetti skinął na pracownika, który zasłonił twarz denata.
Komisarz poczuł na ramieniu dłoń, zaciskającą się nadspodziewanie mocno.
– Jak zginął? – spytała Amerykanka.
Próbował się obrócić, by ją wyprowadzić, ona jednak wzmocniła chwyt, z uporem powtarzając:
– Jak zginął?
Brunetti położył rękę na jej dłoni.
– Wyjdźmy – zaproponował.
Nim się zorientował, Amerykanka nagle przepchnęła się między nimi, chwyciła prześcieradło i gwałtownym ruchem odsłoniła zwłoki do pasa. Długie cięcie, dokonane w czasie sekcji, biegnące od pępka do szyi, było zszyte grubymi ściegami. W porównaniu z nim pozioma, nie zaszyta rana – przyczyna śmierci Fostera – wydawała się całkiem nieszkodliwa.
– Mick, Mick! – cicho jęknęła Amerykanka głosem, który przeszedł w dojmujący skowyt.
Stała przy zwłokach, dziwnie prosto i sztywno, zanosząc się od płaczu. Kiedy pracownik kostnicy ponownie przykrył ciało, odwróciła się do Brunettiego. Zobaczył w jej oczach łzy, a także wprost zwierzęcy strach.
– Dobrze się pani czuje? – ostrożnie zapytał, starając się niczym jej nie urazić.
Odpowiedziała skinieniem głowy i wtedy strach w jej spojrzeniu zniknął. Nagle rzuciła się do drzwi, ale na kilka kroków przed nimi raptownie zmieniła kierunek i podbiegła do zlewu w głębi sali. Wstrząsana gwałtownymi torsjami, kilkakrotnie zwymiotowała, ściskając rękami brzuch. W końcu się wyprostowała, ciężko dysząc.
Wówczas podszedł do niej pracownik kostnicy i podał biały bawełniany ręcznik. Podziękowawszy kiwnięciem głowy, otarła sobie twarz, a wtedy ujął ją delikatnie pod ramię i zaprowadził do innego zlewu, kilka metrów dalej na tej samej ścianie, puścił wodę z obu kranów, sprawdził jej temperaturę i wziął ręcznik od doktor Peters, która obmyła twarz i przepłukała usta, nabierając wodę dłonią. Kiedy skończyła, znowu podał jej ręcznik, zakręcił krany i wyszedł.
Złożywszy ręcznik, powiesiła go na brzegu zlewu. Wracając do komisarza, starała się nie patrzeć w lewo, gdzie na wózku wciąż jeszcze leżały zwłoki przykryte prześcieradłem.
Gdy się zbliżyła, Brunetti ruszył do drzwi, otworzył je i przytrzymał, by ją przepuścić.
– Przepraszam – odezwała się, kiedy szli długim podcieniem. – Nie wiem, co mi się stało. Przecież sama robiłam sekcje.
Kilkakrotnie pokręciła głową. Prawie tego nie zauważył, bo był od niej wyższy.
– Czy to sierżant Foster? – spytał jakby dla dopełnienia formalności.
– Tak, on – odparła bez wahania.
Komisarz jednak odniósł wrażenie, że Amerykanka z trudem zachowuje spokój w głosie. Nawet krok miała sztywniejszy niż przedtem. Zdawało się, że to mundur powstrzymuje ją przed okazywaniem emocji.
Kiedy wyszli z cmentarza, Brunetti zaprowadził ją do przycumowanej łodzi. Monetti siedział w kabinie, czytając gazetę. Zobaczywszy ich, przeszedł na rufę i przyciągnął motorówkę do nabrzeża, by ułatwić im wejście na pokład.
Amerykanka, gdy tylko znalazła się w motorówce, natychmiast zeszła po schodkach do kabiny. Komisarz zszedł za nią, zatrzymawszy się tylko na chwilę, by szepnąć Monettiemu:
– Z powrotem proszę płynąć jak najwolniej.
Tym razem usiadła bliżej dziobu i odwróciła twarz w stronę przedniej szyby. Słońce już się schowało za horyzontem, a łuna świeciła zbyt słabo, żeby dostrzec kontury miasta na tle nieba. Zajmując miejsce naprzeciwko Amerykanki, Brunetti zauważył, że siedziała prosto i sztywno.
– Będzie mnóstwo formalności, ale myślę, że jutro przekażemy wam ciało.
Odpowiedziała skinieniem głowy.
– Co zrobi wojsko? – zapytał komisarz.
– Słucham?
– Co w tym wypadku zrobi wojsko?
– Wyślemy zwłoki rodzinie w kraju.
– Nie chodzi mi o zwłoki, lecz o śledztwo.
Odwróciwszy głowę, popatrzyła Brunettiemu prosto w oczy. Sądził, że udaje zdziwioną.
– Nie rozumiem. Jakie śledztwo?
– Żeby ustalić, dlaczego został zabity.
– Myślałam, że to był rabunek.
– Może i był, ale wątpię.
Kiedy to powiedział, przeniosła wzrok na okno, lecz panoramę miasta skrywał mrok i Amerykanka widziała jedynie swoje odbicie.
– Nic mi o tym nie wiadomo – rzekła z naciskiem.
Brunetti odniósł wrażenie, jakby uważała, że jej słowa zabrzmią wiarygodnie, skoro tylko często będzie je powtarzać z dostatecznym przekonaniem.
– Jaki on był? – spytał.
Odpowiedź, której mu udzieliła dopiero po kilku chwilach, uznał za osobliwą.
– Zacny. To był człowiek zacny.
Dziwne, że w ten sposób określiła tak młodego mężczyznę.
Komisarz czekał, by się przekonać, czy Amerykanka coś doda, a ponieważ tego nie zrobiła, spytał:
– Dobrze go pani znała?
Nie patrzył na nią bezpośrednio, lecz na jej odbicie w oknie. Już nie płakała, ale na jej twarzy pozostał smutek. Wzięła głęboki oddech.
– Znałam go bardzo dobrze – odparła, wyraźnie poruszona, zaraz jednak jej głos się zmienił i oznajmiła obojętnym tonem: – Pracowaliśmy razem przez rok.
Nic więcej nie powiedziała.
– Czym się zajmował? Kapitan Duncan wspomniał, że pełnił obowiązki inspektora sanitarnego, ale ja nie bardzo wiem, na czym ta funkcja polega.
Zauważywszy, że komisarz patrzy na jej odbicie w szybie, Amerykanka odwróciła się i spojrzała nań bezpośrednio.
– Dokonywał inspekcji naszych kwater, to znaczy lokali, w których mieszkają Amerykanie. Jeśli właściciele skarżyli się na lokatorów, przeprowadzał dochodzenie.
– I to wszystko?
– Poza tym musiał jeździć do ambasad w Kairze, Warszawie i Belgradzie, obsługiwanych przez nasz szpital. Sprawdzał tam, czy w kuchniach panuje czystość.
– A zatem wiele podróżował?
– Owszem, dość dużo.
– Lubił swoją pracę?
– O tak – odparła bez wahania. – Uważał ją za bardzo ważną.
– I służbowo podlegał pani?
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Można by to tak określić. W istocie jestem pediatrą, ale przyjęli mnie do pracy na tym stanowisku, bo potrzebowali oficera, a zarazem lekarza, do podpisywania dokumentów. Właściwie jednak wszystkim całkowicie zajmował się on. Od czasu do czasu dawał mi coś do podpisania albo prosił, bym wysłała zapotrzebowanie. Wszystko załatwiają szybciej, gdy to robi oficer.
– Czy kiedykolwiek w którąś z tych podróży do ambasad wybraliście się razem?
Jeśli nawet uznała to za dziwne pytanie, w żaden sposób nie mógł tego stwierdzić, bo znów odwróciła twarz i patrzyła w okno.
– Nie. Sierżant Foster zawsze jeździł sam. – Nagle wstała i podeszła do schodków. – Czy ten pański kierowca, albo jak on tam się zwie, na pewno zna drogę? Wydaje się, że to strasznie długo trwa.
Otworzywszy jedno skrzydło drzwi, uważnie popatrzyła w lewo i w prawo, lecz budynki nad kanałem pozostawały dla niej anonimowe.
– Istotnie, powrót zabiera więcej czasu – bez trudu skłamał Brunetti. – Na wielu kanałach ruch jest jednokierunkowy, więc żeby się dostać na Piazzale Roma, musimy okrążyć dworzec.
Zobaczył, że wpływają na Canale di Canareggio. Za jakieś pięć minut powinni dotrzeć na miejsce.
Amerykanka wyszła i stanęła na pokładzie. Gwałtowny podmuch wiatru omal nie zerwał jej czapki. Przytrzymała ją ręką, a potem zdjęła i wsadziła sobie pod pachę. Z gołą głową wyglądała na kobietę bardziej niż ładną.
Również komisarz wyszedł na pokład i stanął obok niej. Właśnie skręcali w prawo, na Canale Grande.
– Piękny widok – zachwyciła się, a potem, już innym tonem, spytała: – Skąd pan tak dobrze zna angielski?
– Uczyłem się w szkole i na uniwersytecie. Byłem też jakiś czas w Stanach.
– Świetnie pan mówi.
– Dziękuję. A pani zna włoski?
– Un poco – odparła, ale zaraz uśmiechnęła się i dodała: – Molto poco. Bardzo słabo.
Zbliżali się do miejsca cumowania przy Piazzale Roma. Brunetti wysunął się przed Amerykankę, wziął cumę i trzymał ją w pogotowiu. Kiedy łódź dobiła, zarzucił linę na pachołek i fachowo zrobił węzeł. Monetti wyłączył silnik. Przeskoczywszy na nabrzeże, komisarz podał Amerykance rękę, którą ufnie chwyciła gestem świadczącym o pewnej zażyłości i puściła, gdy wysiadła. Ruszyli do samochodu zaparkowanego przed komisariatem karabinierów.
Kierowca zobaczył, że nadchodzi jego pasażerka, wygramolił się z samochodu i otworzył jej drzwi. Podciągnąwszy spódnicę munduru, wślizgnęła się na tylne siedzenie. Brunetti przytrzymał drzwi, gdy kierowca chciał je zamknąć.
– Dziękuję pani doktor za fatygę – powiedział z ukłonem, opierając rękę na dachu samochodu.
– Bardzo proszę – odparła, ale mu nie podziękowała za przejażdżkę na San Michele.
– Liczę, że spotkamy się w Vicenzy – rzekł obserwując Amerykankę, ciekaw jak zareaguje.
Nagle w jej oczach pojawił się ten sam strach, który widział po raz pierwszy, gdy patrzyła na śmiertelną ranę Fostera.
– W jakim celu?
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Być może, coś znajdę i ustalę, dlaczego sierżant zginął.
Wyciągnęła rękę do klamki. Nie miał innego wyjścia, jak tylko się cofnąć. Zatrzasnęła drzwi, pochyliła się do przodu i szepnęła coś kierowcy, który natychmiast ruszył. Brunetti stał i patrzył, jak samochód włącza się do strumienia pojazdów wypływającego z Piazzale Roma i sunie drogą wznoszącą się ku grobli. W końcu zniknął mu z oczu, niczym anonimowy jasnozielony sedan wracający z wycieczki do Wenecji.