Rozdział 21

W czasie powrotnej jazdy do stacji kolejowej w Mestre Ambrogiani powiedział Brunettiemu, co umożliwia taki proceder. Choć włoscy celnicy mają prawo sprawdzać ładunek wszystkich ciężarówek przyjeżdżających z Niemiec do amerykańskiej bazy, nie mogą tego robić z każdą, bo jest ich zbyt wiele, a przy tym w najlepszym wypadku inspekcja jest pobieżna. Jeśli chodzi o samoloty, w ogóle nie ma o czym mówić, ponieważ bez żadnych przeszkód korzystają z wojskowych lotnisk w Villafranca i Aviano, załadowując i wyładowując co im się podoba. Kiedy komisarz zapytał, po co aż tyle dostaw, major wyjaśnił, że Ameryka dba o to, by żołnierze i piloci wraz z żonami i dziećmi byli zadowoleni, a do tego potrzebują lodów, mrożonej pizzy, sosów do spaghetti, frytek, whisky, win kalifornijskich i piwa. Wszystko to musi zapełniać półki w supermarkecie, nie mówiąc już o sklepach ze sprzętem stereofonicznym, telewizorami, rowerami wyścigowymi, ziemią do kwiatów i bielizną osobistą. Dochodzą jeszcze transporty ciężkiego sprzętu wojskowego, czołgów i dżipów. Ambrogiani wspomniał jeszcze o bazie marynarki wojennej w Neapolu, a także o bazie w Livorno, dokąd można przysyłać zaopatrzenie statkami.

– Wygląda na to, że nie mają z tym żadnych kłopotów – skomentował Brunetti.

– Tylko dlaczego przywożą odpady tutaj?

Brunettiemu wydawało się to proste.

– Niemcy bardzo uważają na takie rzeczy. Obrońcy środowiska są tam naprawdę silni. Gdyby ktoś zwąchał coś podobnego w Niemczech, wybuchłby skandal. Teraz, po zjednoczeniu, zaczęłoby się mówić, że należy wygonić Amerykanów, a nie czekać, aż sami się wyniosą. Tutaj zaś nikogo nie obchodzi, co i gdzie się wyrzuca, więc tylko muszą usunąć oznaczenia. Potem, jeśli ktoś znajdzie to, co wyrzucili, trudno ustalić pochodzenie odpadów, a w dodatku nikomu zbytnio nie zależy na szukaniu sprawców. Dlatego też nikt tu nie mówi o wygonieniu Amerykanów.

– Ale nie usunęli wszystkich oznaczeń – wtrącił Ambrogiani.

– Może myśleli, że zdążą to ukryć, nim ktoś je znajdzie. Nietrudno sprowadzić buldożer i wszystko zasypać ziemią, tym bardziej że chyba zaczynało im tam brakować miejsca.

– Dlaczego nie zabiorą tego z powrotem do Ameryki?

Komisarz przyjrzał się majorowi. Niemożliwe, żeby Ambrogiani był aż tak naiwny.

– Giancarlo, my swoje próbujemy upchnąć w krajach Trzeciego Świata. Kto wie, czy dla Amerykanów nie jesteśmy takim krajem. A może dla nich wszystkie kraje poza Ameryką to Trzeci Świat?

Ambrogiani mruknął coś pod nosem.

Samochody przed nimi zaczęły zwalniać, dojeżdżając do rogatek przy końcu autostrady. Brunetti wyjął portfel i wręczył Ambrogianiemu dziesięć tysięcy lirów; portfel włożył z powrotem do wewnętrznej kieszeni, a resztę do bocznej. Za rogatkami skręcili w trzecią drogę w prawo. W chaotycznym sobotnim ruchu wlekli się do stacji, zmagając się z agresywnymi kierowcami. Major zatrzymał się naprzeciwko niej, ignorując zakaz parkowania i gniewne trąbienie samochodu, który jechał za nimi. Odwrócił się do Brunettiego i spytał:

– Co dalej?

– Zobacz, czy uda ci się czegoś dowiedzieć o Gamberetcie, a ja porozmawiam z kilkoma osobami z okolicy.

– Mam do ciebie zadzwonić?

– Ale nie z bazy. – Komisarz napisał coś na kartce papieru i podał ją majorowi. – Tu jest mój numer domowy. Zastaniesz mnie codziennie, wcześnie rano albo wieczorem. Uważam, że powinieneś dzwonić z budki telefonicznej.

– Istotnie – przyznał Ambrogiani poważnym tonem, jakby ta drobna uwaga uświadomiła mu rozmiary tego, w co się wmieszali.

Brunetti wysiadł, obszedł samochód i schylił się do otwartego okna.

– Dziękuję, Giancarlo.

W milczeniu uścisnęli sobie dłonie. Kiedy komisarz przecinał jezdnię w drodze na stację, karabinier odjechał.

Nim Brunetti dotarł do domu, miał stopy obolałe od nowych butów, które w jakimś sklepie przy autostradzie kupił mu Ambrogiani. Choć komisarz wydał na nie sto sześćdziesiąt tysięcy lirów, okropnie uwierały, więc po wejściu do mieszkania natychmiast je zdjął. Idąc do łazienki, zaczął się rozbierać, niedbale zostawiając części garderoby, gdzie popadło. Długo stał pod prysznicem. Kilkakrotnie umył całe ciało, a szczególnie dokładnie nogi, nie zapominając o miejscach między palcami. Potem się wytarł, usiadł na brzegu wanny i dokładnie obejrzał stopy. Wprawdzie były zaczerwienione od gorącej wody i szczotkowania, lecz nie znalazł na nich żadnej wysypki ani oparzeń. Wyglądały całkiem normalnie.

Owinął się świeżym ręcznikiem i poszedł do sypialni. Usłyszał głos Paoli.

– Guido, w tym domu nie ma służących! – zawołała z kuchni, przekrzykując szum wody napełniającej pralkę.

Zignorował uwagę żony, otworzył szafę i zaczął się ubierać. Usiadł na łóżku, żeby włożyć skarpetki. Jeszcze raz przyjrzał się stopom. W dalszym ciągu wyglądały normalnie. Z dna szafy wyjął parę brązowych butów, zawiązał sznurowadła i poszedł do kuchni. Słysząc jego kroki, Paola znowu się odezwała:

– Jak można wymagać od dzieci, by sprzątały swoje rzeczy, skoro sam wszystko zostawiasz, gdzie ci się żywnie podoba?

Kiedy wszedł, żona klęczała przed pralką, trzymając kciuk nad wyłącznikiem. Za szybą okienka zobaczył górę mokrego ubrania, które się obracało raz w lewo, raz w prawo.

– Co się zepsuło? – zapytał.

– Chyba się rozregulowała – odparła Paola, wpatrzona w wirujące ubranie jak zahipnotyzowana. – Jeśli wkładam ręczniki albo rzeczy wchłaniające dużo wody, ich ciężar sprawia, że po pierwszym obrocie coś się rozregulowuje i po chwili gaśnie światło w całym domu. Czekam więc i obserwuję, czy to się nie zaczyna, a jeśli tak, muszę ją natychmiast wyłączyć i sama wszystko wyżymać.

– Paolo, czy ty to robisz przy każdym praniu?

– Nie. Tylko przy praniu ręczników albo tych flanelowych narzut z łóżka Chiary.

Umilkła, zbliżając kciuk do wyłącznika, gdy nagle w pralce coś trzasnęło i bęben zaczął szybko wirować wraz z ubraniem, przyciśniętym do jego ścianek. Paola wstała, uśmiechnęła się i rzekła:

– No, tym razem obędzie się bez kłopotów.

– Kiedy to się zaczęło?

– Oj, nie pamiętam. Parę lat temu.

– I ty musisz to robić za każdym razem, gdy pierzesz?

– Mówiłam ci, tylko przy praniu ręczników – odparła z uśmiechem, już bez irytacji. – Gdzieś ty był od bladego świtu? Jadłeś coś?

– Nad jeziorem Barcis.

– Co robiłeś? Bawiłeś się w wojsko? Całe ubranie miałeś utytłane. Wyglądało, jakbyś się tarzał po ziemi.

– Tarzałem się po ziemi – rzekł i zaczął opowiadać żonie o dniu spędzonym z Ambrogianim.

Trwało to dość długo, bo musiał nieustannie jej wyjaśniać, co z tym ma wspólnego Kayman, jego syn, „zaginięcie” karty informacyjnej chłopca i czasopismo medyczne, nadesłane pocztą. Wreszcie opowiedział o narkotykach ukrytych w mieszkaniu Fostera.

Kiedy skończył, Paola spytała:

– I oni tym ludziom powiedzieli, że ich syn jest uczulony na sok jakiegoś drzewa? Że wszystko w porządku? – Na potakujące skinienie głowy męża wybuchła: – Dranie! A jeśli u chłopca wystąpią inne objawy? Co wówczas powiedzą jego rodzicom?

– Inne objawy nie muszą wystąpić.

– Ale mogą. I co wtedy? Tamci powiedzą, że nie potrafią ustalić, co mu jest? Znowu zgubią kartę informacyjną?

Brunetti chciał wtrącić, że to nie jego wina, lecz zrezygnował.

Paola sama sobie uświadomiła, że jej wybuch nie miał sensu, i przeszła do konkretów.

– Co zamierzasz zrobić? – spytała.

– Bo ja wiem? – odparł i na chwilę umilkł. – Chciałbym porozmawiać z twoim ojcem.

– Z papą? Po co?

Komisarz zdawał sobie sprawę, na co się naraża, ale wiedział, że powie prawdę.

– Bo on o tym wie.

Paola bez zastanowienia przypuściła atak.

– Jak mam to rozumieć, że on o tym wie?! A niby skąd ma wiedzieć?! Co ty sobie myślisz?! Uważasz mojego ojca za międzynarodowego przestępcę, czy co?!

Umilkła wobec braku odpowiedzi. Za ich plecami wyłączyła się pralka. W kuchni zapanowała cisza. Odwróciwszy się, Paola wyjęła wilgotne ubranie, bez słowa ominęła męża i wyszła na taras. Tam ustawiła miskę na krześle i rozwiesiła pranie na sznurku. Kiedy wróciła do kuchni, rzekła:

– No cóż, może on zna ludzi, który coś o tym wiedzą. Sam do niego zadzwonisz, czy wolisz, żebym ja to zrobiła?

– Uważam, że będzie lepiej, jeśli ja zadzwonię.

– Więc się pośpiesz, Guido. Mama mówiła, że jutro wyjeżdżają na tydzień na Capri.

– Dobrze – odparł i poszedł do salonu, gdzie stał telefon.

Numer nakręcił z pamięci, dziwiąc się, że nigdy go nie zapomniał, choć raczej nie korzystał z niego częściej niż dwa razy do roku. Odebrała teściowa i jeśli nawet się zdziwiła, słysząc głos zięcia, nie dała tego odczuć. Bez żadnych pytań odpowiedziała, że hrabia Orazio jest w domu i że zaraz poprosi go do telefonu.

– Tak, Guido? – odezwał się hrabia, gdy podniósł słuchawkę.

– Ciekaw jestem, czy dziś po południu nie znalazłbyś dla mnie trochę czasu – rzekł Brunetti. – Chciałbym z tobą porozmawiać o pewnej sprawie, którą prowadzę.

– Viscardi? – spytał hrabia.

Komisarza zaskoczyło, że on o tym wie.

– Nie – odparł i tylko pomyślał, że z prośbą o informacje na temat Viscardiego byłoby mu znacznie łatwiej i właściwiej zwrócić się do teścia niż Fosca. – Idzie mi o coś innego, nad czym teraz pracuję.

Hrabia był zbyt dobrze wychowany, aby pytać, o co chodzi.

– Wybieramy się na proszoną kolację, ale gdybyś w tej chwili do nas wpadł, chyba znajdziemy jakąś wolną godzinkę. Odpowiada ci to, Guido?

– Tak, odpowiada. Niedługo przyjdę. I bardzo dziękuję.

– No i co? – spytała Paola, kiedy wrócił do kuchni.

W pralce, w morzu białych mydlin, zawzięcie się obracała nowa porcja prania.

– Idę do nich. Nie masz ochoty pójść ze mną, żeby zobaczyć się z matką?

W odpowiedzi Paola wskazała brodą pralkę.

– W porządku. Ja już lecę. Wychodzą na kolację, więc przypuszczam, że wrócę przed wieczorem. A może dziś i ty chciałabyś iść gdzieś na kolację?

Uśmiechnęła się do niego, kiwając głową.

– Dobrze. Wybierz jakiś lokal i telefonicznie zarezerwuj stolik. W dowolnej restauracji.

– W „Al Covo”?

Najpierw tamte buty, a teraz kolacja w „Al Covo”. Mieli tam świetną kuchnię i stosowne ceny. Uśmiechnął się.

– Zamów stolik na wpół do dziewiątej i spytaj dzieci, czy nie zechciałyby iść z nami.

Kiedy Brunetti dotarł do palazzo Falierów, jak zawsze stanął przed dylematem: czy skorzystać z żelaznego dzwonu, który wisiał na drewnianych drzwiach i wypełniał swoim głębokim dudnieniem cały otwarty dziedziniec, czy też, bardziej prozaicznie, ze zwykłego dzwonka. Wybrał drugą możliwość i po chwili jakiś głos z domofonu zapytał:

– Kto tam?

Komisarz podał swoje nazwisko, a wtedy drzwi się otworzyły. Pchnął je, wszedł, zatrzasnął za sobą i ruszył w stronę tej części pałacu, która stała frontem do Canale Grande. Z okna na piętrze wyjrzała jakaś kobieta w stroju służącej, by sprawdzić, kto idzie. Widocznie usatysfakcjonowana, że nie zobaczyła żadnego złoczyńcy, cofnęła głowę i znikła. Hrabia czekał na szczycie schodów prowadzących do apartamentów, w których mieszkał wraz z żoną.

Choć Brunetti wiedział, że jego teść wkrótce skończy siedemdziesiąt lat, patrząc na niego trudno było uwierzyć, że to ojciec Paoli. Wyglądał raczej na jej starszego brata albo najmłodszego stryja, lecz z pewnością nie na mężczyznę starszego od niej o prawie trzydzieści lat. Krótko przystrzyżone rzednące włosy, spod których połyskiwała skóra, zdradzały jego wiek, ale to wrażenie rozpraszała jędrna cera i żywe spojrzenie inteligentnych oczu.

– Miło cię widzieć, Guido. Świetnie wyglądasz. Przejdziemy do gabinetu, nieprawdaż? – rzekł hrabia.

Odwrócił się i poprowadził zięcia do frontowej części pałacu. Przeszli kilka pokojów, aż wreszcie dotarli do gabinetu z przeszkloną ścianą, wychodzącą na Canale Grande, który w tym miejscu biegł łukiem w stronę mostu Akademii.

– Masz ochotę się napić? – zapytał hrabia, zbliżając się do bufetu.

W srebrnym wiaderku, wypełnionym lodem, stała tam butelka szampana Dom Perignon, już otwarta. Brunetti zbyt dobrze znał teścia, by wiedzieć, że nie ma w tym żadnej pozy. Gdyby hrabia lubił coca-colę, w tym samym wiaderku z lodem trzymałby półtoralitrową butelkę z plastiku i w identyczny sposób zaproponowałby swojemu gościowi ten napój.

– Tak, dziękuję – odparł komisarz, uznając to za przedsmak wieczoru w „Al Covo”.

Hrabia napełnił szampanem czysty kieliszek, dolał do swojego i ten pierwszy podał zięciowi.

– Nie usiądziemy, Guido? – rzekł, prowadząc go do dwóch klubowych foteli stojących przodem do kanału.

Kiedy już obaj siedzieli i Brunetti spróbował szampana, hrabia zapytał:

– Czym ci mogę służyć?

– Chciałbym prosić o kilka informacji, tylko że nie jestem pewien, jak mam sformułować pytania – zaczął komisarz, zdecydowany mówić prawdę. Nawet nie napomknął o konieczności zachowania dyskrecji, bo taką obrazę hrabiemu trudno byłoby wybaczyć nawet ojcu swoich jedynych wnuków. – Pragnąłbym od ciebie usłyszeć wszystko, co wiesz o niejakim signorze Ganiberetcie z Vicenzy, który ma przedsiębiorstwo nie tylko transportowe, ale zdaje się, że także budowlane. Nie wiem o nim nic więcej, lecz przypuszczam, że może być zamieszany w jakieś, nielegalne interesy.

Hrabia pokiwał głową, co świadczyło, że zna to nazwisko, ale przed odpowiedzią wolałby poczekać, aż zięć mu wyjawi, czego jeszcze chce się dowiedzieć.

– Następnie interesuje mnie, co amerykańskie wojsko ma wspólnego, po pierwsze, z Gamberettem, a po drugie, ze składowaniem toksycznych substancji na nielegalnych wysypiskach, do czego wydaje się dochodzić w naszym kraju. – Wypił niewielki łyk szampana. – Będę bardzo wdzięczny za wszystko, co możesz mi powiedzieć.

Hrabia opróżnił kieliszek i postawił go na intarsjowanym stoliku między fotelami. Skrzyżował swoje długie nogi, odsłaniając przy tym czarne jedwabne skarpetki, i pod brodą złączył koniuszki palców dłoni w taki sposób, że utworzyły piramidę.

– Signor Gamberetto jest szczególnie obrzydliwym i nadzwyczaj ustosunkowanym biznesmenem. Rzeczywiście ma te dwa przedsiębiorstwa, o których wspomniałeś, Guido, ale również jest właścicielem sieci hoteli, biur podróży i ośrodków wypoczynkowych, w tym licznych za granicą. Prócz tego istnieją przypuszczenia, że ostatnio zajął się też wytwarzaniem broni i amunicji, wchodząc w spółkę z największymi producentami broni w Lombardii. Wiele z tych firm jest własnością żony Gamberetta, a zatem jego nazwisko nie pojawia się w gazetach, które o tym piszą, ani nie figuruje na żadnych umowach. Sądzę, że jego wuj jest oficjalnie właścicielem tamtego przedsiębiorstwa budowlanego, ale mogę się mylić.

Podobnie jak wielu naszych nowych biznesmenów jest osobliwie niewidoczny – ciągnął hrabia. – Wydaje się jednak znacznie bardziej ustosunkowany od innych. Ma wpływowych przyjaciół zarówno wśród socjalistów, jak i chrześcijańskich demokratów, a to nadzwyczaj zręczne posunięcie, jest więc znakomicie zabezpieczony.

Hrabia wstał, podszedł do bufetu, wrócił z szampanem, napełnił oba kieliszki. Kiedy odniósł butelkę i wygodnie usiadł w fotelu, mówił dalej:

– Signor Gamberetto przybył z południa. Nic nie wiem o jego życiu osobistym. Nie mamy wielu okazji towarzyskich, by się spotykać, jako że jego ojciec, o ile mnie pamięć nie zawodzi, jest woźnym w jakiejś szkole. – Napił się. – Jeśli chodzi o twoje drugie pytanie, o Amerykanów, chciałbym najpierw wiedzieć, co cię skłoniło do zainteresowania się tą sprawą. – Nie otrzymawszy odpowiedzi, dodał: – Krąży mnóstwo plotek.

Brunettiemu pozostawały jedynie domysły, na jak niebotycznych wysokościach polityki i biznesu jego teść mógł słyszeć takie plotki.

Hrabia obracał nóżkę kieliszka w szczupłych palcach. Kiedy się zorientował, że zięć zamierza milczeć, mówił dalej:

– Wiem, że przyznano im pewne nadzwyczajne prawa, nie przewidziane w traktacie, któryśmy z nimi podpisali pod koniec wojny. Niemal wszystkie nasze krótkotrwałe rządy, mniej lub bardziej kompetentne, w rozmaitych sprawach traktowały ich preferencyjnie. Obejmowało to, jak sobie zdajesz sprawę, nie tylko budowę licznych podziemnych wyrzutni rakiet w naszych górach, o czym wie każdy mieszkaniec prowincji Vicenza, ale także sprowadzanie do Włoch wszystkiego, co im się tylko podoba.

– Łącznie z trującymi substancjami? – zapytał Brunetti wprost.

Hrabia skinął głową.

– Ale dlaczego? Musimy być niespełna rozumu, żeby się godzić na takie rzeczy.

– Guido, sprawą rządu nie jest postępować rozsądnie, tylko mieć sukcesy. – Hrabia zrezygnował z tego, co mogło być uznane za ogólniki, przyjął bardziej bezpośredni ton i przeszedł do szczegółów. – Mówi się, że dawniej owe substancje tylko przewożono przez Włochy. Transportowano je z baz w Niemczech i natychmiast przeładowywano na włoskie statki, który je zawoziły do Afryki lub Ameryki Południowej, gdzie nikt nie pytał, co się zostawia w środku dżungli czy wrzuca do jeziora. Ponieważ jednak w ostatnich latach w tych krajach doszło do radykalnej zmiany rządów, wszystko to się skończyło, kraje te bowiem już odmawiają przyjmowania śmiercionośnych odpadów albo żądają wygórowanych opłat. W każdym razie ci, którzy tutaj odbierają odpady, nie chcą z tego zrezygnować, by nie stracić zysków, a skoro nie mogą pozbyć się tego świństwa w innych krajach, na innych kontynentach, szukają dla niego miejsca we Włoszech.

– I ty o tym wszystkim wiesz? – zapytał Brunetti. starając się ukryć zaskoczenie i gniew.

– Guido, tyle, czyli właściwie niewiele, powszechnie wiadomo z krążących pogłosek. Można to usłyszeć, dzwoniąc do kilku osób. Tak naprawdę wiedzą jedynie ci, którzy są w to bezpośrednio zamieszani, a oni nie mają zwyczaju o tym mówić. Mógłbym tylko dodać, że z takimi ludźmi się nie rozmawia..

– Trudno oczekiwać, by afronty podczas koktajli sprawiły, że oni skończą z tym procederem – warknął komisarz. – Albo że nagle znikną już wyrzucone odpady.

– Rozumiem twój sarkazm, Guido, ale się obawiam, że w tej sytuacji człowiek jest bezradny.

– A kogo masz na myśli?

– Tych, którzy znają rząd i wiedzą, co on robi, ale nie wchodzą w jego skład ani w tym nie uczestniczą. Należy jeszcze uwzględnić istotny fakt, a mianowicie, że jest w to zamieszany nie tylko nasz rząd, lecz także amerykański.

– Nie wspominając o dżentelmenach z południa.

– O tak, mafia również – potwierdził hrabia z westchnieniem. – Wydaje się, że tę pajęczynę utkała cała ta trójka, więc jest potrójnie mocna i dodałbym jako ostrzeżenie, że potrójnie groźna. – Spojrzał na Brunettiego i z wyraźną troską zapytał: – Jak bardzo jesteś w to zaangażowany?

– Pamiętasz o tym Amerykaninie, którego przed tygodniem zamordowano w Wenecji?

– Owszem, podczas napadu rabunkowego. A to pech! – Natychmiast jednak przestał udawać i rozsądnie zauważył: – Przypuszczam, że odkryłeś jakiś związek między nim a signorem Gamberettem.

– Tak.

– Doszło do jeszcze jednego dziwnego zgonu wśród Amerykanów. Umarła jakaś lekarka ze szpitala w Vicenzy. Zgadza się?

– Tak. Była jego kochanką.

– O ile pamiętam, przedawkowała.

– Została zamordowana – poprawił go Brunetti, ale niczego nie wyjaśnił.

Hrabia się nie dopytywał, tylko dłuższy czas siedział w milczeniu i patrzył na łodzie płynące w obie strony po kanale. W końcu się odezwał:

– Co zamierzasz zrobić?

– Nie wiem – odparł komisarz, a potem zadał pytanie związane z celem swojej wizyty: – Czy ty na tę sprawę masz jakikolwiek wpływ?

Hrabia długo się zastanawiał, a wreszcie rzekł:

– Nie jestem pewien, Guido, co chciałeś przez to powiedzieć.

Brunetti, dla którego pytanie było dostatecznie jasne, zignorował uwagę teścia i postanowił udzielić mu więcej informacji.

– Nad jeziorem Barcis jest wysypisko. Są tam beczki i puszki z amerykańskiej bazy w Ramstein, w Niemczech, a może również z innych miejscowości. Mają nalepki w języku angielskim i niemieckim.

– Czy tych dwoje Amerykanów znalazło to miejsce?

– Tak sądzę.

– I dlatego zginęli?

– Właśnie.

– Czy jeszcze ktoś o tym wie?

– Pewien oficer karabinierów, który pracuje w amerykańskiej bazie.

Komisarz uznał, że lepiej nie podawać nazwiska Ambrogianiego ani nie wspominać hrabiemu, że jego jedyne dziecko też coś o tym wiedziało.

– Można mu ufać?

– Z czym?

– Nie udawaj głupiego, Guido. Próbuję ci pomóc. – Hrabia nie bez trudności się opanował i zapytał: – Czy będzie trzymał język za zębami?

– Jak długo?

– Póki czegoś nie załatwię.

– To znaczy?

– To znaczy, że dziś wieczorem zadzwonię do kilku osób i zobaczę, co się da zrobić.

– W jakiej sprawie?

– W sprawie oczyszczenia wysypiska i usunięcia tamtych rzeczy.

– Dokąd?

– Chodzi przecież o zabranie ich stamtąd, gdzie są, Guido.

– I przeniesienie ich w inne miejsce we Włoszech?

Brunetti obserwował, jak teść się zastanawia, czy skłamać, czy nie. Wreszcie hrabia zdecydował się powiedzieć prawdę, choć komisarz nie rozumiał dlaczego.

– Może, ale bardziej prawdopodobne jest wywiezienie ich z kraju. – Widząc, że zięć otwiera usta, by zadać następne pytanie, powstrzymał go uniesieniem ręki. – Guido, proszę, postaraj się zrozumieć. Nie wolno mi obiecywać więcej, niż mogę. Sądzę, że tych odpadów uda się pozbyć, ale dalej bałbym się posunąć.

– Naprawdę się boisz?

– Naprawdę.

– Dlaczego?

– Wolałbym tego nie wyjaśniać, Guido.

Brunetti postanowił spróbować innej taktyki.

– Przyczyną znalezienia wysypiska było to, że pewien mały chłopiec tam się przewrócił i poparzył sobie rękę tym, co wyciekło z beczek. To mogło być każde dziecko, na przykład Chiara.

– Guido, proszę, wpadasz w łzawy sentymentalizm.

Komisarz wiedział, że to prawda.

– Ciebie to nic nie obchodzi? – zapytał z pasją.

Hrabia umoczył w szampanie palec, którym zaczął pocierać krawędź kieliszka kolistym ruchem. Wilgotny palec przesuwał się coraz szybciej. Nagłe z kryształu dobył się wysoki, zawodzący dźwięk i wypełnił pokój. Kiedy palec oderwał od kieliszka, ów dźwięk dalej trwał, jakby zawisł w powietrzu niczym ich rozmowa. Hrabia przeniósł wzrok z kieliszka na zięcia.

– Owszem, to mnie obchodzi, Guido, ale inaczej niż ciebie. Ty zdołałeś zachować resztki optymizmu, nawet mimo swojej pracy, a ja go całkiem straciłem. Na siebie, moją przyszłość i przyszłość tego kraju patrzę bez optymizmu. – Znowu spojrzał na kieliszek. – Obchodzi mnie, że takie rzeczy się zdarzają, że zatruwamy siebie i swoje potomstwo, że świadomie niszczymy naszą przyszłość, ale ja nie wierzę, że cokolwiek, powtarzam: nie wierzę, że cokolwiek można zrobić, aby temu zapobiec. Jesteśmy narodem egoistów. Chełpimy się tym, lecz to przyniesie nam zgubę, bo żadnego Włocha nie można zmusić, by dbał o tak abstrakcyjną rzecz jak wspólne dobro. Najlepsi z nas troszczą się co najwyżej o własne rodziny, ale jako naród nie potrafimy zdobyć się na więcej.

– Ja tam w to nie wierzę – powiedział Brunetti.

– Co nie zmienia faktu, że to prawda, Guido – skomentował hrabia z uśmiechem, który był niemal czuły.

– Twoja córka też w to nie wierzy.

– I za tę łaskę codziennie składam dzięki – odparł hrabia półgłosem. – To chyba moje największe osiągnięcie w życiu, że moja córka nie dzieli ze mną przekonań.

W tonie teścia komisarz doszukiwał się ironii lub sarkazmu, lecz znalazł jedynie ból i szczerość.

– Mówiłeś, że się postarasz załatwić sprawę wysypiska. Dlaczego nie możesz zrobić więcej?

Hrabia znów obdarzył zięcia tym samym uśmiechem.

– Chyba po raz pierwszy w ten sposób ze sobą rozmawiamy, Guido – rzekł, a potem, już innym głosem, dodał: – Ponieważ jest zbyt wiele takich wysypisk i zbyt wielu takich ludzi jak Gamberetto.

– A jego nie mógłbyś załatwić?

– Ha, tutaj nie potrafię nic zrobić.

– Nie możesz czy nie chcesz?

– W niektórych sytuacjach to jedno i to samo.

– Sofistyka – odparował Brunetti.

Hrabia się roześmiał.

– Istotnie, przyznaję. Wobec tego pozwól, że ujmę to tak: wolę nie robić nic więcej ponad to, co powiedziałem, że zrobię.

– Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?

– Słucham.

– Kiedy zadzwoniłem z prośbą o rozmowę, spytałeś mnie, czy chcę rozmawiać o Viscardim. Dlaczego akurat on przyszedł ci do głowy?

Hrabia spojrzał na zięcia zaskoczony, a potem przeniósł wzrok na łodzie płynące kanałem. Dopiero po jakimś czasie odparł:

– Signor Viscardi i ja mamy wspólne interesy.

– Czyli co?

– Dokładnie to, co powiedziałem: mamy wspólne interesy.

– A czy mogę zapytać, na czym one polegają?

– Guido, z nikim nie rozmawiam o swoich interesach, z wyjątkiem osób, które są z nimi bezpośrednio związane – odpowiedział hrabia patrząc zięciowi prosto w oczy i nie dając mu dojść do słowa, oznajmił: – Po mojej śmierci znaczna, ich część zostanie przekazana twojej żonie. – Na moment umilkł, a później dodał: – I tobie. Jednakże zanim umrę, będę o nich rozmawiał wyłącznie z osobami, których one dotyczą.

Brunetti chciał jeszcze zapytać, czy interesy z Viscardim są legalne, ale nie wiedział, jak to zrobić, żeby teścia nie obrazić. Najgorsze, że sam już nie bardzo wiedział, co oznacza słowo „legalne”.

– Czy możesz mi powiedzieć o signorze Viscardim choć cokolwiek?

Długo musiał czekać na odpowiedź.

– Prowadzi wspólne interesy z pewnymi ludźmi. Wielu spośród nich dysponuje ogromną władzą.

W głosie hrabiego komisarz usłyszał ostrzeżenie, ale również aluzję.

– Czy przed chwilą nie rozmawialiśmy o jednym z nich?

Teść milczał.

– Czy przed chwilą nie rozmawialiśmy o jednym z nich? – powtórzył Brunetti.

Hrabia skinął głową.

– Powiesz mi coś o ich wspólnych interesach?

– Mogę ci… Chcę ci tylko powiedzieć, że z żadnym z nich lepiej nie mieć do czynienia.

– A gdybym postanowił inaczej?

– Wolałbym, żebyś tego nie robił.

Brunetti nie mógł się powstrzymać i rzekł:

– A ja bym wolał, żebyś mi opowiedział o ich wspólnych interesach.

– Wobec tego znaleźliśmy się w impasie, nieprawdaż? – odparł hrabia niby lekko i swobodnie, ale jednak sztucznym tonem.

Nim komisarz zdążył otworzyć usta, usłyszeli jakiś szmer. Odwróciwszy się, ujrzeli wchodzącą hrabinę. Stukając pantoflami na wysokich obcasach, szybko podeszła do Brunettiego. Mężczyźni wstali.

– Guido, jak miło cię widzieć – odezwała się i pocałowała go w oba policzki.

– A, jest moja najdroższa – rzekł hrabia, pochylając się nad jej dłonią.

Są małżeństwem od czterdziestu lat, pomyślał komisarz, i on wciąż całuje ją w rękę, kiedy ona wchodzi do pokoju.

– Właśnie rozmawialiśmy o Chiarze – poinformował hrabia żonę, łagodnie się do niej uśmiechając.

– Tak – potwierdził Brunetti. – Akurat mówiliśmy o tym, jakie z Paolą mamy szczęście, że nasze dzieci są takie zdrowe.

Hrabia rzucił mu krótkie spojrzenie nad głową żony, która się uśmiechnęła do obu mężczyzn i rzekła:

– Owszem. Należy za to dziękować Bogu. Spotkało nas wielkie szczęście, że żyjemy w takim zdrowym kraju jak Włochy.

– Istotnie – zgodził się jej mąż.

– Co mam przywieźć dzieciom z Capri? – spytała hrabina.

– Wystarczy im twój bezpieczny powrót – z galanterią odparł Brunetti. – Wiesz, co się dzieje na południu.

Uśmiechnęła się do niego.

– Oj, Guido, przecież to całe gadanie o mafii nie może być prawdą. To tylko zmyślone historyjki. Wszystkie moje przyjaciółki tak uważają.

– No, skoro twoje przyjaciółki tak twierdzą, kochanie, to na pewno tak jest – powiedział hrabia i zwrócił się do zięcia: – Zajmę się twoją sprawą, Guido. Jeszcze dziś wieczorem zadzwonię do kilku osób, a ty, proszę, porozmawiaj ze swoim znajomym z Vicenzy. Żaden z was już nie musi zaprzątać sobie tym głowy.

Żona spojrzała nań pytająco.

– Drobiazg, najdroższa – wyjaśnił. – Po prostu Guido mnie prosił, żebym się zajął pewną sprawą. Nic ważnego. Zwykła biurokracja, przez którą ja chyba przebrnę szybciej niż on.

– Jakże jesteś uprzejmy, Orazio – pochwaliła męża hrabina, rozpromieniona wizją szczęśliwej rodziny. – Cieszę się, Guido, że pomyślałeś o tym, by go prosić o pomoc.

Hrabia wziął żonę pod rękę, mówiąc:

– A my moglibyśmy pomyśleć o wyjściu, najdroższa. Czy jest już motorówka?

– O tak. Przyszłam tu, żeby właśnie to ci powiedzieć, ale zapomniałam, bo pochłonęła mnie rozmowa. – Zwróciła się do Brunettiego: – Uściskaj ode mnie Paolę i ucałuj dzieci. Zadzwonię, kiedy dojedziemy na Capri. Ojej, a może na Ischię? Orazio, na którą wyspę się wybieramy?

– Na Capri, kochanie.

– W każdym razie zadzwonię. Do widzenia, Guido – powiedziała, wspinając się na palce, by go pocałować.

Hrabia wymienił z komisarzem uścisk dłoni. Wszyscy troje zeszli razem na dziedziniec. Gospodarze ruszyli w stronę kanału i wsiedli do motorówki, która na nich czekała przy pomoście. Brunetti wyszedł główną bramą i dokładnie zatrzasnął za sobą drzwi.

Загрузка...