W soboty na ogół nie chodził do komendy, ale tego ranka to zrobił, bardziej żeby zobaczyć, kto tam jest, niż z jakiegoś innego powodu. Nie zależało mu na punktualności. Spacerowym krokiem przeciął Campo San Luca i wypił cappuccino w barze „Rosa Salva”, gdzie zdaniem Paoli podawali najlepszą kawę w Wenecji.
Potem ruszył do komendy skrajem placu Świętego Marka. Kiedy dotarł na miejsce, wszedł na drugie piętro. Rossi rozmawiał z Riverrem. Brunetti sądził, że Riverre ma zwolnienie lekarskie. Kiedy Rossi go spostrzegł, dał mu znak, żeby się zbliżył.
– Cieszę się, że pan jest, panie komisarzu. Mamy coś nowego.
– A konkretnie?
– Włamanie. Nad Canale Grande. Do tego dużego pałacu, który właśnie odnowiono, przy San Stae.
– Własność tego mediolańczyka?
– Tak, panie komisarzu. Kiedy wczoraj wieczorem wrócił do domu, zastał dwóch czy trzech ludzi, nie jest pewien.
– No i co?
– Vianello teraz rozmawia z nim w szpitalu. Wiem tylko to, co mi mówili funkcjonariusze, którzy tam pojechali i zawieźli go do szpitala.
– Co powiedzieli?
– Że próbował uciec, ale włamywacze go złapali i pobili. Trzeba było go zawieźć do szpitala, lecz jest w nie najgorszym stanie. Skaleczenia i siniaki.
– A co z tamtymi dwoma czy trzema?
– Zniknęli. Funkcjonariusz, który odebrał telefon, później się tam udał. Wygląda na to, że ukradli parę obrazów i trochę biżuterii żony.
– Mamy rysopisy?
– Niezbyt dobrze ich widział, więc niewiele mógł powiedzieć, prócz tego, że jeden był bardzo wysoki i że chyba któryś z nich miał brodę. – Rossi podniósł wzrok, uśmiechnął się i dodał: – Ale na brzegu kanału siedziała para turystów i oboje widzieli trzech mężczyzn wychodzących z pałacu. Jeden niósł walizkę. Te dzieciaki jeszcze tam siedziały, kiedy nasi ludzie przyjechali, i podały im rysopisy. – Tu na chwilę umilkł i znowu się uśmiechnął, jakby wiedział, że tym, co zaraz powie, ucieszy przełożonego. – Jeden z tamtych wygląda na Ruffola.
– Myślałem, że on siedzi.
– Siedział, panie komisarzu, ale dwa tygodnie temu wyszedł.
– Pokazywaliście zdjęcia tej parze?
– Tak jest. Twierdzą, że to on. Zwrócili uwagę na jego duże uszy.
– A pokazaliście jego zdjęcie właścicielowi pałacu?
– Jeszcze nie, panie komisarzu. Dopiero co wróciłem po rozmowie z tą parą młodych Belgów. Według mnie to Ruffolo.
– Co z pozostałymi dwoma? Czy ich rysopisy, podane przez młodych Belgów, są równie dokładne jak jego?
– Było ciemno, panie komisarzu, i za bardzo im się nie przyglądali.
– Ale…?
– Ale są prawie pewni, że żaden z nich nie miał brody.
Brunetti przez chwilę się na tym zastanawiał, a w końcu rzekł:
– Pojedź z tym zdjęciem do szpitala i sprawdź, czy mediolańczyk go rozpozna. Może mówić?
– O tak, panie komisarzu. Właściwie nic mu się nie stało. Parę siniaków, podbite oko. Poza tym wszystko w porządku. Pałac jest całkowicie ubezpieczony.
– Jeżeli potwierdzi tożsamość Ruffola, daj mi znać, a wtedy pójdę do jego matki i spróbuję się od niej dowiedzieć, gdzie on jest.
Rossi pogardliwie prychnął.
– Wiem, wiem – rzekł Brunetti. – Okłamałaby nawet papieża dla ratowania swojego Peppina. Ale czy można ją za to winić? Przecież to jej jedyny syn. Niezależnie od wszystkiego chciałbym znowu zobaczyć tę wojowniczą staruszkę. Widziałem ją najwyżej dwa razy od czasu, gdy go aresztowałem.
– Pamięta pan, jak się na pana rzuciła z nożyczkami? – spytał Rossi.
– Ha, cóż, ale na szczęście Peppino ją powstrzymał. – Komisarz szeroko się uśmiechnął na wspomnienie tego zdarzenia, które należało do najkomiczniejszych w jego karierze. – W dodatku to były nożyczki ząbkowane.
– Signora Concetta to niezły model.
– Rzeczywiście – przyznał Brunetti. – Aha, i trzymajcie na oku tę jego dziewczynę. Jak ona się nazywa?
– Ivana jakaś tam.
– Tak, ją.
– Czy mamy z nią porozmawiać, panie komisarzu?
– Nie, bo i tak powie, że go nie widziała. Porozmawiajcie z ludźmi, którzy pod nią mieszkają. Ostatnim razem właśnie oni go zadenuncjowali. Może pozwolą, żeby któryś z naszych u nich zaczekał, dopóki Ruffolo się nie zjawi. Spytajcie ich.
– Według rozkazu.
– Masz coś więcej?
– Nie, nic.
– Będę u siebie przez jakąś godzinę. Zawiadom mnie, czy ten facet w szpitalu rozpoznał Ruffola.
Brunetti ruszył do drzwi, a wtedy Rossi wykrzyknął:
– Jeszcze jedno, panie komisarzu! Wczoraj wieczorem ktoś do pana dzwonił.
– Kto?
– Nie wiem. Telefonista z centrali powiedział, że to było około jedenastej. Jakaś kobieta. Wymieniła pańskie nazwisko, ale w ogóle nie znała włoskiego albo bardzo słabo. On jeszcze coś mówił, tylko nie pamiętam co.
– Po drodze do niego wstąpię – odparł Brunetti i wyszedł.
Zamiast na klatkę schodową, pomaszerował do końca korytarza, gdzie w niewielkim pomieszczeniu siedział telefonista. Ten nowo zatrudniony policjant o chłopięcej twarzy miał chyba wszystkiego osiemnaście lat. Brunetti nie pamiętał jego nazwiska.
Kiedy telefonista go zobaczył, zerwał się na równe nogi, pociągając za sobą przewód łączący słuchawki z pulpitem.
– Dzień dobry, panie komisarzu.
– Dzień dobry. Proszę usiąść.
Młody człowiek nerwowo przycupnął na krawędzi krzesła.
– Rossi mi powiedział, że wczoraj był do mnie jakiś telefon.
– Tak jest, panie komisarzu – potwierdził nowicjusz, walcząc z odruchem, który nakazywał mu wstać, kiedy się zwraca do przełożonego.
– Pan przyjął ten telefon?
– Tak jest, panie komisarzu – odparł młodzieniec, a potem, by uprzedzić pytanie, dlaczego po dwunastu godzinach ciągle jest w centrali, wyjaśnił: – Na tej zmianie zastępuję Monika, bo się rozchorował.
Brunettiego to nie obchodziło.
– Co ona powiedziała?
– Wymieniła pańskie nazwisko, panie komisarzu, ale słabo mówiła po włosku.
– Czy mógłby pan dokładnie powtórzyć jej słowa?
– Tak, panie komisarzu. – Telefonista zaczął grzebać w papierach leżących na biurku przed łącznicą. Gdzieś tu wszystko zapisałem. – Wreszcie znalazł jakąś kartkę i zerkając na nią, przystąpił do relacjonowania: – Zapytała o pana, ale nie podała swojego nazwiska ani nic. Wtedy poprosiłem ją o nazwisko. Nie chciała powiedzieć albo nie zrozumiała. Poinformowałem ją, że pana tu nie ma, a wtedy znowu zapytała o pana.
– Czy mówiła coś po angielsku?
– Chyba tak, panie komisarzu, ale tylko parę słów i jej nie rozumiałem. Poprosiłem, żeby mówiła po włosku.
– Nic więcej nie powiedziała?
– Coś jakby „basta” czy „pasta”, a może „posta”.
– To wszystko?
– Tak, panie komisarzu, tylko to. „Basta” lub „pasta”. Potem się wyłączyła.
– A jaki miała głos?
– Głos, panie komisarzu?
– Tak. Wesoły? Smutny? Nerwowy?
Młody człowiek chwilę się zastanawiał, a w końcu rzekł:
– Nie zauważyłem nic szczególnego. Powiedziałbym tylko, że wydawała się rozczarowana z powodu pana nieobecności.
– W porządku. Jeśli znowu zadzwoni, proszę ją łączyć ze mną albo z Rossim. On zna angielski.
– Tak jest!
Młody telefonista już dłużej nie potrafił opanować odruchu i zerwał się na równe nogi, salutując plecom wychodzącego komisarza.
Kobieta, która słabo zna włoski, pomyślał Brunetti. Wówczas sobie przypomniał, jak doktor Peters, mówiąc o swojej słabej znajomości włoskiego, powiedziała Molto poco. Przypomniał sobie również to, co jego ojciec powiedział o wędkowaniu, kiedy jeszcze w lagunie dało się łowić ryby, a mianowicie, żeby nie szarpać przynętą, bo ryba może się spłoszyć. Postanowił więc spokojnie czekać. Amerykanka miała wyjechać dopiero za pół roku, on zaś nigdzie się nie wybierał. Jeżeli ona nie zadzwoni, sam połączy się ze szpitalem i poprosi ją do telefonu.
Teraz w dodatku ta sprawa recydywy Ruffola, drobnego złodziejaszka i włamywacza. W ciągu ostatnich dziesięciu lat niemal bez przerwy siedział w więzieniu; ledwie wychodził, wkrótce do niego wracał. Dwukrotnie wsadził go tam Brunetti. Przed wieloma laty ten kryminalista sprowadził się tu z Neapolu wraz z rodzicami. Jego ojciec zapił się na śmierć, ale zdążył zaszczepić synowi przekonanie, że Ruffolowie nie są stworzeni do pracy, nie mówiąc już o nauce. Jako nieodrodny syn swojego ojca Giuseppe nigdy nie pracował. Jedynym jego zajęciem była kradzież, a jeśli idzie o naukę, to ograniczała się do tego, jak najlepiej otwierać zamki lub włamywać się do mieszkań. Skoro po zwolnieniu tak szybko wrócił do złodziejstwa, widocznie w ciągu dwóch lat więzienia nie tracił czasu.
Brunetti jednak na swój sposób lubił zarówno Peppina, jak i jego starą matkę. Ruffolo zdawał się nie żywić do niego urazy za to, że go aresztował, a signora Concetta, kiedy incydent z nożyczkami poszedł w niepamięć, była komisarzowi wdzięczna, bo w czasie procesu zeznał, że w chwili popełniania przestępstwa jej syn ani nie stosował przemocy, ani nie groził jej użyciem. Prawdopodobnie owe zeznania sprawiły, że wyrok za włamanie ograniczył się tylko do dwóch lat.
Komisarz nie musiał nikogo wysyłać po akta Ruffola. Prędzej czy później Giuseppe uda się do matki lub Ivany i znowu wróci do więzienia, by się dalej wprawiać w przestępczym rzemiośle, przypieczętowując swój los.
Jak tylko Brunetti dotarł do swojego pokoju, zaczął szukać wyników sekcji zwłok młodego Amerykanina, przeprowadzonej przed Rizzardiego. Kiedy z nim rozmawiał, patolog nie wspomniał, czy we krwi denata wykrył narkotyki, ale z drugiej strony komisarz go o to nie pytał. Wreszcie znalazł kopertę, otworzył ją i przejrzał wyniki. Tak jak uprzedzał lekarz, istotnie były napisane hermetycznym językiem. Na drugiej stronie Brunetti zobaczył fragment, który chyba dotyczył interesującej go sprawy, ale wskutek skomplikowanych łacińskich zwrotów i pokrętnej składni nie mógł tego stwierdzić z całą pewnością. Dopiero po trzykrotnym czytaniu zdołał się zorientować, że we krwi nie wykryto żadnych śladów narkotyków. Byłby bardzo zdziwiony, gdyby sekcja wykazała co innego.
Odezwał się telefon wewnętrzny. Brunetti natychmiast podniósł słuchawkę.
– Tak, panie komendancie.
Fakt, że Patta nawet nie spytał, skąd jego podwładny wiedział, kto dzwoni, wyraźnie świadczył, że sprawa jest ważna.
– Proszę do mojego gabinetu, commissario.
To, że zwrócił się do niego w ten sposób, a nie po nazwisku, podkreślało doniosłość tego telefonu.
Brunetti ugryzł się w język, by nie powiedzieć, że przecież już rozmawiają, i odparł, że niezwłocznie zejdzie do gabinetu zastępcy komendanta. Patta należał do ludzi o znikomej liczbie nastrojów, w dodatku bardzo czytelnych, więc komisarz nie musiał się trudzić z rozszyfrowywaniem humoru pryncypała.
Kiedy wszedł do gabinetu, Patta siedział za pustym biurkiem, trzymając na blacie złożone dłonie. Zastępca komendanta zwykle starał się sprawiać wrażenie, że pilnie pracuje, i miał na biurku przed sobą choćby pusty skoroszyt. Tym razem nic, tylko złożone dłonie i ta poważna, niemal uroczysta mina. Patta roztaczał wokół siebie ostrą woń jakiejś wody kolońskiej, używanej zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, a jego twarz bardziej wyglądała na naoliwioną, niż ogoloną. Brunetti podszedł do biurka i stanął, próbując odgadnąć, kiedy Patta się odezwie, często bowiem długo milczał, by podkreślić ważność tego, co zamierzał powiedzieć. Wreszcie rzekł:
– Proszę siadać, commissario.
Ponowne użycie tego słowa wskazywało, że Brunetti usłyszy coś w pewnym sensie nieprzyjemnego i że Patta to wie.
– Chciałbym porozmawiać o tym napadzie – zaczął bez żadnych wstępów.
Brunetti przypuszczał, że jego przełożonemu nie chodzi o ostatnie włamanie nad Canale Grande, chociaż ofiarą był przemysłowiec z Mediolanu. Jakakolwiek napaść na osobę tak ważną zwykle wystarczała, by pryncypał pozwalał sobie na każde odstępstwo od zasady udawania pilności.
– Słucham, panie komendancie.
– Dzisiaj się dowiedziałem, że znowu pojechałeś do Vicenzy.
– Owszem, panie komendancie.
– Czy to było niezbędne? Nie masz dosyć pracy tutaj, w Wenecji?
– Chciałem porozmawiać z kilkoma osobami, które go znały, panie komendancie.
– Nie robiłeś tego poprzednim razem?
– Nie, panie komendancie, zabrakło czasu.
– Po powrocie nie wspomniałeś o tym tamtego popołudnia. – Nie otrzymawszy odpowiedzi, Patta spytał: – Dlaczego tego nie zrobiłeś pierwszego dnia?
– Zabrakło czasu, panie komendancie.
– Wróciłeś tu przed szóstą. Gdybyś tam został dłużej, byłoby mnóstwo czasu na doprowadzenie wszystkiego do końca w ciągu jednego dnia.
Brunetti ledwie się opanował, by nie okazać zdumienia, że Patta zapomniał o takim drobiazgu jak czas powrotnej podróży do Wenecji. Jednakże trudno się dziwić człowiekowi, który pamiętał nazwiska tylko dwóch-trzech mundurowych policjantów.
– Nie przyszło mi to do głowy, panie komendancie.
– Co tam robiłeś za drugim razem?
– Rozmawiałem z dowódcą denata i jednym z jego kolegów z pracy.
– No i czegoś się dowiedział?
– Niczego istotnego, panie komendancie.
Patta rzucił komisarzowi gniewne spojrzenie.
– To znaczy?
– Nie udało mi się ustalić, dlaczego ktoś chciał go zabić.
Zirytowany Patta wyrzucił ręce w górę i głęboko westchnął.
– Właśnie, Brunetti. Nikt nie miał powodu go zabijać i dlatego nie zdołałeś niczego ustalić. Mógłbym jeszcze dodać, że nigdy tego nie ustalisz. A wiesz dlaczego? Bo po prostu nic takiego nie istnieje. Ktoś go zabił dla jego pieniędzy, a dowodem jest to, że nie znaleziono przy nim portfela.
Komisarz pomyślał, że nie znaleziono również jednego buta. Czy to oznacza, że Foster został zamordowany dla reeboka numer jedenaście?
– Uważam, że straciłeś zbyt dużo czasu na te wyjazdy do Vicenzy, Brunetti – powiedział Patta, otwierając górną szufladę biurka i wyciągając z niej jakieś papiery. – Nie podoba mi się to, że zawracasz głowę Amerykanom. Zbrodnię popełniono tutaj i tu znajdziemy mordercę – oznajmił stanowczo, po czym spojrzał na dokument, który trzymał w ręku. – Chciałbym, żebyś od tej chwili lepiej wykorzystywał czas.
– Jak mógłbym tego dokonać, panie komendancie?
Pryncypał nań popatrzył, jakby się czegoś doszukiwał w tonie, którym komisarz zadał to pytanie, a następnie przeniósł wzrok z powrotem na dokument.
– Zajmiesz się dochodzeniem w sprawie tego włamania nad Canale Grande.
Brunetti miał pewność, że to przestępstwo, ze względu na miejsce, gdzie je popełniono, w dodatku wskazujące na zamożność ofiary, rzeczywiście wydawało się Patcie o wiele ważniejsze niż zwykłe morderstwo, zwłaszcza że denat nie był oficerem.
– A co z tym Amerykaninem, panie komendancie?
– Załatwimy to normalnym trybem. Zobaczymy, czy o tym się nie mówi w kręgach przestępczych i czy niektórzy kryminaliści nie wydają się mieć więcej pieniędzy niż powinni.
– A jeśli się okaże, że nie?
– Amerykanie też prowadzą dochodzenie – powiedział Patta, jak gdyby zakończył sprawę.
– Proszę mi wybaczyć, panie komendancie, ale jak Amerykanie mogą prowadzić śledztwo tu, w Wenecji?
Patta zmrużył oczy i starał się zrobić minę osoby wszechwiedzącej, lecz osiągnął jedynie to, że wyglądał na krótkowidza.
– Mają swoje sposoby, Brunetti. Mają swoje sposoby.
Komisarz się z tym zgadzał, ale wątpił, by owe sposoby miały na celu wykrycie mordercy.
– Wolałbym dalej prowadzić tę sprawę, panie komendancie. Nie wierzę, że to był zwykły napad rabunkowy.
– Ja uznałem, że tak, commissario, i tak będziemy to traktowali.
– Co to oznacza, panie komendancie?
Patta udał zdziwionego.
– To oznacza, commissario, a pragnę, byś się do tego zastosował, oznacza to dokładnie to, co powiedziałem, czyli że będziemy tę sprawę traktowali jak zwykłe przypadkowe morderstwo podczas napadu rabunkowego.
– Oficjalnie?
– Oficjalnie – potwierdził Patta i natychmiast z naciskiem dodał: – i nieoficjalnie.
Brunetti już nie musiał pytać, co to oznacza.
– Amerykanie, oczywiście, docenią twoje zainteresowanie i twój entuzjazm – łaskawie oznajmił Patta, zadowolony ze swego zwycięstwa.
Komisarz pomyślał, że byłoby lepiej, gdyby sprawa zakończyła się powodzeniem, ale nie mógł tego powiedzieć w momencie szczytowego kabotyństwa Patty, gdy należało z nim postępować nadzwyczaj delikatnie.
– Cóż, w dalszym ciągu nie jestem przekonany, panie komendancie – rzekł tonem wyrażającym powątpiewanie, a zarazem rezygnację. – Przypuszczam jednak, że to możliwe. W końcu nie znalazłem niczego, co mogłoby wskazywać na inny powód.
Nie mówiąc o kokainie wartości kilkuset milionów. Patta łaskawie oszczędził sobie triumfowania, ale nie mógł powstrzymać wylewności.
– Cieszę się, że w ten sposób na to patrzysz, Brunetti. Wykazujesz coraz bardziej realistyczne podejście do pracy policji. – Spojrzał na papiery leżące na biurku. – Zabrali Guardiego.
Pomijając łatwość, z którą jego zwierzchnik przeskakiwał z tematu na temat, komisarz zapytał:
– Jakiego?
Patta ściągnął usta na dowód wrodzonego filisterstwa oficerów niższej rangi.
– Guardiego, commissario. Francesca Guardiego. Sądziłem, że znasz przynajmniej jego nazwisko. Przecież to jeden z najsłynniejszych malarzy weneckich.
– Ach, przepraszam, panie komendancie. Myślałem, że chodziło o jakąś niemiecką stację telewizyjną.
– Nie – zaprzeczył Patta stanowczo i z dezaprobatą, nim się w końcu połapał, a wówczas zakaszlał i ponownie spojrzał na papiery. – Mam tu spis od signora Viscardiego. Jeden Guardi, jeden Monet i jeden Gauguin.
Z wyraźnym trudem powstrzymał się od wyjaśnienia, że dwaj ostatni to również malarze, chociaż nie weneccy.
– Czy ten signor Viscardi jeszcze leży w szpitalu? – zainteresował się Brunetti.
– Tak. Chyba tak. A dlaczego pytasz?
– Wydaje się całkiem pewien, jakie obrazy zginęły, mimo że nie widział ludzi, którzy je ukradli.
– Co sugerujesz?
– Niczego nie sugeruję, panie komendancie. Być może, miał wszystkiego trzy obrazy – odparł komisarz i pomyślał, że w takim wypadku Viscardi by je zapamiętał. Gdyby jednak sprawa dotyczyła tylko trzech obrazów, Patta nie potraktowałby jej priorytetowo. – Jeśli wolno zapytać, czym signor Viscardi zajmuje się w Mediolanie?
– Zarządza fabrykami.
– Zarządza czy jest także ich właścicielem?
Patta nawet nie próbował ukryć irytacji.
– Nie widzę, co to ma wspólnego ze sprawą, Brunetti. On jest ważnym obywatelem i wydał ogromne sumy na restaurację tego palazzo. Taki człowiek jest cennym nabytkiem dla miasta i powinniśmy dbać o to, by zapewnić mu tutaj przynajmniej bezpieczeństwo.
– Jemu i jego majątkowi – ozięble dodał Brunetti.
– Tak, i jego majątkowi – powtórzył Patta, ale innym tonem. – Chciałbym, żebyś się tym zajął, commissario, i oczekuję, że podczas śledztwa signor Viscardi będzie traktowany z należytym szacunkiem.
– Oczywiście, panie komendancie – odparł komisarz i wstał, zbierając się do wyjścia. – Czy pan przypadkiem nie wie, co produkują fabryki, którymi on zarządzał
– Zdaje się, że broń.
– Dziękuję, panie komendancie.
– I sobie nie życzę, abyś dalej zawracał Amerykanom głowę. Czy to jasne?
– Tak jest, panie komendancie.
To było jasne, ale powód nie.
– Doskonale, a więc bierz się do tego włamania. Chciałbym, żebyśmy jak najszybciej to wszystko rozwikłali.
Brunetti się uśmiechnął i wyszedł z gabinetu, zastanawiając się, kto tu pociąga za sznurki. Jeśli idzie o Viscardiego, komisarz łatwo się domyślił, że produkując broń, jest wystarczająco bogaty, by kupić i odrestaurować palazzo nad Canale Grande – każde zdanie zastępcy komendanta pachniało pieniędzmi i władzą. Co do powiązań z Amerykanami, sprawa nie przedstawiała się tak łatwo, niemniej wyraźnie się czuło, że również oni maczali w tym palce. Było jasne, że ktoś coś Patcie szepnął, skoro kazał traktować śmierć Amerykanina wyłącznie jako rezultat napadu rabunkowego. Ale na czyje polecenie? Kto tym kieruje?
Zamiast udać się do swojego pokoju, Brunetti zszedł na piętro, gdzie urzędowali policjanci mundurowi. Vianello już wrócił ze szpitala i siedział za swoim biurkiem, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu. Zobaczywszy przełożonego, szybko zakończył rozmowę.
– Słucham, panie komisarzu – rzekł.
Brunetti oparł się na blacie biurka.
– Jak się zachowywał ten Viscardi, kiedy z nim rozmawiałeś?
– Był wściekły. Całą noc leżał na ogólnej sali i dopiero niedawno załatwił sobie separatkę.
– Jak mu się to udało? – wtrącił Brunetti.
Vianello wzruszył ramionami. Kasyno, choć tylko na nim widniał napis NON NOBIS, nie jest w mieście jedyną instytucją dostępną nie dla wszystkich. W szpitalu najwyraźniej również obowiązuje ta zasada.
– Widzi pan, to typowy mediolańczyk. Nie wymawia „r” – odparł, doskonale naśladując afektowany sposób mówienia mieszkańców Mediolanu, tak popularny wśród polityków-karierowiczów i aktorów kabaretowych, którzy ich wyśmiewają. – Najpierw mi opowiedział, jak niesłychanie cenne są te obrazy, co według mnie miało znaczyć, że on sam jest bardzo ważny. Potem narzekał, że całą noc musiał leżeć na ogólnej sali. Chyba się bał, że od pospólstwa złapie jakąś chorobę.
– Opisał tych włamywaczy?
– Powiedział, że jeden był bardzo wysoki, wyższy ode mnie, a drugi brodaty.
Vianello należał do policjantów odznaczających się słusznym wzrostem.
– Ilu ich było, dwóch czy trzech?
– Nie miał pewności. Chwycili go, kiedy wszedł. Był tak zaskoczony, że im się nie przyjrzał, albo nie pamięta.
– Odniósł poważne obrażenia?
– Nie, jak na separatkę – odparł Vianello, nie ukrywając dezaprobaty.
– Mógłbyś mi podać więcej szczegółów? – zapytał Brunetti z uśmiechem.
– Ma podbite oko. Wkrótce będzie wyglądało jeszcze gorzej. Ktoś naprawdę nieźle mu tam przyłożył. Poza tym rozcięta warga i kilka siniaków na rękach.
– To wszystko?
– Tak, panie komisarzu.
– Muszę przyznać, że to nie kwalifikuje do otrzymania separatki, a nawet do hospitalizacji.
Vianello natychmiast zareagował na ton Brunettiego.
– Czy pan myśli to samo co ja, panie komisarzu?
– Patta wie, jakie obrazy zginęły.
Vianello odsunął mankiet rękawa mundurowej kurtki i spojrzał na zegarek. Potrząsnąwszy nim, by się upewnić, że chodzi, spojrzał jeszcze raz.
– Prawie południe, panie komisarzu. Czas coś zjeść.
– O której zadzwonił Viscardi?
– Tuż po północy, panie komisarzu.
Teraz Brunetti spojrzał na zegarek.
– Dwanaście godzin, a już mamy meldunek, że zginęły obrazy Guardiego, Moneta i Gauguina.
– Przykro mi, panie komisarzu, ale nie znam się na malarstwie. Czy te nazwiska oznaczają pieniądze?
Brunetti zdecydowanie skinął głową.
– Rossi wspomniał, że ten lokal jest ubezpieczony. Skąd on to wie?
– Około dziesiątej zadzwonił do nas agent i spytał, czy może wejść do palazzo i go obejrzeć.
Wszystko to w ciągu niespełna dwunastu godzin, pomyślał komisarz. Interesujące.
Vianello wyjął z biurka paczkę papierosów i jednego zapalił.
– Rossi mi mówił, że ta para młodych Belgów rozpoznała Ruffola.
Brunetti potwierdził kiwnięciem głowy.
– Ruffolo, jak na faceta, to mikrus. Prawda, panie komisarzu? Nigdy bym nie powiedział, że jest wysoki.
Wypuścił z ust chmurę dymu i rozwiał ją machnięciem dłoni.
– I na pewno nie zapuścił sobie brody, kiedy siedział w więzieniu – rzekł Brunetti. – W każdym razie jej nie miał, gdy odwiedzała go matka.
– A więc to znaczy, że żaden z ludzi, których podobno widział Viscardi, nie może być Ruffolem. No nie, panie komisarzu?
– Z pewnością w tym wypadku na to wygląda. Prosiłem Rossiego, że pojechał do szpitala i sprawdził, czy Viscardi rozpozna Ruffola ze zdjęcia.
– Prawdopodobnie nie – lakonicznie skomentował Vianello.
Brunetti odepchnął się od biurka.
– Chyba już pójdę i załatwię parę telefonów. Jeśli mi wybaczysz, sierżancie.
– Naturalnie, panie komisarzu – odparł Vianello i podał mu numer kierunkowy do Mediolanu: – Zero, dwa.