Strumień myśli przepłynął przez głowę Malko pod postacią skłębionych obrazów.
Kalejdoskop poplątanych wspomnień z całego życia.
Najważniejsze chwile w zupełnym nieładzie — noga opięta czarnym nylonem, która mogła należeć tylko do Aleksandry, wykrzywione twarze ludzi, których nie umiał na zwać, za niebieskie niebo, za spokojne morze.
Nieświadomie napiął wszystkie mięśnie.
Z zakamarków jego pamięci wyłonił się obraz: egzekucja Chińczyka, któremu w 1938 roku w Szan ghaju kat ściął głowę.
Malko widział toczącą się po ziemi głowę i upadające powoli do przodu ciało.
Nagle usłyszał ogłuszający huk, ręce trzymające go za ramiona zwiotczały i Malko przewrócił się, padając do przodu, w stronę dołu, który miał być jego grobem.
Nie zdążył jeszcze runąć na ziemię, kiedy za jego plecami rozległa się kanonada.
Słyszał krzyki i nawoływania, widział poruszające się w ciemności sylwetki.
Z całą pewnością nie był martwy, lecz stan zaburzonej świadomości nie pozwalał mu nic czuć.
Podniósł się, gdy oślepiło go silne światło latarki.
Ktoś odezwał się do Malko po arabsku, a on odpowiedział po angielsku, że nie rozumie.
Strumień światła wydobył z ciemności sylwetki trzech nieznanych, uzbrojonych mężczyzn.
Któryś z nich zdjął więzy krępujące ręce Malko.
Towarzysz Aminy jęczał, oparty o ścianę, trzymając się obydwoma rękami za brzuch.
Jeden z nowo przybyłych odsunął kopniakiem leżącego przy rannym kałasznikowa.
Malko odwrócił się i zobaczył Aminę, leżącą na boku w bezruchu charakterystycznym dla umarłych…
Drugi Palestyńczyk, skulony, jeszcze dawał oznaki życia: przez jego ciało przebiegały krótkie, mimowolne skurcze.
Jeden z wybawców Malko omiótł ogród światłem latarki, podniósł desert eagle, który wypadł z ręki młodego Palestyńczyka i wsunął go za pasek spodni.
Inny mężczyzna miał krótki rosyjski pistolet maszynowy borko, ostatni krzyk mody.
Jeszcze inny zebrał przedmioty, które Amina wyjęła z kieszeni Malko, podał mu je z uśmiechem i powiedział:
— You come!
Było to pierwsze angielskie słowo, jakie usłyszał, więc poszedł za Palestyńczykiem pełen wdzięczności.
Nie znał swoich wybawców, lecz gdyby nie oni, leżałby teraz na dnie dołu z roztrzaskaną głową…
Malko wsiadł do małego samochodu, którego siedzenia były obciągnięte pokrowcami.
Auto natychmiast ruszyło.
Siedział z tyłu, kołysał się na ostrych zakrętach i patrzył na mijane po drodze ciemne fasady domów, nie wiedząc, dokąd jedzie.
Wrócił do życia, lecz żołądek wciąż miał ściśnięty.
Kwadrans później samochód zatrzymał się przed czarną bramą.
Przedtem jeden z jego wybawców długo rozmawiał przez swój telefon komórkowy.
Światło elektryczne oślepiło Malko, który dopiero po chwili zorientował się, że trafił do kwatery głównej generała el Husseiniego.
Odprowadzono go do windy i po chwili znalazł się na czwartym piętrze „piramidy”.
Generał, ubrany w samą koszulę, czekał na niego przy wejściu do biura.
— Nie sądziłem, że tak szybko pana zobaczę — powiedział po prostu, z dwuznacznym uśmiechem.
— Wiem od moich ludzi, że wyszedł pan cało z opresji.
Proszę, niech pan wejdzie.
Malko wszedł za generałem do biura.
El Husseini wziął z półki napoczętą butelkę Otard XO, napełnił kieliszek i podał go swojemu gościowi.
— Piję ten koniak tylko przy specjalnych okazjach — powiedział.
— Pan często mi ich dostarcza. Musi go pan potrzebować.
Malko był tak poruszony, że mógłby pić alkohol, aż zacznie go palić.
Koniak spływał łagodnie po jego podniebieniu, a po tem niżej, sprawiając, że kula w gardle, która wciąż przeszkadzała mu oddychać, zaczęła znikać.
Usiadł i zapytał pewniejszym głosem:
— To pańscy ludzie mnie uratowali?
— Tak, oczywiście.
— Jak mnie znaleźli?
— Nigdy pana nie zgubili…Kazałem pana pilnować od czasu ostatniego ataku, którego padł pan ofiarą.
— Sądził pan, że zdarzy się coś takiego, jak dzisiaj?
Twarz Palestyńczyka wyrażała powątpiewanie.
— Izraelczycy mają długie ręce — powiedział. — Powinien pan to wiedzieć.
Ale o tym porozmawiamy później. Lepiej pan się czuje?
— Tak, lepiej.
— Wobec tego chodźmy na kolację, jeśli pan ma ochotę.
Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie zamierza dyskutować.
Lecz Malko nie upierał się.
Szary mercedes z ochroną i kierowcą czekał na dole.
Kiedy ruszyli, pojechał za nimi zwyczajny, nierzucający się w oczy samochód.
Przez całą drogę nie zamienili ani słowa.
W końcu auto znalazło się przed nowoczesnym budynkiem przy Tarak Ben Ziad Street, we wschodniej części miasta.
Generał wysiadł z jednym ze swoich ochroniarzy, a Malko szedł krok w krok za nim.
Budynek był niedokończony: wszędzie zwisały przewody elektryczne, stosy worków z cementem leżały w hallu, gdzie nie położono jeszcze posadzki, a winda była wyścielona od wewnątrz zielonymi płachtami.
Pojechali na jedenaste piętro.
Generał el Husseini otworzył solidne drzwi i przepuścił agenta CIA przodem.
Malko zobaczył ogromny, zajmujący całe piętro pusty apartament, ze wspaniałym widokiem na Gazę.
Ochroniarz dyskretnie położył torbę na ziemi i zniknął.
Szef Mukhabaratu zadzwonił i stara kobieta z głową zakrytą chustą wynurzyła się z mroku.
Generał powiedział do niej kilka słów, zanim wyjaśnił Malkowi:
— To jest nowe mieszkanie, do którego dopiero się wprowadzam.
Tutaj możemy spokojnie porozmawiać. Wiem, że nie ma tu izraelskich mikrofonów.
Nie ma nawet jeszcze telefonu. Proszę się rozgościć.
W mieszkaniu nie było nawet mebli, za wyjątkiem stolika do brydża pośrodku obszernego, pustego salonu i kilku krzeseł.
W rogu pokoju, obok stojącego na taborecie telewizora, leżał na podłodze materac.
El Husseini uśmiechnął się do Malko.
— Jest tu dość skromnie, ale w tym mieszkaniu nikt nas nie może podsłuchać.
Mówiłem panu ostatnio, że nie jestem pewny mojego biura.
Nie zmieniłem zdania. Tutaj może pan rozmawiać ze mną o wszystkim.
Służąca przyniosła na tacy Defendera Success i butelkę wódki Moskowskaja, lód i dwa kieliszki.
Generał obsłużył ich, sobie nalewając na trzy palce szkockiej z odrobiną lodu.
Podniósł do góry kieliszek.
— Powodzenia!
Malko wypił trochę wódki i przeszedł od razu do sprawy, która go nurtowała:
— To nie Izraelczycy chcieli mnie dzisiaj zabić, tylko Palestyńczycy.
— Ma pan rację — potwierdził generał El Husseini.
— Ktoś się nimi posłużył.
Amina Jawal naprawdę sądziła, że porywa się na izraelskiego szpiega.
Dlatego zorganizowała zasadzkę z pomocą swojej grupy młodych bojowników, wszystkich równie uczciwych i szczerych jak ona.
— Kto im podsunął ten pomysł?
— Jeszcze nie wiem. Ale pewnie dowiem się tego.
Jedyną osobą, która mogła powiedzieć całą prawdę, była ta młoda kobieta.
Niestety, ona nie żyje.
— Pańscy ludzie ją zabili — powiedział Malko.
— Szkoda — odparł generał.
— Ale gdyby tego nie zrobili, nie siedziałby pan teraz ze mną.
Miała pana zabić.
— Skąd dowiedzieliście się o tej pułapce?
— Na tym polega nasza praca — powiedział generał.
— Kiedy zobaczyliśmy pana na manifestacji LFWP, domyśliliśmy się czegoś.
Jeden z moich ludzi poszedł do domu, gdzie pana za brano i zobaczył grób przygotowany dla pana…
To oczywiste.
— Wobec tego, dlaczego nie wkroczyliście wcześniej?
— To była pomyłka. Interweniować miała inna grupa, która się zgubiła.
Dopiero seria z kałasznikowa pozwoliła im ustalić położenie domu.
Wtedy Malko chciał wziąć swój paszport.
Oto jak się miały sprawy…
Służąca generała pojawiła się znowu, niosąc sałatki, dwa talerze z kebabem i ryżem oraz wodę mineralną.
— Smacznego — powiedział generał.
Malko nie był właściwie głodny.
To była dziwna historia.
— Jak pan zamierza wyjaśnić tę sprawę? — zapytał.
Szef Mukhabaratu zanurzył kawałek podpłomyka w humusie.
— Możliwe, że dziś wieczorem będę wszystko wiedział.
— Jakim sposobem?
— Mam przykre zadanie do wykonania. Muszę odwiedzić matkę Aminy Jawal.
Dziewczyna pochodziła z dużej rodziny chrześcijańskiej, dlatego powinienem się wytłumaczyć przed jej matką, żeby zapobiec rozruchom.
Ta kobieta darzy mnie za ufaniem i szacunkiem.
Byłbym zaskoczony, gdyby jej córka przygotowała akcję zupełnie sama.
Samochód, którym po pana przyjechała, był własnością jej matki.
Dziewczyna z nią mieszkała.
Obaj wspólnicy byli jej kuzynami.
— Sądzi pan, że działała w dobrej wierze?
— Wiem to! Teraz trzeba się dowiedzieć, kto jej podsunął ten pomysł…
Generał nałożył sobie jeszcze trochę humusu.
Malko także zmusił się, by coś zjeść.
Wciąż jeszcze brzmiał mu w uszach szczęk bezpiecznika desert eagle, przystawionego do jego karku.
Jedli w milczeniu.
Służąca przyniosła pomarańcze i banany.
Generał Husseini zjadł jeden owoc, a potem nachylił się i po brzegi napełnił kieliszek Defenderem.
— Mój dzień jeszcze się nie skończył — westchnął, odstawiając pusty kieliszek.
— Wolę, żeby dzisiaj spał pan tutaj.
Nic pan nie ryzykuje. Moi ludzie są na dole, poza tym budynek nie jest jeszcze zamieszkany.
Proszę nie używać swojej komórki, Izraelczycy mogliby pana zlokalizować.
Oczywiście, nie ma tu wygód, lecz jest pan bezpieczny.
Jak długo nie wyjaśnię tej sprawy wolałbym, żeby pan nie wracał do Commodore.
Włożył z powrotem marynarkę, zakrywając mały rewolwer na dwie kule, zatknięty za pasek od spodni…Drzwi trzasnęły: Malko został sam.
Obszedł dookoła puste mieszkanie, przyglądając się ze wszystkich stron Gazie.
Na zachodzie morze było czarne jak kałuża atramentu. Nie było śladu statków.
Za to na wschodzie, w okolicach Berszeby, migotały światła.
Malko położył się na materacu, wracając wciąż na nowo do wydarzeń tego dnia.
I pomyśleć, że czuł się bezpieczny w Gazie!
Odkrył tutaj świat o wiele bardziej skomplikowany, niż się spodziewał.
Plątanina palestyńskich służb bezpieczeństwa była niewiarygodna.
Podobnie, jak dawne antagonizmy, które odżyły i ukryta rywalizacja.
Widocznie nie skończyły się jeszcze stare animozje między „wygnańcami” z Tunisu i tymi, którzy nigdy nie opuścili Gazy i Zachodniego Brzegu…
Nawet nie wiedząc kiedy, Malko zapadł w sen.
Malko obudził się nagle.
Wielki salon, oświetlony tylko małą lampką stojącą na stole, na którym jedli kolację, był pogrążony w półmroku.
Świecące wskazówki breitlinga znajdowały się na godzinie za dwadzieścia dwunasta.
Malko zauważył czerwieniejący w mroku koniuszek papierosa i postać siedzącą za stołem.
Generał el Husseini wrócił.
— Obudziłem pana? — zmartwił się, widząc, że jego gość wstaje.
— Przepraszam.
— Czy ma pan jakieś nowiny? — zapytał Malko.
Oddałby swój zamek za dobrze zaparzone espresso.
Głowę miał ciężką i czuł, że zupełnie zdrętwiał.
Jeszcze raz przypomniał sobie ciemny dół, przygotowany dla niego.
— Widziałem się z matką Aminy Jawal — oznajmił generał — i przekazałem jej wyrazy współczucia.
Ta wizyta, chociaż męcząca, nie była bezużyteczna.
Teraz już wiem, co się stało.
Amina Jawal była tak przejęta swoim zadaniem, że dopuściła do sekretu matkę, która doradziła jej, żeby tylko pana nastraszyła…
— To nie była z całą pewnością kwestia…
— Nie — przyznał generał.
— Jednak codziennie młodzi chebabi giną od izraelskich kul.
Nastroje są bardzo gorące.
Niech pan sobie przypomni, co się stało w Ramalli, gdzie dwaj żołnierze izraelscy zostali zlinczowani za to, że wybrali się do strefy — A.
Gdyby Amina Jawal zlikwidowała pana, jako izraelskiego szpiega, chwalonobyjątutaj, a LFWP byłby dumny z zamachu.
— Zatem co się stało?
Przez chwilę generał obracał w palcach swoją zapalniczkę Zippo, ozdobioną wspaniałym, wygrawerowanym orłem, jakby zastanawiał się, czy ma mówić dalej.
— Powiedziano Aminie, że izraelski szpieg, podszywający się pod agenta CIA, który przybył do Gazy, usiłuje przeniknąć do struktur Hamasu i trzeba go zlikwidować tak, żeby nie niepokoić władz.
— Kto jej to powiedział? — zapytał Malko, całkiem rozbudzony.
— Raszid Daud — oznajmił generał el Husseini. — Zbrojne ramię Jamala Nassiwa.
Malko siedział z otwartymi ustami.
Jamal Nassiw, człowiek, do którego wysłał go Jeffo O’Reilly, szefrezydentury CIA w Tel Awiwie!
— A zatem, działał na rozkaz Jamala Nassiwa!
— stwierdził Malko.
Generał sięgnął po papierosa, trzasnął dwa razy osłoną swojej zapalniczki Zippo i powiedział:
— To nie jest stuprocentowo pewne.
Tym razem Malko nie zareagował.
Widząc, że Austriak nie rozumie tego, co usłyszał, generał el Husseini ciągnął beznamiętnym głosem:
— Ponieważ wiem, że naprawdę przyjechał pan do Gazy z dobrymi zamiarami, i że ryzykował pan życiem, chcę panu okazać zaufanie, przekazując informację w najwyższym stopniu „delikatną”.
Harnaś przeniknął do Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa i to na najwyższym szczeblu.
— Ach, tak? W jaki sposób?
— „Kret” Hamasu nazywa się Leila el Mugrabi — powiedział generał.
Malko oniemiał ze zdumienia.
Bez wątpienia w tym zawodzie zawsze czekały na niego niespodzianki.
— Jamal Nassiw nie zdawał sobie z tego sprawy?
— Jest młody, niedoświadczony i zakochany — odpowiedział El Husseini.
— Myślałem, że zadaniem Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa było kontrolowanie Hamasu…
— Właśnie — droczył się Palestyńczyk.
— Z tego powodu przywódcy Hamasu umieścili tę młodą kobietę przy boku Ja mala Nassiwa.
Kiedy ją zatrudnił jako tłumaczkę, od razu się w niej zakochał.
Została jego kochanką, a potem powierzał jej coraz bardziej odpowiedzialne zadania.
Ma do niej pełne zaufanie.
— Jednak stwierdził pan — powiedział z naciskiem Malko — że to Raszid Daud „podpuścił” Aminę Jawal, a nie Leila el Mu grabi.
— To prawda.
Lecz mogło być również tak, że Leila, biorąca udział w pańskim spotkaniu z Jamalem Nassiwem, podczas którego opowiedział panu o śledztwie Marwana Rażuba przeciwko Hamasowi, nic o tym nie mówiąc swojemu kochankowi, sama mogła zorganizować tę operację, posługując się Raszidem Daudem.
— Zgodziłby się?
— Owszem, gdyby sądził, że rozkaz pochodzi od Jamala Na ssiwa.
Raszid wie, że ci dwoje są w zażyłych stosunkach.
— A potem? Nassiw będzie musiał się zorientować…
— Leila może mu powiedzieć, że w swoim przekonaniu zrobiła dobrze.
— Ale dlaczego nie użyła do tego celu struktury Hamasu?
— W ten sposób przyznałaby się, że jest z nimi w bliskich stosunkach.
A przed Nassiwem mogła się wytłumaczyć nadmiernym zaangażowaniem w pracę.
I przeprosić go w łóżku.
— Czy tylko pan wie, kto jest tym „kretem” Hamasu?
— Tak.
— Dlaczego pan nie powiedział o tym Jaserowi Arafatowi?
— A dlaczego miałbym to zrobić?
To jest wewnętrzna sprawa Palestyńczyków.
Gdybym zaaresztował Leilę, Harnaś zastąpiłby ją kimś innym.
Są najlepiej zorganizowani, najbardziej odizolowani.
Nawet Izraelczycy nie poradzili sobie z nimi.
Działają trochę podobnie jak kiedyś komuniści.
W jego ustach był to wielki komplement.
W tej rozmowie prowadzonej półgłosem, po niemiecku, w pustym mieszkaniu, było coś surrealistycznego.
— W każdym razie — zauważył Malko — jeśli sprawy potoczyły się tak, jak pan myśli, nie posunęliśmy się wcale do przodu.
— Chwileczkę! — powiedział generał.
— Wcale nie jestem pewien, że Raszid Daud dostał polecenie od Leili.
Równie dobrze mógł być posłuszny swojemu szefowi.
— Dlaczego?
— Tego nie wiem — przyznał generał.
— Lecz w grę wchodzi wiele hipotez.
Najgorzej byłoby, gdyby się okazało, że Jamal Jassiw współpracuje z Izraelczykami…
Anioł przeszedł i zniknął ogarnięty zgrozą:
jeden z wysokich funkcjonariuszy palestyńskiej służby bezpieczeństwa „przekabacony” przez Izrael.
To wprowadzało zamęt.
Malko zastanowił się przez chwilę.
— Dlaczego Nassiw miałby pracować z Izraelczykami?
Atep el Husseini odpowiedział mu z wyrozumiałym uśmiechem:
— Dlaczego ludzie zdradzają?
Z żądzy zysku, z powodu ambicji, ze strachu, z frustracji…
Jamal Nassiw jest tylko człowiekiem.
— Zawsze powraca to samo pytanie: dla kogo pracował major Rażub.
kiedy został zabity?
— Nikt nie może odpowiedzieć na to pytanie, za wyjątkiem Nassiwa — powiedział generał.
— A Leila el Mugrabi?
— Prawie na pewno. Ponieważ należy do Hamasu.
— Dlaczego miałaby to powiedzieć?
Generał el Husseini zaciągnął się papierosem.
— Żeby ocalić swoją pozycję, a być może życie.
Tylko, że to mnie stawia w bardzo delikatnym położeniu.
Do tej pory byłem neutralny wobec Hamasu, Są mi za to wdzięczni.
Jest tylko jedna rzecz, która każe mi zmienić postępowanie: bezpieczeństwo Abu Amara.
Sądzę, że teraz mam wystarczającą ilość danych, by powiedzieć, że nasz przywódca jest w niebezpieczeństwie.
Moim zadaniem jest chronić go za każdą cenę.
Jutro rano wróci pan do swojego hotelu, ja natomiast zorientuję się, jak należy postąpić.
Proszę czekać, aż się z panem skontaktuję.
A teraz dam panu spać.
Zgniótł papierosa w popielniczce, wstał i wyszedł z salonu.
Malko usłyszał trzaśnięcie drzwi.
Miał kłopoty z zaśnięciem, chociaż mówił sobie, że znalazł ważnego sprzymierzeńca.
Malko z rozkoszą pozwalał, by ciepła woda spływała po jego ciele.
Spał oczywiście dobrze na materacu w apartamencie generała el Husseiniego, jednak nie było tam jeszcze nawet łazienki.
O świcie opuścił mieszkanie i szedł piechotą do chwili, gdy zatrzymała się obok niego taksówka i zabrała go do Commodore.
Nikt o niego nie pytał.
Ledwie wyszedł spod prysznica, gdy zadzwonił telefon komórkowy.
Był to Fajsal Balaui.
Palestyńczyk dzwonił do niego często tego ranka.
— Ciekawe było to spotkanie z Aminą? — zapytał.
— Dosyć ciekawe — powiedział Malko.
Widocznie Fajsal nic nie wiedział o pułapce.
— Jakie ma pan plany na dzisiaj? — był ciekawy Palestyńczyk.
— Jeszcze nie wiem — odpowiedział Malko.
— Ma pan jakieś propozycje?
— Zdaje się, będą chować męczennika — wyjaśnił Palestyńczyk.
— Jeśli to pana interesuje…
— Czemu nie?
W ten sposób miałby wypełniony dzień.
Fajsal przyjechał pół godziny później.
Malko poszedł za nim do jego nowego, żółtego mercedesa.
— Musimy się pospieszyć — powiedział Palestyńczyk — orszak pogrzebowy wyrusza sprzed szpitala Alszefa.
Pojechali na wschód i bardzo szybko usłyszeli głosy dobiegające przez megafon.
— Dalej pójdziemy pieszo — zaproponował Fajsal.
Niebieski mikrobus jechał powoli środkiem szosy.
Na jego dachu umocowano sześć ogromnych, czarnych głośników, które wyrzucały z siebie na przemian hasła propagandowe i muzykę wojskową.
Za samochodem szli w morzu sztandarów żałobnicy.
Malko i Fajsal trzymali się z boku.
Sześciu mężczyzn niosło nosze, na których leżały zwłoki owinięte w palestyńską flagę.
Zgodnie z arabskim zwyczajem twarz „męczennika” była odkryta.
Malko poczuł mrowienie wzdłuż krzyża: była to Amina Jawal.
Stał jak sparaliżowany, kiedy kondukt przechodził obok niego.
Amina Jawal, nawet jeśli chciała go zabić, nie była jego wrogiem.
Jego twarz zasłaniał falujący tłum, więc Malko od wrócił się do Fajsala, zupełnie obojętny.
— Chyba została zabita ostatniej nocy, w czasie ataku na po sterunek izraelski, zaraz po tym, jak się pan z nią widział.
To była bardzo odważna kobieta — powiedział Palestyńczyk.
— Bardzo wielu ludzi przyjdzie na cmentarz, żeby złożyć jej hołd.
Chce pan iść?
— Nie, dziękuję — odmówił Malko.
Odczuwał smutek, jak za każdym razem, kiedy śmierć stawała na jego drodze.
Utopie zabijają…
W milczeniu wrócili do żółtego mercedesa.
Potem Malko miał Palestyńczykowi coś do powiedzenia.
— Czy mógłbym się spotkać z przyjacielem, o którym pan mi mówił, tym z Hamasu?
— Tak — szybko odpowiedział Fajsal.
Po dwudziestu minutach zatrzymali się przed sklepem z meblami.
Na wystawie stały kapiące złotem i pokryte skajem fote le oraz masywne szafy, wszystko bardzo brzydkie.
Można było zrozumieć, dlaczego Romeo odnosi wielki sukces w Gazie.
Malko poszedł z Fajsalem do sklepu i zostawił go, by mógł po rozmawiać ze sprzedawcą.
Po kilku minutach Palestyńczyk wrócił.
— Nie zobaczymy się z nim.
Został zatrzymany przez Szin Bet przed trzema dniami, kiedy nielegalnie przekraczał „granicę” z materiałami wybuchowymi.
Mogą go skazać na co naj mniej pięć lat więzienia.
Ten mężczyzna to jego ojciec.
Stary Palestyńczyk przesuwał paciorki bursztynowego różańca, patrzył gdzieś w dal i nie dostrzegał Malko.
Agent CIA zbliżył się do istoty tutejszego konfliktu.
Strach Izraelczyków był odpowiedzią na nienawiść Palestyńczyków, a obie te reakcje zazębiały się i wzbudzały bez końca.
Wyszli ze sklepu na palcach.
Fajsal wyglądał na zbitego z tropu.
Na tomiast Malko miał dziwne uczucie:
z całych sił przeklinając bezczynność, na którą został skazany w Gazie, wiedział teraz, że sama jego obecność przeszkadza Izraelczykom.
Nie rozumiał jednak dlaczego.
Sytuacja była niezwykła, ponieważ był w niebezpieczeństwie, chociaż nie prowadził żadnego do chodzenia.
Teraz generał el Husseini sprowadził śledztwo na właściwe tory…
Lecz gdyby nie obecność Malko w Gazie, nic by się nie stało.
Dał sobie jeszcze czterdzieści osiem godzin.
Zaabsorbowany swoimi myślami, ledwie usłyszał, jak Fajsal Balaui zaproponował, by pojechali do al Muntada i spróbowali się spotkać raz jeszcze z szefem protokołu, w sprawie ewentualnej audiencji u Jasera Arafata.
Propozycja Fajsala nie miała sensu, jednak Malko się zgodził.
Przede wszystkim dla zabicia czasu, ale oprócz tego wydawało mu się, że wpadł na pewien pomysł.
Jeśli Jeff O’Reilly właściwie ocenił sytuację, tajna operacja, od której Izraelczycy za wszelką cenę chcieli odsunąć CIA, miała doprowadzić do śmierci Jasera Arafata.
Fajsal zaparkował żółtego mercedesa w ślepej uliczce na przeciwko siedziby Palestine Satellite Channel.
Dalej poszli pieszo, mijając po drodze pierwszą blokadę.
Za nią były już tylko koszary i wartownie Force 17.
Fajsal wszedł do ostatniej wartowni, gdzie potężny, jowialny pułkownik serdecznie go uściskał, zanim wdali się w długą rozmowę po arabsku.
— Powiedziałem mu, że przyszedł pan się zobaczyć z Jamalem Nassiwem w sprawach politycznych — wyjaśnił Fajsal.
— Słyszał, jak opowiadano o ataku rakietowym i gratuluje panu, że pan przeżył.
Szef protokołu pojawi się z Arafatem za kilka minut.
Wyjdziemy mu na spotkanie.
Musimy tu zostawić nasze komórki.
Strefa ochronna obejmowała jeden kilometr kwadratowy.
Nie sposób było się tu dostać samochodem-pułapką.
Każde au to, nawet jeśli miało czerwone, rządowe tablice rejestracyjne, było zatrzymywane do kontroli.
Roiło się tu od żołnierzy Force 17.
Kiedy Fajsal i Malko zbliżyli się do białego budynku al Munta da, korpulentny, wąsaty mężczyzna z mikrofonem w uchu pod szedł do Palestyńczyka i uściskał go równie gorąco jak gruby pułkownik.
— To Abu Ahmad, szef służby bezpieczeństwa — wyjaśnił Fajsal.
— Jesteśmy sąsiadami.
Arafat wyjedzie z biura na spotkanie z rządem palestyńskim.
Pełnił tutaj służbę bardzo wysoki żołnierz i tłum wąsatych mężczyzn na posterunkach.
Przed białym budynkiem stał nie wielki konwój: czarny, opancerzony mercedes 600, cztery białe rangę rovery i ambulans.
Nagle Malko usłyszał, jak kobiecy głos woła go po imieniu.
Zobaczył także rękę machającą z tłumu kamerzystów, czekających na wyjście raisa.
Kyley Carn zawsze na posterunku!
Podeszła do Malko i pocałowała go dyskretnie.
— Zniknął pan — wypomniała mu.
— Och, byłem niedaleko — powiedział wymijająco.
Nie było czasu, by dalej rozmawiać.
Zwarta grupa wypadła z al Muntada.
Malko z trudem dostrzegł Jasera Arafata, do słownie odgrodzonego ścianą towarzyszących mu ludzi.
Dzie sięciu mężczyzn z ochrony osobistej, potężnie zbudowanych, z pistoletami maszynowymi w rękach.
Kiedy Arafat wsiadł do mercedesa, ulokowali się w różnych samochodach i konwój ruszył błyskawicznie na południe; zamykała go karetka pogotowia.
Wszystko to nie trwało nawet minutę!
Malko przekonał się, że zamach na palestyńskiego przywódcę byłby niezwykle trudny.
Nie sposób było się do niego zbliżyć, a tym bardziej go obserwować.
Trzeba by było przekupić kogoś z ochrony, lecz i to można było przewidzieć.
Jakby odgadując myśli Malko, Fajsal powiedział:
— Cała osobista ochrona Abu Amarajest z nim od wielu lat.
Bierze przykład z de Gaulle’a, który zawsze miał tych samych ochroniarzy.
Zresztą nigdy nie było zdrajcy.
Abu Ahmad sprawdza każdego, kto ma stały kontakt z raisem.
Wszyscy od daliby życie za Abu Amara.
— Niech pan spróbuje przyjść dzisiaj wieczorem — szepnęła Malko do ucha australijska dziennikarka, zanim dołączyła do swojego kamerzysty.
Abu Ahmad odprowadził ich do wyjścia, odzyskali swoje komórki i wrócili do samochodu.
Malko był pewien: nie widział innego sposobu poza bombardowaniem, by zaatakować palestyńskiego przywódcę, jeśli taki był zamiar Ariela Szarona.
Ma się rozumieć, wszyscy odwiedzający al Muntada byli rewidowani.
I tylko ludzie z ochrony osobistej raisa mieli prawo nosić broń w jego obecności.
Oczywiście trzeba pamiętać o precedensie Anuara el Sadata…
Lecz Jaser Arafat nie przyjmował defilad wojskowych.
Żył w odosobnieniu, nie miał kontaktu z tłumem, nawet do meczetu chodził w kwaterze głównej!
— Dokąd jedziemy? — spytał Fajsal Balaui.
— Do Commodore — poddał się Malko.
Nie pozostawało mu już nic innego, jak liczyć godziny w oczekiwaniu na wiadomość od generała el Husseiniego i za dawać sobie pytanie:
skąd przyjdzie kolejna próba zabicia go?
Miał niemiłe uczucie, że jest glinianym ptaszkiem.
Wyjątkowo delikatnym, gdyż ludzie z Mukhabaratu nie od dali mu desert eagle.