Młodzi Palestyńczycy.
Przez kilka chwil Malko stał jak skamieniały, patrząc na Józefa, który upadł na ziemię niczym worek na śmieci, z rozbitą tą głową. Potem skierował wzrok na City Hotel, duży budynek po drugiej stronie granicy.
Nie zauważył żadnego śladu życia, a jednak strzał musiał paść właśnie stamtąd.
Ostre krzyki chłopaków ukrytych za barykadą sprawiły, że drgnął.
Chłopcy rzucili się w stronę ciała leżącego na drodze, wymachując kamieniami, gdy tymczasem jeden z nich gorączkowo rozmawiał przez telefon komórkowy.
Malko zdał sobie nagle sprawę, że on sam stanowi wspaniały cel i szybko schował się za daewoo.
Dwaj młodzi Palestyńczycy, klęczący obok Józefa, łkali, wykrzykując przy tym obelgi.
Większość ich kolegów zbiegła aż do granicy strefy A i zaczęła obrzucać kamieniami izraelskiego dżipa, zbyt oddalonego, by można go było dosięgnąć. Rozległo się kilka głośnych detonacji.
Izraelczycy odpowiedzieli granatami łzawiącymi i młodzi ludzie wycofali się, z wyjątkiem dwóch, którzy na pierwszej linii nadal rzucali swoimi śmiesznymi pociskami.
Z szaleńczo bijącym pulsem Malko ściskał w prawej ręce swoją komórkę i bał się poruszyć. Nieoczekiwanie pewny, że to do niego strzelano. Gdyby się nie schylił, on dostałby kule zamiast biednego Józefa.
Myśli w zawrotnym tempie przebiegały mu przez głowę.
W jaki sposób Izraelczycy mogli go wytropić i śledzić w tym wrogim wobec nich mieście?
Przerażająca rzeczywistość brutalnie dała mu o sobie znać: działając w tym kraju, zderzył się z aparatem państwa, nie podlegającym żadnemu prawu, wszechwładnym.
Wobec tego faktu spiskowa teoria wyłożona przez Ahmeda Nuseirata nabierała znaczenia.
Malko uznał, że chciano go zabić, by zniechęcić CIA do mieszania się w nie swoje sprawy.
Martwy agent, który dostał z powodu nadmiernej brawury zbłąkaną kulę.
Wiele było takich przypadków od początku drugiej intifady.
Dźwięk syreny kazał mu odwrócić głowę. Karetka zjeżdżała ze zbocza na pełnym gazie.
Zatrzymała się obok daewoo i natychmiast otoczyli ją palestyńscy chłopcy, którzy pomogli sanitariuszom przenieść na noszach do samochodu nieruchome ciało Józefa.
Malko podniósł się i wskoczył do swojego daewoo.
Jechał, kryjąc się za karetką, i dotarł z nią aż do palestyńskiej blokady, gdzie jeden z żołnierzy mówił po angielsku i wyjaśnił mu, jak ma wrócić na drogę numer sześćdziesiąt.
— You arę lucky — zauważył.
— Codziennie jest tak jak dzisiaj. Czatują na ostatnim piętrze City Hotel w strefie B, gdzie nie można po nich pójść.
Mają snajperów, wyposażonych w karabiny z lornetkami i tłumikami, dlatego nie można ustalić, skąd dokładnie strzelają…
Malko wydukał słowa podziękowania i ruszył przed siebie boczną, pustą drogą.
Kiedy położył ręce na kierownicy, zobaczył, że drżą.
Gdy dojechał do dużej drogi, włączył się w strumień pojazdów czekających cierpliwie, by przekroczyć check point naprzeciwko lotniska w Jerozolimie. Kolejka miała przy najmniej kilometr długości.
Kiedy znalazł się w American Colony zapadał zmierzch. Spędził na check point dwie godziny.
Izraelczycy przetrząsali systematycznie każdy samochód!
Mieli obsesję kamikadze.
Właśnie zamierzał wziąć prysznic, gdy zadzwonił telefon.
— Pan Linge?
— Tak.
— Tu Zahra Nuseirat. Dowiedziałam się o śmierci Józefa i jestem wstrząśnięta.
Co się stało?
Malko opowiedział jej o całym wydarzeniu i stwierdził:
— Miałem wrażenie, że to do mnie celowali.
Oddali tylko jeden strzał.
— To nic pewnego — odrzekła Palestynka.
— Czasami wybierają sobie ofiarę ot tak, tylko po to, żeby poćwiczyć.
Dzisiaj Ariel Szaron oznajmił, że Jaser Aq fat jest jedyną przeszkodą na drodze do pokoju i że znów nawiązał stosunki z terrorystami…
— Czy jest pani w Ramalli? — zapytał Malko.
— Tak, lecz wkrótce jadę do Jerozolimy na wieczór. Mam izraelski dowód osobisty, mogę przejeżdżać przez blokady bez problemu. Chce pan zjeść ze mną kolację?
— Czemu nie? Byłoby to zabawniejsze niż spędzanie wieczoru samotnie w hotelu.
— Dobrze — zakończyła rozmowę. — Przyjadę po pana około dziewiątej.
Odłożyła słuchawkę, zanim zdążył zapytać, czy jej mąż przyjedzie także.
Nie pozostawało mu już nic innego, jak wziąć prysznic i zastanowić się nad sytuacją, zanim znajdzie się w Tel Awiwie i opowie o wszystkim Jeffowi O’Reilly…
Pod prysznicem odżyło wspomnienie śmierci Józefa. Palestyńczyk nie miał nawet czasu, by się bać.
Izraelczycy strzelali ostrym nabojem, a nie kulą z kauczuku…Poczuł dziwny skurcz w żołądku.
Gdyby komórka się nie odpięła…
Był już w hotelowym patio, kiedy zobaczył samochód za trzymujący się przed wejściem do American Colony.
Zahra Nu seirat była wciąż w czarnym kostiumie, ale trochę bardziej umalowana.
— Idziemy do ludzi z izraelskiej lewicy — zaznaczyła — bardzo otwartych…Jako kogo mam pana przedstawić?
— Jako pracownika ONZ przejazdem w Izraelu — zaproponował Malko.
— Czy pani mąż tam będzie?
— Już nie przyjeżdża do Jerozolimy.
Zaparkowała samochód na małym dziedzińcu, na skraju ulicy Mea Szearim i pociągnęła go w stronę kamiennego domu.
Około trzydziestu osób dyskutowało na stojąco, z kieliszkami w rękach, przy akompaniamencie miłego gwaru na podkładzie z muzyki klasycznej. Zahra przedstawiła Malko pani domu, atrakcyjnej brunetce o żywym spojrzeniu, która tylko przez chwilę poświęciła mu uwagę. Jej córka krążyła wśród zaproszonych gości z butelką Tattingera comtes de Champagne Rosę rocznik 1995, napełniając systematycznie opróżnione kieliszki. Nie odstępując ani na krok Zahry, Malko znalazł się w grupie osób dyskutujących z ożywieniem o problemach związanych z podróżowaniem między Tel Awiwem i Jerozolimą.
— Gdyby TU był szybki pociąg — zawyrokował brodaty mężczyzna — wszyscy mieszkaliby w Tel Awiwie i zostawiliby orto doksów samym sobie. Argumenty się wyczerpały.
Malko krążył między różnymi grupami, pogryzając falafel, gawędząc z obcymi ludźmi.
Mniej więcej po godzinie odnalazł Zahrę. Palestynka, przechodząc obok niego, powiedziała dyskretnie:
— Pójdę już. Jeśli ma pan ochotę zostać, ktoś pana stąd zabierze, to nie jest daleko.
— Nie, idę.
Wygląd Zahry przynosił zaszczyt Tattingerowi, jej oczy błyszczały.
Była zadowolona, że Malko wychodzi razem z nią.
Na zewnątrz było chłodno. Pięć minut później byli w American Golony.
Zamiast zatrzymać się przed wejściem, Zahra pojechała prosto i wjechała na parking poniżej hotelu.
Stanęła i uśmiechnęła się do Malko.
— To miejsce jest bardziej odpowiednie, by się pożegnać. W którym budynku pan mieszka?
— Dokładnie nad basenem. Dlaczego?
— Gdyby pan mieszkał w skrzydle naprzeciwko, w nowym gmachu, mogłabym pójść do pana do pokoju na kieliszek.
O tej porze bar jest zamknięty. Lecz jeśli recepcjonista zobaczy mnie wchodzącą z panem na górę, pomyśli sobie, Bóg wie co.
A tutaj wszyscy mnie znają!
— Czy jest pani pewna, że bar jest zamknięty?
Zachowanie Zahry zaczęło go naprawdę wprawiać w dobry nastrój. Wyłączyła silnik samochodu i jakby się wahała.
Przy pomniał sobie, co robiła przy stole, w restauracji i odważył się zaproponować:
— Może pójdziemy gdzie indziej?
Roześmiała się z całego serca:
— Gdzie?
Nie ma gdzie pójść w Jerozolimie. Nawet King David jest pusty o tej porze.
Nic nie szkodzi. Możemy porozmawiać tutaj.
Wyjęła z torebki paczkę papierosów.
Malko podał jej ogień. Ich ręce się zetknęły i kobieta zwróciła w jego stronę głowę.
— Musiał pan się bać niedawno.
Malko uśmiechnął się — Potem, tak.
Przedtem nie miałem czasu.
W zamyśleniu wydmuchała dym z papierosa na przednią szybę.
Samochód był mały, więc prawie się dotykali.
Jej spódnica uniosła się, odsłaniając część ud.
Znowu pomyślał o restauracji.
— Co pozwala panu wymykać się śmierci? — zapytała.
— Chęć kochania się — spontanicznie odpowiedział Malko.
Zahra przez jakiś czas zastanawiała się nad jego odpowiedzią.
Sięgnęła jeszcze raz po papierosa.
— Dlaczego pan mi to mówi? — spytała trochę zmienionym głosem.
— Bo to prawda.
Ich spojrzenia się spotkały i teraz wpatrywali się w siebie.
Amerykanie nazywają to eye — contact.
Malko musiał się tylko pochylić, by ich usta się zetknęły.
Położył rękę na udzie obleczonym w czerń, lecz Zahra natychmiast zacisnęła nogi.
— Niech mnie pan zostawi — powiedziała miękko.
— Może pan znaleźć kogoś innego, by sobie ulżyć.
Położył rękę na jej karku i mówił łagodnie, z oczami utkwionymi w jej oczach:
— W restauracji nie otarłem się jeszcze o śmierć, a już mia łem na panią ochotę.
Pani zresztą też…
— Skąd pan to wie?
Rozmowa stała się idiotyczna.
Zaciskając palce na karku Zahry przycisnął swoje wargi do jej ust, które potrzebowały kilku sekund, by się rozchylić.
Potem oddała mu pocałunek. Najpierw powściągliwie, a potem, kiedy palce Malko zaczęły wędrować wzdłuż jej uda, coraz bardziej namiętnie. Jednak znów go zatrzymała.
— Jest mi gorąco — westchnęła.
Rozpięła żakiet od kostiumu i kiedy się do niego odwróciła, zobaczył, że pod spodem nie nosi niczego, oprócz mocno wy pełnionego stanika z czarnej koronki. Nie tracił ani chwili, na tychmiast biorąc w posiadanie jedną pierś, a potem drugą, masując je, pieszcząc, drażniąc ich brodawki.
Z odrzuconą do tyłu głową Zahra zgadzała się na wszystko. Oddychała coraz prędzej, lecz pozostawała bierna.
Ten występ małolaty-prowokatorki zaczynał drażnić Malko i doprowadzać go na skraj frustracji.
— Niech pani wejdzie! — nalegał.
— Jest tylko nocny portier. Na pewno pani nie zna.
Zahra potrząsnęła energicznie głową.
— Nie, nie. To Palestyńczyk, na pewno mnie zna.
Niech pan przestanie, natychmiast.
Kiedy to mówiła, Malko wsunął rękę między jej rozchylone teraz uda i podstępnie wędrował do góry.
Jego palce dotknęły nagiej skóry nad krawędzią pończoch bez podwiązek.
Zahra zesztywniała i odsunęła jego rękę. Nie ustąpił i posunął się jeszcze wyżej.
Ruchem zapewne bezwiednym Palestynka rozchyliła teraz nogi najszerzej, jak mogła i Malko dostał to, co chciał.
— Niech pan przestanie mnie podniecać — wyszeptała błagalnie.
Jego palce zajęły się gorliwie seksem młodej kobiety, gładząc go przez osłonę z nylonu.
Zwiększył jeszcze swoją przewagę i nagle Zahra przestała się bronić.
Ręka, która trzymała Jego nadgarstek opadła i kobieta uniosła się, pozwalając mu podciągnąć wąską spódniczkę kostiumu.
zaczął masować jej rozpalony, jeszcze osłonięty materiałem seks. Kobieta opadła na siedzenie samochodu, mocno wbijając wzrok w podłogę, gotowa mu się oddać. Malko poczuł, jak Zahra wilgotnieje pod jego dotykiem, a jej biodra zaczynają się poruszać. Kiedy wsunął rękę pod nylon, Palestynka wydała krótkie westchnienie i wyrzuciła w jego kierunku lewe rnl?, po omacku, jak topielica. Potrzebowała tylko kilku sekund by uwolnić z ubrania i objąć jego penisa.
Lecz zamiast go Pieścić, trzymała tylko mocno, skoncentrowana na swojej własnej Przyjemności.
Malko czuł, jak jego członek rośnie…
Coraz bardziej zagłębiał Palce w seks Palestynki.
Zahra jęczała.
— Tak, właśnie tak, szybciej!
Malko posłuchał i nagle poczuł, jak kobieta staje dęba pod jego Palcami.
Wydała głębokie, świszczące westchnienie, potem opadła jak porzucona marionetka, z palcami wciąż zaciśniętymi wokół jego penisa.
Ze spojrzeniem topielicy tkwiła w bezruchu przez czas, który Malko wydawał się bardzo długi.
I z własnej inicjatywy pochyliła się nad nim i delikatnie wzięła go między swoje wargi.
To nie trwało długo. Po kilku minutach Malko eksplodował w jej ustach z chrapliwym krzykiem. Wypiła go do ostatniej kropli.
Następnie doprowadziła ubranie do porządku i spróbowała się umalować.
Muszę porządnie wyglądać — powiedziała. Nocuję u przyjaciół i elegancka, w zapiętym kostiumie, wyjechała na drogę.
Podjechała pod samą recepcję. Zanim go zostawiła samego, powiedziała z uśmiechem:
— Dał mi pan wiele rozkoszy. Do następnego razu, mszallah!
Malko spędził godzinę, jadąc zderzak przy zderzaku, nim wreszcie udało mu się wjechać do Tel Awiwu.
Zanim opuścił American Colony, zajrzał do Jerusalem Post.
Śmierci Józefa poświęcono trzy linijki. Był tylko czterysta dwudziestą szóstą ofiarą intifady…
Tym razem Malko zatrzymał się w Sheratonie, trochę mniej ponurym niż Yamout Park Plaża.
Gdy się rozgościł i zadzwonił do Jeffa O’Reilly, pogoda była tak piękna, że zdecydował się pójść do ambasady amerykańskiej na piechotę. Szef rezydentury CIA czekał na niego, wciąż tak samo flegmatyczny.
Słońce padało na szyby, tak jak poprzednim razem.
Podano mu kawę i Malko zaczął swoją relację. Kiedy skończył, Amerykanin milczał przez chwilę, a potem skwitował:
— Pańska podróż do Ramalli opłaciła się. Nie wiedziałem o tej manipulacji, której Izraelczycy dopuścili się prawdopodobnie na Abu Kazerze. Wszystko, o czym pan mówi, potwierdza informacje, które sami zdobyliśmy.
Oczywiście na razie mamy do czynienia tylko z hipotezą, nad którą trzeba jeszcze pracować.
— Tak pan sądzi? — zapytał Malko.
Amerykanin pogładził swoją brodę.
— Sądzę, że to nie jest niemożliwe. Ariel Szaron jest dino zaurem, człowiekiem z epoki, kiedy Izrael rozwiązywał wszystkie swoje problemy siłą. Jest także sabrą, zatwardziałym syjonistą marzącym o wielkim Izraelu od Morza Śródziemnego po Jordanię. Dlatego nie dziwi mnie, że stworzył podobny plan. Lecz trzeba znaleźć ludzi, którzy go wykonają…
Poza tym, nie może to wyglądać na operację izraelską, w przeciwnym razie backlash byłby straszny.
— To nie jest łatwe — zauważył Malko.
— Dlatego dopóki nie zostaną wydane nowe rozkazy, jestem sceptyczny — zakończył szef rezydentury.
— Jednak powinniśmy nadal prowadzić nasze śledztwo. Gdybyśmy odkryli, dlaczego zamordowano majora Rażuba, zrobilibyśmy ogromny krok… — zauważył Malko.
— Dlaczego nie wyśle pan jednego z nich do Gazy?
JeffO’Reillywyznał:
— Nie mam do nich zaufania. Są za mocno związani ze swoimi odpowiednikami z Szin Bet.
Nie chcę nawet wspominać przy nich o hipotezie, o której tu mówimy. Wiem, że mój wysłannik jada regularnie obiady z Abrahamem Dichterem, nie mówiąc mi o tym.
— Jedno mnie ciekawi — ciągnął Malko.
— Na skrzyżowaniu Hajosz naprawdę miałem wrażenie, że celowano do mnie, a nie do tego młodego Palestyńczyka.
Tymczasem Izraelczycy nie są głupi. Wiedzą, że jestem tylko agentem, łatwym do zastąpienia.
Poza tym oprócz tego, co powiedziała mi matka Odira Ashdota, niczego się nie dowiedziałem.
Wiedzą też dobrze, że poinformowałem pana o spotkaniu z nią przed moim wyjazdem do Jerozolimy.
Dlaczego więc mieliby próbować mnie zabić?
— Z dwóch powodów, jak sądzę — odparł Jeff O’Reilly.
— Po pierwsze, aby przeszkodzić panu w prowadzeniu dalszego śledztwa. Widzą, że nie mam zaufania do moich pozostałych case officers. Dlatego, jeśliby pana wyeliminowali, musiałbym na jakiś czas przerwać działania.
Albo po to, by zyskać na czasie. Ich operacja jest właśnie przygotowywana i myślą, że mamy szansę to odkryć.
— W takim przypadku — stwierdził Malko — musimy obstawać przy swoim.
— Niech pan jedzie do Gazy — rzekł bez wahania Amerykanin. — Stamtąd przyjechał Marwan Rażub, a informacja, której za pewne nie zdążył mi przekazać, dotyczyła czegoś, co się tam zdarzyło.
Przyjechał do Izraela tylko po to, by się ze mną spotkać. Jamal Nassiv wiedział z całą pewnością, czym zajmował się jego podwładny przed samą śmiercią. Dlatego musi pan wyjechać…
Pewna osoba mogłaby ewentualnie panu pomóc, lecz ja nie mam z nią bezpośredniego kontaktu.
Myślę o generale el Husseinim, szefie Mukhabaratu. To dawny działacz palestyński z Tunisu, uformowany przez Stasi.
Twardziel, całkowicie oddany Arafatowi. Jednak trzeba z nim bardzo uważać, w przeciwnym razie uprzedzi Arafata i wpadniemy w gówno. Poza tym nie bardzo lubi Nassiwa.
Malko powiedział sobie, że Gaza to niezłe gniazdo grzechotników.
Jeff O’Reilly ciągnął dalej:
— Oddam pana w ręce sprawdzonego człowieka.
Fajsal Balaui jest Palestyńczykiem, który studiował w Teksasie. Ma przedsiębiorstwo taksówkarskie i zna wszystkich w Gazie.
Zwykle opiekuje się zagranicznymi gośćmi-dziennikarzami, dyplomatami, albo ludźmi od nas.
Odda do pańskiej dyspozycji samochód i będzie panu służył za stringera.
— A Izraelczycy?
— W Gazie nie są już u siebie. To dobrze, lecz moim zdaniem nie przestaną panu deptać po piętach.
Wypadek na skrzyżowaniu Hajosz na to wskazuje. Uprzedzę Fajsala.
Zabierze pana w Erezie, po stronie palestyńskiej.
— W jaki sposób dostanę się do Erezu?
— Będę tam panu towarzyszył jutro rano.
Nie chciałbym, żeby coś się stało po drodze.
Pogoda wciąż była wspaniała. Żadna chmurka nie pojawiła się na niebie od wyjazdu z Tel Awiwu.
Droga numer cztery biegła prosto na południe, zapchana ciężarówkami, w których jak zwykle tłoczyli się żołnierze, łapiący je na autostopie, na przy stankach autobusowych — zjawisko typowo izraelskie. Krajobraz dookoła był płaski i niezbyt piękny. W południowej części Izraela czuło się już pustynię.
— A oto i Erez — powiedział Jeff O’Reilly po półtorej godziny jazdy.
— Niech pan poczeka na mnie w samochodzie.
Dzięki swojej dyplomatycznej rejestracji mógł przekroczyć Pierwszy check point, zatrzymując się przed VIP lounge i wejść do środka. Dziesięć minut później wrócił wściekły.
— Nie chcą pana wpuścić. Twierdzą, że nie zostali uprzedzeni. Jeśli nie ma pan paszportu dyplomatycznego, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Nic nie szkodzi. Zawiadomię Fajsala i przejdziemy przez posterunek przy wyjeździe z osady Kar Diżtar. Używamy tego przejścia do tajnych kontaktów, dlatego szef izraelskiego posterunku ma stałe polecenie, by przepuszczać moje auta bez zadawania pytań…
Zawracając, wykręcił numer telefonu na swojej komórce.
— Fajsal — powiedział. — Jest pewien problem.
Spotkamy się w al Wahah za pół godziny.
Pojechali w przeciwnym kierunku, objeżdżając dokoła nomańsland, by dostać się do osady Kar Diżtar, położonej dokładnie na północnym końcu strefy Gazy. Amerykanin o mało nie rozjechał ortodoksyjnego żyda, który szedł środkiem drogi, z rozwianą brodą i z galilem na ramieniu, za nim postępował młody chłopak, mniej więcej piętnastoletni, z tornistrem na plecach i z uzi w ręku. Wszyscy osadnicy byli uzbrojeni. Trzy kilometry dalej izraelskie przejście dla pieszych, zbudowane z przykrytych siatką maskującą betonowych bloków, wzmocnionych workami piasku i przypominające bardziej obozowisko śmieciarzy niż twierdzę, broniło dostępu do osady przed Palestyńczykami. Lekki wóz pancerny i trzy karabiny maszynowe rozstawione w wachlarz wzmacniały ten system środków od straszających. JefiO’Reilly znowu poszedł pertraktować.
Tym razem wrócił rozpromieniony.
— Wchodzimy! — powiedział krótko.
Przed nimi droga biegła prosto na północ, przez czerwone góry, pomiędzy morzem i pustynnymi wydmami.
Byli w Gazie. Dwa kilometry dalej Malko spostrzegł stojący poniżej drogi, całkiem blisko morza, zupełnie nowy, kamienny budynek z wielkimi przeszklonymi płaszczyznami, utrzymany w stylu luksusowego motelu.
— To jest al Wahah1, — poinformował Malko JeffO’Reilly.
Drogę prowadzącą do al Wahah zagradzał szlaban, którego jednak nikt nie pilnował.
Amerykanin objechał przeszkodę i podjechał do motelu. Stał przed nim żółty ford galaxy.
— Fajsal już przyjechał — powiedział szef rezydentury CIA.
Gdy tylko się zatrzymali, z forda wyszedł wysoki, przygarbiony mężczyzna z dużym nosem, ubrany w stary sweter i dżinsy.
Objął Jeffa O’Reilly i uścisnął rękę Malko.
— Witamy w Gazie — rzucił. — My…
Hałas zagłuszył jego słowa. Dwa izraelskie samoloty myśliwskie przeleciały tuż nad falami z hukiem grzmotu.
To zła wróżba, powiedział do siebie Malko, czując, że nawet w Gazie Izraelczycy nie zostawili go w spokoju.