Leila el Mugrabi próbowała się skupić na pracy na komputerze, lecz jej się to nie udawało.
Od czasu tajnego spotkania z generałem el Husseinim żyła jak w transie.
Poprzedniego wieczora została w biurze, kiedy wszyscy już wyszli, aby, korzystając z nieobecności Jamala Nassiwa, którego coś zatrzymało na mieście, wyjąć z jego sejfu dokumenty, których domagał się od niej szef Mukhabaratu.
Nie było to szczególnie trudne: miesiąc wcześniej sprowadziła ze Szwajcarii wspaniały zegarek, breitling aerospace, by ofiarować go w prezencie urodzinowym swojemu kochankowi. Zapisała datę, która była także kombinacją cyfr otwierającą sejf.
Serce Leili biło mocno: wszystko działo się jak w sennym koszmarze.
Bojąc się, że w każdej chwili może ją zaskoczyć Ja mal Nassiw, albo któryś ze strażników, szybko skopiowała do kumenty.
Uciekła z biura jak złodziejka, zamykając przedtem z rozmachem sejf.
W godzinę później zostawiła teczkę w ustalonym miejscu — w niczym nie wyróżniającym się budynku, którego używał Mukhabarat — i pojechała do domu, próbując opanować dręczący ją strach.
Co Atep el Husseini zrobi z tymi papierami?
Drgnęła na dźwięk dzwonka telefonu.
To był Raszid Daud.
— Czy widziałaś dziś rano szefa? — zapytał pogodnie.
— Nie — powiedziała Leila. — Pewnie zatrzymali go w al Muntada.
— W porządku. Czy możesz zejść do mnie na chwilę?
Chce coś zapisać.
— Już idę — powiedziała Leila — czując ulgę, ponieważ znalazła coś, co odwróciłoby jej uwagę od dręczących myśli i mogło w ten sposób poprawić nastrój.
Główny oprawca Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa wzywał ją czasami, by zapisywała zeznania ludzi, których torturował, jeśli miały być przekazane bezpośrednio samemu szefowi.
Nienawidziła tych spotkań, od których dostawała gęsiej skórki, nie mogąc spojrzeć w oczy ofiarom Raszida Dauda.
Wzięła notes, zeszła na parter, okrążyła wyschniętą fontannę i weszła do budynku naprzeciwko.
Wartownik, który stał przed schodami prowadzącymi do podziemia, odsunął się z uśmiechem.
— Mehreba’.
— Mehreba — odpowiedziała mu Leila z uśmiechem trochę wymuszonym, zanim ruszyła w dół.
Dziwny zapach unosił się w korytarzu: po jego lewej stronie były cele, a po prawej rozmaite biura i magazyny.
Biuro Raszida Dauda znajdowało się na samym końcu korytarza, za celami.
Mdły odór krwi mieszał się tu z zapachem formaliny i wilgoci.
Przez to podziemie przepłynęły strumienie krwi, o wiele więcej niż w Makbecie…
Po mimo wspaniałej muzyki, którą włączał w czasie przesłuchań Daud, krzyki torturowanych docierały czasem na zewnątrz przez piwniczne okienka.
Leila zapukała do drzwi biura i Raszid krzyknął, by weszła.
Zastępca Jamala Nassiwa czytał starego Playboya.
Na jej widok schował go do szuflady, po czym wstał, uśmiechając się.
— Yallah.
Dzień dobry!
Chodźmy!
Wyszli razem.
Leila poszła za nim wzdłuż korytarza do trzecich drzwi po prawej stronie.
Tego się obawiała: chodziło o jedno z pomieszczeń do torturowania.
Kiedyś agent CIA, który przyjechał z Tel Awiwu, żeby wziąć udział w przesłuchaniu jednego z członków Brygad Ezzedina al Kassama, zamieszanego w zamach terrorystyczny, nie mógł powstrzymać torsji i musiał natychmiast wyjść na korytarz.
Nigdy już nie wrócił, za to przygotował raport, w którym w ostrych słowach skrytykował stosowane przez Raszida metody, natychmiast odrzucony przez ówczesnego szefa rezydentury CIA.
Raszid Daud odsunął się, by puścić Leilę przodem.
Zatrzymała się zaskoczona: pomieszczenie było puste.
Umeblowanie celi składało się tylko ze stojącego pośrodku taboretu, przymocowanego do betonowej podłogi, z żelaznego łóżka w głębi i z blatu wyglądającego jak warsztat stolarski, na którym rozłożone były różne narzędzia i kilka mniej niewinnych przedmiotów:
lampa lutownicza, sekatory, szczypce, młotki, a także kaptury i kajdanki.
Leila odwróciła się, by spytać, gdzie jest więzień, lecz słowa utknęły jej w gardle.
Wyraz twarzy Raszida Dauda powiedział jej wszystko.
— Jeśli chcesz, wszystko może się odbyć bardzo szybko — powiedział spokojnie Palestyńczyk, zamykając za sobą drzwi.
Młoda kobieta poczuła, że nogi się pod nią uginają.
Krew odpłynęła jej z twarzy. Ze wszystkich sił starała się opanować.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Oszalałeś?
Daj mi stąd wyjść, natychmiast. To jest kawał, czy co?
Raszid Daud obserwował ją oparty o drzwi.
Jego usta uśmiechały się, za to oczy były lodowato zimne.
Dziewczyna zrobiła krok do przodu, zbliżając się do niego, tak, że prawie go dotykała.
Nie była wysoka. Powiedziała więc głosem tak stanowczym, jak tylko było to możliwe:
— Rozkazuję ci, skończ z tymi żartami.
Palestyńczyk potrząsnął głową z udawanym współczuciem.
— Nie mogę nie posłuchać rozkazów szefa.
To było jak cios pięścią.
W głębi ducha Leila dobrze wiedziała, że Raszid nie mógłby jej zaatakować, nie mając zielonego światła od Jamala Nassiwa, lecz chciała się jeszcze łudzić.
Rozpaczliwie zastanawiała się, w jaki sposób można ją było zdekonspirować i nie rozumiała, dlaczego tak się stało.
Przerażona cofnęła się i upadła na taboret pokryty brunatnymi plama mi.
Nie dlatego, że się poddała, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Raszid Daud delikatnie odebrał jej notes, który nadal ściskała w rękach i odłożył go na blat.
— Będziesz pisała później. Najpierw musimy porozmawiać — powiedział.
Leila słyszała, jak mówiono, że w czasie przesłuchań nigdy nie wpadał w gniew i nie podnosił głosu; dopuszczał się wszelkiego rodzaju okrucieństw z obojętnością chirurga i precyzją zegarmistrza.
Jak w sennym koszmarze poczuła, że przytwierdza jej kostki do nóg taboretu.
Potem podszedł do niej od tyłu, założył jej ręce na plecy i zatrzasnął kajdanki na przegubach.
Leila el Mugrabi zebrała wszystkie siły, podniosła na niego oczy i próbowała rozkazać tonem, jak jej się wydawało, bardzo zdecydowanym:
— Uwolnij mnie! Dość tych żartów!
Nawet nie zadał sobie trudu, by jej odpowiedzieć, zajęty grzebaniem wśród przedmiotów leżących na blacie.
Zgrzyt metalu o metal przyprawiał ją o mdłości.
Pomyślała, że jeśli przeżyje, nigdy nie zapomni tego dźwięku.
Odwrócił się, z nożem o długim ostrzu w ręku i podszedł do niej.
Dziewczyna dostała gęsiej skórki, gdy wsunął jej metalowy czubek noża pod bluzkę.
Kontakt z zimnym ostrzem przyprawił ją o dreszcz.
Torturujący zręcznie rozciął bluzkę na pół, po czym zupełnie ją roz szarpał, pozwalając kawałkom opadać na podłogę.
Leila została w samym staniku.
Prowadzone sprawnymi rękami rzeźnika ostrze dotykało czasami skóry dziewczyny, lecz ani razu jej nie zraniło.
Daud usprawiedliwił się z uśmiechem:
— Powinienem ci ją kazać przedtem zdjąć…
Kiedy ostatni kawałek tkaniny spadł na podłogę, przerwał, by się przyjrzeć biustonoszowi z czarnej koronki, dobrze wypełnionemu, z bardzo mocno wyciętymi miseczkami. Nie wiadomo dlaczego, to spojrzenie przeraziło ją bardziej niż cała reszta.
To nie był mężczyzna owładnięty pożądaniem, lecz chory człowiek.
Raszid znów pochylił się nad nią, wsuwając ostrze swojego noża pomiędzy miseczki biustonosza.
Mały ruch nadgarstka i przecięty na pół biustonosz rozchylił się, odsłaniając całe piersi.
Palestyńczyk pracował nadal, odcinając ramiączka, które rzucił na podłogę.
Pierś Leili była naga.
Raszid odwrócił się w stronę blatu i odłożył nóż.
Dziewczyna poczuła chwilową ulgę.
Mogła myśleć tylko o tym, co się stanie za chwilę, poza tym miała pustkę w głowie.
Jak zwierzę prowadzone na rzeź.
Raszid podszedł do niej znowu, z pustymi rękami.
Lewą dłonią ujął prawą pierś Palestynki, jakby chciał ocenić jej wagę i powiedział tonem znawcy:
— Masz piękne piersi. To się rzadko zdarza.
Leila zamknęła oczy.
Nie po raz pierwszy mężczyzna dotykał w ten sposób jej piersi, lecz nigdy do tej pory nie miała ochoty zwymiotować.
W geście Raszida nie było śladu namiętności: był to dotyk odrażający, niczym muśnięcie węża.
Głos torturującego docierał do niej jak przez mgłę.
Znów otworzyła oczy i poczuła, że jej ciało omdlewa.
Palestyńczyk wciąż obejmował lewą ręką jej prawą pierś, unosząc ją trochę, jakby chciał uwydatnić w ten sposób urodę młodej Palestynki, lecz w prawej dłoni trzymał wyjęty z kieszeni, otwarty mały sekator.
Ich spojrzenia się spotkały.
Leila miała uczucie, jakby laser wwiercał się w jej mózg.
W gruncie rzeczy, kiedy starała się przeniknąć w strukturę Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa, nigdy nie przypuszczała, że może się znaleźć w niebezpieczeństwie.
Jej rodzina należała do najbardziej wpływowych w Gazie, zaś Jamal Nassiw był tylko młodym karierowiczem, bez większego znaczenia w tym środowisku.
Zetknięcie metalu z jej piersią sprawiło, że cofnęła się odruchowo.
Spojrzała w dół.
Delikatnie, jak ogrodnik przycinający krzaki róż, Raszid Daud ujął czubek jej piersi między ostrza sekatora.
— Dla kogo pracujesz? — zapytał.
— Dla… dla nikogo! — wymamrotała Leila.
Ostrza sekatora zamknęły się, odcinając nagle koniuszek piersi.
Leila el Mugrabi poczuła straszliwy ból, całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz, silny jak wyładowanie elektryczne i straciła przytomność.
Malko spał źle i obudził się w złym humorze.
Jeszcze raz musiał się zadowolić czekaniem na nowiny od generała el Husseiniego.
Czas płynął coraz wolniej i agent CIA rzeczywiście czuł się jak zamknięty w klatce.
Był sfrustrowany koniecznością całkowitego podporządkowania się innym.
Zadzwonił telefon.
Była to Kyley Cam, która wypomniała mu, że nie mógł jej towarzyszyć poprzedniego wieczora.
Malko wymówił się zmęczeniem.
Bezczynność zaatakowała także jego libido.
— Za chwilę wyjeżdżam do al Muntada — poinformowała go dziennikarka.
— Czy przyjdzie pan dotrzymać mi towarzystwa?
— To właściwie nie jest wcale zajmujące — wymawiał się Malko, niezbyt zainteresowany wyczekiwaniem przed biurem Jasera Arafata.
— Dla mnie też to nie jest zabawne — westchnęła młoda kobieta — lecz w pana towarzystwie będzie mniej nudne.
Dobrze — powiedział Malko — przyjdę do pani.
W każdym razie był zdecydowany kochać się z nią, gdy Ky ley już się pozbędzie swojego kamerzysty.
Przy każdym wdechu Leila tłumiła jęk.
Najmniejsze naciągnięcie tkanki jej zmasakrowanych piersi wystarczyło, by od czuwała rwanie w całym tułowiu, a ich rozpalone końce sprawiały, że miała ochotę krzyczeć.
Próbowała oddychać płytko, jak staruszka.
Po zakończeniu „przesłuchania” Raszid Daud zostawił ją przymocowaną do żelaznego łóżka, z kajdankami przypiętymi do metalowej ramy, z rękami wyciągniętymi nad głową.
Miała jeszcze na sobie spódnicę, rajstopy, a nawet buty.
Krew zaschła jej na piersi, lecz potworny ból nie ustawał.
Wciąż „czuła” swoje sutki obcięte sekatorem…
Trzymała się dobrze tak długo, jak mogła, mówiąc sobie, że przede wszystkim nie może pokazać swojemu oprawcy, iż łatwo ustąpi.
W przeciwnym razie torturowałby ją nadal i musia łaby przyznać się do najgorszego: do swojej ledwie rozpoczętej współpracy z generałem el Husseinim.
Po drugim okaleczeniu piersi „przyznała się”.
Powiedziała o swojej przynależności do Hamasu i okolicznościach, które skłoniły ją, by przeniknąć w szeregi Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa.
Raszid Daud wyglądał na zadowolonego z jej zeznań.
Przede wszystkim miał coś, co mógł zanieść swojemu szefowi.
Oby to wystarczyło!
Nie dał jej ani jeść, ani pić, jednak najbardziej cierpiała z pragnienia.
Izba tortur była pogrążona w ciemnościach, a grube drzwi zatrzymywały wszystkie dźwięki.
Miała uczucie, że leży już w grobie.
Teraz myślała tylko o tym, żeby stąd wyjść, opatrzyć rany, nie cierpieć.
Nie mogła nawet spojrzeć na swoje okaleczone piersi.
Nie czuła ani nienawiści, ani strachu, nic po za odrazą i zobojętnieniem, które sprawiało, że miała pustkę w głowie.
Szare BMW stało naprzeciwko Commodore.
Dziesięć minut wcześniej nieznany głos, nie przedstawiając się, zaproponował Malko spotkanie na dole, przed hotelem.
Lecz oprócz Fajsala Balaui Malko nie znał w Gazie nikogo.
Otworzył tylne drzwi i wsunął się do środka.
Kierowca, wąsaty mężczyzna, którego już kiedyś widział, odwrócił się, by przesłać mu uśmiech, po czym odjechał.
Poza wyprawą do al Muntada na spotkanie z Kyley Cam, Malko nie ruszał się nigdzie.
Po co?
Jego bezimienny kierowca zostawił go przed niedokończonym budynkiem.
Natychmiast pojawił się jeden z ludzi generała el Husseiniego, by mu towarzyszyć do drzwi apartamentu.
Malko zadzwonił, a stara służąca otworzyła mu i zaprowadziła go do salonu.
Wszystko wskazywało na to, że przyszedł pierwszy.
Próbował zabić czas, przyglądając się światłom Gazy, lecz minęła niemal godzina, zanim usłyszał, że klucz obraca się w zamku.
Był to generał el Husseini, wyraźnie zmęczony.
Po stawił swoją teczkę, uścisną dłoń agenta, nalał sobie kieliszek Defendera Very Special Reserve i usiadł.
— Leila el Mugrabi dotrzymała słowa — oznajmił.
— Przekazała mi wczoraj raport Marwana Rażuba.
— I co? — zapytał niespokojnie Malko.
— Nie bardzo to rozumiem — wyznał generał.
— Rażub wytropił tajną komórkę Hamasu, której członkowie nie byli dotąd znani służbom bezpieczeństwa; teraz mam ich listę.
— Kamikadze?
— Nie. Wygląda na to, że nie.
Raczej grupa, która na wszelki wypadek miała „przeniknąć” w szeregi Fatahu.
Nie wiem jednak, dlaczego mieliby tak bardzo zaniepokoić Izraelczyków.
Teraz, kiedy mam już ich nazwiska, każę moim ludziom śledzić każdego z nich, żeby zrozumieć w końcu, o co chodzi.
W ciągu czterdziestu ośmiu godzin spodziewam się dowiedzieć o nich czegoś więcej.
Tajemnica stała się jeszcze bardziej nieprzenikniona.
Zdobyli informacje, które mogły wszystko wyjaśnić, lecz nadal nie wiedzieli, skąd wzięła się zaciekłość Izraelczyków.
— Leila el Mugrabi nie powiedziała panu nic więcej?
— Nie, ona sama raczej nie wiedziała, na czym polega znaczenie tej listy.
Oczywiście uprzedziła członków grupy, że są śledzeni, ale to wszystko.
Malko słuchał generała z wielką uwagą.
Pochyleni nad stołem, w półmroku, pośrodku obszernego, pustego pomieszczenia, przypominali dwóch konspiratorów.
Dziwne spotkanie: dawny agent Stasi i człowiek, który zawsze walczył z komunizmem, po łączeni wspólnym zadaniem.
Historia zatacza dziwne kręgi.
— Ta grupa składa się z mniej więcej 10 ludzi — ciągnął generał.
— Znamy trzech z nich: przyłapaliśmy ich na przemycie broni na małą skalę, lecz nigdy nie byli niepokojeni.
— Nigdy nie organizowali zamachów?
— O ile wiem, nie.
Nie są powiązani z twardym jądrem Hamasu i żaden z nich nie pracował nigdy w Izraelu.
A właśnie tam jest główny teren polowań Szin Bet.
Łatwo można zaszantażować biedaka, grożąc mu odebraniem przepustki, co oznacza dla niego utratę środków do życia.
Zwłaszcza, że na początek Izraelczycy nie żądają niczego wielkiego: chcą informacji niemal oficjalnych.
Jednak kiedy „podmiot” im je dostarcza, dyskretnie go filmują.
Potem jest już łatwym celem: nie może się cofnąć.
Fatah ma specjalną sekcję, zajmującą się ściganiem tych zdrajców.
Nie stają nawet przed sądem.
Raszid Daud sam musiał zlikwidować przynajmniej ze dwudziestu z nich.
— Co robią członkowie naszej komórki?
— Sześciu z nich to bezrobotni.
Jeden pracuje od czasu do czasu jako kierowca autobusu, trzech jest rolnikami, jest też kelner i mechanik.
Malko nadal nie rozumiał, co mogłoby zainteresować Izraelczyków w tej grupie pokojowo nastawionych, żyjących spokojnie młodych ludzi.
— To nieporozumienie — stwierdził. — Nic nie rozumiem.
Generał powiedział beznamiętnym głosem:
— Chyba jest pewien trop, któremu warto się bliżej przyjrzeć.
Jeden z nich, Mehdi al Bajuk, mechanik, pracuje w garażu raisa.
Tętno Malko natychmiast podskoczyło.
— Co tam robi?
— Och, nic wielkiego.
Myje samochody, wykonuje drobne prace, konserwuje, sprawdza ciśnienie w oponach.
Na duże na prawy samochody są wysyłane dwa razy w roku do Jordanii.
Abu Amar nie jeździ dużo.
Mehdi al Bajuk pracował w garażu Mercedesa w Ammanie, ale jego rodzina została na miejscu.
Dogadał się z szefem mechaników, że wróci tutaj za łapówkę.
Nigdy nie było tu z nim żadnych kłopotów.
Nie zbliża się do Abu Amara i nie wiem, co mógłby mu zrobić.
Poza zastrzeleniem go.
Malko zamilkł. To był jakiś ślad.
— Czy pańscy ludzie spotkali się z nim?
— Nie, nie mieli jeszcze czasu.
Lecz nie ma z tym problemu.
Wystarczy pójść do niego, mieszka w dzielnicy al Zitun, w po bliżu Palestine Square, jest żonaty i ma pięcioro dzieci.
Typowy Palestyńczyk.
— Co zamierza pan teraz zrobić? — spytał Malko.
Generał wypił łyk Defendera, sięgnął do kieszeni koszuli po papierosa i zapalił go zapalniczką Zippo, którą następnie starannie schował w małym olstrze, umieszczonym na pasku, obok rewolweru.
— To jest delikatna sprawa — powiedział.
— Załóżmy, że go przesłuchamy.
Jego życie jest czyste, a my nawet nie wiemy czego szukać.
W mojej jednostce nie ma zwyczaju torturowania ludzi.
Ryzykujemy, że jeśli Mehdi al Bajuk ma rzeczywiście coś wspólnego z Izraelczykami, ostrzeżemy go i ich także.
— To prawda — przyznał Malko.
— Cóż więc pan radzi?
— Trzeba go pilnować, nie spuszczać z oka.
Zrobić wywiad wśród jego najbliższych i kolegów z pracy.
W każdym razie nie ucieknie.
Możliwe, że ten sposób trafimy na właściwą drogę.
— Miejmy nadzieję — westchnął Malko.
Brakowało jednego elementu tej układanki.
Nawet jeśli Mehdi al Bajuk został zwerbowany przez Izraelczyków, to co im mógł powiedzieć?
Czy dał im jakieś wskazówki na temat wyjazdów Arafata lub jego otoczenia?
Nie miał dostępu do ważnych informacji.
Ten człowiek nie mógł stać się przyczyną śmierci kogoś takiego, jak Marwan Rażub, ani tego wszystkiego, co się potem stało.
Wobec tego albo byli na niewłaściwym tropie, albo coś im umknęło.
— Pójdę już — oznajmił generał, sprawdzając godzinę na swoim breitlingu chronomat, który nosił na pasku z podniszczonej skóry.
Czy mam gdzieś pana podwieźć?
Malko zamierzał spędzić wieczór z Kyley Cam.
Z pewnością mógłby o tym powiedzieć generałowi, lecz wolał rozdzie lać te dwie płaszczyzny swojego życia.
— Wrócę do hotelu — powiedział. — Kiedy znowu się zobaczymy?
— Za dwa dni.
Potrzebuję czasu, żeby zdobyć jakieś nowe informacje o Mehdim el Bajuku.
Jeśli takowe istnieją.
Zeszli razem i Malko zajął miejsce na tylnym siedzeniu BMW.
obok generała, który wyglądał na znużonego.
— Chyba jest pan zmęczony? — zapytał Malko.
Palestyńczyk uśmiechnął się — Nie bardziej niż zwykle, tylko zastanawiam się, dlaczego Izraelczycy mieliby się interesować człowiekiem takim, jak al Bajuk.
Nie potrzebują go, by śledzić Abu Amara.
— Doszedłem do tego samego wniosku — przyznał Malko.
— Może idziemy fałszywą drogą?
— Inszallah!
— westchnął generał, zatrzymując samochód przy al Rasched Street.
Obiecuję panu, że zrobię wszystko, że byśmy mogli posunąć się do przodu w naszych poszukiwaniach.
Słysząc zgrzyt klucza w zamku, Leila el Mugrabi drgnęła.
Próbowała się odwrócić na bok, żeby zobaczyć, kto przyszedł.
Spodziewała się, że ją nakarmią.
Krew zakrzepła jej w żyłach, kiedy zapaliło się światło i rozpoznała Raszida Dauda, który trzymał w ręku jakieś dokumenty.
Zbliżył się do żelaznego łóżka, do którego była przymocowana.
— Myślę, że przed chwilą powiedziałaś mi prawdę — zaczął.
Głębokie westchnienie ulgi uniosło jej pierś.
To znaczyło, że jej męczarnie dobiegły końca.
— Tak, powiedziałam prawdę — potwierdziła.
Raszid Daud skinął głową.
— Zgoda, lecz nie powiedziałaś całej prawdy.
Leila czuła, że jej mózg tężeje.
Koszmar zaczynał się od nowa.
Usiłowała się ratować, protestując:
— Ależ tak. Powiedziałam wszystko.
Jak zostałam zwerbowana, komu przekazywałam informacje, dlaczego to robiłam.
Jej oprawca twierdząco skinął głową.
— Aiwa.
Lecz ja chciałbym, żebyś mi powiedziała, dlaczego przedwczoraj wieczorem zaglądałaś do tych dokumentów.
Mia łaś już do nich dostęp.
Przyznałaś się przecież do przekazywa.
, gdy wyciągnął z za pleców starą poduszkę z surowego jedwabiu, używaną już wiele razy i położył na twarzy młodej Palestynki.
Leila el Mughrabi szar pała się i gryzła jedwab, umarła jednak dość szybko, osłabiona długimi torturami.
rek, wystrojonych jak choinki na Boże Narodzenie i, pomimo młodego wieku, trochę za tłustych.
Po nieśmiertelnej, za słodkiej herbacie, Malko zaproponował:
— Chodźmy stąd.
Kiedy przechodzili przez salę w kierunku wind, znowu wszystkie spojrzenia powędrowały za nimi.
Ledwie znaleźli się w kabinie, Kyley nacisnęła z uśmiechem guzik czwartego piętra.
— Mam ochotę zmienić otoczenie — powiedziała, zanim po całowała Malko.
Ona także chciała się kochać…
Gdy tylko weszli do pokoju, Kyley przywarła do Malko, ocierając się o niego z cichym pojękiwaniem.
Jej szczupłe ciało emanowało zmysłowością, równie gwałtowną, jak naturalną.
Jeden klips upadł na podłogę.
Malko oparł kobietę o stół i szperał pod jej uniesioną sukienką, co wyraźnie podobało się Kyley.
Dotknął jej — seksu i wtargnął w głąb palcami.
Młoda Australijka jęczała z rozkoszy, odwrócona do niego tyłem.
Zdjął jej sukienkę przez głowę.
Tym razem miała na sobie czarny stanik, uwypuklający koniuszki piersi.
Rekwizyt dziwki.
Widocznie Australia otworzyła się na zdobycze cywilizacji…Nagle młoda kobieta odwróciła się, przywierając nagą piersią do stołu, że by Malko mógł w nią wejść od tyłu, co też zrobił natychmiast.
Z rozsuniętymi nogami, z majtkami opuszczonymi do połowy ud, Kyley oparła się obydwiema rękami o stół, odpowiadając na każdy ruch bioder mężczyzny zachwyconym westchnieniem.
Nagie piersi Australijki ocierały się o drewniany blat.
Nagle zwróciła się do Malko z błyszczącymi oczami:
— Tie me up! — zażądała.
Zupełnie nieoczekiwanie położyła się na łóżku, płasko, na brzuchu.
Malko goły jak nowo narodzony, w świetnej formie, wyjął z szafy dwa krawaty i przywiązał kostki Kyley do ramy łóżka.
Wygięta w pałąk czekała.
Przytulił się do jej pleców, a ona wymruczała: Przywiąż mnie!
— Miło było poczuć, jak moje piersi ocierają się o drewno.
Dlatego chcę być maltretowana jak niewolnica. Co ze mną zrobisz?
Malko powoli wsunął się pomiędzy jej wygięte pośladki.
jakby chciał w pełni poczuć sztywność swojego członka.
To chłopięce ciało z kilkoma krzywiznami było wyjątkowo ekscytujące.
Mężczyzna przyciągnął do siebie jej biodra i Kyley po słusznie uklękła.
W tej pozycji zagłębił się w nią tak bardzo, jak to było możliwe.
Australijka oddychała szybko, pojękując przy każdym pchnięciu.
— Mocniej — dyszała — mocniej!
Fuck me hard!
Malko posłuchał jej z takim zapałem, że pod ciężarem jego ciała wyciągnęła się płasko na brzuchu, a jego członek wyślizgnął się z niej.
To było zrządzenie losu.
Jakby przeczuwając, co chce zrobić, Kyley podniosła krzyk:
— A’o, please! I never…
Malko, czując, jak bardzo wszystkie jego mięśnie są napięte, nacierał już z całej siły na jej odbyt…
który nie zamierzał ustąpić.
Lecz myśl, że nigdy jeszcze nie kochał się z nią w ten sposób, wzmogła jego pożądanie.
Przy akompaniamencie krzyków Kyley wszedł w nią w końcu pionowo, jak świder…
Ściśnięty, jak nigdy dotąd. To było wspaniałe uczucie.
Zastygł w bezruchu, smakując swoją rozkosz.
Kyley bezwiednie znów rozpoczęła taniec, kręcąc się we wszystkie strony, by się od niego uwolnić.
Co dało taki skutek, że Malko poczuł jeszcze większe podniecenie.
Cofnął się trochę, potem zrobił ruch do przodu i po trochu osłabił opór jej maleńkiego otworu.
Australijka krzyczała pod nim i jęczała.
— Stop it’. — prosiła — It hurts!
Malko nie mógł się już zatrzymać, oszołomiony tym niby gwałtem…
Zwłaszcza że poruszał się w niej coraz swobodniej.
Potem Kyley przestała wrzeszczeć, a on poczuł, że będzie szczytował.
Krzyknął, i ona także krzyknęła, gdy eksplodował w głębi jej.
Przestań! To boli!