ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Raszid Daud czyścił sobie zęby wykałaczką, rozciągnięty na wielkiej, czarnej kanapie w biurze Jamala Nassiwa.

Zdenerwowany i wściekły.

Porażka napełniała go obrzydzeniem, szczególnie, kiedy był osobiście zaangażowany.

— Pan mnie nie uprzedził, że jest uzbrojony — powiedział z pretensją do szefa Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa.

— To zmieniło nasz plan.

Jamal Nassiw uderzał płasko dłonią o biurko.

— Plany zmieniły się dlatego, że pilnują go ludzie generała el Husseiniego.

To oni go stamtąd wyprowadzili.

— To prawda — musiał przyznać Daud.

— Jednak nie rozumiem dlaczego.

— Nie wiedzą, kim jest naprawdę — uciął Nassiw.

Nagle, zaniepokojony, zapytał swojego zastępcę:

— Czy mogą trafić aż tutaj?

Raszid skubał swoje wielkie wąsy.

— Nie, nie sądzę. Amina Jawal nie żyje.

Rozmawiałem o tym tylko z nią.

Trochę uspokojony, szef służby prewencyjnej odprawił swojego zastępcę.

Gdy został sam, nagle coś przyszło mu do głowy.

Musiał dowiedzieć się o los agenta CIA. W przeciwnym razie ten mógłby uznać jego postępowanie za dziwne.

Wezwał sekretarkę.

— Proszę wysłać wiadomość do Commodore.

Do pana Malko Linge. Żeby do mnie zatelefonował.

Podał numer swojej linii bezpośredniej.

Problem został rozwiązany. Lecz co powie Izraelczykom. Prawdopodobnie nie wiedzą jeszcze o niepowodzeniu tej całkowicie tajnej operacji.

W każdym razie nie mogliby mu zarzucić że nic nie zrobił.

Trzeba czekać, aż dadzą o sobie znać.

Jamal Nassiw patrzył na morze, które lśniło w promieniach słońca, zastanawiając się, czy śmigłowiec nie zniknął już w chmurach poza zasięgiem wzroku, gotowy zamienić go w każdej chwili w gorąco i światło.

Leila el Mugrabi nie zdążyła się nawet przestraszyć.

Zaledwie zjawiła się na ulicy, zamierzając wsiąść do swojego czerwonego audi, kiedy dwaj silni mężczyźni skoczyli w jej stronę i — mimo że się opierała — porwali ją ze sobą, a następnie wciągnęli do samochodu terenowego z przyciemnionymi szybami.

Jeden z napastników odebrał jej kluczyki od czerwonego audi, które trzymała w ręku i usiadł za jego kierownicą.

Kiedy samochód terenowy odjechał, audi ruszyło za nim.

W ten sposób nie został żaden ślad po porwaniu.

Siedząc na tylnym siedzeniu, pomiędzy dwoma wąsatymi mężczyznami, Leila zapytała:

— Kim jesteście?

— Szef chce cię widzieć — powiedział tylko jeden z nich.

— Jaki szef?

Odpowiedział jej i puls młodej kobiety zaczął się powoli uspakajać.

El Husseini nie miał opinii człowieka stosującego tortury do wymuszania zeznań.

Dwaj strażnicy pozwolili nawet Leili zapalić papierosa, lecz mimo wszystko jej ręce drżały tak bardzo, że musiała dwukrotnie użyć swojej niezawodnej, pozłacanej zapalniczki Zippo „Hollywood”, zanim to jej się udało.

Trochę uspokojona, zastanawiała się jednak, dlaczego ją po rwano.

Chociaż obie palestyńskie służby bezpieczeństwa konkurowały ze sobą, konflikty zdarzały się rzadko.

Dwadzieścia minut później samochód zwolnił i Leila zobaczyła długą bramę która się przed nimi otwierała.

Lecz zamiast stanąć naprzeciwko wind, samochód wjechał od razu na długą rampę, prowadzącą do podziemia.

Puls Leili el Mugrabi znowu zaczął bić szybciej. To nie wróżyło nic dobrego.

Nikt nie widział, jak wjeżdżała do „piramidy”.

A zatem, gdyby stąd nie wyszła…

Samochód zatrzymał się w końcu i strażnicy kazali jej wysiąść.

Zobaczyła słabo oświetloną piwnicę z pustymi, betonowymi ścianami, która zrobiła na niej przygnębiające wrażenie.

Poczuła ulgę, gdy porywacze zaprowadzili ją prosto do windy.

Gdy zobaczyła, że goryl naciska na guzik czwartego piętra, krzyknęła z radości: jechała do Atepa el Husseiniego.

Korytarz był pusty.

Nie trafiła do biura szefa Mukhabaratu, lecz do pustego pomieszczenia, do niedokończonej sali konferencyjnej, gdzie nie było nawet telefonu.

Bez pytania przyniesiono jej gorącą herbatę.

Była już zdecydowanie bardziej rozluźniona, kiedy wszedł generał el Husseini, z poważnym wyrazem twarzy i z teczką w ręku.

Usiadł po przeciwnej stronie stołu i, nie częstując jej, zapalił papierosa swoją zapalniczką Zippo z wygrawerowanym orłem.

Następnie położył zapalniczkę przed młodą kobietą, wypuścił kłąb dymu i zapytał spokojnie:

— Wiesz, dlaczego tu jesteś?

Leila el Mugrabi odpowiedziała sucho:

— Nie i uważam to postępowanie za skandaliczne.

Wystarczyło do mnie zatelefonować, przyszłabym.

Generał się uśmiechnął.

— Nie byłem tego pewien.

Bardzo dobrze ukryłaś swoją podwójną grę.

— Jaką?

— Amina Jawal to wyjaśniła.

Potwierdziła to, co wiedziałem od dawna.

Raszid Daud dostał od ciebie rozkaz zlikwidowania agenta CIA, by chronić twoich przyjaciół z Hamasu.

Młoda Palestynka podskoczyła z oburzenia.

— To kłamstwo, nigdy nie rozmawiałam z Raszidem.

— Wobec tego, kto z nim rozmawiał?

Otworzyła usta i natychmiast je zamknęła, pod surowym spojrzeniem el Husseiniego.

— Nie wiem — wymamrotała.

Generał wzruszył ramionami.

— Nieważne! Interesuje mnie zadanie, które powierzył ci Harnaś, a które ty wspaniale wypełniasz.

— Co pan mówi? — zaprotestowała Leila.

— Nie mam nic wspólnego z Hamasem. Przysięgam na Boga.

— Nie przysięgaj — poradził jej generał. — Niepotrzebnie się trudzisz.

Tutaj mam wszystkie dowody.

Poklepał swoją teczkę na dokumenty.

— Moi agenci śledzili cię od dawna.

Spójrz! To są sprawozdania z podsłuchów w miejscu, które dobrze znasz.

Popchnął w jej stronę kilka kartek, które przebiegła wzrokiem.

Kiedy skończyła czytać, była trupio blada.

Zmieniając nagle strategię, rzuciła mu wyzywające spojrzenie.

— Tak, to prawda. Pracuję dla szejka Jassine, który jest świętym człowiekiem.

Będziemy walczyć, aż do ostatecznego zwycięstwa nad Izraelem.

— Wiesz, że to nie jest oficjalna polityka raisa — zauważył łagodnie el Husseini — lecz ja cię nie potępiam.

Chciałem się po prostu z tobą zobaczyć, zanim przekażę moje informacje Jamalowi Nassiwowi.

Twojemu szefowi i kochankowi.

Myślę, że będzie chciał wiedzieć więcej i poleci Raszidowi, by cię przesłuchał.

— Raszid! Nie mogła powstrzymać krzyku.

Raszid Daud to był praw dziwy koszmar.

W ułamku sekundy zobaczyła siebie w piwnicy, w towarzystwie tego psychopaty, który na pewno skorzystałby z okazji, by ją zgwałcić, upodlić, torturować.

Zmusiłby ją, żeby powiedziała wszystko, co wie na temat Hamasu.

Kochanek nie obroniłby jej.

Jaser Arafat nie ufa Hamasowi, chce go kontrolować, by uniknąć komplikacji i móc zaofiarować wiarygodny pokój Izraelczykom.

Gdyby się dowiedział, że Harnaś przeniknął do jednego z jego najważniejszych systemów bezpieczeństwa, pod nosem człowieka, do którego miał pełne zaufanie, dostałby furii. W Gazie Jaser Arafat sprawował władzę absolutną.

Ludzie byli tym, czym pozwalał im być.

Jamal Nassiw mógł z dnia na dzień, jeśliby rais tego chciał, znaleźć się na samym dole drabiny społecznej.

Albo umrzeć.

Nie zabrakłoby kandydatów z Fatahu, gotowych go zastąpić, zachwyconych, że mogą się pozbyć tego młodego, ambitnego człowieka…

Dlatego kochanek Leili nie kiwnie nawet palcem, by wyrwać ją ze szponów Raszida Dauda.

Generał el Husseini zgniótł w popielniczce papierosa i wstał.

— Chodź, zaprowadzę cię sam na dół.

Leila el Mugrabi siedziała jak przyklejona na swoim krześle, nogi miała całkiem miękkie.

W wielkim gmachu panowała kompletna cisza.

Przez opancerzone szyby ledwie było widać świat zewnętrzny.

Myśli kłębiły się w głowie kobiety.

W końcu jakoś wstała, trzymając się stołu i poszukała wzroku Atepa el Husseiniego.

Przyglądał się jej obojętnie. Przypomniała sobie, co o nim mówiono:

profesjonalista, zimny jak lód, pozbawiony uczuć, uformowany w bezlitosnej szkole komunizmu…

Postąpiła w jego stronę, starając się nadać swojej twarzy szczególnie uwodzicielski wyraz.

Była świadoma swojej władzy nad mężczyznami.

Jeśli zdoła go podniecić, zyska przynajmniej na czasie.

Nagle upadła na kolana i objęła jego uda, z ustami na wysokości brzucha.

— Gotowa jestem zrobić, co pan zechce — wyszeptała błagalnie — tylko nie chcę umierać.

Generał el Husseini stał przez chwilę bez ruchu, a potem powiedział beznamiętnym głosem:

— W takim razie, być może jest coś do zrobienia. Wstań.

Szlomo Zamir tarmosił brutalnie swojego czerwonego psa, pogrążony w czarnych myślach.

Dzięki informacjom z podsłuchu, zebranym na bieżąco w biurze Jamala Nassiwa, od godziny już wiedział, że zamach na agenta CIA się nie udał.

Wiedział również, że szef służby bezpieczeństwa nie ponosił żadnej winy za niepowodzenie akcji.To go jednak wcale nie pocieszało.

Po raz dziesiąty przeczytał wyciąg z podsłuchu, który przy niósł mu Ezra Patir.

Był zawiedziony i zaintrygowany.

Od kilku dni wydawało mu się, że jeden z jego głównych „celów” w Mukhabaracie wie, iż jest podsłuchiwany.

Zebrano tylko banalne informacje, jakby w tej instytucji omawiano teraz wyłącznie sprawy mało ważne.

A przecież było to niemożliwe…

Szlomo miał wrażenie, że nagle stał się ślepy i głuchy.

W chwili, kiedy powinien być najlepiej poinformowany.

Operacja „Gog i Magog” osiągnęła punkt kulminacyjny.

Wszystkietryby machiny były dobrze „naoliwione”, wystarczyło tylko na cisnąć guzik.

Jednak wybór momentu nie zależał od Szlomo Zamira…

Nagle pojawiło się ziarenko piasku, które mogło sprawić, że operacja się nie powiedzie.

W tym przypadku również nie panował już nad sytuacją.

Zaczął się wyścig z czasem.

Czy zdąży unieszkodliwić to ziarenko, zanim ono spowoduje katastrofę jego projektu?

Wiele rzeczy od tego zależało, a on był bezradny w swoim biurze w Tel Awiwie, w odległości stu kilometrów w linii prostej od Gazy.

Spojrzał na starego breitlinga, pamiątkę z czasów, kiedy służył w wojsku.

Był tak zaprzątnięty swoimi kłopotami, że zapomniał o upływie czasu.

Znalazł się w położeniu defensywnym, a tego nienawidził.

Nagle wydało mu się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu.

Stwierdził z żalem, iż musi przyspieszyć jeden z etapów operacji, z czym wiąże się pewne ryzyko.

Niestety, musiał wybrać mniejsze zło.

Malko wysiadł z samochodu Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa naprzeciwko Commodore.

Auto natychmiast odjechało.

Przez ponad pół godziny Jamal Nassiw rozpływał się w usprawiedliwieniach, przepraszając za incydent z LFWP i przyrzekając, że osobiście przeprowadzi śledztwo w tej sprawie. Pokazał mu nawet list z przeprosinami, który napisał do Jeffa O’Reilly.

Kiedy ten koncert hipokryzji dobiegł końca, rozeszli się każdy w swoją stronę…

Malko poszedł na górę, do pokoju.

Słońce zachodziło nad Morzem Śródziemnym oszałamiająco piękne.

Jednak atmosfera była pełna napięcia.

Od po nad pół godziny dwa izraelskie apache stały w locie wiszącym nad morzem, naprzeciwko al Muntada, chociaż Arafat był nie obecny w swojej kwaterze.

Potem helikoptery zniknęły we mgle i napięcie opadło.

Za dzwonił telefon komórkowy.

Była to Kyley Carn.

— Malko! — powiedziała dziennikarka — właśnie wróciłam.

Czy zjemy razem kolację?

— Z przyjemnością.

Właśnie zamierzał wyjść, kiedy zadzwonił hotelowy telefon.

— Someone wants to seeyou — oznajmiła recepcjonistka, wyraźnie podenerwowana.

To mogli być tylko ludzie generała el Husseiniego.

Spojrzał na swojego breitlinga crosswind: była siódma trzydzieści.

Ky ley będzie chyba musiała na niego poczekać…

Nie pomylił się. Dwaj roześmiani, mało rozmowni, wąsaci mężczyźni zabrali go do czarnego BMW i posadzili na tylnym siedzeniu.

Ruszyli natychmiast z piskiem opon.

Kiedy pojechali na wschód, zrozumiał, że nie jadą do „piramidy”.

Odległość do apartamentu generała była niewielka, podróż trwała zaledwie pięć minut.

Chociaż za każdym razem budynek wydawał się równie opustoszały, zaledwie Malko ruszył w głąb hallu, natychmiast pojawiło się dwóch silnie zbudowanych mężczyzn z pistoletami maszynowymi w garści.

Kiedy poznali Malko, złagodnieli, a potem jeden z męż czyzn wsiadł z nim do windy.

Generał pracował, siedząc przy stoliku do brydża, pośrodku swojego pustego salonu.

Przywitał Malko gorącym uściskiem dłoni i oznajmił natychmiast:

— Mam dobrą nowinę, Leila el Mugrabi zgodziła się na współpracę.

— Nie powie o niczym Nassiwowi? — zaniepokoił się Malko.

Generał przeciągnął ręką po swoich siwych włosach.

— Nie sądzę. Bardzo się bała.

— Groził jej pan?

— Uprzedziłem ją, że jeśli nie będzie współpracować, zawiadomię Abu Amara ojej powiązaniach z Hamasem.

— Nie wie o tym?

— Nie. A jego reakcja byłaby bezwzględna.

Kariera Leili by łaby skończona i pewnie także straciłaby życie.

I dorzucił z lekkim uśmiechem:

— Od tej chwili ma trzech pracodawców: Harnaś, mnie i Prewencyjną Służbę Bezpieczeństwa…

Nazywają to grą znaczonymi kartami.

Malko zapytał, patrząc na pokrytą zmarszczkami twarz generała:

— Czego pan od niej zażądał?

— Tego, o co pan prosił jej szefa: raportu z ostatnich działań majora Rażuba.

Ze wszystkimi szczegółami. Może dowiemy się z niego czegoś interesującego…

Malko zauważył, że generał powiedział „my”.

El Husseini wypił łyk herbaty i dorzucił, zamyślony:

— Mam złe przeczucie.

Izraelczycy podnoszą krzyk i coraz bardziej zdecydowanie oskarżają Abu Amara o terroryzm, o zdalne sterowanie fanatycznymi samobójcami, którzy wysadzają się ze swoimi bombami w Izraelu.

Dzisiaj ostrzelali rakietami i z moździerzy Ramallę i Hebron, wiedzą jednak, że to nic nie da.

Jeśli Ariel Szaron nie chce zostać odrzucony przez swoich wyborców, musi podjąć stanowcze kroki.

Palestyńczyk nie powiedział nic więcej, lecz Malko zrozumiał, że od tej pory generał będzie poważnie traktował hipotezę Jeffa O’Reilly, którą zlekceważył tydzień wcześniej.

Chciał jednak wystąpić w roli adwokata diabła.

— Izraelczycy bez trudu mogą doszczętnie zniszczyć kwaterę główną Arafata.

Nie macie nawet D.C.A.

— To prawda — przyznał generał.

— Lecz co potem?

To je dyny sposób, by zjednoczyć świat arabski przeciwko Izraelowi.

Nie mówiąc o opinii międzynarodowej. Niech pan pomyśli o reakcji na Terytoriach Okupowanych.

Trudno to sobie wyobrazić. Dlatego zapewne myślą o czymś innym.

— Kiedy będzie pan coś wiedział?

— Dałem jej czas do jutra wieczorem — powiedział generał.

— Ma mi przynieść pisemne sprawozdanie z ostatnich działań majora Rażuba.

— Nie będzie próbowała go spreparować?

— Nie, ponieważ mam sposoby, aby to sprawdzić.

A zatem zobaczymy się jutro wieczorem.

Mam dużo pracy. Jeden z moich ludzi zawiezie pana z powrotem do Commodore.

Inaczej mówiąc, generał wyprosił go.

Kiedy Malko wrócił do hotelu, była godzina ósma trzydzieści, a on nie czuł głodu.

Nie miał też ochoty na spotkanie z au stralijską dziennikarką.

Napięcie nerwowe paraliżowało jego li bido.

Zatelefonował do al Deira i zostawił dla Kyley Carn wiadomość, że coś go zatrzymało.

Wchodząc do swojego biura, Jamal Nassiw poczuł, że serce staje mu w piersi: sejf był uchylony!

Najpierw pomyślał, że padł ofiarą przywidzenia, lecz prawda bardzo szybko zmusiła go, by ją uznał.

Gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, czy to nie on sam przez roztargnienie zapomniał zamknąć sejf.

Niczego jednak nie pamiętał.

Po oficjalnej kolacji z udziałem członków rządu palestyńskiego i delegacji Unii Europejskiej wrócił do biura, żeby popracować.

Nie można było tego przewidzieć.

Uważnie obejrzał drzwiczki od sejfu: żadnego śladu włamania.

Był to sejf otwierany ręcznie: kod składał się z sześciu cyfr, które znał tylko on.

Poza tym zasuwy, które ryglowały drzwiczki, były wysunięte.

Osoba, która otworzyła sejf, trzasnęła potem za mocno drzwiczkami, sprawiając, że zasuwy odskoczyły, zanim został zamknięty.

Jamal Nassiw pomyślał, że ma na pewno lukę w pamięci i zamierzał właśnie zamknąć sejf, kiedy jego wzrok padł na leżący na wierzchu plik dokumentów, na teczkę Marwana Rażuba.

Znowu ogarnęły go wątpliwości: papiery nie leżały na swoim miejscu.

Wyjął je i zaczął szybko przerzucać, nie wiedząc czego właściwie szuka.

I znowu przeżył szok!

Ostatnia kartka była odwrócona…

Ktoś zrobił kopię i pomylił się odkładając kartkę na miejsce.

Szef służby prewencyjnej usiadł przybity w fotelu, nic nie rozumiejąc.

Potem jego mózg zaczął znowu normalnie pracować.

Tylko jedna osoba miała klucze do jego biura: Leila.

Przy pomniał też sobie, jak kiedyś, w czasie niewinnej pogawędki, powiedział jej, że kombinacja cyfr otwierająca sejf to data jego urodzin…

To mogła być tylko ona.

Miał tylko jedno wyjście: musiał wiedzieć, dlaczego Leila chciała się dostać do teczki majora Rażuba.

I tylko jedna osoba może ją zmusić, by wszystko powiedziała: Raszid Daud.

Zepchnął w najgłębsze zakamarki swojego mózgu niepokojący obraz.

Strumień krwi, krzyki, potem łamanie kości.

W każdym razie nigdy więcej nie kochałby się z Leilą.

Ale tu chodziło o jego tyłek.

Z której by nie spojrzeć strony, siedział na wulkanie.

Otrząsnął się, zapalił nie wiadomo którego papierosa, próbując nie wpadać w panikę.

Czy najpierw powinien powiedzieć swoim „przyjaciołom” z tamtej strony granicy, co się stało?

Ich gniew może go zniszczyć.

Nie wiedział oczywiście, dlaczego interesują się dokumentami dotyczącymi Hamasu, lecz od czasu rozmowy ze Szlomo Zamirem zdawał sobie sprawę, że mają one dla nich zasadnicze znaczenie.

Włożył teczkę z powrotem do sejfu, zamknął go i wyszedł z biura.

Nie mógł ustąpić.

Dla własnego bezpieczeństwa powinien wiedzieć, co się dzieje dookoła niego.

Obojętne, za jaką cenę.

Загрузка...