ROZDZIAŁ ÓSMY

Ford zjechał z asfaltowej drogi, wjechał w poprzeczną ulicę, wyboistą jak afrykańska ścieżka i zatrzymał się przed willą ukrytą za wysokim murem.

Fajsal i Malko wysiedli z samochodu, witani przez gromadę wąsatych, roześmianych mężczyzn.

Malko wszedł do ogrodu.

Kiedy się odwrócił, zobaczył dwóch mężczyzn w samochodzie, który zatrzymał się w pobliżu.

Puls zabił mu szybciej.

Kierowca był ubrany we wspaniałą, zieloną marynarkę.

W tej sytuacji nie żałował, że poprzedniego dnia przywiózł z Khan Junes pistolet.

— Widział pan? — szepnął Malko do Fajsala.

Człowiek w zielonej marynarce.

Palestyńczyk skinął głową.

— Tak.

Dziwne, nie zauważyłem, że jestem śledzony.

To znaczy, że Prewencyjna Służba Bezpieczeństwa założyła mi podsłuch.

Jamal Nassiw interesuje się panem.

Przeszli przez kordon uzbrojonych po zęby tajnych agentów i znaleźli się na pierwszym piętrze willi, w salonie bez wyrazu, gdzie pod pokrytymi tapetą ścianami stały starannie ustawione rzędem krzesła.

Nie minęły nawet trzy minuty, gdy do salonu wszedł korpulentny mężczyzna ubrany w płócienną koszulę i spodnie.

Miał rzadkie włosy, orli nos oraz lekko gąbczastą, uśmiechniętą i pełną inteligencji twarz.

Dobiegał sześćdziesiątki.

Trzy razy uściskał Fajsala, który przedstawił ich sobie z Malko:

— Pan Hani el Hassan, jeden z założycieli OWP i doradca polityczny Arafata.

Na pewno jeden z najlepiej poinformowanych ludzi w Gazie.

— Cieszę się, że mogę panów gościć u siebie — zwrócił się do Malko świetnym angielskim.

Tu, w Gazie, jesteśmy trochę odizolowani od świata i zapominamy, co się dzieje na ze wnątrz…Fajsal mówił, że ma pan do mnie sprawę.

Zawsze z radością pomagam naszym amerykańskim przyjaciołom.

Jestem jednym z siedmiu żyjących założycieli OWP.

Może pan ze mną rozmawiać z pełnym zaufaniem.

Nawet jeśli nie zgadzam się z Abu Amarem w pewnych sprawach, nie zdradzę go nigdy i uważam, że jest ojcem naszego młodego narodu.

Chodźmy, zjemy razem śniadanie…

Przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie czekał na nich zastawiony stół: były tam ryby wszelkich rozmiarów i nie śmiertelne sałatki, wzorowane na libańskich mezze.

Hani el Hassan troskliwie napełnił talerz Malko jedzeniem, którego wystarczyłoby do nakarmienia ośmioosobowej rodziny, i zapytał z uśmiechem:

— Ma pan złe nowiny?

Ostatnio nie mieliśmy wielu dobrych nowin.

Chociaż z wielu ryb zostały już tylko ości, Hani el Hassan wciąż zachęcał Malko do jedzenia, jakby ten nie miał nic w ustach od ośmiu dni.

Do tej pory nie mówili o niczym ważnym.

Wreszcie sekretarz przyniósł herbatę.

Malko zastanawiał się, jak ma zacząć rozmowę, lecz Hani el Hassan go ubiegł.

— Panie Linge — zwrócił się do Malko — Fajsal Balaui mówił mi, że chce się pan spotkać z generałem Atepem el Husseinin.

Mogę zapytać dlaczego?

Czy to jest oficjalne życzenie CIA?

Czy ma pan dla niego jakąś wiadomość?

Od początku śniadania Malko zastanawiał się, w jaki sposób ma przedstawić cel swojej wizyty.

Z całą pewnością generał el Husseini był nieufny.

Jedynym sposobem, aby zainteresować jego problemem, było jego „udramatyzowanie”.

Malko musiał się odkryć.

— Panie el Hassan, czy sądzi pan, że Izraelczycy chcą zabić Jasera Arafata?

— zapytał.

Palestyńczyk wziął spokojnie wykałaczkę i odpowiedział z uśmiechem:

— Kiedyś często o tym myśleli, przede wszystkim w Bejrucie, a nawet w Tunisie.

Nie sądzę jednak, by później mieli taki zamiar.

— Nawet po powrocie Szarona?

El Hassan potrząsnął głową.

— Nie.

To wzburzyłoby natychmiast naród palestyński i wywołałoby zamieszki, których rozmiarów nikt nie jest w stanie oszacować.

Jednak myślę, że skoro pan mnie o to pyta, ma pan ważny powód…

— Tak — powiedział Malko.

Zdecydował się zaufać temu staremu towarzyszowi Arafata, którego niełatwo było przestraszyć, odpornemu dzięki swojej zamożności na przekupstwo, przyzwyczajonemu do podróży i spotkań z ludźmi, ceniącemu Amerykanów i Europejczyków.

Byłoby dobrze, gdyby Malko Linge mógł zacząć swoje śledztwo.

Jednym tchem opowiedział więc el Hassanowi o dwóch wydarzeniach, które zaalarmowały szefa rezydentury CIA i o podejrzeniach bankiera z Ramalli…

Doradca Jasera Arafata wysłuchał go z zainteresowaniem, a potem rzekł:

— Pańska opowieść jest niepokojąca, lecz brakuje w niej zasadniczego elementu: Izraelczycy nie mogą wziąć na siebie odpowiedzialności za zlikwidowanie Jasera Arafata, nawet, jeśli Ariel Szaron, który wciąż demonizuje naszego przywódcę, miałby wielką ochotę go zabić.

Ze względów politycznych byłoby to nie do przyjęcia, także dla Amerykanów.

Zatem jest jeszcze coś, o czym pan nie wie, albo jest to po prostu balon próbny.

— A co pan sądzi o Abu Kazerze?

Następny uśmiech.

— Bardzo dużo dobrego.

W wyjątkowo zadowalający sposób prowadził negocjacje z Izraelczykami.

To jeden z naszych najstarszych towarzyszy, odegrał wybitną rolę w palestyńskiej historii.

— Czy jest w Gazie?

— Nie. Nie w tej chwili.

Zbudował sobie na razie bardzo piękny dom, lecz mieszka w Ramalli.

Myślę, że jest bardzo zmęczony.

Ostatnio nie bierze udziału w naszych posiedzeniach.

Kiedy Abu Alah został powtórnie wybrany na przewodniczącego Rady palestyńskiej, nie przyjechał.

Chociaż, jak sądzę, Izraelczycy nie mogliby mu, ze względów politycznych, odmówić prawa przejazdu.

Nie mam jednak żadnego potwierdzenia kontaktów Abu Kazera z nimi.

Oczywiście, warto było by wyjaśnić tę sprawę.

Osobiście nigdy nie uwierzę, że mógłby zdradzić swojego starego towarzysza.

— To może być bardziej skomplikowane — stwierdził Malko.

Widział, że mimo wszystko jego informacje poruszyły Hani el Hassana.

Wykorzystał więc okazję:

— Dlatego właśnie chciałbym się spotkać z generałem el Husseinim.

Może mógłby mi wyjaśnić, co łączy te niepokojące fakty.

El Hasaan odłożył wykałaczkę, zastanawiał się przez chwilę i powiedział:

— Rzeczywiście, jest dobrym doradcą.

Mam do niego pełne zaufanie.

Był w Tunisie i nie ufa za bardzo Izraelczykom, którzy zabili jego szefów — najpierw Abu Ijada, a potem Abu Dżihada, którego był zastępcą.

Prowadził także negocjacje w smutnej sprawie Adnana Jassine.

Załatwię panu spotkanie z generałem.

Zobaczy się pan z nim bardzo szybko.

Spojrzał na zegarek i wstał, dając znać, że spotkanie się skończyło.

— Czy powie pan o tym ewentualnym zagrożeniu Jaserowi Arafatowi?

— Nie lubię mówić, kiedy nie wiem dokładnie, co mogę po wiedzieć.

— odparł Hani el Hassan.

A Jaser Arafatjest fatalistą.

Poza tym myślę, że gdyby Izraelczycy zamierzali go zabić, by łoby to wyjątkowo trudne.

Nie mogą już, jak w Bejrucie, zbombardować jego kwatery głównej.

Poza tym jest bardzo dobrze strzeżony.

Niestety, nie może mi pan dać żadnej dokładnej wskazówki.

Jeśli będzie pan wiedział więcej, bardzo chętnie znowu spotkam się z panem.

Doradca Arafata podał mu swoją wizytówkę, a Malko musiał przyznać mu rację: jak długo nie znał prawdziwej przyczyny zabójstwa majora Rażuba, nie miał niczego konkretnego.

Najciekawszą wskazówką było zachowanie młodego agenta Szin Bet.

Lecz on także nie mógł zdradzić, czego się obawiał…Malko odszukał Fajsala, który rozmawiał z mężczyznami z ochrony osobistej raisa.

Po wyjściu na ulicę zobaczył, że samochód z człowiekiem w zielonej marynarce zniknął.

Malko powiedział sobie, że posunął się do przodu w swoich poszukiwaniach.

Ale jeśli generał el Husseini nie powie mu nic więcej, będzie musiał opuścić Gazę z pustymi rękami.

Chociaż jego mercedes miał świetne zawieszenie, Jamal Na ssiw trząsł się jak ulęgałka na wyboistych, wąskich uliczkach dzielnicy Renal.

— Zwolnij trochę, Mohamed — powiedział rozdrażniony.

Przeklinał blokadę Gazy.

W normalnych czasach spotykał się ze swoją kochanką w Tel Awiwie, w dyskretnej atmosferze wielkiego hotelu.

Teraz, by skraść kilka minut szczęścia, musiał wynajmować willę od przyjaciela, zaufać swojemu kierowcy, który był także jednym z jego kuzynów i narazić się na ryzyko, że zostanie wykryty przez ludzi, którzy chcą mu zaszkodzić, ponieważ mogliby wyśledzić jego wyjazdy tam i z powrotem bez eskorty.

Pocisk RPG 7 szybko osiąga cel, a jego opancerzone auto, skonstruowane w cywilizowanym kraju, nie było stworzone do tego, by chronić przed pociskami przeciwpancernymi…

Jamal Nassiw zachowywał zwykle szczególne środki ostrożności, używając dwóch jednakowych samochodów; jeden z nich był pusty.

W przypadku ostrego strzału zwiększało to szansę na przeżycie o 50%.

Jednak w tej biednej, plebejskiej dzielnicy nie sposób nie zauważyć nawet jednego mercedesa, a co dopiero dwóch…

Jamal Nassiw potrafił właściwie ocenić sytuację.

W Gazie jego gorliwość eksterminatora przysporzyła mu wielu wrogów.

Jeszcze więcej było takich, którzy mu zazdrościli, przede wszystkim w obozie „Tunezyjczyków”, historycznych przywódców OWP, którzy wrócili do Gazy dopiero w 1995 roku.

Do tego jeszcze jego związek z Leilą el Mugrabi, młodą, piękną, zmysłową i zakochaną, także przyprawiał niektórych o ból głowy, chociaż otaczał go jak największą dyskrecją.

Jednak miasto Gaza było wioską.

Nawierzchnia poprawiła się trochę, więc mógł wreszcie za jąć się dokumentami, które zabrał ze sobą.

Były to akta spraw prowadzonych przez majora Rażuba przed jego gwałtowną śmiercią.

Papiery, które zaczynały mieć własną historię.

Natychmiast po zamordowaniu Marwana Rażuba, jego przełożony automatycznie zajrzał do tych dokumentów, szukając jakiś wskazówek, lecz nie znalazł niczego specjalnego.

Oddał by na pewno dokumenty jednemu ze swoich zastępców, gdyby nazajutrz po śmierci majora nie zdarzył się niezwykły incydent.

W krótkiej rozmowie telefonicznej z Tel Awiwem, kazano mu się udać do motelu al Wahah na północnym końcu Strefy Gazy, gdzie miał się z kimś zobaczyć.

Motel al Wahah, który należał do brata Jamala Nassiwa, był miejscem spotkań agentów Szin Bet z ludźmi z palestyńskiej służby bezpieczeństwa.

Mimo że stosunki pomiędzy Izraelem i Palestyńczykami się ochłodziły, wzajemne kontakty nigdy całkowicie nie wygasły.

Gdy szef Prewencyjnej Służby Bezpieczeństwa otrzymał wiadomość o spotkaniu, był przekonany, że Izraelczycy chcą mu wyjaśnić przyczyny gwałtownej śmierci jego współpracownika.

W czasie tego spotkania odnowił starą znajomość ze Szlomo Zamirem, jednym z najlepszych agentów Szin Bet, z którym wspólnie prowadzili walkę z Hamasem.

Izraelczyk mówił krótko: poprosił Jamala Nassiwa o osobistą przysługę, to znaczy, o chwilowe zawieszenie dochodzeń w sprawach prowadzonych przed śmiercią przez majora Rażuba.

Widząc zdumienie swojego rozmówcy, izraelski agent wyjaśnił niechętnie, że Szin Bet jest na tropie siatki Hamasu, która organizuje zamachy bombowe, a działania operacyjne Palestyńczyków mogą w pożałowania godny sposób zakłócić śledztwo.

Ani słowa więcej na temat informacji zebranych przez Izraelczyków, ani na temat zabójstwa majora.

Zresztą spotkanie trwało nie dłużej niż pięć minut.

Oczywiście Jamal Nassiw mógł się tylko zgodzić na prośbę Izraelczyka…

Wrócił jednak do swojego biura zaniepokojony, zadając sobie pytanie, czy śmierć Marwana Rażuba była rzeczywiście przypadkowa.

Jeszcze raz przejrzał dokumenty, i nic nie rozumiejąc, odstawił je do szafy pancernej swojej asystentki.

Więcej o nich nie myślał.

A teraz CIA interesuje się tymi dokumentami.

Został całkowicie zaskoczony.

Naturalnie ani słowem nie wspomniał wysłannikowi Jeffa O’Reilly o „prośbie” Szin Bet, lecz musiał wyjaśnić, co się dzieje.

Jeszcze raz przejrzał uważnie raporty sporządzone przez swojego zamordowanego podwładnego, lecz wcale więcej nie zrozumiał.

Dotyczyły nadzwyczaj skromnych działań bojowników Hamasu, którzy, jak się wydawało, mogli z daleka zagrażać Izraelowi.

Od czasu wizyty agenta CIA Jamal Nassiw znowu łamał sobie na próżno głowę.

Był zaniepokojony.

Kazał śledzić Malko Linge, gdyż miał nadzieję, że dzięki temu jednak czegoś się dowie, lecz do tej pory śledztwo nie dało żadnych rezultatów.

Wyciągnął teczkę Fajsala Balaui, nie znajdując w niej niczego, o czym nie wiedziałby wcześniej.

Podejrzewał go, że pracuje trochę dla CIA, lecz nie miał na to żadnych dowodów.

Mercedes znowu zaczął gwałtownie podskakiwać na wybojach.

Jamal Nassiw schował dokumenty.

Odtąd będzie je trzymał we własnym sejfie.

Na wszelki wypadek.

Kilka minut później mercedes skręcił w ślepą uliczkę, przy której stało kilka bogatych willi.

Serce Palestyńczyka zabiło szybciej: czerwone audi Leili było zaparkowane przed jedną z bram.

Dom należał do zaufanego i bardzo bogatego przyjaciela Jamala Nassiwa, który mu go wynajął na czas swojej nie obecności w Gazie.

W willi była oczywiście obsługa, która jednak za bardzo się bała, by komukolwiek opowiadać o tym, co się tutaj dzieje.

Ci Egipcjanie, którzy przyjechali nielegalnie do Gazy, mogli w każdej chwili zostać odstawieni na granicę, na jedno skinienie szefa służby bezpieczeństwa.

Palestyńczyk wysiadł z auta i powiedział kierowcy:

— Przyjedź po mnie za godzinę.

Wolał, żeby nie widziano jego mercedesa parkującego obok czerwonego audi.

Otworzył drzwi willi własnym kluczem, wszedł do środka i zszedł po kilku stopniach do wysokiej sutereny.

Kiedy popchnął drzwi w głębi, ukazał się pokój w stylu hollywoodzkim, ze ścianami obitymi materiałem i z wielkim łóżkiem wyeksponowanym dodatkowo przez lustra, po którego obu stronach stały stoliki nocne.

Przyjaciel Nassiwa umeblował cały dom u Romeo w Paryżu.

Wyciągnięta na niebieskiej satynowej narzucie Leila wstała i czule objęła kochanka na powitanie:

— Habibi! Udało ci się przyjść!

Jamal Nassiw dotknął jej piersi, przycisnął ją do ściany i na jakiś czas zapomniał o kłopotach.

Leila el Mugrabi pochyliła się w miłosnym zapamiętaniu nad Jamalem i wzięła jego członek do ust.

Był to najlepszy sposób, by doprowadzić go do wzwodu.

Niczego nie lubił bardziej od tej pieszczoty, rzadko praktykowanej w świecie muzułmańskim.

Minęła już prawie cała godzina i mimo pozornego podniecenia, Palestyńczyk nie zdołał się do tej pory rozbudzić seksualnie, co mu się zdarzało rzadko.

Pomysł Leili okazał się doskonały: nieoczekiwane fellatio podziałało na Jamala jak rażenie prądem.

Pięć minut później atakował swoją kochankę potężnymi ruchami lędźwi, klęcząc za nią na hollywoodzkim łóżku Claude’a Dalie.

Przez cały czas myślał o tym, że kierowca musi już czekać na niego przed domem.

Doszedł, zanim ona osiągnęła pełną rozkosz, więc kochał się z nią dalej, leżąc na jej wyciągniętym ciele i korzystając z cudownych chwil odprężenia.

Leila odwróciła się do niego i zapytała z uśmiechem:

— Właśnie to cię martwi?

Miała na myśli teczkę Marwana Rażuba, którą wziął ze sobą do willi.

— Tak — wyznał.

Rozluźniony, wyjaśnił dziewczynie, na czym polega jego kłopot.

Czuł, że te dokumenty są jak granat, który może w każ dej chwili wybuchnąć mu w rękach.

A on nie ma najmniejszego pojęcia, w jaki sposób go rozbroić.

Ta historia musiała mieć nie lada znaczenie, w przeciwnym wypadku agent CIA nie myszkowałby w Gazie.

Leila el Mugrabi poradziła mu lekkim tonem:

— Nie myśl już o tym w tej chwili.

Obserwuj tego człowieka, który prowadzi śledztwo zamiast ciebie.

Kiedy przyjdzie pora, zaczniesz działać.

Zawsze umiała znaleźć dobrą radę.

Pocałował ją szyję.

— Masz rację, ale teraz muszę już iść.

Wstał i zaczął się ubierać.

W mgnieniu oka był gotowy.

Na pożegnanie pocałował Leilę w zagłębienie lędźwi.

— Do zobaczenia wkrótce.

— Do zobaczenia, habibi — powiedziała czule.

Mieli się spotkać jak zwykle w biurze.

Ta sytuacja była dość podniecająca.

Malko jadł śniadanie w zupełnie pustej sali restauracyjnej hotelu Commodore i podziwiał widok na zewnątrz przez za mknięte szczelnie drzwi balkonowe.

Ten port bez jakichkolwiek śladów życia, te nieruchome statki, jakby uwięzione w lodach, wszystko to robiło przeraźliwie smutne wrażenie.

Gaza rzeczywiście była zadupiem świata.

Czymś w rodzaju mrowiska — getta, którego mieszkańcy, nie mogąc z niego wyjść, wykonywali tylko ruchy Browna.

Życie sprowadzało się tutaj do jego najprostszych przejawów: żadnych widowisk, żadnego kina, żadnych barów czy dyskotek.

Nikt nie spacerował po plaży, skażonej i brudnej.

Nawet dzieci wydawały się smutne.

Jedyną aktywność wyzwalał konflikt z Izraelczykami: palestyńskie wyrostki odreagowywały i umierały w wątpliwej walce, z góry skazanej na przegraną.

Rytm życia wyznaczały syreny karetek pogotowia, zabierających rannych do szpitali.

Ten hotel, nowoczesny, elegancki i pusty, był jeszcze bardziej przygnębiający.

Przypominał zamek nawiedzany przez duchy.

Kelner przyniósł jajko na miękko, tosty, kawę i nieuniknioną herbatę.

Do tego rogalik, chyba odlany w betonie.

Najlepszy posiłek dnia.

Bezczynny od wczorajszego śniadania, Malko próbował przeanalizować wypadki w porządku chronologicznym.

Najpierw śmierć majora Rażuba: nie wiedział o niej nic pewnego.

Wprawdzie Izraelczycy kłamali, lecz można to było wytłumaczyć na wiele sposobów.

Przypadek młodego Izraelczyka — pacyfisty był bardziej niepokojący, lecz także niejednoznaczny, jak długo Malko nie wiedział, dla jakiego wydziału Szin Bet chłopak pracował.

Mógł mieć chociażby jakąś złą wiadomość, która w jego oczach na brała zbyt wielkiego znaczenia.

Nie sposób było to zweryfikować, skoro agent Szin Bet nie mógł niczego wyjaśnić.

Jeśli na przykład Szaron zdecydował się na zorganizowanie wypadu do strefy A, chłopak mógł uznać, że nie można do tego dopuścić…

Pozostaje zdarzenie w Ramalli.

Tym razem również niczego nie można być pewnym.

Malko miał wrażenie, że to do niego strzelano, lecz wcześniejsze do świadczenia pokazywały, że izraelscy snajperzy byli nieprzewidywalni.

Mógł się po prostu zdarzyć wypadek.

Kiedy strzelec wyborowy się wprawiał, palec ześlizgnął mu się z cyngla.

Wprawdzie w pobliżu nie było żadnej demonstracji, lecz to niczego nie dowodzi.

Poza tym Izraelczycy mogli z nieznanej przyczyny celować w Józefa.

Spotkanie z Jamalem Nassiwem nie rozproszyło wątpliwości Malko.

Szef służby bezpieczeństwa także powinien sobie zadać kilka pytań.

Twierdząc, że jego podwładny rozpracowywał siatkę Hamasu, zapewne nie mijał się z prawdą.

Chodziło jednak o zadanie zbyt delikatne, by miał ochotę zdradzić Mal ko więcej szczegółów.

Za często oskarżano Prewencyjną Służbę Bezpieczeństwa o to, że za pośrednictwem Amerykanów pracuje dla Izraelczyków, by Nassiw chciał udostępnić agento wi CIA swoje dokumenty…

Wschód był krainą pogłosek, prowokacji, teatrem cieni.

Nic nie było tutaj jednoznaczne.

Malko powiedział sobie, że jeżeli spotkanie z generałem el Husseinim nic nie da, wyjedzie z Gazy.

Atmosfera zaczynała mu ciążyć.

Podniósł głowę.

Fajsal Balaui wysiadł właśnie z windy i zmierzał w jego kierunku, ze swoim wyglądem zmartwionego błazna i z wysuniętym do przodu nosem.

— Niech pan kończy szybko śniadanie — rzucił.

— Generał el Husseini czeka na pana w swoim biurze.

Загрузка...