Myśliwce oddaliły się.
Na widok ich potęgi ciarki chodziły po plecach.
Jeff O’Reilly wyciągnął do Malko rękę.
— Zostawię pana z Fąjsalem, będzie pan pod dobrą opieką.
Take care.
Wymienili energiczny uścisk dłoni i Amerykanin wsiadł do swojego samochodu, a Malko zajął miejsce w fordzie.
Droga do miasta Gazy biegła wzdłuż wybrzeża. Po jednej stronie była długa plaża — wysypisko śmieci, po drugiej kamieniste wydmy, z których wyłaniały się od czasu do czasu szkielety niedokoń czonych budynków.
— To miał być hotel Marriott — powiedział Fajsal, gdy mijali wielką betonową płytę — lecz po wybuchu drugiej intifady wszystkie prace zostały wstrzymane.
Malko pomyślał, że ta rozległa plaża mogłaby się stać dru gim TelAwiwem: wystarczyłoby ją posprzątać i zbudować hotele.
Po lewej stronie widać było nad drogą, zbiegającą ze szczytu wzgórza, nowiuteńki budynek w kształcie piramidy, stojący samotnie pośrodku pustego placu. Fajsal machnął ręką w tamtą stronę.
— To jest siedziba Mukhabaratu generała Atepa el Husseiniego, najbardziej po Abu Amarze wpływowego człowieka w Gazie.
Generał dba o bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne.
— Tak samo jak Jamal Nassiw.
— Nie. Nassiw nie zajmuje się kontrwywiadem, albo w bardzo niewielkim stopniu. Interesuje się przede wszystkim Hamasem i wszystkim, co może zagrażać Abu Amarowi. Poza tym zbija szmal — dodał, wybuchając głośnym śmiechem.
— W jaki sposób?
Kierowca taksówki zrobił wymijający gest.
— Och, jest tyle sposobów. Kiedy był w dobrych stosunkach z Izraelczykami, pozwolili mu handlować. Wystarczy mieć licencję na zakup towarów w Izraelu i sprzedawać je tutaj. Na przykład butle z gazem.
Albo dostać licencję na import z Europy. W 1997 roku luksusowe wille wyrastały w Gazie jak grzyby po deszczu.
Znałem jednego gościa, który zarobił miliony szekli, sprowadzając meble paryskiego projektanta Claude’a Dal ie. Zaczął budować wspaniałą willę niedaleko stąd, lecz zwinął interes zaraz po zabójstwie dyrektora telewizji, który zginął kilka miesięcy temu, przed hotelem Beach Club.
— Byli ze sobąjakoś powiązani?
— Nie, ale dyrektor zarobił za dużo pieniędzy, a to nie spodobało się Staremu. Jamal Nassiw doskonale zrozumiał to przesłanie. Fajsal zwolnił.
Wydmy zaczęły ustępować miejsca rozległym slamsom obozu dla uchodźców al Szati, gdzie od 1948 roku koczowali dawni mieszkańcy miast z północy — Aszkadu czy Aszkelomu. Naturalnie, od dawna nie było tu już namiotów. Ich miejsce zajęły małe, krzywe domki, zbudowane bez najmniejszej troski o jakikolwiek ład urbanistyczny, w których rodziny uchodźców mieszkały po dziesięć osób w jednej izbie.
Fajsal musiał zwolnić jeszcze bardziej.
Ford galaxy trząsł się teraz na ubitej, pełnej dziur ziemi. Ulice były pokryte od padkami.
Nawet przez zamknięte okna chorobliwe wyziewy przedostawały się do wnętrza samochodu. Tutaj pojęcie kanalizacji było nieznane. Palestyńczyk torował sobie drogę głośnymi dźwiękami klaksonu, przebijając się przez zwartą masę wózków zaprzężonych w osły, starych peugeotów, a nawet lśniących nowością toyot. Dzieci bawiły się w kurzu, na ulicy lub między domami, ściany były pokryte graffiti i prymitywnymi rysunkami. Czasem jakiś nowy budynek, dar UNWRA1, wyróżniał się pośród tej nędzy. Wszystko tu było bardzo przy gnębiające. Niezliczeni bezrobotni patrzyli na przejeżdżające auto pustym wzrokiem.
Od czasu zamknięcia Terytoriów Okupowanych 60% mieszkańców al Szati nie miało pracy. Ludzie żyli z pensji wypłacanych przez władze palestyńskie lub z darów w naturze od Czerwonego Krzyża. Przejmujące wezwanie muezina brzmiało jak krzyk rozpaczy. Powoli krajobraz zaczął się zmieniać na lepsze. Ziemia miała teraz smolistą barwę, widać było małe sklepiki, kilka nowoczesnych domów i wille, nawet dosyć eleganckie.
— To jest al Rasheed Street — oznajmił Fajsal.
— Tu są wszystkie nowe hotele.
Droga biegła teraz wzdłuż zaniedbanej plaży.
Minęli wiele hoteli, zanim zatrzymali się przed całkiem nowym budynkiem, w pięknym, różowym kolorze.
— To jest Commodore — powiedział Fajsal. — Otwarto go trzy tygodnie temu i jest całkiem pusty.
Czy chce pan coś zjeść?
— Bardzo chętnie — odpowiedział Malko.
— Zabiorę pana na najlepszy kebab w Gazie.
Malko przeszedł przez mały hali, witany przez wysokiego Palestyńczyka z wytrzeszczonymi oczami, który podał mu klucz do apartamentu z widokiem na port. Wszystko tu było nowe, wygodne, ale pokoje nie były zajęte.
Od sześciu miesięcy Gaza była odcięta od świata dla wszystkich, oprócz Izraelczyków, którzy nie mieli ochoty tu przyjeżdżać, by im podcięto gardła. Morze też było puste: od czasu, gdy wybuchła intifada, rybacy nie mogli wypływać na połów…Łodzie czekały na kotwicy, demonstrując wymalowane na burtach pasy żółtej farby, po zwalające izraelskiej straży przybrzeżnej z daleka je rozpoznać. Mimo że hotel stał na brzegu morza, dostępu do plaży broniła wysoka siatka.
Posępny był to widok. Jeśli al Khunuz al Khadraa przy al Mąjoub Street była naj lepszą knajpą podającą kebab w Gazie, w najgorszej trzeba się pewnie było obawiać o swój los. Wejście do restauracji było mikroskopijne, lecz kiedy już się wdrapało z trudem po wąskich schodach na pierwsze piętro, trafiało się na ogrody i ogrodowe altany, gdzie było lodowato zimno. Nawet gdyby karmili tu szpakami, nikt nie miałby ochoty przesiadywać w tym lokalu…
Fajsal jadł bardzo niewiele, za to dużo palił. Rzucił ukradkowe spojrzenie na Malko.
— Z kim pan się chce zobaczyć?
— Z Jamalem Nassiwem. Mam do niego list polecający od Jeffa O’Reilly.
— Nie ma problemu — zapewnił Fajsal. — Od razu zadzwonię.
Wyjął telefon komórkowy i wdał się w długą konwersację po arabsku.
— On oddzwoni — powiedział, gdy skończył rozmawiać.
— Jak wygląda teraz sytuacja w Gazie? — zapytał Malko.
Fajsal wydął wargi.
— Złe. Izraelczycy pocięli Gazę na wiele sektorów z check points i zatrzymują ruch według własnego widzimisię.
Czasami potrzeba trzech godzin, by dostać się z Gazy do Khan Junes przy samej granicy egipskiej.
— A operacje wojskowe?
Palestyńczyk roześmiał się z całego serca.
— Jakie operacje? Zgodnie z porozumieniami z Oslo policja palestyńska dostała tylko siedem tysięcy karabinów i dwa tysiące broni krótkiej. Poza tym czterdzieści pięć lekkich samochodów pancernych.
Oczywiście, jest trochę broni z przemytu, ale to nic poważnego. Tanzim strzelają czasami do osadników, chebabi rzucają kamieniami, a Izraelczycy strzelają do nich seriami.
— A Harnaś?
— Organizuje zamachy antyizraelskie w Izraelu, tak jak Dżihad.
— ALFWP’?
Fajsal zmiótł LFWP grzbietem dłoni.
— Nie mają większego wpływu i przyłączyli się do Arafata. Zresztą wszyscy sprzymierzyli się z Arafatem.
Jedni dla korzyści, ponieważ to on rozdziela pieniądze, a inni dlatego, że jest raisem, szefem, jedynym, który może wydrzeć coś od Izraela.
— Nawet Harnaś jest z Abu Amarem?
— Odkąd stary szejk Jassine wszedł w skład rządu palestyńskiego, zawarł pokój z Hamasem.
Jeszcze jedną herbatę?
— Nie, dziękuję — powiedział Malko, wstając.
Za mocno posłodzona herbata była obrzydliwa.
Kiedy wyszli na al Majoub Street, usłyszeli zbliżające się dźwięki syren. Po chwili błyskawicznie minął ich pędzący w zawrotnym tem pie konwój. Dwa białe samochody terenowe z włączonymi kogutami, za nimi duży, czarny mercedes 600, z tablicą rejestracyjną 0005 i dwa inne auta, w tym jedno pełne żołnierzy, a na końcu ambulans.
— Niech pan spojrzy, to Abu Amar — wykrzyknął Fajsal. — Musiał pojechać do szpitala, w odwiedziny do szejka Jassine.
Zwykle w czasie oficjalnych wizyt służba bezpieczeństwa za myka dla ruchu wszystkie ulice.
— Jaser Arafatjest dobrze strzeżony?
Palestyńczyk wzniósł oczy ku niebu.
— Lepiej niż Bóg. Przede wszystkim wychodzi bardzo rzadko z al Muntada2.
Trzy noce na cztery spędza w swoim biurze. Albo jak teraz, w małym domku obok, w tej samej strefie chronionej.
Niech pan się przespaceruje wzdłuż morza! Al. Rashed Street jest zagrodzona zaraz za Beach Club wieloma blokadami. Powstał w ten sposób wielki czworobok, gdzie nikt nie ma wstępu. Arafat nigdy nie jeździ po mieście.
Wyjeżdża tylko wtedy, gdy chce skorzystać ze swojego samolotu w Rafah.
Ma lądowisko dla helikopterów w al Muntada i używa pięciu podobnych, opancerzonych mercedesów 600.
— Nigdy nie próbowano go zabić?
— Dziesiątki razy! Najpierw, kiedy był w Bejrucie, Izraelczycy. I wiele razy spartaczyli robotę. Próbował także Abu Nidal, kiedy był potężny, a trzy lata temu nawet Harnaś. Zastawili drogę z lotniska wózkiem zaprzężonym w osła, wypełniony materiałami wybuchowymi przykrytymi warstwą pomarańczy. Ładunek miał eksplodować, kiedy Abu Amar będzie przejeżdżał obok.
Jednak się nie udało. Jamal Nassiw wytropił winnych. Wszyscy zostali zabici.
— Czy się przyznali?
Palestyńczyk uśmiechnął się.
— U Nassiwa przyznają się zawsze. On sam nie jest krwio żerczy, lecz ma pomocnika, Raszida, który jest prawdziwym zabójcą. To dawny członek Fatah Hawks. Po zamachu na Arafata zatrzymano podejrzanego, Raszid włożył mu głowę w imadło i zaczął ściskać. Więźniowi krew tryskała z nosa i uszu, kiedy zaczął mówić. Podał nazwiska wszystkich swoich wspólników i Raszid, żeby go za to wynagrodzić, zafundował mu jeszcze jedną turę. Zdaje się, że mózg był wszędzie. Lecz był to chyba ostatni spisek Hamasu. Anioł przeszedł obok. W Gazie prawa człowieka były pojęciem zupełnie abstrakcyjnym.
Fajsal wsiadł do forda galaxy i westchnął.
— Jeżeli spotka się pan z Abu Amarem, zobaczy pan jak jest strzeżony! Przede wszystkim nigdzie nie rusza się bez swojej osobistej ochrony, zawsze jest przy nim około dziesięciu mężczyzn, wciąż tych samych od lat. Mówi do nich po imieniu, zna ich rodziny i background. Daliby się dla niego zabić… Potem jest al Rash al Rais, „drugi krąg”, ci wszyscy, którzy pilnują biur, zabezpieczają podróże, sprawdzają miejsca, w których Arafat ma się pojawić. Jest ich blisko trzystu, w tym czterech pułkowników. W dzień i w nocy są w pogotowiu. Kontrolują wszystkich gości. Ich szefem jest Abu Ahmad, stary druh Abu Amara. Wszystko sprawdza sam. Mają tam również służbę bez pieczeństwa wewnętrznego, gdyż obawiają się infiltracji z zewnątrz…W końcu jest „trzeci krąg”, przyboczna gwardia Arafata — Force 17. Około dwóch tysięcy oddanych żołnierzy.
Zjechali nad morze szeroką, dwupasmową aleją, prawie elegancką, z chodnikami i sklepami.
Fajsal powiedział:
— To jest Omar el Mokhtar Street, Pola Elizejskie Gazy.
Sklepy były w większości zamknięte, wiele budynków stało niedokończonych: sterczały nad nimi stalowe pręty zbrojeniowe, wznoszące się w górę jak ramiona w geście bezsilnej rozpaczy.
Wjechali na al Rasheed Street. Nie było prawie wcale pieszych, samochody też pojawiały się rzadko, przede wszystkim zbiorowe taksówki — mercedesy strech, pomalowane na żółto.
— Co można robić w Gazie wieczorem? — zapytał Malko.
— Nic! Można wpaść na kieliszek do hotelu al Deira, niedaleko Commodore.
To jest ostatnie miejsce w Gazie, gdzie podają alkohol — Inni nie mają odwagi, ze względu na Harnaś.
— Chodźmy tam — powiedział Malko, który nie miał ochoty kłaść się do łóżka o ósmej wieczorem.
Mały wóz pancerny, z lufą owiniętą plandeką, stał przed wejściem do lokalu.
Fajsal uśmiechnął się.
— Ma odstraszać Harnaś…
W prawie pustej sali restauracyjnej, sklepionej jak refektarz klasztorny, gawędzili przy stole dwaj Europejczycy.
Jeden z nich palił z wielką powagą nargile.
Malko i Fajsal usiedli trochę dalej i zamówili.
Można było dostać whisky!
Zachwycony Fajsal wziął dla siebie dwunastoletniego Defendera Success.
Kiedy rozmawiali, do sali weszły dwie nowe postacie.
Młody, szczupły mężczyzna, na pierwszy rzut oka homoseksualista i bardzo ładna blondynka z krótkimi włosami, o wspaniałych, zielonych oczach, ubrana w polo i płócienne spodnie.
Usiedli przy sąsiednim stoliku i zaczęli jeść kolację.
— A to dopiero, myślałem, że w Gazie nie ma nikogo!
— rzekł Malko.
— Już ich widziałem, są australijskimi dziennikarzami — od parł Fajsal.
— Mieszkają w Jerozolimie, lecz ciągle tu przyjeż dżają.
Blondynka podniosła się i podeszła do ich stolika:
— Dobry wieczór — powiedziała do Malko.
— Jeszcze tu pana nie widziałam. Dla jakiej gazety pan pracuje?
— Nie jestem dziennikarzem — powiedział. — Jestem po prostu wysłannikiem UNWRA.
— Ach, tak. Ja nazywam się Kyley Cam.
Przyjechałam tu na kilka dni z moim kamerzystą. Pracujemy dla telewizji australijskiej.
Proszę zjeść z nami kolację któregoś wieczora.
— Bardzo chętnie — obiecał Malko.
Fajsal odprowadził wzrokiem dziewczynę, która wróciła do swojego stolika.
— Codziennie są w al Muntada.
Od dawna próbują dostać zgodę na wywiad z Arafatem.
Ładna dziewczyna, prawda?
— Bardzo — zgodził się Malko.
Opróżnili swoje kieliszki i wyszli.
Na zewnątrz było prawie zimno.
Wszystkie piętra Commodore były pogrążone w ciemnościach.
W chwili, gdy zamierzali się pożegnać, zadzwonił telefon.
Fajsal odebrał i po chwili powiedział do Malko:
— Jamal Nassiw będzie czekał na pana jutro, o dziesiątej rano, w swoim biurze.
Rozstali się i Malko powędrował przez puste korytarze do swojego pokoju na ostatnim, piątym piętrze hotelu.
Był to zamek śpiącej królewny.
Nagle zrozumiał, że czuje się tutaj bez pieczniej niż w Izraelu. Chociaż nie jest uzbrojony.
Co powie mu Jamal Nassiw?