ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Po raz pierwszy od wielu dni Szlomo Zamir nie maltretował swojego czerwonego psa.

Bezpośrednie niebezpieczeństwo, które od wielu dni zagrażało operacji „Gog i Magog”, udało się zlikwidować.

Okrutna śmierć Mehdiego al Bajuka z pewnością mogła zaalarmować Palestyńczyków, przede wszystkim Mukhabarat, gdyż Prewencyjna Służba Bezpieczeństwa została zneutralizowana.

Gdyby Palestyńczycy byli prawdziwymi profesjonalistami, odkryliby związki łączące al Bajuka z Szin Bet za pośrednictwem lekarza ze szpitala Hadassah, który wspomniał podczas obiadu jedzonego z funkcjonariuszami izraelskiej służby bezpieczeństwa o przypadku Mażidy al Bajuk. Reszta nie przedstawiała już żadnych trudności, dzięki nieświadomej po mocy wysłannika ONZ.

Najpierw była marchewka: przyjęcie do szpitala w Tel Awiwie i pierwsze lekarstwa. Potem kij: jeśli Mehdi al Bajuk chce, by jego córka żyła, musi „współpracować”.

Palestyńczyk wytrwał osiem dni, rozdarty pomiędzy wiernością swojemu narodowi i miłością do córki, zanim uległ.

Szlomo Zamir osobiście dał mu kawałek marchewki, w czasie tajnego spotkania w osadzie Gusz Kalif, gdzie al Bajuk przedostał się nielegalnie, wierząc, że dzięki współpracy z Izraelczykami zapewni Mażidzie lekarstwa do końca jej dni.

Szlomo podjął niewielkie ryzyko: lekarze ze szpitala Hadassah zapewnili go, że dziewczyna ma szansę przeżyć najwyżej rok…

Potem sprawy potoczyły się zgodnie z oczekiwaniami.

Agent Szin Bet regularnie docierał do Gazy, wyruszając zawsze z jednego z izraelskich osiedli i przynosił mechanikowi porcję lekarstwa, która wystarczała na miesiąc.

Czasem nawet nie widział al Bajuka, gdyż zostawiał lekarstwa w „skrzynce kontaktowej”, wybranej przez nich obu.

Teraz trzeba było tylko zacząć ostatnią część operacji.

Roz kaz powinien przyjść z Jerozolimy.

Była to operacja polityczna.

Oczywiście Szlomo nie pozbył się wszystkich wątpliwości, lecz wiedział, że jeśli akcja się uda, będzie to jeszcze piękniejsze osiągnięcie niż sprawa Adnana Jassine. Będzie można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu…

Szlomo Zamir spojrzał na nierozpieczętowaną paczkę marlboro, leżącą na jego biurku. Po tym, jak uległ nałogowi w czasie podróży do Gazy, postanowił więcej do tego nie wracać.

Teraz, niezależnie od działań operacyjnych, musiał też kierować Jamalem Nassiwem. Bez fałszywej skromności mówił sobie, że genialnym po mysłem było zlecenie egzekucji Mehdiego al Bajuka szefowi służby prewencyjnej. Funkcjonariusz palestyńskiej służby bezpieczeństwa zabija przez przypadek podejrzanego należącego do Hamasu, organizacji, którą ma za zadanie zwalczać…

Cóż za piękna manipulacja. A teraz trzymał Jamala Nassiwa za jaja.

Z pożytkiem dla Szin Bet, ponieważ mógł się jeszcze przydać.

Trzeba go tylko wyżej pchnąć w hierarchii władz Autonomii Palestyńskiej.

Generał el Husseini ze smutkiem przyglądał się recepcie z Hadassah Hospital, którą Malko pożyczył od córki al Bajuka.

— Posłużyli się tą samą metodą, której użyli w przypadku Adnana Jassine — stwierdził generał. — Izraelczycy nie mają wyobraźni.

Jassine zaproponował pieniądze na operacje jego żony fałszywy Egipcjanin. Tutaj zaatakowali otwarcie.

Tylko czego chcieli od zwykłego mechanika?

Musimy się tego koniecznie dowiedzieć.

— To jest najważniejsze pytanie — powiedział Malko.

— Poza tym jedna rzecz nie daje mi spokoju.

Prawdopodobnie nie chcieli już od al Bajuka nic więcej, zapewniając mu tylko rodzaj „serwisu gwarancyjnego” w postaci kilku lekarstw dla jego córki. Jaką przysługę mógł im oddać, że rewanżowali się w taki sposób?

Dostarczył im informacji o tym, w jaki sposób przemieszcza się Arafat?

— Nie — zdecydował el Husseini — niewiele wiedział, całe dnie spędzał w garażu. Był podrzędnym pracownikiem, który poza tym odpowiadał nie tylko za stan techniczny samochodów Arafata. Miał także pod opieką rządowego rangę rovera. Był dobrym mechanikiem i często pracował do późna w nocy, by doprowadzić auta do porządku.

— A czy mógłby celowo uszkodzić jeden z samochodów używanych przez Abu Amara?

— Teoretycznie tak. Tylko w jaki sposób?

Kierownik ekipy mechaników codziennie sprawdza stan techniczny pięciu mercedesów Arafata.

Nigdy nie zdarzyło się nic podejrzanego.

Po za tym wszystkie te samochody są wysyłane co pół roku do Ammanu na przegląd generalny…

A jednak Izraelczycy nie przekupili Mehdiego al Bajuka bez powodu.

— Niepokoją mnie — powiedział Malko — ich uparte starania, by przeszkodzić w dotarciu do al Bajuka.

Gdyby rzeczywiście nie odgrywał już żadnej roli, nie powinno to mieć dla nich żadnego znaczenia. A jednak pozwolili albo kazali go zabić.

Dlatego myślę, że nie był w nic zaangażowany aktywnie.

Za to mógł wyjawić ich tajemnice. Dlatego kazali go uciszyć.

Malko znowu zobaczył siebie i Fajsala w fordzie galaxy.

— Czy al Bajuk mógłby umieścić elektroniczną pluskwę w samochodzie Jasera Arafata? — zasugerował.

— Żeby można go było śledzić i w razie czego zaatakować rakietą.

Tak, jak mnie się przydarzyło…

Generał el Husseini nie wyglądał na przekonanego.

— Nie wierzę w to z dwóch powodów — powiedział.

— Przede wszystkim ze względów politycznych: zabicie Jasera Arafata rakietą — jak sugerują niektórzy doradcy Ariela Szarona, na przykład jego minister turystyki — zostałoby uznane za mord polityczny.

Poza tym, Abu Amar używa pięciu samochodów, bardzo podobnych i nie można się wcześniej dowiedzieć, do którego z nich wsiądzie w danym dniu.

Zażądam jednak od Abu Ahmada, by przeprowadził pełną kontrolę samochodów. Mamy urządzenia pomiarowe, które pozwalają nam wykryć różne „pchełki”.

— Powie mu pan o Jamalu Nassiwie?

— Nie. O tej sprawie mogę mówić tylko z Abu Amarem.

A w tej chwili nie mam jeszcze niczego konkretnego.

Tylko podejrzenia, przypuszczenia, hipotezy.

Jedno jest tylko pewne: Izraelczycy mieli przynajmniej jednego „kreta” w jego najbliższym otoczeniu i to na raczej niskim szczeblu.

Nie będzie tym zaskoczony.

Poza tym, jeśli by zapytać Jamala Nassiwa o ostatnią akcję, będzie utrzymywał, że zdecydował się zaatakować ze względów profilaktycznych.

Nikt nie może mieć do niego pretensji, że zniszczył komórkę Hamasu.

— Co wobec tego zrobimy? — zapytał Malko.

— To, że zrozumiemy, na czym polega izraelska manipulacja, nic nie da, jeśli nie można jej ujawnić.

— Pomyślę o tym — stwierdził generał el Husseini.

— Poza tym — powiedział Malko — zamierzam oddać receptę Mażidzie al Bajuk. Biedna dziewczyna była tylko ofiarą w całej sprawie.

Będzie wystarczająco nieszczęśliwa, jeśli się dowie o śmierci swojego ojca, który zdradził, by przedłużyć jej smutne życie…

W samochodzie, który wiózł go do centrum Gazy, Malko łamał sobie głowę, by znaleźć brakujący kawałek układanki.

Izraelczycy byli prawdziwymi profesjonalistami. Na pewno nigdy nie zdawali się na przypadek. Może generał el Husseini odnajdzie klucz do tajemnicy, zlecając przegląd samochodów Jasera Arafata.

Jamal Nassiw przeglądał się w lustrze i widział, że wygląda jak nieboszczyk. Cerę miał zielonkawą, oczy podkrążone, a szyja dosłownie „pływała” w za dużym kołnierzyku koszuli.

Od trzech dni właściwie nie jadł.

Kiedy zabrano go do szpitala, z powodu ostrego bólu w klatce piersiowej, był pewien, że umiera. Wiedział, że jest wrażliwy i delikatny, lecz nigdy nie zdarzyło mu się coś takiego: gwałtowny ból, jakby po ciosie pięścią, a potem jakaś olbrzymia ręka ścisnęła jego pierś, nie pozwalając oddychać.

Rozpoznano u niego stan przedzawałowy, spowodowany stresem i zbyt dużą ilością wypalonych papierosów.

Dwanaście godzin spędził na środkach uspokajających, zanim mógł wrócić do domu. Jaser Arafat pytał o jego zdrowie, doradzając, by się nie przemęczał. Potem Nassiw wrócił do biura, jak zombie.

Śledztwo przeciwko komórce Hamasu szybko zostało za mknięte.

Dwóch spośród zatrzymanych mężczyzn zwolniono, pozostali trafili do więzienia, gdzie mieli czekać na ewentualny proces.

Nie była to sprawa stulecia.

Śmierć Mehdiego el Bajuka w czasie przesłuchania nikogo specjalnie nie zdziwiła. Tego rodzaju „wypadki przy pracy” zdarzały się wcale nie tak rzadko, ze względu na szczególne okrucieństwo metod stosowanych przez Prewencyjną Służbę Bezpieczeństwa.

Tego ranka Jamal Nassiw otrzymał list ze swojego banku w Zurychu, z wiadomością, że przyznano mu kredyt na zakup stali…

Izraelczycy dotrzymywali słowa.

Pozostała mu teraz jeszcze jedna, największa obawa: o przyszłość.

Jeśli plan Izraelczyków uda się zrealizować, mogą go niepokoić.

Wbrew zaleceniom lekarzy zapalił papierosa i powiedział sobie, że dni, które mają nadejść, będą mijały bardzo wolno.

Kiedy zamykał oczy, słyszał, jak głosem zmienionym przez ból, Mehdi al Bajuk wyjawia mu swoją tajemnicę.

Dałby wszystko by o tym zapomnieć…Gdyż oprócz Izraelczyków, tylko on znał prawdę. Na szczęście nie wiedzieli o tym.

W przeciwnym razie jego życie byłoby niewiele warte.

Malko oddał receptę Mażidzie el Bajuk i wrócił do Commodore.

Przez cały czas zastanawiał się nad rozwiązaniem swojego problemu.

Tak bardzo chciałby porozmawiać z Jeffem O’Reilly!

Powiedzieć Amerykaninowi, że jego przypuszczenia potwierdziły się w pełni. Lecz musiał z tym poczekać do po wrotu do Tel Awiwu.

Znowu usiadł przed telewizorem i zaczął oglądać CNN.

Wiadomości lokalne zawsze były tak samo złe: żołnierz Tsahal został zabity na blokadzie, zastrzelono dwóch osadników, sześciu chebabi zginęło, kiedy rzucali kamieniami. Samochód — pułapka wyładowany materiałami wybuchowymi, został w porę unieszkodliwiony w Mea Szearim, dzielnicy ortodoksyjnych żydów w Jerozolimie.

Poza tym zawsze te same szykany wobec Palestyńczyków, retorsje ekonomiczne i strzelanie do przechodniów.

To była walka nienawiści ze strachem.

Jedno żywiło się drugim.

Dzień po dniu Izraelczycy odkrywali, że Ariel Szaron nie sprawi cudu…

Że Izrael nie jest szczelnie oddzielony od świata, a wróg znajduje się w obrębie murów. Można oczywiście zbombardować Betlejem albo Hebron, obrócić w pył domy przywódców palestyńskich, zabić kilku przedstawicieli władz Autonomii. A potem?

Jak Feniks, przeciwnicy Izraela odrodzą się z własnych popiołów, jeszcze gorsi. Młodzi ludzie uzbrojeni w kamienie ustąpią miejsca komandosom wyposażonym w karabiny z lunetami, moździerze i ładunki wybuchowe.

Ludzi w Izraelu ogarnie paranoja, zaczną żyć w zwolnionym tempie.

Nie słuchano już nawet pełnych nienawiści krzyków skrajnej prawicy izraelskiej, nawołującej do bombardowania Damaszku albo Kairu.

Ludzie intuicyjnie czuli, że nie tędy droga.

Problem polegał na tym, że wszyscy byli, chcąc nie chcąc, szczelnie zamknięci w pułapce, w miejscu coraz bardziej spływającym krwią, coraz bardziej odbierającym nadzieję.

Malko wyłączył telewizor.

Miał dosyć tych koszmarów.

Za powiadał się kolejny, bezczynny dzień.

Nie wiedząc, czym go wypełnić, zadzwonił na komórkę do Kyley Cam.

Dziennikarka była jego jedynym wytchnieniem w Gazie.

Intelektualnym i seksualnym…

Ich wzajemne stosunki, trwające już od wielu dni, nie były obciążone żadnym uczuciem ani zobowiązaniami.

Widywali się wtedy, kiedy mieli na to ochotę i kochali się bez za powiedzi.

W tej dziedzinie Kyley zdawała się doceniać „postępy”, które robiła dzięki Malko i uczyła się szybko.

Kiedy wróci na swój odległy kontynent, the land down under, mogłaby na wracać innych.

— Yes? — odpowiedziała Australijka.

— To ja — powiedział Malko — i jaki jest plan dnia na dzisiaj?

Kyley Cam westchnęła zniechęcająco.

— Zawsze taki sam! Jestem z Arafatem!

Dzisiaj wybiera się na posiedzenie rządu i za godzinę wygłosi przemówienie w obecności premiera Abu Ahra.

Spotkanie odbędzie się w ośrodku kultury przy Garne Abdel Nasser Street.

Chce się pan przejechać?

Malko zawahał się ledwie przez chwilę, zanim się zgodził.

Mimo wszystko było to ciekawsze, niż przesiadywanie w Commodore, którego grobowa cisza przypominała zamek w Marienbadzie.

— Tak — powiedział. — Znajdę panią w al Deira.

— Wobec tego, niech się pan pospieszy!

— zażądała. — Stan już tam jest ze swoim sprzętem.

Ich związek uszczęśliwiał przynajmniej jedną osobę: homoseksualnego kamerzystę Kyley, który mógł się wymykać z łatwością, w przekonaniu, że nie musi dotrzymywać towarzystwa dziennikarce.

W Jerozolimie było południe.

Lodowaty wiatr wiał z północy, od strony Jeziora Tyberiadzkiego, chłoszcząc łyse wzgórza, które otaczały Święte Miasto.

Przez chwilę Szlomo Zamir, który był raczej ateistą, zastanawiał się, w jaki sposób hipote tyczny Bóg, obdarzony wszelkimi przymiotami, a więc również inteligencją, mógł wybrać miejsce tak bardzo pozbawione uroku na swoją kwaterę główną! Stracił prawie dwie godziny, by przyjechać tu z Tel Awiwu, a teraz poruszał się krok za krokiem w korku, który tarasował zwykle wjazd do Jerozolimy. Tuż przed nim, na czerwonym świetle, czarno ubrani ortodoksyjni żydzi o melancholijnych spojrzeniach, żebrali agresywnie, potrząsając przed nosami kierowców swoimi miseczkami, by przekonać ich do wsparcia budowy jesziwy.

Szkoły talmudyczne wyrastały jak grzyby po deszczu wokół dzielnicy Mea Szarim, która rozrastała się w mgnieniu oka. Wkrótce ortodoksyjni żydzi, którzy już teraz stanowili 29% mieszkańców miasta, będą w większości…

A wtedy, witajcie kłopoty!

Już teraz barykadowali w szabat ulice swojej dzielnicy, żeby zatrzymać ruch i obrzucali kamieniami zuchwalców, którzy pomimo wszystko próbowali przejechać. Największą niechęć do tych ludzi Szlomo czuł za to, że odmawiali z przyczyn religijnych wszelkiego rodzaju służby wojskowej.

Był wściekły, widząc młodych poborowych, którzy narażali w osiedlach życie za wszystkich tych ludzi, którzy rościli sobie prawo do prowadzenia rozmów z samym Bogiem, lecz nie potrafili wziąć na siebie żadnej odpowie dzialności…

Szlomo był patriotą, brał udział w dwóch wojnach i nigdy nie wykręcał się od swoich obowiązków. Uważał za rzecz naturalną, że trzeba walczyć za swój kraj wszelkimi dostępnymi sposobami i nigdy nie odmówiłby wykonania rozkazu. Bezinteresownie poświęcił swojemu zawodowi całą energię i wolny czas. Jeśli nie mógł z nikim rozmawiać o swoich zajęciach, chronił się w domu przed telewizorem i oglądał filmy przywiezione z zagranicy. Patrzył na żebraka, mówiąc sobie, że gdyby to tylko od nie go zależało, wysłałby wszystkich mężczyzn w czerni z Mea Szearim do rozminowywania. A Bóg rozpoznałby swoich!

Wyskoczył ze swojego samochodu i wspiął się po zewnętrznych schodach, wchodząc prosto do sali konferencyjnej, gdzie został wezwany.

Po samym wyrazie uśmiechniętych twarzy czterech czekających na niego mężczyzn Szlomo poznał co się dzieje, zanim jeszcze zdążyli otworzyć usta. Sam premier poprosił go uprzejmie, by usiadł, a następnie zwrócił się do niego rozradowanym tonem:

— Szlomo Zamir, teraz się przekonamy, czy jest pan zawsze tak samo dobry.

Szlomo poczuł, jak rośnie z dumy.

Polityka nie była jego specjalnością.

Lecz teraz polityk polega na nim.

— Nie zawiedzie się pan!

— zapewnił swoim ospałym głosem.

Grupka dziennikarzy wyczekujących przed ośrodkiem kultury, gdzie Jaser Arafat wygłaszał swoje przemówienie, składała się z niewielu osób: dwóch miejscowych fotografów, pracujących dla agencji, Kyley Cam i Malko.

Poza tym, należał do niej oczywiście smutny kamerzysta, blady jak całun, który wyglądał, jakby oprócz kamery nosił na swoich barkach cały smutek świata. Jednak zaczął się powoli oswajać z Malko: opowiadał, jak bardzo brakuje mu Australii i jej wielkich, otwartych przestrzeni i że nie lubi ani Żydów, ani Arabów, w zasadzie nie znanych w jego południowej ojczyźnie.

Usłyszeli gwar i entuzjastyczne okrzyki.

Jaser Arafat wychodził.

Szef protokołu, zaabsorbowany tym, co się dzieje, uśmiechnął się porozumiewawczo do Australijki.

Była stałym elementem wyposażenia.

Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie: Jaser Arafat opuścił budynek, jak zwykle chroniony przez kordon swoich ludzi, a wówczas jeden z jego wielkich mercedesów 600 wyjechał z parkingu, by go zabrać sprzed wejścia do budynku. Przez kilka chwil, zanim Arafat skrył się w głębi samochodu, otoczonego przez żołnierzy, widać było słynną kefię.

Kiedy żołnierze na moment się rozstąpili, Kyley Cam, stojąca obok Malko, nagle drgnęła. Zanurzyła rękę w kieszeni swojej kanadyjki i wyjęła z niej komórkę, potem zablokowała ją i schowała z powrotem.

— Dziwne — powiedziała do Malko — wydawało mi się, że dzwoni…

Jej kamerzysta filmował skrupulatnie mercedesa z numerem rejestracyjnym 0004, oddalającego się w towarzystwie karetki pogotowia i samochodów ochrony. Przez moment Malko miał wrażenie, że znalazł ostatni fragment układanki.

Загрузка...