Londyński sezon towarzyski, z całym swoim rytuałem proszonych kolacji, balów, przyjęć i herbatek, rozpoczął się w marcu. Organizowano spotkania towarzyskie dla wszystkich warstw społecznych, począwszy od nieznośnie nudnych spotkań arystokratów czystej krwi, na których dobierano odpowiednich mężów do odpowiednich żon, żeby zapewnić ciągłość znakomitych rodów. Jednak każdy, kto miał trochę zdrowego rozsądku, starał się omijać spotkania arystokracji, ponieważ rozmowy tam były powolne i monotonne i łatwo było utknąć na cały wieczór w towarzystwie nadętych półgłówków.
Bardziej poszukiwane były zaproszenia na przyjęcia dla klasy, którą można by nazwać wyższą klasą średnią. Bywali na nich ludzie niezbyt wysoko urodzeni, ale zamożni i szanowani. Do tej grupy należeli niektórzy politycy, bogaci właściciele ziemscy, ludzie interesu, lekarze, dziennikarze, artyści, a nawet kilku bogatszych kupców.
Amandę, odkąd zamieszkała w Londynie, często zapraszano na kolacje i tańce, koncerty i przedstawienia teatralne. Ostatnio jednak odrzucała wszystkie zaproszenia.
W przeszłości dobrze się bawiła na takich spotkaniach towarzyskich, teraz jednak czuła niechęć do pokazywania się wśród znajomych. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, co to znaczy mieć ciężar na sercu. Ostatni raz widziała Jacka ponad miesiąc temu i czasami jej się wydawało, że jej serce zmieniło się w ołów i boleśnie rozsadza żebra. Czasami nawet oddychanie było ciężkim wysiłkiem. Pogardzała sobą za to, że tak tęskni za mężczyzną, nienawidziła takich bezsensownie melodramatycznych sytuacji, a jednak nie potrafiła tego zmienić. Czas na pewno złagodzi ból, ale perspektywa najbliższych miesięcy i lat bez Jacka napełniała ją przygnębieniem.
Oscar Fretwell, który pewnego dnia przyszedł zabrać poprawiony fragment powieści Amandy, okazał się kopalnią wiadomości na temat swojego pracodawcy. Jack całkowicie oddał się pracy i z jeszcze większym zapałem wspinał się na wyżyny sukcesu. Nabył znaną gazetę zatytułowaną „London Daily Review", która wychodziła w niebotycznym nakładzie stu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Otworzył też dwie nowe księgarnie i kupił jeszcze jedno czasopismo. Krążyły plotki, że ma więcej gotówki niż ktokolwiek inny w Anglii i że roczny obrót w jego firmie sięga miliona funtów.
– On jest jak kometa – stwierdził Fretwell, machinalnie poprawiając okulary na nosie. – Pędzi szybciej niż wszyscy wokół. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałem go jedzącego w spokoju posiłek. I jestem pewien, że prawie w ogóle nie śpi. Przesiaduje w biurze długo po tym, jak wyjdą pracownicy, a zjawia się pierwszy.
– Co go tak gna? – zapytała Amanda. – Przecież tyle osiągnął, że mógłby trochę zwolnić, rozluźnić się, nacieszyć się życiem.
– Można by tak pomyśleć – ponuro odrzekł Fretwell – ale on chyba chce się przedwcześnie wpędzić do grobu.
Amanda mimo woli zastanowiła się, czy Jack za nią tęskni. Może starał się wynajdować sobie tyle zajęć, żeby nie mieć czasu na rozmyślania o ich zerwanym romansie?
– Panie Fretwell – zapytała z wymuszonym uśmiechem. – Czy on ostatnio o mnie wspominał? To znaczy… czy chciał mi przekazać jakąś wiadomość?
Gość zachował wystudiowanie obojętny wyraz twarzy. Nie sposób się było domyślić, czy Jack mówił mu coś na temat tego romansu lub czy odsłaniał przed nim swoje prawdziwe uczucia.
– Wydaje się całkiem zadowolony z wyników sprzedaży pierwszego odcinka Historii damy - odrzekł Fretwell trochę zbyt wesołym głosem.
– Ach, tak. Dziękuję. – Amanda pokryła sztucznym uśmiechem rozczarowanie i tęsknotę.
Zrozumiała, że Devlin chce, żeby ich romans całkowicie i nieodwracalnie odszedł w przeszłość, i wiedziała, że musi zrobić to samo. Znów zaczęła przyjmować zaproszenia, zmuszała się do śmiechu i beztroskich rozmów ze znajomymi. Prawda jednak wyglądała tak, że nic nie mogło rozproszyć jej samotności. Ciągle nasłuchiwała, czy ktoś choćby przelotnie nie wspomina o Jacku Devlinie. Wiedziała, że któregoś dnia nieuchronnie spotkają się na jakimś przyjęciu. Napawało ją to strachem, a jednocześnie już nie mogła doczekać się tej chwili.
Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu Amanda dostała zaproszenie na wydawany pod koniec marca bal u Stephensonów, których prawie wcale nie znała. Przypominała sobie jak przez mgłę, że w ubiegłym roku poznała starszych państwa Stephensonów. Przedstawiono ich sobie na przyjęciu u jej prawnika, Thaddeusa Talbota.
Rodzina ta posiadała kilka kopalni diamentów w Afryce Południowej, dzięki czemu znana była nie tylko z szacownego nazwiska, ale i wielkiego bogactwa.
Kierowana ciekawością, Amanda postanowiła udać się na bal. Włożyła swoją najpiękniejszą balową suknię, uszytą z bladoróżowego jedwabiu, odsłaniającą ramiona i ozdobioną wielkim kołnierzem z białego, marszczonego tiulu. Obszerna spódnica szeleściła i szumiała przy każdym ruchu, od czasu do czasu na mgnienie oka odsłaniając koronkowe pantofelki do lanca, zawiązane w kostce różowymi wstążkami. Włosy upięła w luźny węzeł na czubku głowy, z którego wymykały się kręcone kosmyki, opadając swobodnie na kark i policzki.
Stephenson Hall był klasycznym angielskim domostwem z czerwonej cegły, ozdobionym wielkimi białymi kolumnami w stylu korynckim, górującymi nad dużym dziedzińcem, brukowanym kamieniami. Na suficie sali balowej wymalowano realistyczne przedstawienia czterech pór roku oraz misterne motywy kwiatowo-roślinne, pasujące do wzorów na wypolerowanym do połysku parkiecie. Setki gości krążyły pod roztaczającymi rzęsiste światło żyrandolami, chyba największymi, jakie Amanda w życiu widziała.
Kiedy tylko się zjawiła, powitał ją najstarszy syn Stephensonów, Kerwin, korpulentny trzydziestolatek, który na tę okazję wystroił się w zadziwiający sposób. We włosach miał połyskujące brylantowe spinki, brylantowe sprzączki przy butach, brylantowe guziki surduta i pierścienie z brylantami na każdym palcu. Widok mężczyzny, który każdą część swojego ciała zdołał ozdobić klejnotami, był tak niezwykły, że Amanda wprost oniemiała. Młody Stephenson dumnie przesunął dłonią po błyszczącym surducie i uśmiechnął się do niej.
– Niezwykłe, prawda? – zapytał. – Widzę, że jest pani olśniona moim błyskotliwym strojem.
– O, tak. Jestem wprost oślepiona – odparła z ironią.
Kerwin uznał jej uwagę za komplement. Przysunął się bliżej i szepnął konspiracyjnie:
– Pomyśl tylko, moja droga… jakże szczęśliwa będzie kobieta, która kiedyś mnie poślubi i będzie mogła przystroić się w podobny sposób.
Amanda uśmiechnęła się blado. Zdała sobie sprawę, że kierują się ku niej zazdrosne spojrzenia zacnych matron i ich córek, które przybyły tu w celu matrymonialnym. Żałowała, że nie może jakoś dać im do zrozumienia, że w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana tym żałosnym fircykiem.
Niestety, Stephenson nie odstępował jej na krok przez całą resztę wieczoru. Wymyślił sobie, że powierzy Amandzie zaszczytny obowiązek spisania historii swojego życia.
– Będę musiał się wyrzec tak cennej dla mnie prywatności – stwierdził w zadumie, zaciskając pulchną, upierścienioną dłoń na ramieniu Amandy. – Nie mogę jednak odmówić szerokiej publiczności dostępu do historii, która tak bardzo wszystkich interesuje. A tylko pani, moja droga panno Briars, posiada zdolność uchwycenia najważniejszych cech głównego bohatera tej historii, czyli mnie. Jestem pewien, że pisanie o mnie sprawi pani radość. Właściwie nie będzie to praca, tylko przyjemność.
Do Amandy w końcu dotarło, że to był powód, dla którego została zaproszona na bal – rodzina najwidoczniej doszła do wniosku, że należy uszczęśliwić ją zaszczytem napisania biografii pompatycznego synalka i spadkobiercy rodu.
– To bardzo miło z pana strony – burknęła. Rozglądała się wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyjścia z tej niedorzecznej sytuacji. Nie wiedziała, czy wybuchnąć śmiechem, czy może raczej gniewem. – Muszę jednak wyznać, że biografie to nie jest rodzaj pisarstwa, w którym czuję się najlepiej…
– Znajdźmy jakiś ustronny kąt – przerwał jej Kerwin. – Posiedzimy tam do końca przyjęcia, a ja opowiem pani całą historię swojego życia.
Perspektywa takiego spędzenia reszty wieczoru zmroziła krew w żyłach Amandy.
– Panie Stephenson, nie mogę pozbawiać innych kobiet szansy na pańskie urocze towarzystwo…
– Och, będą się musiały jakoś pocieszyć – odrzekł, wzdychając współczująco. – W końcu jestem tylko jeden i dzisiejszego wieczoru należę do pani. Proszę za mną.
Kiedy praktycznie ciągnął ją w stronę małej, obitej aksamitem sofy w rogu salonu, spostrzegła smagłą twarz Jacka Devlina. Na jego widok serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Nie wiedziała, że Jack będzie na balu… Z trudem się powstrzymywała, żeby otwarcie się na niego nie gapić.
Jack prezentował się wspaniale w czarnym, wieczorowym stroju, z włosami gładko zaczesanymi do tyłu. Stał w grupie mężczyzn i obserwował ją znad szklaneczki brandy, a jego mina wyrażała pełną ironii satysfakcję. Widząc, w jakich znalazła się tarapatach, błysnął w uśmiechu zębami.
Tęsknota Amandy natychmiast zmieniła się w płomienny gniew. Co za łobuz, pomyślała i spojrzała na niego gniewnie, dając się ciągnąć korpulentnemu dziedzicowi fortuny na pobliską sofę. Nie powinno jej dziwić, że widok kłopotliwej sytuacji, w której się znalazła, sprawia Jackowi przyjemność.
W milczeniu kipiała gniewem przez następne dwie godziny, podczas których Stephenson rozprawiał napuszenie o swoich początkach, osiągnięciach i poglądach. Miała ochotę krzyczeć z bezsilnej wściekłości, ale mogła tylko sączyć poncz i patrzeć, jak inni goście radośnie tańczą, śmieją się i rozmawiają. Ona tymczasem utknęła na sofie w towarzystwie nadętego gaduły.
Co gorsza, za każdym razem, gdy ktoś się do nich zbliżał i już się cieszyła, że nadchodzi wybawienie, Stephenson odpędzał śmiałka ruchem dłoni i ciągnął swój nieprzerwany monolog. Już rozważała, czy nie symulować jakiejś choroby lub omdlenia, żeby się go pozbyć, kiedy nadeszła pomoc i to z najmniej spodziewanej strony.
Stanął przed nimi Jack i z kamiennym wyrazem twarzy, ignorując zniecierpliwione gesty Stephensona, zagadnął:
– Panno Briars, czy dobrze się pani bawi?
Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ wyręczył ją jej dręczyciel.
– Devlin, ma pan zaszczyt być pierwszym, który usłyszy wspaniałą wiadomość – zaskrzeczał.
Devlin uniósł pytająco brew i spojrzał na Amandę.
– A cóż to za wspaniała wiadomość?
– Udało mi się namówić pannę Briars, żeby napisała moją biografię.
– Doprawdy? – Jack posłał Amandzie lekko kpiące spojrzenie. – Może pani zapomniała, panno Briars, ale jest pani związana umową z moim wydawnictwem. Mimo pani entuzjazmu dla projektu pana Stephensona, będzie pani musiała na jakiś czas wstrzymać się z rozpoczęciem pracy nad tym dziełem
– Skoro pan tak twierdzi – bąknęła Amanda, czując jednocześnie irytację i wdzięczność. Wzrokiem przesłała mu wiadomość bez słów, że zemści się na nim srogo, jeśli natychmiast nie wybawi jej z tej sytuacji.
Devlin skłonił się i wyciągnął dłoń w rękawiczce.
– Omówimy tę kwestię bardziej szczegółowo? Może podczas walca?
Amandy nie trzeba było dłużej namawiać. Poderwała się mi równe nogi z sofy, która przez ostatnie godziny zmieniła siadła niej w salę tortur, i bez namysłu chwyciła Devlina za rękę.
– Oczywiście, jeśli pan nalega.
– Ależ nalegam, jak najbardziej – zapewnił.
– A moja biografia? – zaprotestował Stephenson. – Jeszcze nie zakończyłem opowieści o studiach w Oxfordzie… – Prychnął z pogardą, kiedy Jack poprowadził Amandę do sali balowej, gdzie w tańcu wirowały niezliczone pary. W powietrzu rozbrzmiewały dźwięki porywającego walca, ale gniewu Amandy nie zdoła ułagodzić nawet ta radosna melodia.
– Nie podziękujesz mi? – zapytał Jack. Ujął jej dłoń, a drugą ręką otoczył ją w talii.
– Za co mam ci dziękować? – odrzekła z przekąsem. Po długich godzinach siedzenia na sofie ścierpły jej nogi i taneczne kroki sprawiały jej ból, ale nic nie było w stanie zagłuszyć radości z ucieczki z sali tortur.
– Za to, że wyzwoliłem cię od towarzystwa Stephensona.
– Czekałeś z tym aż dwie godziny – stwierdziła gderliwie. -Nie usłyszysz ode mnie słów podziękowania.
– Skąd miałem wiedzieć, że towarzystwo Stephensona ci nie odpowiada? – zapytał z miną niewiniątka. – Wiele kobiet chętnie by cię zastąpiło.
– Nie miałabym nic przeciwko temu. Pozwoliłeś, żeby dręczył mnie najbardziej pretensjonalny i nadęty bubek, z jakim się w życiu zetknęłam.
– Jest ogólnie szanowany, wykształcony, wolnego stanu i bogaty. Czegóż jeszcze możesz wymagać od mężczyzny?
– Wcale nie jest wykształcony – zaprotestowała Amanda z naciskiem. – A nawet jeśli jest, to jego wiedza ogranicza się do jednego przedmiotu – jego samego.
– Bardzo dużo wie o drogich kamieniach – zauważył spokojnie Jack.
Amanda miała chęć go uderzyć właśnie tam, na samym środku sali balowej, pośród tańczących par. Widząc jej minę, Devlin roześmiał się i starał się wyglądać na skruszonego.
– Przepraszam. Naprawdę mi przykro. Wynagrodzę ci to. Powiedz mi, kogo byś dzisiaj chciała poznać, a ja natychmiast się tym zajmę. Przedstawię cię, komu sobie tylko zażyczysz.
– Nie trudź się – odrzekła zagniewana. – Długotrwałe przebywanie w towarzystwie pana Stephensona popsuło mi humor. Nadaję się jedynie na towarzystwo dla kogoś takiego jak ty.
Jego oczy rozbłysły od tłumionego śmiechu.
– W takim razie tańcz ze mną.
Z gracją porwał ją do walca. Tańczył tak dobrze, że nawet nie przeszkadzała jej znaczna różnica wzrostu. Na nowo uderzyło ją, jaki jest wysoki i dobrze zbudowany, choć teraz jego potężne mięśnie kryły się pod wytwornym wieczorowym strojem.
Prowadził ją zdecydowanie, nie dopuszczając do tego, żeby przypadkiem zmyliła krok. Z wyczuciem opierał rękę na jej plecach, na tyle silnie, żeby ją podtrzymywać w tańcu i sygnalizować zmianę kroków.
Zapach nakrochmalonego płótna mieszał się z wonią jego skóry, słonawą i czystą, wzbogaconą o nutę wody kolońskiej. Jack pachniał o wiele ładniej niż inni znani jej mężczyźni Marzyła o tym, żeby schwytać ten zapach do butelki i skropić nim jakiegoś innego mężczyznę.
Wokół nich unosiły się dźwięki żwawej muzyki. Amanda poczuła, że rozluźnia się w mocnych objęciach Devlina. W młodości rzadko tańczyła, ponieważ większość znajomych mężczyzn uważała, że tak poważna i stateczna panna na pewno nie przepada za taką rozrywką. Choć nie zdarzało się, żeby przez całe przyjęcie podpierała ścianę, to inne dziewczęta dużo częściej proszono do tańca.
Kiedy wirowali pośród innych par, Amanda zauważyła subtelne zmiany na twarzy Jacka. W tygodniach, które minęły od ich rozstania, stracił trochę animuszu i wojowniczości. Wydawał się starszy, w kącikach ust pojawiły się nowe bruzdy i utrwaliły się dwie poziome zmarszczki między brwiami Stracił na wadze, więc jego kości policzkowe i zarys szczęki stały się bardziej wydatne. Na dodatek pod oczami pojawiły się cienie, świadczące o braku snu.
– Wyglądasz na zmęczonego – stwierdziła bez ogródek. Powinieneś więcej spać.
– Usycham z tęsknoty za tobą – powiedział tak lekkim i kpiącym tonem, że sugerował coś wręcz przeciwnego. – Czy to chciałaś usłyszeć?
Zesztywniała urażona.
– Puść mnie. Rozwiązała mi się wstążka przy pantofelku.
– Jeszcze nie teraz. – Jego dłoń nadal spoczywała na jej plecach. – Najpierw podzielę się z tobą dobrymi wiadomościami. Pierwszy odcinek Historii damy sprzedał się do ostatniego egzemplarza. Na drugi odcinek mamy tak wiele zamówień, że w tym miesiącu nakazałem podwoić nakład.
– O, to rzeczywiście dobra wiadomość. – Bardziej by ją ta nowina ucieszyła, gdyby nie istniejące między nimi napięcie. – Jack, mój pantofelek…
– Do diabła! – zaklął pod nosem, przerwał taniec w pół obrotu i sprowadził ją z parkietu.
Amanda wsparła się na jego ramieniu, a on poprowadził ją do pozłacanego fotelika, stojącego pod ścianą salonu. Przeklinała w duchu pantofelek i delikatne wstążki, którymi był przymocowany w kostce. Węzeł rozluźnił się tak bardzo, że pantofelek niemal zsunął się z jej stopy.
– Usiądź – polecił krótko Jack. Sam ukląkł obok niej i sięgnął do jej kostki.
– Przestań – warknęła, świadoma tego, że przyciągają rozbawione i zaciekawione spojrzenia.
Wiele osób nawet chichotało, ukrywając usta za wachlarzami lub dłońmi, patrząc, jak układna panna Amanda Briars daje się uwodzić osławionemu podrywaczowi, Jackowi Devlinowi.
Ludzie patrzą – powiedziała łagodniejszym tonem, kiedy zdjął pantofelek z jej stopy.
– Nie strasz piórek. Już widziałem rozwiązane wstążki od pantofelków. Niektóre kobiety celowo rozluźniają węzły, żeby zyskać pretekst do pokazania swoim partnerom zgrabnej kostki.
– Jeśli sugerujesz, że posunęłabym się do takiego głupiego wybiegu, żeby… żeby… Jesteś jeszcze bardziej zarozumiały, niż przypuszczałam! – Zaczerwieniła się z zażenowania i zgromiła go wzrokiem. On tymczasem zerknął na delikatny pantofelek i uśmiechnął się.
– Panno Briars – wymamrotał pod nosem. – Co za frywolne buciki…
Pantofelki do tańca kupiła pod wpływem impulsu. W przeciwieństwie do innych jej butów, nie były ani praktyczne, ani wytrzymałe. Miały cieniutką podeszwę, niski obcasik i uszyte były z koronki, połączonej jedwabnymi wstążkami. Noski były ozdobione drobnymi, haftowanymi kwiatkami. Jedna z delikatnych wstążek, zawiązywanych w kostce, pękła na dwie części. Jack zręcznie związał dwa postrzępione końce.
Zachowując stosownie obojętną minę, wsunął pantofelek na jej stopę i zawiązał wstążkę wokół kostki. Zdradziły go błyski rozbawienia w oczach i Amanda zrozumiała, że bawi go jej bezradność i uwaga innych gości, jaką na siebie ściągają. Pochyliła głowę i wbiła wzrok w dłonie, splecione kurczowo na kolanach.
Devlin postarał się nie odsłaniać jej kostki, kiedy wsuwał jej pantofelek. Żeby ułatwić sobie zadanie, przytrzymał jej stopę. obejmując jej piętę. Amanda nigdy nie lubiła swoich nóg, były zbyt krępe i krótkie. Nikt nie pisał ód do kobiet o masywnie zbudowanych kostkach, tylko do tych, które miały kostki szczupłe i delikatne. Jednak jej kostki, choć mało romantyczne z wyglądu, były niezwykle wrażliwe na dotyk, więc kiedy zacisnęły się na nich palce Jacka, poczuła przyjemny dreszczyk. Ciepło dłoni Jacka przeniknęło przez jedwabną pończoszkę i zdawało się parzyć skórę.
Dotknął jej przelotnie, ale odczuła ten dotyk na samym dnie duszy. Ku jej zmieszaniu natychmiast obudziło się w niej pożądanie, w ustach jej zaschło i jakaś przyjemna fala ogarnęła całe ciało. Nagle przestała zważać na to, że znajdują się w zatłoczonym salonie. Miała ochotę opaść w jego ramionach na wypolerowany parkiet, przycisnąć usta do jego ciepłej skóry, poczuć w intymnych miejscach dobrze znany ucisk. Od tych prymitywnych, pożądliwych myśli aż zakręciło jej się w głowie.
Jack wypuścił jej stopę i wstał.
– Amando – powiedział cicho. Choć miała spuszczoną głowę, czuła na sobie jego wzrok.
Nie mogła na niego spojrzeć, słowa ledwo przechodziły jej przez ściśnięte gardło.
– Proszę, zostaw mnie – wydusiła w końcu. – Proszę.
O dziwo, chyba zrozumiał, na czym polega jej problem, ponieważ skłonił się uprzejmie i, posłuszny jej prośbie, odszedł.
Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, żeby uspokoić myśli. Czas spędzony z dala od Jacka wcale nie stłumił jej pożądania… Nadal za nim tęskniła, a samotność doprowadzała ją niemal do rozpaczy. Jak ona zniesie te rzadkie spotkania z Jackiem? Czy będzie tak cierpiała do końca życia? A jeśli lak, to jak sobie z tym poradzi?
– Panno Briars?
Niski głos zabrzmiał w jej uszach niezwykle przyjemnie. Podniosła niespokojny wzrok i zobaczyła znajomą twarz. Zbliżył się do niej wysoki mężczyzna o ciemnych, przetykanych siwizną włosach. Jego niezbyt urodziwą, brodatą twarz rozjaśniał uśmiech. Brązowe oczy zabłysły wesoło na widok jej wahania.
– Domyślam się, że pani mnie nie pamięta – powiedział skromnie. – Spotkaliśmy się na świątecznym przyjęciu u pana Devlina. Nazywam się…
– Ależ oczywiście, że pana pamiętam – odrzekła z uśmiechem. Z ulgą stwierdziła, że zapamiętała jego nazwisko. Był to znany autor wierszy dla dzieci, z którym tak dobrze jej się rozmawiało na tamtym przyjęciu. – Miło pana znowu widzieć, Wujku Hartley. Nie miałam pojęcia, że pan tu jest.
Hartley roześmiał się, słysząc, że używa jego literackiego pseudonimu.
– Nie rozumiem, dlaczego najbardziej urocza z kobiet na tym balu siedzi samotnie pod ścianą. Proszę wyświadczyć mi łaskę i zatańczyć ze mną kadryla.
Z żalem potrząsnęła głową.
– Obawiam się, że wstążki moich pantofelków nie zniosłyby tego. Będę zadowolona, jeśli do końca wieczoru całkiem się nie rozpadną.
Hartley spojrzał na nią wzrokiem mężczyzny, który nie jest pewien, czy nie zostaje odprawiony z kwitkiem. Amanda rozwiała jego wątpliwości, uśmiechając się promiennie.
– Wydaje mi się jednak, że moje pantofelki przetrwają wyprawę do bufetu. Czy będzie pan tak miły i zechce mi towarzyszyć?
– Z ogromną przyjemnością – odrzekł szczerze i z galanteria podał jej ramię. – Miałem nadzieję, że jeszcze panią spotkam, po tym jak rozmawialiśmy na przyjęciu u pana Devlina oznajmił, prowadząc ją wolno do pokoju, w którym rozstawiono stoły z jedzeniem. – Zauważyłem z żalem, że ostatnio nabywa pani w towarzystwie zbyt często.
Amanda zerknęła na niego czujnie, zastanawiając się, czy dotarły do niego jakieś plotki o jej romansie z Jackiem. Jednak Hartley jak zwykle miał miłą i uprzejmą minę, bez najmniejszego śladu oskarżycielskiego grymasu czy insynuacji.
– Byłam zajęta pracą – wyjaśniła szybko, starając się stłumić niespodziewane ukłucie wstydu. Po raz pierwszy doświadczyła tego uczucia.
– Oczywiście, kobieta z pani wspaniałym talentem… Stworzenie takich niezapomnianych powieści wymaga czasu. Podprowadził ją do stołu z przekąskami i dał znak lokajowi, żeby napełnił dla niej talerz.
– A pan? – zapytała Amanda. – Napisał pan ostatnio jakieś nowe wiersze dla dzieci?
– Niestety, nie – odrzekł wesoło. – Większość czasu spędzałem w towarzystwie siostry i jej wesołej gromadki. Siostra ma pięć córek i dwóch synów, a każde z nich jest żywe i psotne niczym małe lisiątko.
– Lubi pan dzieci? – zapytała Amanda, chociaż już znała odpowiedź.
– O, bardzo. Dzieci przypominają człowiekowi, jaki jest prawdziwy sens życia.
– A jaki jest?
– Oczywiście kochać i być kochanym, cóż by innego?
To proste, szczere stwierdzenie zdumiało ją. Uśmiechnęła się z zastanowieniem. Rzadko można było spotkać mężczyznę, który nie bał się posądzenia o sentymentalizm.
Brązowe oczy Hartley a spoglądały otwarcie i ciepło, usta uśmiechały się smutno, kiedy mówił dalej:
– Moja nieżyjąca już żona i ja nie mogliśmy mieć dzieci, ku naszemu wspólnemu rozczarowaniu. Dom bez dzieci jest taki pusty.
Stanęli w kolejce do stołu z napojami, a Amanda nadal się uśmiechała. Hartley zrobił na niej dobre wrażenie, był miły i inteligentny, może nie uderzająco przystojny, ale całkiem atrakcyjny. W jego szerokiej twarzy o regularnych rysach, dużym nosie i brązowych oczach było coś, co chwytało za serce. Na taką twarz można by spoglądać codziennie i nigdy się nią nie znudzić. Przedtem była zbyt olśniona urodą Jacka, żeby zwrócić uwagę na Hartleya. Przyrzekła sobie w duchu, że już nigdy nie popełni tego błędu.
– Pozwoli pani, żebym któregoś dnia ją odwiedził? – zaproponował Hartley. – Z przyjemnością zabrałbym panią na przejażdżkę powozem, kiedy tylko pogoda się poprawi.
Charles Hartley nie był baśniowym bohaterem ani postacią z powieści, tylko cichym, spokojnym dżentelmenem o tych samych zainteresowaniach co Amanda. Jego widok nie ścinał jej z nóg, ale wiedziała, że ten mężczyzna pomoże jej mocno lać na ziemi. Nie wzbudzał w niej wielkich emocji, jednak Amanda przeżyła ich tyle podczas krótkiego romansu z Jackiem, że powinno jej to wystarczyć na całe życie. Teraz chciała kogoś solidnego i stałego, kogo głównym celem będzie zwykłe, przyjemne życie.
– Z przyjemnością wybiorę się z panem na przejażdżkę – powiedziała.
Ku swojej uldze wkrótce odkryła, że w towarzystwie opiekuńczego Charlesa Hartleya nie myśli ciągle o Jacku Devlinie.