Tato, miałeś mnie złapać! – zawołał mały chłopczyk i przy-dreptał do wyciągniętego na trawie ojca.
Jack uśmiechnął się leniwie do ciemnowłosego malca. Synek nazywał się Edward, po ojcu Amandy. Nieustannie rozpierała go energia, a słownictwo miał o wiele bogatsze niż przeciętny trzylatek. Mały Edward lubił mówić, co nie było niczym dziwnym, zważywszy na to, kim byli jego rodzice.
– Synu, bawiłem się z tobą w berka prawie godzinę -tłumaczył cierpliwie Jack. – Daj swojemu staruszkowi kilka minut wytchnienia.
– Ale jeszcze nie skończyliśmy!
Jack ze śmiechem chwycił malca, pociągnął go na ziemię i połaskotał.
Amanda uniosła wzrok znad papierów i popatrzyła na nich z radością. Najgorętszą część lata spędzali w odziedziczonym przez Jacka wiejskim majątku. Posiadłość była tak pięknie położona, że zasługiwała na uwiecznienie przez Rubensa. Brakowało tylko amorków i obłoków na niebie.
Za siedemnastowiecznym domem rozciągał się piękny ogród, który tuż przy domu był starannie utrzymany, a dalej przekształcał się w dziki park, pełen bujnej zieleni. W oddali połyskiwał niewielki staw. Rodzina często urządzała sobie pikniki pod majestatycznym starym jaworem, wokół którego rosły hortensje. W stawie, otoczonym soczyście zieloną trawą i kwitnącymi żółtymi irysami, można było dla ochłody moczyć nogi.
Czując miłą sytość po obfitym posiłku, który przyrządziła i zapakowała dla nich kucharka, Amanda starała się skupić na pracy. Od czterech lat była redaktorem naczelnym „Coventry Quarterly Review" i pod jej rządami pismo to stało się jednym z najbardziej poczytnych periodyków w Anglii. Amanda była dumna ze swojego sukcesu, a zwłaszcza z tego, że udało jej się dowieść, iż kobieta na kierowniczym stanowisku może być równie śmiała, mądra i wolnomyślna jak mężczyzna. Kiedy czytelnicy wreszcie się dowiedzieli, że siłą napędową kwartalnika jest kobieta, szum wywołany tym faktem tylko pomógł zwiększyć jego sprzedaż. Jack zgodnie z obietnicą wspierał żonę i bronił jej, ostro zaprzeczając wszelkim sugestiom, jakoby to on, a nie ona, w rzeczywistości o wszystkim decydował.
– Moja żona nie potrzebuje pomocy do wyrażania własnych opinii – ironicznie oznajmił krytykom. – Jest zdolniejsza i bardziej profesjonalna niż wielu znanych mi mężczyzn. – Zachęcał Amandę, żeby cieszyła się świeżo zdobytą popularnością i korzystała z każdego zaproszenia na przyjęcie czy bal. Jej „przenikliwy umysł" i „oryginalne poczucie humoru" budziły zachwyt w najwyższych kręgach literackich i rządowych.
– Wszyscy chcą mnie oglądać jak żyrafę w menażerii -pożaliła się pewnego razu Jackowi po jakimś przyjęciu, na którym każda jej wypowiedź była skrupulatnie analizowana. -Dlaczego niektórym tak trudno uwierzyć, że ktoś, kto nosi suknię, może samodzielnie myśleć?
– Nikt nie lubi, kiedy kobieta jest zbyt mądra – odparł Jack i uśmiechnął się, widząc jej irytację. – My, mężczyźni, chcemy utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję.
– A dlaczego ty nie czujesz się zagrożony kobiecą inteligencją? – zapytała, marszcząc czoło.
– Bo wiem, jak cię utrzymać tam, gdzie twoje miejsce -odparł z szerokim uśmiechem i musiał szybko się cofnąć, kiedy rzuciła się na niego, żeby go ukarać za to bezczelne stwierdzenie.
Uśmiechając się do swych wspomnień, Amanda słuchała, jak Jack opowiada synowi bajkę o smokach, tęczy i magicznych zaklęciach. Znużony malec w końcu zasnął na ojcowskich kolanach, a Jack ostrożnie ułożył go na rozłożonym na trawie kocu.
Amanda udawała, że nie zauważa męża, kiedy usiadł obok niej.
– Odłóż to – polecił i ukrył twarz w jej rozpuszczonych włosach.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
– Mam wymagającego pracodawcę, który strasznie gdera, kiedy się spóźniam z nowym wydaniem.
– Wiesz, jak przerwać jego gderanie.
– Nie mam na to teraz czasu – oznajmiła rzeczowo. -Proszę cię, pozwól mi pracować w spokoju. – Nie zaprotestowała jednak, kiedy otoczył ją ramieniem. Pocałował ją w szyję, przyprawiając ją o słodki dreszczyk.
– Wiesz, jak bardzo cię pragnę? – Położył rękę na brzuchu żony, gdzie delikatnie poruszało się w niej ich drugie dziecko. Potem powiódł dłonią w dół i wsunął ją pod suknię. Papiery wysunęły się z rąk Amandy i spadły na trawę.
– Jack – szepnęła zdyszanym głosem i przysunęła się do niego. – Nie przy Edwardzie.
– Przecież śpi.
Amanda odwróciła się do męża i pocałowała go wolno i namiętnie.
– Musisz zaczekać, aż zapadnie wieczór – powiedziała, kiedy ich usta się rozłączyły. – Niepoprawny z ciebie drań. Jesteśmy małżeństwem od czterech lat. Dawno powinieneś się mną znudzić jak każdy przyzwoity mąż.
– Na tym właśnie polega twój problem – zauważył rozsądnie, gładząc ją pod kolanem. – Nigdy nie byłem przyzwoity. Sama powiedziałaś, że jestem draniem.
Amanda z uśmiechem osunęła się na rozgrzaną trawę i pociągnęła go za sobą. Zarys jego szerokich ramion przesłonił jej słoneczne błyski, przedzierające się przez gęste listowie nad głową.
– Na szczęście już się przekonałam, że o wiele zabawniej jest być żoną drania niż dżentelmena.
Jack uśmiechnął się, ale w jego spojrzeniu widać było cień zadumy.
– Gdybyś mogła cofnąć się w czasie i coś zmienić… – powiedział cicho, odgarniając jej włosy z twarzy.
– Za żadne skarby świata nic bym nie zmieniła – odparła Amanda. – Mam wszystko, o czym kiedykolwiek śmiałam marzyć.
– A więc nie bój się marzyć dalej – wyszeptał i przywarł ustami do jej ust.