4

Przyślę powóz jutro o dziesiątej.

– Nie przyjadę.

– Ależ przyjedziesz.

Ten fragment rozmowy nękał Amandę przez całą noc. Słyszała go w snach, kiedy wreszcie udało jej się zasnąć, i sprawił, że rano obudziła się wcześniej niż zwykle. Och, jak bardzo pragnęła dać panu Johnowi T. Devlinowi zasłużoną nauczkę i odmówić skorzystania z powozu, musiała jednak porozmawiać z nim na temat Historii damy, w posiadanie której wszedł tak podstępnie. Nie chciała, żeby ją opublikował.

Napisała tę powieść wiele lat temu, od tego czasu nawet jej nie przeczytała, ale była pewna, że ta wczesna praca miała wiele niedociągnięć w prowadzeniu wątku i przedstawianiu postaci. Bała się, że jeśli Historia damy ukaże się teraz drukiem bez żadnych poprawek, nie znajdzie uznania w oczach recenzentów ani czytelników. Amanda nie miała czasu ani ochoty poświęcać się ciężkiej pracy nad powieścią, za którą dostała jedynie dziesięć funtów, dlatego też chciała koniecznie odzyskać ją od Devlina.

Pozostawała jeszcze sprawa potencjalnego szantażu. Jeśli Jack rozniesie po Londynie plotkę, że Amanda wynajmuje męskie prostytutki, to jej reputacja i kariera literacka legną w gruzach. Musiała jakoś wymóc na Devlinie obietnicę, że nigdy nikomu nie piśnie ani słówka o tym okropnym wieczorze urodzinowym.

Z wielką niechęcią przyznawała przed samą sobą, że obudziła się w niej ciekawość. Chociaż gromiła się w duchu za ciekawską naturę, to bardzo chciała zobaczyć firmę Devlina, jego książki, introligatornię, biura i wszystko inne, co mieściło się w dużym budynku na rogu Holborn i Shoe Lane.

Z pomocą Sukey Amanda upięła włosy w ciasną koronę na czubku głowy i włożyła najskromniejszy ze swoich strojów -wysoko zapinaną suknię z szarego aksamitu, o dostojnie szeleszczącej spódnicy. Jedyną jej ozdobą był wąski pasek, jakby spleciony z jedwabnych sznureczków, zapinany na srebrną klamrę, i biały koronkowy żabot pod szyją.

– Tak musiała wyglądać królowa Elżbieta chwilę przed tym, jak kazała ściąć głowę hrabiemu Essex – stwierdziła pokojówka.

Mimo zdenerwowania, Amanda roześmiała się.

– Ja też mam ochotę ściąć głowę pewnemu panu – przyznała. – Będę jednak musiała ograniczyć się do surowej reprymendy.

– A więc wybiera się pani na spotkanie z wydawcą? -Pociągła twarz Sukey przywodziła na myśl pyszczek jakiegoś czujnego leśnego zwierzątka.

Amanda potrząsnęła głową.

– To nie jest mój wydawca i nigdy nim nie będzie. Mam zamiar dać mu to dzisiaj jasno do zrozumienia.

– Aha. – Pokojówka miała coraz bardziej zaciekawioną minę. – Czy to jakiś dżentelmen, którego poznała pani na wczorajszym przyjęciu? Proszę mi powiedzieć, panno Amando… czy jest przystojny?

– Nie zauważyłam – odparła sucho.

Sukey stłumiła uśmiech zadowolenia i podała chlebodawczyni płaszcz z czarnej wełny.

W tej chwili na progu ukazał się Charles.

– Panno Amando, powóz zajechał – oznajmił. Miał zaczerwienioną twarz od ostrego, listopadowego wiatru. Od jego liberii bił świeży zapach mroźnego powietrza, wymieszany z wonią pudru z białej peruki. Charles wziął pled z krzesła w holu, przełożył przez ramię i poprowadził Amandę do powozu. – Proszę uważać – ostrzegł. – Górny stopień jest oblodzony. Dziś jest bardzo zimno.

– Dziękuję, Charles. – Amanda doceniała troskliwość lokaja. Służący był dość mizernej postury – lokaje na ogół mieli ponad metr osiemdziesiąt wzrostu – ale doskonale wykonywał swoją pracę. Od niemal dwudziestu lat służył wiernie i bez narzekania najpierw rodzinie Briarsów, a teraz samej Amandzie.

Zamglone poranne słońce oświetlało szeregowe domy przy Bradley Square. Pomiędzy dwoma rzędami stojących naprzeciw siebie budynków leżał niewielki ogród, otoczony ogrodzeniem z kutego żelaza. Na rosnących wzdłuż żwirowanych ścieżek roślinach i drzewach bielił się szron. O dziesiątej rano wiele okiennic w oknach sypialni było jeszcze zamkniętych, ponieważ mieszkańcy odsypiali wczorajsze zabawy i przyjęcia.

Oprócz handlarza starzyzną, zmierzającego chodnikiem ku głównej ulicy, i długonogiego policjanta z pałką pod pachą okolica była pusta i cicha. Wiał zimny, orzeźwiający wiatr. Mimo niechęci do zimowych chłodów Amanda cieszyła się, że o tej porze roku odór śmieci i ścieków jest mniej dokuczliwy niż w czasie ciepłych letnich miesięcy.

Widząc powóz, który przysłał po nią Devlin, zatrzymała się na środkowym stopniu schodów, wiodących z chodnika do drzwi wejściowych domu, i spoglądała na wehikuł szeroko otwartymi oczami.

– Panno Amando… – Lokaj niepewnie przystanął obok niej.

Spodziewała się czegoś praktycznego i równie wysłużonego jak jej powóz. Nie sądziła, że Devlin przyśle po nią tak elegancki środek lokomocji. Był przeszklony, pięknie lakierowany, ozdobiony ornamentami z brązu, a schodki opuszczały się automatycznie, kiedy ktoś otwierał drzwi. Każdy centymetr pojazdu wypolerowano do lustrzanego połysku. Okna przesłaniały jedwabne firanki, wnętrze obito kremową skórą.

Cztery idealnie dobrane kasztany biły kopytami o ziemię i niecierpliwie parskały, a ich oddech w mroźnym powietrzu zamieniał się w białe obłoczki. Takimi ekwipażami zwykle jeździli zamożni arystokraci. Jak to możliwe, że należał do wydawcy książek, pół-Irlandczyka? Devlin musiał być jeszcze zamożniejszy, niż głosiły plotki.

Starając się nie okazywać, jakie to na niej robi wrażenie, Amanda podeszła do powozu. Lokaj zeskoczył z rzeźbionego kozła i szybko otworzył drzwi, gdy tymczasem Charles pomógł swej pani wejść do środka. Doskonale resorowany pojazd prawie nie drgnął, kiedy sadowiła się na obitej skórą ławce. Nie musiała korzystać z przyniesionego przez Charlesa pledu, ponieważ w środku przygotowano dla niej podbitą futrem narzutę. Na podłodze stał wypełniony gorącymi węglami ogrzewacz do stóp. Amandę przebiegł rozkoszny dreszcz, kiedy pod suknią poczuła bijące od niego ciepło. Najwyraźniej Devlin nie zapomniał o tym, że źle znosi chłody.

Oszołomiona, usadowiła się wygodniej na miękkiej ławce i spojrzała przez zaparowane okna na rozmyte zarysy swojego domu. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem i powóz miękko ruszył.

– Cóż, mój panie – powiedziała głośno Amanda. – Jeśli pan myśli, że ogrzewacz do stóp i ciepły koc mnie rozmiękczą, to się srodze zawiedzie.

Powóz zatrzymał się na rogu Shoe Lane i Holborn, pod dużym czteropiętrowym budynkiem. Panował tu ożywiony ruch, wahadłowe szklane drzwi otwierały się co chwila, wypuszczając i wpuszczając do środka nieprzerwany strumień interesantów. Chociaż Amanda wiedziała, że firma Devlina świetnie prosperuje, na coś takiego nie była przygotowana. Zrozumiała, że to jest coś więcej niż duża księgarnia… to było imperium. Nie miała wątpliwości, że bystry umysł Devlina stale pracuje nad nowymi sposobami powiększenia jego zasięgu.

Lokaj pomógł Amandzie wysiąść z powozu i pośpiesznie otworzył przed nią drzwi z tak wielkim szacunkiem, jakby usługiwał osobie z rodziny królewskiej. Gdy tylko przestąpiła próg, na jej spotkanie wyszedł jasnowłosy dżentelmen około trzydziestki. Chociaż był średniego wzrostu, szczupła, wysportowana sylwetka sprawiała, że wydawał się wysoki. Uśmiechał się ciepło i szczerze, a zielononiebieskie oczy spoglądały bystro zza szkieł okularów w stalowych oprawkach.

– Panno Briars – powitał ją, kłaniając się głęboko. – Poznać panią to dla mnie zaszczyt. Jestem Oscar Fretwell. A to… – z dumą wskazał na tętniące życiem pomieszczenie – jest firma pana prezesa Devlina. Księgarnia, wypożyczalnia, introligatornia, sklep papierniczy, drukarnia i wydawnictwo. Wszystko pod jednym dachem.

Amanda dygnęła i poszła z nim do stosunkowo spokojnego zakątka, gdzie na mahoniowej ladzie piętrzyły się stosy książek.

– Jakie stanowisko zajmuje pan w firmie?

– Jestem tu głównym kierownikiem. Czasami też spełniam funkcję recenzenta i redaktora. Zwracam również uwagę pana prezesa na niewydane powieści, jeśli uznam, że są tego warte. -Znów się uśmiechnął. – Niekiedy mam też szczęście osobiście zajmować się pisarzami pana Devlina, jeśli tylko sobie tego zażyczą.

– Ja nie jestem pisarką pana Devlina – oznajmiła stanowczo.

– Tak, oczywiście. – Fretwell bardzo się starał, żeby jej nie urazić. – Nie to miałem na myśli. Niech mi jednak wolno będzie powiedzieć, że pani książki sprawiły wielką radość nam i naszym czytelnikom. Są nieustannie wypożyczane, a ich sprzedaż stale rośnie. Zamówiliśmy pięćset egzemplarzy ostatniej pani powieści, Cienie z przeszłości, a i tak nie starczyło dla wszystkich chętnych.

– Pięćset egzemplarzy? – Ta liczba tak zaskoczyła Amandę, że nie potrafiła ukryć zdziwienia. Książki uchodziły za towar luksusowy, większości ludzi nie było stać na ich kupno i dlatego fakt, że jej powieść rozeszła się w nakładzie trzech tysięcy sztuk, był uważany za ewenement. Do tej chwili jednak nie zdawała sobie sprawy, że znaczącą część tego sukcesu zawdzięcza działalności Devlina.

– Tak, pięćset egzemplarzy – zaczął poważnie Devlin, ale przerwał, kiedy zauważył jakieś zamieszanie przy jednym z kontuarów. Ktoś zwrócił książkę w złym stanie i bibliotekarz głośno dawał wyraz swojemu niezadowoleniu. Czytelniczka, nadmiernie wyperfumowana dama z grubą warstwą pudru na twarzy, bardzo energicznie odpierała jego zarzuty.

– Ach, to pani Sandby. – Fretwell westchnął. – Często wypożycza u nas książki. Niestety, lubi je czytać u fryzjera. Kiedy je zwraca, kartki zwykle są ubrudzone pudrem i sklejone pomadą do włosów.

Amanda roześmiała się na widok niemodnie spiętrzonych i upudrowanych włosów kobiety. Bez wątpienia i ona, i wypożyczona przez nią książka wiele godzin znajdowały się na fotelu fryzjerskim.

– Zdaje się, że jest pan tam potrzebny. Może uda się panu załagodzić ten spór, a ja tymczasem tu zaczekam.

– Nie chciałbym zostawiać pani samej – powiedział, lekko marszcząc czoło. – Ale jednak…

– Nie ruszę się stąd na krok – zapewniła, uśmiechając się lekko. – Mogę zaczekać.

Oscar Fretwell pośpieszył załagodzić spór, Amanda zaś rozejrzała się wokół. Książki były wszędzie, ustawione równo na półkach od podłogi po sufit. Na poziomie pierwszego piętra główną salę otaczała galeria. Oszałamiający zbiór czerwonych, złotych, zielonych i brązowych tomów był ucztą dla oczu, a cudowny zapach papieru welinowego i pergaminu oraz ostra woń skóry sprawiały, że Amandzie niemal zaczęła cieknąć ślinka. W powietrzu unosił się wspaniały aromat herbacianych liści. Dla każdego, kto lubił czytać, to miejsce było rajem na ziemi.

Czytelnicy i klienci księgarni stali w kolejkach wijących się przed kontuarami, uginającymi się pod ciężarem katalogów i tomów książek. Szpule sznurka i zwoje szarego papieru obracały się nieustannie, kiedy sprzedawcy pakowali zamówione książki. Większe zamówienia umieszczali w pachnących starych skrzynkach po herbacie – one właśnie były źródłem herbacianego aromatu – a potem tragarze zanosili je do powozów bądź układali na wozach.

Oscar Fretwell wrócił z wyrazem ponurego rozbawienia na twarzy.

– Zdaje się, że załatwiłem tę sprawę – wyszeptał konspiracyjnie. – Poprosiłem bibliotekarza, żeby przyjął książkę w takim stanie; postaramy się ją uratować. Powiedziałem też pani Sandby, że w przyszłości musi bardziej dbać o nasze książki.

– Powinien pan jej zasugerować, żeby po prostu przestała używać pudru do włosów – odparła Amanda również szeptem i obydwoje roześmiali się zgodnym chórem.

Fretwell podał jej ramię.

– Czy mogę odprowadzić panią do biura pana Devlina?

Myśl o tym, że za chwilę znów zobaczy Jacka, wywołała w Amandzie mieszane uczucia radości i zdenerwowania. Świadomość, że znajdzie się w jego towarzystwie, dziwnie ją podekscytowała.

Wyprostowała się i ujęła ramię Fretwella.

– Ależ oczywiście. Im szybciej rozmówię się z panem Devlinem, tym lepiej.

Fretwell zerknął na nią trochę zmieszany.

– Zabrzmiało to tak, jakby pani nie lubiła pana prezesa.

– Bo rzeczywiście go nie lubię. Uważam, że jest arogancki i manipuluje ludźmi.

– Cóż… – Fretwell w skupieniu zastanowił się nad jej słowami. – Pan Devlin potrafi działać agresywnie, jeśli wyznaczy sobie jakiś konkretny cel. Zapewniam jednak panią, że w całym Londynie nie ma lepszego pracodawcy. Jest życzliwy dla znajomych i szczodry dla wszystkich, którzy są u niego zatrudnieni. Ostatnio pomógł jednemu ze swoich autorów kupić dom i zawsze chętnie załatwia bilety do teatru albo wizytę u specjalisty, kiedy ktoś jest chory. Stara się też pomagać przyjaciołom w rozwiązywaniu osobistych kłopotów. Fretwell nadal wychwalał swojego pracodawcę, a Amanda dodała w myślach jeszcze jeden punkt do swojej listy zarzutów wobec Devlina: lubi rządzić innymi. To jasne, że starał się, żeby jego przyjaciele i pracownicy mieli wobec niego jakieś zobowiązania… w ten sposób mógł potem wykorzystać ten dług wdzięczności przeciwko nim samym.

– W jaki sposób i kiedy pan Devlin został wydawcą? – zapytała. – Nie przypomina innych znanych mi wydawców. To znaczy, wcale nie wygląda na miłośnika książek.

Fretwell zawahał się i Amanda poznała po jego minie, że zastanawia się, czy zdradzić jej jakieś interesujące, ale dość osobiste fakty z przeszłości Devlina.

– Może powinna pani zapytać o to samego pana prezesa -odrzekł w końcu. – Powiem tylko tyle: pan Devlin bardzo lubi czytać i żywi wielki szacunek dla słowa pisanego. Ma też wspaniałą zdolność dostrzegania mocnych stron autorów i wspierania ich w drodze do sukcesu.-

– Innymi słowy, zachęca ich do zarabiania pieniędzy -podsumowała ironicznie Amanda.

Fretwell uśmiechnął się trochę łobuzersko.

– Nie ma pani chyba nic przeciwko zarabianiu pieniędzy? -spytał, zerkając na nią z ukosa.

– Owszem, mam, kiedy poświęca się sztukę dla zwykłej komercji.

– Sama się pani przekona, że pan Devlin ma wielki szacunek dla wolności wypowiedzi – zapewnił pośpiesznie Fretwell.

Przeszli na tył budynku i zaczęli wchodzić po schodach, oświetlonych rzędem małych okienek. Wnętrze domu utrzymane było w tym samym stylu co fasada – ładnie, ale praktycznie i solidnie. Mijane pokoje były ogrzewane za pomocą kominków lub pieców. Kominki miały marmurowe obramowania, a na podłogach leżały grube dywany. Zawsze wrażliwa na nastrój otoczenia Amanda wyczuła, że ludzie w introligatorni i drukarni pracują w atmosferze radosnego zapału.

Fretwell zatrzymał się przed okazałymi drzwiami i pytająco uniósł brwi.

– Panno Briars, czy ma pani ochotę obejrzeć naszą kolekcję rzadkich książek?

Amanda skinęła głową i weszła za nim do środka. Za drzwiami zobaczyła salę pełną mahoniowych, przeszklonych szaf na książki. Sufit zdobiły misterne stiuki, a na podłodze leżał puszysty dywan.

– Czy wszystkie te książki są na sprzedaż? – zapytała ściszonym głosem. Czuła się tak, jakby wkroczyła do królewskiego skarbca.

Fretwell skinął głową.

– Można tu znaleźć wszystko, od starodruków po podręczniki zoologii. Mamy tu wielki wybór atlasów i map nieba, foliały i manuskrypty… – Zatoczył krąg ramieniem, jakby zgromadzone tu tomy mówiły same za siebie.

– Mogłabym się tu zamknąć na cały tydzień – oświadczyła Amanda z zapałem.

Fretwell roześmiał się i wyprowadził ją z sali. Weszli jeszcze wyżej, na piętro, gdzie znajdowały się pomieszczenia biurowe. Zanim Amanda zdążyła się zastanowić, dlaczego właściwie jest taka zdenerwowana, Fretwell otworzył przed nią mahoniowe drzwi. Jednym spojrzeniem objęła całe wnętrze… wielkie biurko, duży, marmurowy kominek i stojące przy nim skórzane fotele, ściany obite tapetą w brązowe pasy. Widać było, że urzęduje tu elegancki mężczyzna. Słońce wpadało przez wąskie, wysokie okna. Wokół rozchodził się zapach skóry, papieru welinowego i lekka woń tytoniu.

– Nareszcie. – Usłyszała znajomy, niski głos. Słychać w nim było lekką nutę rozbawienia. Zapewne tak rozbawił go fakt, że mimo wszystko zjawiła się w firmie. Ale przecież nie miała innego wyboru, prawda?

Devlin skłonił się z teatralną przesadą i uśmiechnął promiennie, pożerając ją wzrokiem.

– Moja droga panno Briars, jeszcze nigdy czas mi się tak nie dłużył jak dzisiejszego ranka, kiedy na panią czekałem. – Jego słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco. – Ledwie zdołałem się powstrzymać, żeby nie czekać na panią na ulicy.

Spojrzała na niego surowo.

– Chciałabym jak najszybciej załatwić interesy i opuścić pana biuro.

Devlin uśmiechnął się, jakby opowiedziała jakiś dowcip.

– Proszę usiąść przy kominku.

Buzujący za pozłacaną kratą ogień wyglądał bardzo zachęcająco. Amanda zdjęła kapelusz i płaszcz, oddała je czekającemu obok Fretwellowi i usiadła w obitym skórą fotelu.

– Napije się pani ze mną kawy? – zapytał z ujmującą troską. – Zwykle o tej godzinie ją pijam.

– Wolę herbatę – odparła krótko.

Devlin zerknął na Fretwella roześmianym wzrokiem.

– Proszę herbatę i kruche ciasteczka – powiedział, a kierownik natychmiast zniknął za drzwiami, zostawiając ich samych.

Amanda dyskretnie zerknęła na swojego towarzysza. Jej dłonie, ukryte w skórkowych rękawiczkach, zwilgotniały. Wydało się wręcz niedopuszczalne, żeby mężczyzna był aż tak przystojny. Jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie, niż zapamiętała. Włosy miał przycięte krótko, ale widać było, że są falujące. To dziwne, że taki dobrze zbudowany, zdrowy i silny mężczyzna był miłośnikiem książek. Nie wyglądał na intelektualistę ani też nie pasował do biurowego wnętrza, nawet tak przestronnego jak to, w którym się znajdowali.

– Ma pan imponującą firmę – stwierdziła. – Na pewno wszyscy panu to powtarzają.

– Dziękuję. Ale to nic w porównaniu z tym, co planuję na przyszłość. Dopiero zacząłem. – Devlin usiadł obok niej, wyciągnął długie nogi i wpatrzył się w czubki swoich wypolerowanych czarnych butów. Był równie elegancko ubrany jak poprzedniego wieczoru, miał na sobie modny szary surdut i pasujące do niego wełniane spodnie.

– A do czego to wszystko ma prowadzić? – spytała, zastanawiając się, czego jeszcze mógłby pragnąć.

– W tym roku otworzę pół tuzina filii w całym kraju. Za dwa lata potroję tę liczbę. Kupię każdą wartą tego gazetę i na dodatek kilka czasopism.

Amanda od razu zrozumiała, że taki stan posiadania wiązałby się z wielkimi wpływami towarzyskimi i politycznymi. Trochę zdziwiona, przyglądała się siedzącemu przed nią młodemu człowiekowi.

– Jest pan dość ambitny – stwierdziła. Uśmiechnął się lekko.

– A pani nie?

– Wcale nie. – Urwała i przez chwilę zastanawiała się nad tym. – Nie gonię za bogactwem i wpływami. Chcę tylko żyć bezpiecznie i wygodnie, a w przyszłości osiągnąć wysoki poziom biegłości w swoim zawodzie.

Jack lekko uniósł czarne brwi.

– Uważa pani, że jeszcze nie osiągnęła wysokiego poziomu biegłości?

– Jeszcze nie. W swoim pisaniu widzę wiele niedociągnięć.

– Ja nie widzę żadnych – odrzekł cicho.

Pod jego spokojnym spojrzeniem Amanda nie potrafiła opanować rumieńca, który powoli wpełzł jej na szyję i policzki. Wzięła głęboki oddech i starała się pozbierać myśli.

– Może pan do woli prawić mi komplementy, ale to mnie nie zmiękczy. Przyszłam tu dzisiaj z jednym zamiarem. Chcę tylko pana poinformować, że nigdy się nie zgodzę na wydanie Historii damy.

– Zanim pani ostatecznie mi odmówi, proszę mnie wysłuchać – zaproponował łagodnie. – Mam dla pani propozycję, która, być może, się pani spodoba.

– Słucham.

– Najpierw chciałbym wydać Historię damy jako powieść w odcinkach.

– Powieść w odcinkach?! – powtórzyła z niedowierzaniem. Czuła się urażona tą propozycją, ponieważ powieści wydawane w odcinkach miały opinię gorszych i mniej wartościowych niż tradycyjne trzytomowe wydania. – Chyba pan sobie nie wyobraża, że co miesiąc będzie pan wydawał fragment w formie broszury, jak to pan robi w przypadku czasopism!

– A potem, po wydaniu ostatniego odcinka, wydam ją jeszcze raz – dokończył gładko Devlin. – Tym razem w płóciennej oprawie, z ilustracjami na całą stronę i złoceniami na grzbiecie.

– Dlaczego od razu nie chce jej pan wydać w tej formie? Nie jestem autorką powieści w odcinkach i nigdy nie zamierzałam nią zostać.

– Tak, wiem. – Choć Devlin wydawał się rozluźniony, pochylił się naprzód i patrzył na Amandę roziskrzonym z przejęcia wzrokiem. – Trudno mieć pani za złe takie podejście. Powieści w odcinkach, które zdarzyło mi się przeczytać, były na ogół dość słabe, więc nie przyciągały uwagi czytelników. No i przy ich pisaniu wymagany jest odpowiedni styl. Każdy odcinek musi stanowić osobną całość, a pełne napięcia zakończenie powinno zachęcić czytelnika do zakupu kolejnego comiesięcznego odcinka. Nie jest to łatwe zadanie dla pisarza.

– Moim zdaniem, Historia damy w najmniejszym stopniu nie spełnia tych wymagań – odrzekła Amanda, marszcząc czoło.

– Ależ spełnia. Można ją łatwo podzielić na trzydziesto-stronicowe odcinki i każdy z nich będzie zajmujący i pełen dramatyzmu jako osobna całość. Przy stosunkowo niewielkim nakładzie pracy możemy razem trochę ją przerobić, tak żeby się nadawała na powieść w odcinkach.

– Drogi panie – powiedziała szybko Amanda. – Pod żadnym pozorem nie chcę być znana jako autorka powieści w odcinkach, a na dodatek wcale nie odpowiada mi pomysł, żeby redagował pan moją książkę. Nie zamierzam też marnować czasu na przerabianie powieści, za którą zapłacono mi marne dziesięć funtów.

– Oczywiście – przytaknął Devlin, zanim jednak zdążył coś dodać, do pokoju wszedł Oscar Fretwell, niosąc srebrną tacę z herbatą.

Postawił ja na stoliku obok fotela Amandy, nalał herbatę do filiżanki z cienkiej porcelany i wskazał na talerz z apetycznymi ciasteczkami, na których nęcąco połyskiwały kryształki cukru.

– Proszę spróbować, panno Briars – zachęcił.

– Nie, dziękuję – odmówiła z żalem. Fretwell skłonił się i znów wyszedł z biura. Amanda zręcznie zdjęła rękawiczki i położyła je na brzegu fotela. Wlała do herbaty mleko, wsypała cukier, zamieszała i w skupieniu wypiła łyk. Napój był mocny, aromatyczny i natychmiast przyszło jej na myśl, że jeszcze lepiej smakowałby z ciasteczkiem. Niestety, przy jej budowie wystarczało jedno dodatkowe ciasteczko, żeby następnego dnia suknie z trudem się na niej dopinały. Jedynie dzięki unikaniu słodyczy i szybkim spacerom udawało jej się zachować stosunkowo szczupłą talię.

Siedzący obok niej mężczyzna zdawał się czytać w jej myślach.

– Proszę poczęstować się ciastkiem – zachęcił poufale. – Jeśli się pani martwi o figurę, to zapewniam, że pod każdym względem wygląda pani doskonale. Tak się składa, że ja wiem to najlepiej.

Zawstydziła się i rozzłościła.

– Zastanawiałam się, ile czasu upłynie, zanim znów wróci pan do tematu tego okropnego wieczoru! – Sięgnęła po ciastko i patrząc groźnie na Devlina ze smakiem schrupała kęs.

Uśmiechnął się, wsparł łokcie na kolanach i przyjrzał się jej uważnie.

– Wcale nie był taki okropny.

Energicznie przeżuła ciastko i niemal zakrztusiła się pośpiesznie wypitym łykiem gorącej herbaty.

– A właśnie że był! Zostałam oszukana i wykorzystana, i bardzo bym chciała o tym wszystkim zapomnieć!

– Ale ja nie pozwolę ci o tym zapomnieć – zapewnił. – No a co do wykorzystania… Przecież nie zaatakowałem pani znienacka. Sama mnie pani do wszystkiego zachęciła…

– Bo wzięłam pana za kogoś zupełnie innego! I zamierzam się dowiedzieć, dlaczego pani Bradshaw, ta wstrętna intrygantka, wysłała pana zamiast mężczyzny, którego powinna była do mnie przysłać. Jak tylko stąd wyjdę, udam się prosto do pani Bradshaw i zażądam wyjaśnień.

– Pozwoli pani, że ja to zrobię. – Powiedział to lekkim tonem, ale jasne było, że jest to jego ostateczna i nieodwołalna decyzja. – Mam dziś w planach wizytę u niej. Nie musi pani narażać swojej reputacji, pokazując się w takim miejscu. A poza tym mnie powie więcej, niż powiedziałaby pani.

– I tak wiem, co powie. – Amanda obejmowała palcami filiżankę z gorącą herbatą. – Najwyraźniej zabawiła się naszym kosztem.

– Zobaczymy. – Devlin wstał, podszedł do kominka i poprawił płonące bierwiona kilkoma zręcznymi ruchami pogrzebacza. Ogień na nowo obudził się do życia i od razu zrobiło się cieplej.

Widok Devlina wprawiał Amandę w stan dziwnego oszołomienia. Dostrzegała w nim dzisiaj nie tylko pewność siebie, ale również wytrwałość i nieustępliwość. Zdała sobie sprawę, że taki człowiek jak on dla osiągnięcia wyznaczonego sobie celu zrobi wszystko, ucieknie się do prośby, groźby, pochlebstwa, może nawet szantażu. Ten pół-Irlandczyk, nisko urodzony, choć jego wygląd i sposób bycia na to nie wskazywały, z pewnością ciężko zapracował na sukces i pozycję, które udało mu się osiągnąć. Na pewno bardzo się trudził i wiele poświęcił. Gdyby nie był takim zarozumiałym, irytującym łajdakiem, to może nawet by go podziwiała.

– Marne dziesięć funtów – powiedział, wracając do ich wcześniejszej dyskusji na temat nie wydanej powieści. – Pewnie podpisała pani umowę na tantiemy autorskie, jeśli książka wyjdzie drukiem, tak?

Uśmiechnęła się kwaśno i wzruszyła ramionami.

– Cóż, wiedziałam, że mam niewielkie szanse na jakiekolwiek pieniądze. Autorzy nie mają możliwości skontrolowania kosztów, jakie ponosi wydawca. Spodziewałam się, że bez względu na liczbę sprzedanych egzemplarzy, pan Steadman nie przyzna się do żadnego zysku.

Nagle twarz Devlina przybrała nieprzenikniony wyraz.

– Dziesięć funtów to nie taka niska suma, jak na pierwszą powieść. Teraz jednak Historia damy jest o wiele więcej warta. Wiem, że nie mogę liczyć na pani współpracę, jeśli nie zaproponuję odpowiedniego wynagrodzenia.

Amanda dolała sobie herbaty do filiżanki i za wszelką cenę starała się zachować znudzony, pozbawiony wszelkiego zainteresowania wyraz twarzy.

– Bardzo jestem ciekawa, jakie wynagrodzenie uznałby pan za odpowiednie.

– Dla zachowania uczciwych i przyjaznych stosunków służbowych jestem gotów zapłacić pięć tysięcy funtów za prawa do publikacji Historii damy, w taki sposób, o jakim mówiłem wcześniej – najpierw jako powieść w odcinkach, a potem tradycyjnie, w trzech tomach. Na dodatek wypłacę pani całą sumę z góry, nie dzieląc jej na miesięczne raty. – Pytająco uniósł ciemne brwi. – Co pani o tym sądzi?

Amanda omal nie upuściła łyżeczki. Drżącą ręką wsypała jeszcze trochę cukru do herbaty i niepewnie zamieszała napar. Przez jej głowę przebiegały chaotyczne myśli. Pięć tysięcy… prawie dwa razy tyle, ile zapłacono jej za ostatnią powieść. W dodatku dostanie taką sumę za pracę, którą już prawie wykonała.

Czuła, jak jej serce niecierpliwie trzepocze w piersi. Ta propozycja wydawała się jej zbyt piękna, żeby była prawdziwa… no i jej prestiż jako autorki mógł ucierpieć, jeśli powieść ukaże się w odcinkowej formie.

– Pańska oferta jest warta namysłu – powiedziała ostrożnie. – Choć, prawdę powiedziawszy, niechętnie myślę o tym, że miałabym zostać autorką powieści broszurowych.

– W takim razie podam kilka liczb, żeby pani mogła się nad tym zastanowić. Według moich szacunków pani ostatnia powieść sprzedała się w trzech tysiącach egzemplarzy.

– Sprzedano trzy tysiące pięćset egzemplarzy – poprawiła go Amanda, trochę urażona.

Devlin skinął głową, a kąciki jego ust lekko drgnęły w uśmiechu.

– To imponujący nakład jak na trzytomową powieść. Jeśli jednak pani pozwoli mi wydać swoją książkę w comiesięcznych broszurowych odcinkach, na początek wydrukuję dziesięć tysięcy i jestem pewien, że w następnym miesiącu podwoję tę liczbę. Ostatni odcinek wydam w nakładzie około sześćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Nie, moja droga panno Briars, ja nie żartuję. Kiedy omawiam interesy, zawsze jestem poważny. Na pewno słyszała pani o młodym Dickensie, reporterze z „Evening Chronicie"? Bentley, jego wydawca, co miesiąc sprzedaje co najmniej sto tysięcy egzemplarzy Klubu Pickwicka.

– Sto tysięcy – powtórzyła Amanda, nawet nie próbując ukryć zdziwienia. Oczywiście, jak każdy miłośnik literatury w Londynie, znała nazwisko Charlesa Dickensa, ponieważ jego powieść w odcinkach, Klub Pickwicka, olśniła czytelników żywiołowością i humorem. W dniu publikacji kolejnego odcinka księgarze wykupywali cały nakład na pniu, a żarty i powiedzonka z powieści słyszało się w tawernach i cukierniach. Sklepikarze trzymali broszurki pod ladą, żeby móc czytać w przerwach między obsługiwaniem kolejnych klientów. Uczniowie chowali je między kartkami podręczników, mimo surowych kar, jakie ich spotykały w przypadku wykrycia takiego wykroczenia. Amanda była świadoma olbrzymiej popularności tej książki, ale nie spodziewała się, że sprzedano tak wiele egzemplarzy.

– Nie można powiedzieć, żebym była przesadnie skromna -zaczęła z namysłem. – Wiem, że jestem niezłą pisarką. Ale moją pracę trudno porównywać z książkami pana Dickensa. W moich powieściach nie ma humoru. Nie potrafiłabym też naśladować jego stylu.

– Nie chcę, żeby pani kogokolwiek naśladowała. Chcę wydać powieść w odcinkach napisaną pani piórem, panno Briars… coś romantycznego i chwytającego za serce. Zapewniam panią, że czytelnicy będą śledzili Historię damy z takim samym zapałem, z jakim czytują bardziej dowcipne powieści.

– Nie może pan być tego pewien – zaprotestowała.

Devlin uśmiechnął się niespodziewanie, błyskając białymi zębami.

– Nie. Ale chętnie zaryzykuję, jeśli i pani jest na to gotowa. Bez względu na to, czy przedsięwzięcie wypali, czy nie, będzie pani miała pieniądze w kieszeni… i będzie pani mogła spędzić resztę życia na pisaniu powieści w trzech tomach, jeśli takie jest pani życzenie.

Podszedł bliżej i wsparł się o mahoniowe poręcze fotela, na którym siedziała Amanda. Nie mogła wstać, nawet gdyby chciała, bo zagrodził jej drogę.

– Zgódź się, Amando – namawiał. – Nie pożałujesz.

Odchyliła się do tyłu. Twarz Devlina, o rozbrajająco niebieskich oczach, przywodziła na myśl rzeźby i portrety przedstawiające ideał męskiej urody. Jednak w jego wyglądzie nie dostrzegała nic arystokratycznego. Była w nim za to prostolinijność i zmysłowość. Jeśli nawet przypominał anioła, to upadłego.

Jego bliskość wywołała w jej ciele dziwne pulsowanie. Poczuła oszałamiający zapach jego skóry, korzenną męską woń, która już na zawsze miała pozostać w jej pamięci. Trudno jej było myśleć rozsądnie, kiedy miała ochotę tylko na jedno -chciała się do niego przytulić i wsunąć ręce pod jego ubranie. Niejasno zdała sobie sprawę, że urodzinowe spotkanie wcale nie uciszyło w niej fizycznych ciągot.

Jeśli przyjmie jego propozycję, będzie musiała się z nim widywać, rozmawiać, a jednocześnie, ukrywać reakcje swojego zdradzieckiego ciała. Nie ma przecież nic bardziej żałosnego i śmiesznego niż niewyżyta stara panna, uganiająca się za przystojnym mężczyzną. Takie charakterystyczne postacie często występowały w komediach i humorystycznych powieściach. Amanda nie chciała się do nich upodobnić.

– Obawiam się, że nie mogę się zgodzić – odrzekła, starając się wypowiedzieć te słowa stanowczym, surowym tonem. Niestety, jej głos zabrzmiał irytująco słabo i niepewnie. Chciała odwrócić wzrok, ale stojący nad nią Devlin wypełniał jej całe pole widzenia. – Czuję się zobowiązana do lojalności wobec mojego obecnego wydawcy, pana Sheffielda.

Cichy śmiech Devlina wcale nie zabrzmiał przyjemnie.

– Proszę mi wierzyć, że Sheffield wcale nie liczy na lojalność swoich autorów – zapewnił drwiąco. – Nie będzie zaskoczony, jeśli pani go opuści.

Amanda spojrzała na niego gniewnie.

– Sugeruje pan, że można mnie kupić?

– No, chyba tak.

Bardzo chciała mu udowodnić, że się myli, jednak perspektywa zarobienia pięciu tysięcy funtów była zbyt kusząca, żeby się jej oprzeć. Lekko ściągnęła brwi.

– A co pan zrobi, jeśli odrzucę pana propozycję? – zapytała.

– Mimo to wydam pani książkę i wypłacę pani honorarium według umowy, którą zawarła pani ze Steadmanem. Zarobisz jakieś pieniądze, Brzoskwinko, ale nie takie, jakie ja ci proponuję.

– A co z groźbą, że powie pan wszystkim o tamtej nocy… -Słowa uwięzły Amandzie w gardle. Z trudem przełknęła ślinę i mówiła dalej. – Czy nadal zamierza mnie pan szantażować, dlatego że pan i ja…

– Prawie się kochaliśmy? – dokończył uczynnie. Patrzył na nią tak, że aż się zaczerwieniła.

– Miłość nie miała z tym nic wspólnego – odparowała.

– Być może nie – przyznał ze śmiechem. – Ale nie sprowadzajmy naszych negocjacji do takiego poziomu, panno Briars. Niech się pani po prostu zgodzi na moją propozycję, a ja nie będę musiał uciekać się do ostateczności.

Amanda już otworzyła usta, żeby zadać kolejne pytanie, ale nagle drzwi zadrżały od uderzenia pięścią, a może nawet kopniaka.

– Proszę pana – rozległ się przytłumiony głos Oscara Fretwella. – Nie mogę sobie poradzić z…

Zza drzwi dobiegały odgłosy przepychanki i szarpaniny. Devlin odwrócił się od Amandy, uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy.

– Co tam, u diabła? – warknął i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jak wryty, kiedy rozwarły się z trzaskiem i ukazał się w nich jakiś zwalisty jegomość z wykrzywioną wściekłością twarzą. Eleganckie ubranie miał w nieładzie, na głowie przekrzywioną perukę. Bił od niego kwaśny odór alkoholu, mocno wyczuwalny nawet tam, gdzie siedziała Amanda. Z niesmakiem zmarszczyła nos, dziwiąc się, jak to możliwie, żeby się upić o tak wczesnej porze.

– Devlin! – ryknął przybysz. Z wściekłości drżała mu szczęka. – Osaczyłem cię jak lisa w jamie! Już mi nie uciekniesz! Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś!

Fretwell cały czas starał się wyrwać jakiemuś osiłkowi, wyglądającemu na zbira wynajętego przez rozzłoszczonego gościa.

– Niech pan uważa, panie prezesie – wykrztusił zasapany Fretwell. – To jest lord Tirwitt… ten, który… to znaczy, wydaje mu się, że został oczerniony w książce pani Bradshaw.

Tirwitt zatrzasnął Fretwellowi drzwi przed nosem i zwrócił się do Devlina, wymachując ciężką, srebrną laską. Niezdarnie nacisnął jakiś ukryty przycisk przy rączce i z końca laski wysunęło się obosieczne ostrze, zamieniając laskę w śmiercionośną broń.

– Ty diable wcielony – wysyczał Tirwitt. Małe, ciemne oczka błyszczały groźnie w zaczerwienionej twarzy. – Zemszczę się na tobie i tej wrednej suce Bradshaw. Za to, co napisała o mnie w tej książce, posiekam cię na kawałki i rzucę na pożarcie…

– Lord Tirwitt, nieprawdaż? – Devlin nie odrywał wzroku od nabrzmiałej twarzy intruza. – Jeśli odłoży pan to niebezpieczne narzędzie, porozmawiamy o pańskiej sprawie jak rozsądni ludzie. Jeśli pan jeszcze nie zauważył, znajdujemy się w towarzystwie damy. Poprosimy ją, żeby wyszła, a wtedy…

– Kobieta, która przebywa w twoim towarzystwie, na pewno nie jest damą – stwierdził z pogardą Tirwitt, machając ostrzem na wszystkie strony. – Nie jest ani trochę lepsza od tej zdziry Gemmy Bradshaw.

Twarz Devlina skamieniała w morderczym grymasie. Zrobił krok naprzód, nie zważając na grożące mu niebezpieczeństwo. Amanda postanowiła interweniować.

– Panie prezesie – odezwała się zdecydowanym tonem. – Co za wspaniałe przedstawienie. Czyżby zaaranżował pan tę farsę, żeby mnie wystraszyć i zmusić do podpisania umowy? A może codziennie przyjmuje pan w biurze szalonych interesantów?

Udało jej się zwrócić na siebie uwagę Tirwitta.

– Jeśli jestem szalony, to tylko dlatego, że moje życie zostało zrujnowane – warknął Tirwitt. – Ta plugawa mieszanina kłamstw i fantazji, którą wydał ten szubrawiec, uczyniła ze mnie pośmiewisko. Tak zniszczyć człowiekowi życie dla zysku… Ale dzisiaj ten łajdak dostanie za swoje!

– Pańskie nazwisko nie zostało ani razu wymienione w książce pani Bradshaw – zauważył spokojnie Devlin. – Wszystkie postacie mają zmienioną tożsamość.

– Bezwstydnie ujawniono pewne szczegóły z mojego życia osobistego… to wystarczyło, żebym został rozpoznany. Żona mnie rzuciła, przyjaciele się odsunęli. Odebrano mi wszystko, co się w życiu liczy. – Tirwitt oddychał ciężko, jego furia rosła z każda chwilą. – Teraz już nie mam nic do stracenia – bełkotał. – I pociągnę cię za sobą, Devlin.

– To jakiś nonsens – przerwała mu bezceremonialnie Amanda. – Wpada pan tu jak burza… Co za niedorzeczne zachowanie. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś zachowywał się tak skandalicznie. Mam ochotę również pana opisać w swojej powieści.

– Może lepiej by było – wtrącił ostrożnie Devlin – gdyby pani nie zabierała głosu. Pozwoli pani, że sam zajmę się tą sprawą.

– Tu się nie ma czym zajmować! – krzyknął Tirwitt i rzucił się przed siebie jak ranny byk. Złowrogie ostrze zarysowało łuk w powietrzu. Devlin uskoczył w bok, ale ostrze go dosięgło, przecinając kamizelkę i koszulę.

– Schowaj się za biurko! – krzyknął do Amandy.

Ona jednak tylko cofnęła się pod ścianę i w zdziwieniu obserwowała całą scenę. Ostrze musiało być wyjątkowo dobrze naostrzone, skoro z taką łatwością przecięło dwie warstwy ubrania. Nagle na kamizelce ukazała się czerwona plama. Devlin zdawał się nie zauważać rany; czujnie okrążał przeciwnika.

– Już pan powiedział, co miał pan do powiedzenia – oznajmił niskim głosem, nie odrywając wzroku od Tirwitta. – Teraz niech pan odłoży tę laskę, bo inaczej trafi pan do aresztu na Bow Street.

Widok krwi najwyraźniej podsycił w napastniku chęć do dalszej walki.

– Dopiero zacząłem – wybełkotał. – Pokroję cię jak świąteczną gęś, zanim zrujnujesz życie innym ludziom. Społeczeństwo mi podziękuje.

Śmiercionośna laska jeszcze raz ze świstem przecięła powietrze, ale Devlin z imponującą sprawnością odskoczył w tył.

– Społeczeństwo z przyjemnością też zobaczy, jak zadyndasz na szubienicy… Czy jest ciekawszy spektakl niż publiczna egzekucja?

Amandzie zaimponowało, że nawet w takiej chwili Devlin zachował przytomność umysłu. Jednak lord Tirwitt był zbyt rozwścieczony, żeby przejmować się konsekwencjami swoich czynów. Nadal atakował Devlina, usiłując dosięgnąć go ostrzem laski, najwyraźniej postawiwszy sobie za cel pozbawienie przeciwnika jakiejś części ciała. Devlin cofał się, aż dotarł do biurka. Chwycił oprawny w skórę słownik i zasłonił się nim niczym tarczą. Ostrze przecięło okładkę, ale Devlin zdołał rzucić ciężkim tomem w napastnika. Ten odsunął się nieco w bok i księga z impetem trafiła go w ramię. Ryknął z bólu i gniewu, i znów rzucił się na Devlina.

Kiedy mężczyźni się bili, Amanda gorączkowo rozglądała się wokół, aż jej wzrok natrafił na zestaw narzędzi do rozpalania ognia w kominku.

– Doskonale – mruknęła pod nosem i chwyciła długi pogrzebacz o mosiężnej rączce.

Lord Tirwitt był tak zaabsorbowany próbami nadziania Devlina na ostrze laski, że nie zauważył zachodzącej go od tyłu Amandy. Trzymając pogrzebacz oburącz, uniosła go wysoko i wymierzyła mu cios w tył głowy, starając się nie uderzyć zbyt mocno. Chciała go pozbawić przytomności, a nie życia, nie była jednak wprawiona w sztuce walki, więc pierwszy cios był zbyt słaby. Dziwnie się czuła, wymierzając cios pogrzebaczem w głowę człowieka. Odgłos uderzenia niemal przyprawił ją o mdłości. Ku jej przerażeniu, lord Tirwitt odwrócił się i spojrzał na nią mocno zdziwiony. Zakończona ostrzem laska zadrżała w jego pulchnych dłoniach. Amanda uderzyła ponownie, tym razem w czoło.

Tirwitt wolno osunął się na podłogę, powieki mu opadły. Oszołomiona Amanda natychmiast wypuściła z rąk pogrzebacz.

Devlin pochylił się nad leżącym.

– Zabiłam go? – spytała niepewnie.

Загрузка...