15

Opracowując plany rozwoju „Coventry Quarterly Review", Amanda dokonała zaskakującego odkrycia. Nigdy jeszcze nie cieszyła się tak wielką swobodą jak ta, którą zyskała, wychodząc za mąż za Jacka. Dzięki niemu miała pieniądze i wpływy, i mogła robić, co chciała… A najważniejsze było to, że mąż wciąż ją zachęcał do wprowadzania w życie nowych pomysłów i zamierzeń.

Nie onieśmielała go jej inteligencja. Był dumny z jej osiągnięć i ciągle chwalił ją przed innymi. Nakłaniał ją do śmiałego działania, wyrażania własnych poglądów i zachowywania się w sposób, w jaki posłuszne żony nigdy nie powinny się zachowywać. Co noc uwodził ją i prowokował, co Amandzie bardzo się podobało. Nie marzyła nawet, że kiedyś jakiś mężczyzna będzie traktował ją jak wyrafinowaną uwodzicielkę i będzie czerpał tyle przyjemności z dalekiego od ideału ciała.

Jeszcze większym zaskoczeniem było to, że Jack z przyjemnością poświęcał się życiu domowemu. Z zadowoleniem zwolnił nieco tempo i przyjmował niewiele zaproszeń na przyjęcia, chociaż niemal co tydzień dostawali ich całe mnóstwo.

– Możemy więcej bywać, jeśli masz na to ochotę – zasugerowała Amanda, kiedy pewnego wieczoru szykowali się do domowej kolacji we dwoje. – W tym tygodniu zaproszono nas na trzy bale, nie wspominając o wieczorku w sobotę i przyjęciu na jachcie w niedzielę. Nie chcę, żebyś rezygnował z towarzystwa innych ludzi. Nie zamierzam trzymać cię w domu, tylko dla siebie.

– Amando – przerwał i wziął ją w ramiona. – Przez ostatnie kilka lat wychodziłem gdzieś prawie co wieczór i w tłumie ludzi czułem się samotny. Teraz wreszcie mam dom i żonę i chcę się nimi nacieszyć. Jeśli chcesz wyjść, zabiorę cię, gdzie sobie życzysz. Ale osobiście wolałbym zostać w domu.

Pogładziła go po policzku.

– A więc nie ciągnie cię żadna rozrywka?

– Nie – odrzekł, z zastanowieniem unosząc brew. – Zmieniam się – stwierdził poważnie. – Zmieniasz mnie w nudnego męża.

Amanda przewróciła oczami, słysząc, jak się z nią drażni.

– „Nudny mąż" to ostatnie określenie, jakim można by cię nazwać. Nie wyobrażam sobie bardziej niezwykłego męża niż ty. Bardzo jestem ciekawa, jakim będziesz ojcem.

– Och, dam naszemu synowi wszystko, co najlepsze. Będę go psuł i rozpieszczał bez końca. Wyślę go do najlepszych szkół, a kiedy wróci z podróży po Europie, stanie na czele naszej firmy.

– A jeśli to będzie dziewczynka?

– To wtedy ona będzie rządzić firmą.

– Głuptasie… Kobieta nigdy by nie mogła objąć takiego stanowiska.

– Moja córka będzie mogła – oznajmił.

Nie chciała się z nim spierać, więc tylko się uśmiechnęła.

– A co ty będziesz robić, kiedy twój syn albo córka zajmą się firmą?

– Całe dnie i noce poświęcę na zabawianie żony. To bardzo odpowiedzialne i trudne zadanie. – Roześmiał się i uskoczył w bok, gdy żartobliwie próbowała mu wymierzyć klapsa w pośladek.

Naj gorszy dzień w życiu Jacka zaczął się zupełnie niewinnie, od codziennego, przyjemnego rytuału śniadania, pocałunków na pożegnanie i obietnicy powrotu do domu na lunch Padał lekki, ale uporczywy deszcz, szare niebo zasnuwały chmury, zapowiadające większą ulewę. Kiedy Jack wszedł do ciepłego budynku swojej firmy, gdzie już roiło się od klientów, odczuł radosne zadowolenie.

Interes kwitł, kochająca żona czekała na niego w domu, przyszłość wyglądała obiecująco. Wszystko to wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Życie, która zaczęło się dla niego tak źle, odmieniło się tak diametralnie. Nie spodziewał się, że dostanie od losu aż tyle. Niczym sobie na to nie zasłużył. Radośnie pobiegł schodami do gabinetu.

Pracował żwawo do południa, a potem poskładał dokumenty i zaczął się szykować do wyjścia. Nagle rozległo się lekkie pukanie i w uchylonych drzwiach zobaczył zatroskaną twarz Oscara Fretwella.

– Właśnie przyniesiono wiadomość. Posłaniec mówi, że to coś pilnego.

Jack wziął od niego kartkę i szybko przebiegł ją wzrokiem. Napisane czarnym atramentem słowa zdawały się skakać mu do oczu. Rozpoznał pismo Amandy, chociaż się nie podpisała.

Jack, źle się czuję. Posłałam po doktora. Wracaj szybko do domu.

Zmiął papier w kulę.

– Coś się dzieje z Amandą. Muszę jechać do domu -wymamrotał.

– Co mam robić? – zapytał Fretwell.

– Zastąp mnie tutaj – rzucił przez ramię Jack i wybiegł z gabinetu.

Po drodze do domu gorączkowe myśli przelatywały mu przez głowę. Co się stało Amandzie? Jeszcze tego ranka wyglądała kwitnąco. Może zdarzył się jakiś wypadek? Narastająca panika skręcała mu żołądek. Kiedy dotarł do domu, był blady jak ściana.

– Och, proszę pana! – zawołała Sukey, kiedy wszedł do holu. – U pani jest teraz doktor. To stało się tak nagle. Biedna panienka Amanda…

– Gdzie ona jest? – zapytał niecierpliwie.

– W sypialni.

Dopiero teraz spostrzegł, że Sukey trzyma w rękach kłąb prześcieradeł, które po chwili oddała innej służącej z poleceniem, żeby je wyprano. Jack z przerażeniem zauważył krwawe plamy na śnieżnobiałej tkaninie.

Ruszył na górę, przeskakując po trzy stopnie. Kiedy dobiegł do sypialni, wychodził z niej właśnie starszy mężczyzna w czarnym, lekarskim surducie. Był niski i szczupły, ale roztaczał wokół siebie aurę profesjonalizmu. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał na Jacka spokojnie.

– Pan Devlin, tak? Jestem doktor Leighton.

Jack znał to nazwisko. Wyciągnął rękę na powitanie.

– Żona mi o panu opowiadała – powiedział krótko. – To pan stwierdził, że jest w ciąży.

– Tak. Niestety, w tych sprawach nie zawsze dochodzi do szczęśliwego rozwiązania.

Jack w milczeniu wpatrywał się w na lekarza. Krew zastygła mu w żyłach. Ogarnęło go poczucie nierzeczywistości. Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.

– Straciła dziecko – domyślił się. – Jak? Dlaczego?

– Czasami trudno znaleźć przyczynę poronienia – tłumaczył z powagą Leighton. – Zdarza się ono całkowicie zdrowym kobietom. Lata praktyki nauczyły mnie, że natura często sama decyduje, nie licząc się z naszymi życzeniami. Zapewniam pana jednak, że dzisiejsze nieszczęście nie oznacza, że w przyszłości nie będą państwo mogli mieć zdrowych dzieci. To samo powiedziałem pani Devlin.

Jack w skupieniu wpatrywał się w dywan. O dziwo, na myśl przyszedł mu jego własny ojciec, spoczywający już w grobie, zimny i nieczuły już za życia. Jak to możliwe, że dochował się tylu dzieci, ślubnych i nieślubnych, a dbał o nie tak niewiele? Jackowi każde małe życie wydało się nad wyra/ cenne, zwłaszcza teraz, kiedy zgasło.

– To może być moja wina – wyszeptał. – Dzielimy z żoną sypialnię… Powinienem był zostawić ją w spokoju…

– Nie, nie, proszę pana. – Mimo powagi sytuacji doktor uśmiechnął się współczująco. – Bywają sytuacje, w których zalecam pacjentce wstrzemięźliwość małżeńską podczas ciąży, ale w przypadku pańskiej żony nie było takiej konieczności. To nie pan się przyczynił do poronienia ani pańska żona. Zapewniam. Zaleciłem pani Devlin kilkudniowy odpoczynek, aż ustanie krwawienie. Odwiedzę ją pod koniec tygodnia, żeby sprawdzić, czy wraca do zdrowia. Przez jakiś czas będzie oczywiście przygnębiona, ale to silna kobieta. Powinna wkrótce dojść do siebie.

Doktor się oddalił, a Jack wszedł do sypialni. Serce mało nie pękło mu z żalu, kiedy zobaczył Amandę. Wydawała sic taka drobna, a jej energia i żywiołowość gdzieś zniknęły. Podszedł do niej, pogładził ją po włosach i pocałował w rozpalone czoło.

– Tak mi przykro – wyszeptał, patrząc w jej puste oczy. Czekał na jakąś reakcję, rozpacz, gniew, nadzieję, ale twarz żony, zwykle tak pełna wyrazu, pozostała nieprzenikniona. Amanda zmięła w dłoni skraj koszuli, ale nie odezwała się.

– Amando. – Ujął jej kurczowo zaciśniętą dłoń. – Powiedz coś.

– Nie mogę – odrzekła z wysiłkiem, jakby coś trzymało ją za gardło.

Jack nadal ściskał jej lodowatą piąstkę.

– Amando – wyszeptał. – Rozumiem, co czujesz.

– Skąd możesz wiedzieć, co czuję? – zapytała drewnianym głosem. Wyrwała rękę z jego uścisku i wbiła wzrok w jakiś odległy punkt na ścianie. – Jestem zmęczona, chce mi się spać – oznajmiła, chociaż oczy miała szeroko otwarte.

Zaskoczony, zraniony, odsunął się od niej. Jeszcze nigdy lak się wobec niego nie zachowywała. Po raz pierwszy nie chciała mu zdradzić swoich uczuć i Jack poczuł się tak, jakby rozcięła łączące ich więzy. Może kiedy odpocznie, zgodnie z zaleceniem lekarza, z jej oczu zniknie ta okropna pustka.

– Dobrze – powiedział cicho. – Będę w pobliżu. Zawołaj mnie, jeśli czegoś będziesz potrzebować.

– Niczego nie potrzebuję – odrzekła głosem, w którym nie było śladu żadnych emocji.

Przez następne kilka tygodni Jack musiał sam dawać sobie radę ze swoim smutkiem, ponieważ Amanda całkowicie zamknęła się w sobie. Nie dopuszczała do siebie nikogo, nie wyłączając męża. Jack odchodził od zmysłów, nie wiedząc, jak do niej dotrzeć. Po prawdziwej Amandzie została jedynie pusta skorupa. Lekarz twierdził, że trzeba jej tylko więcej wypoczynku, ale Jack nie był o tym przekonany. Bał się, że strata dziecka okaże się dla niej ciosem, po którym już się nie podniesie, i że nigdy już nie będzie tą pełną życia kobietą, którą poślubił.

Zdesperowany zaprosił na weekend jej siostrę Sophię, chociaż serdecznie nie znosił tej gderliwej sekutnicy. Sophia, jak umiała, starała się pocieszyć Amandę, ale jej obecność nic nie pomogła.

– Doradzałabym cierpliwość – powiedziała Jackowi na odjezdnym. – Amanda w końcu dojdzie do siebie. Mam nadzieję, że nie będziesz wywierał na nią nacisku i żądał od niej rzeczy, do których jeszcze nie jest gotowa.

– Co to ma znaczyć? – burknął Jack. W przeszłości Sophia nie ukrywała, że uważa go za łobuza z niższych sfer, bez krzty przyzwoitości. – Boisz się, że jak tylko wyjedziesz, wtargnę do sypialni i zażądam od niej pełnienia małżeńskich powinności, tak?

– Nie, nie o tym mówiłam. – Usta Sophii rozciągnęły się w niespodziewanym uśmiechu. – Chodziło mi o żądania natury uczuciowej. Nawet ty nie jesteś takim prymitywnym zwierzęciem, żeby molestować kobietę w takim stanie.

– Uprzejmie dziękuję za komplement – odrzekł ironicznie.

Przez chwilę przyglądali się sobie badawczo. Na twarzy Sophii nadal gościł uśmiech.

– Może osądzałam cię zbyt surowo – oznajmiła w końcu. – Ostatnio przekonałam się, że… mimo swoich wad rzeczywiście kochasz moją siostrę.

Jack śmiało spojrzał jej w oczy.

– Tak, kocham.

– Cóż, może z czasem zaakceptuję wasz związek. Na pewno daleko ci do Charlesa Hartleya, ale Amanda mogła trafić gorzej.

– Jesteś dziś taka miła – odrzekł z uśmiechem.

– Kiedy Amanda wydobrzeje, przywieź ją do Windsoru – poleciła, a Jack skłonił się, jakby otrzymał osobisty rozkaz od królowej. Uśmiechnęli się do siebie dziwnie przyjaźnie i lokaj odprowadził Sophię do czekającego na nią powozu.

Poszedł na górę i zastał Amandę siedzącą w oknie sypialni. Nieruchomo, niczym zahipnotyzowana, patrzyła na odjeżdżający powóz siostry. Na tacy obok zobaczył nietkniętą kolację.

– Amando – szepnął Jack. Na chwilę zwróciła na niego obojętny wzrok, potem znów spuściła oczy. Stanął za nią i objął ją, chociaż ona w ogóle nie zauważyła tego gestu. – Jak długo to jeszcze potrwa? – zapytał mimo woli. Kiedy nie odpowiedziała, zaklął pod nosem. – Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?

– A co tu jest do powiedzenia? – odrzekła bezbarwnie. Odwrócił ją do siebie.

– Skoro ty nie masz mi nic do powiedzenia, to ja będę mówił! Nie ty jedna przeżywasz tę stratę. To było również moje dziecko.

– Nie mam ochoty na rozmowę – stwierdziła, wysuwając się z jego objęć. – Nie teraz.

– To milczenie musi się skończyć – nalegał, idąc za nią. -Musimy sobie poradzić z tym, co się stało, znaleźć sposób, żeby o tym zapomnieć.

– Nie zależy mi na tym – oznajmiła głucho. – Chcę zakończyć nasze małżeństwo.

Te słowa wstrząsnęły nim do głębi.

– Co takiego? – zapytał ogłuszony. – Dlaczego tak mówisz?

Amanda usiłowała coś powiedzieć, ale nie znalazła słów. Nagle wszystkie uczucia, które tłumiła w sobie przez minione tygodnie, wydostały się na powierzchnię. Nie mogła powstrzymać szlochu, który zdawał się rozdzierać jej pierś. Objęła głowę ramionami, starając się opanować gwałtowne spazmy. Przestraszyła się własnego braku opanowania… Miała wrażenie, że jej dusza rozpada się na kawałki. Potrzebowała czegoś lub kogoś, kto uchroniłby ją przed całkowitym załamaniem.

– Zostaw mnie – załkała, zasłaniając dłońmi mokrą od łez twarz. Czuła na sobie wzrok męża. Jeszcze nigdy przed nikim tak się nie odsłoniła. Zawsze uważała, że tak gwałtownym emocjom należy dawać upust wyłącznie w samotności.

Jack otoczył ją ramionami i przytulił do piersi.

– Amando, kochanie, obejmij mnie. – Stał obok niej spokojny i solidny jak opoka. Jego zapach i dotyk był jej tak znany, jakby znali się od urodzenia.

Przywarła do niego, a słowa same wyrywały się z jej ust:

– Pobraliśmy się tylko ze względu na dziecko. A teraz dziecka już nie ma. Między nami nic już nie będzie takie samo.

– To nieprawda.

– Nie chciałeś tego dziecka – łkała. – Ale ja chciałam. Tak bardzo go chciałam, a teraz je straciłam. Nie zniosę tego…

– Ja też pragnąłem tego dziecka – powiedział Jack roztrzęsionym głosem. – Amando, musimy to jakoś przetrwać. Kiedyś będziemy jeszcze mieć dziecko.

– Nie. Jestem za stara- odrzekła i kolejny strumień łez popłynął z jej oczu. – Dlatego poroniłam. Za długo czekałam. Teraz już nigdy nie będę miała dzieci…

– Ciii… Nie opowiadaj takich rzeczy. Doktor mi mówił, że miał o wiele starsze od ciebie pacjentki, które urodziły zdrowe potomstwo.

Z łatwością wziął ją na ręce, usiadł w fotelu i posadził ją sobie na kolanach. Wziął z tacy serwetkę i osuszył żonie oczy. Był taki opanowany i spokojny, że strach i zdenerwowanie Amandy trochę osłabły. Posłusznie wydmuchała nos w serwetkę i westchnęła drżąco, opierając głowę na jego ramieniu. Czuła ciepło jego ręki na plecach, co koiło jej zszarpane nerwy.

Długo tulił ją do siebie, aż zaczęła oddychać wolno i miarowo, a łzy całkiem wyschły.

– Nie ożeniłem się z tobą tylko ze względu na dziecko -powiedział łagodnie. – Zrobiłem to, ponieważ cię kocham. A jeśli jeszcze kiedyś wspomnisz o tym, że chcesz mnie opuścić, to… – Urwał, nie umiejąc wymyślić odpowiednio surowej kary. – Po prostu wybij to sobie z głowy – zakończył po chwili.

– Jeszcze nigdy nie czułam się tak okropnie. Nawet po śmierci rodziców.

– Ani ja. Teraz już mi lepiej, bo mogę cię trzymać w ramionach. Te ostatnie tygodnie to było dla mnie piekło. Nie mogłem z tobą rozmawiać, dotykać cię.

– Naprawdę myślisz, że jeszcze kiedyś będziemy mogli mieć dziecko? – zapytała bolesnym szeptem.

– Jeśli tylko tego zechcesz.

– A ty tego chcesz?

– Z początku trudno mi było pogodzić się z myślą, że zostanę ojcem – przyznał – ale kiedy zaczęliśmy planować przyszłość, dziecko stało się dla mnie kimś realnym. Myślałem o wszystkich małych chłopcach z Knatchford Heath, których nie udało mi się obronić, ale zamiast rozpaczy, czułem rodzenie się nadziei. Zdałem sobie sprawę, że to dziecko na pewno będę mógł chronić przed okrutnym światem. Jakbym zaczynał wszystko od nowa… Chciałem mu zapewnić cudowne życie.

Amanda uniosła głowę i spojrzała na Jacka wilgotnymi oczami.

– Na pewno byś tego dokonał – szepnęła.

– Więc nie gaśmy w sobie nadziei, Brzoskwinko. Kiedy będziesz gotowa, nie będę szczędził wysiłków, żebyś znów nosiła w sobie dziecko. A jeśli to nam się nie uda, znajdziemy inny sposób. Przecież tyle dzieci potrzebuje rodziców.

– Zrobiłbyś to dla mnie? – zapytała z niedowierzaniem. Ten człowiek, który kiedyś bardzo niechętnie odnosił się do pomysłu założenia rodziny, teraz był gotów przyjąć na siebie tak poważne zobowiązanie.

– Nie tylko dla ciebie. – Pocałował ją w czubek nosa i miękki policzek. – Również dla siebie.

Amanda zarzuciła mu ramiona na szyję i mocno go uściskała. Przemożny smutek, który żelaznymi mackami obejmował jej serce, zaczął słabnąć. Poczuła taką ulgę, że aż zakręciło jej się w głowie.

– Nie wiem, co mam teraz robić – wyszeptała.

Jack znów ją pocałował, gorąco i czule.

– Choć na kilka godzin powinnaś przestać rozmyślać. Musisz coś zjeść i odpocząć.

Na myśl o jedzeniu skrzywiła się.

– Nie mogłabym przełknąć ani kęsa.

– Od kilku dni nic nie jadłaś. – Zdjął srebrną pokrywkę ze stojącego na tacy talerza i sięgnął po łyżkę. – Spróbuj -powiedział stanowczo. – Wierzę w leczniczą moc… – zajrzał do talerza – zupy ziemniaczanej.

Amanda spojrzała na jego upartą minę i pierwszy raz od trzech tygodni uśmiechnęła się niepewnie.

– Ale z ciebie tyran.

– I jestem od ciebie większy – przypomniał jej.

Wzięła łyżkę i spojrzała na apetyczną zupę, posypaną siekanymi listkami rzeżuchy. Na małym talerzyku obok leżała jeszcze ciepła bułeczka. W miseczce różowił się pudding jagodowy, posypany świeżymi malinami. Kucharka, która teraz wszystkie gotowane przez siebie potrawy nazywała po francusku, serwowała go pod nazwą pudding a la framboise.

Jack wstał z fotela i patrzył, jak Amanda zanurza łyżkę w zupie. Jadła niespiesznie i miłe ciepło wkrótce zaczęło wypełniać jej żołądek. Kiedy już skończyła kolację, jej policzki znów się zaróżowiły. Usadowiła się wygodniej w fotelu, mile rozluźniona. Spojrzała na swojego przystojnego męża i zalała ją fala miłości. Przy nim czuła, że wszystko jest możliwe. Chwyciła jego rękę i przytuliła do twarzy.

– Kocham cię – powiedziała.

Pogładził ją po policzku.

– Ja też cię kocham, ponad własne życie. – Pochylił się i delikatnie dotknął ustami jej ust, jakby chciał uzdrowić ją pocałunkiem. Położyła mu dłoń na karku, zatopiła palce w gęstych, czarnych włosach i rozchyliła wargi. Powoli ogarniał ją żar.

Odwróciła głowę w bok, senna i osłabiona. Oczy same jej się zamykały, kiedy poczuła, że Jack rozpina guziki jej sukni. Jeden, drugi, trzeci… Materiał rozchylił się, obnażając nagą skórę. Wodził usta po wrażliwych miejscach na jej szyi, aż cicho jęknęła.

– Jack… Jestem taka zmęczona… Chyba nie…

– Nie musisz nic robić – wyszeptał. – Tylko pozwól mi się dotykać. Już tyle czasu minęło, najdroższa.

Amanda wzięła głęboki oddech i nie próbowała nic więcej mówić. Odchyliła głowę i niczym w sennym marzeniu pozwoliła mu coraz śmielej pieścić dłońmi i językiem każdy zakamarek swojego ciała. Gdy myślała, że już dłużej nie wytrzyma tych tortur, rozkosz eksplodowała w niej niczym ognista kula.

Kiedy po dłuższej chwili szaleńcze bicie jej serca wreszcie się uspokoiło, wyciągnęła ramiona do Jacka, a ten wziął ją na ręce i ułożył w pościeli.

– Chodź ze mną do łóżka – wyszeptała.

– Musisz odpocząć – odrzekł, stając obok.

Chwyciła go za spodnie i szarpnęła do siebie tak energiczne, że jeden guzik sam się rozpiął.

– Zdejmij to – poleciła, pomagając mu rozpiąć resztę guzików.

Błysnął zębami w uśmiechu i posłusznie się rozebrał. Kiedy się do niej przytulił, zadrżała i uspokoiła się.

– A co teraz? – zapytał.

– Nie skończyłam jeszcze deseru – powiedziała, a potem już nie było żadnych słów ani myśli, tylko oni dwoje i łącząca ich namiętność.

Gdy zupełnie wyczerpani leżeli wtuleni w siebie, Jack nagle wybuchnął śmiechem.

– Z czego się śmiejesz? – zaciekawiła się Amanda.

– Wspominałem tamten wieczór, kiedy się poznaliśmy… Chciałaś mi wtedy za to zapłacić. Próbowałem obliczyć, ile mi jesteś winna teraz, kiedy już tyle razy byliśmy w łóżku.

Roześmiała się.

– Jak możesz w takiej chwili myśleć o pieniądzach?

– Bardzo mi odpowiada, że jesteś u mnie zadłużona po uszy. Dzięki temu nigdy się ode mnie nie uwolnisz.

Uśmiechnęła się i przyciągnęła go do siebie.

– Jestem twoja – wyszeptała z ustami przy jego ustach. – Teraz i zawsze. Jesteś zadowolony?

– O, tak. – I przez resztę nocy niestrudzenie dowodził, jak bardzo jest z tego zadowolony.

Загрузка...