2

Zaczekaj. – Amanda w panice odwróciła głowę, kiedy usta Jacka znalazły się tuż obok jej ust. Wargi Jacka przylgnęły do jej policzka i poczuła zadziwiające, miłe ciepło. – Zaczekaj – powtórzyła drżącym głosem. Siedziała zwrócona twarzą do ognia, którego żółty blask mocno oślepiał, i starała się unikać pocałunków nieznajomego. Delikatnie muskał ustami jej policzek.

– Amando, czy ktoś kiedyś już cię całował?

– Oczywiście, że tak – odparła z urażoną dumą, ale nie miała zamiaru dodawać, że to były zupełnie inne pocałunki niż dzisiejszy. Całus skradziony w ogrodzie albo symboliczny uścisk i buziak pod świąteczną jemiołą nie były tym samym, co gorące objęcia mężczyzny ogarniętego pożądaniem. -Wy…wydaje mi się, że masz w tych sprawach wielkie doświadczenie – powiedziała. – Trudno się dziwić… W tym zawodzie…

Uśmiechnął się szeroko.

– Chciałabyś się przekonać?

– Najpierw chcę cię o coś zapytać. Jak… jak długo się tym zajmujesz?

Od razu zrozumiał, o co jej chodzi.

– Od kiedy pracuję dla pani Bradshaw? Wcale nie tak długo.

Ciekawa była, co też mogło przywieść takiego mężczyznę do uprawiania prostytucji. Może stracił pracę lub został z niej zwolniony za popełnienie jakiegoś błędu? A może popadł w długi i potrzebował dodatkowych zarobków? Z jego wyglądem, inteligencją i ogładą łatwo znalazłby zajęcie w wielu zawodach. Musiał być naprawdę zdesperowany albo leniwy i rozpustny.

– Masz rodzinę? – wypytywała.

– Nie warto o niej wspominać. A ty?

Słysząc zmianę w tonie jego głosu, Amanda podniosła wzrok. Oczy Jacka spoglądały teraz poważnie, a jego twarz wydała się jej tak pełna surowego piękna, że aż coś ścisnęło ją w sercu.

– Rodzice już nie żyją – odrzekła – ale mam dwie starsze siostry, obie zamężne. Mam też dużą liczbę siostrzeńców i siostrzenic.

– Dlaczego nie wyszłaś za mąż?

– A dlaczego ty się nie ożeniłeś? – odparowała.

– Za bardzo cenię sobie niezależność, żeby się jej wyrzec, nawet częściowo.

– Mną kierowało to samo – przyznała. – Poza tym każdy, kto lepiej mnie poznał, zaświadczy, że jestem bezkompromisowa i uparta.

Uśmiechnął się leniwie.

– Po prostu należy się z tobą odpowiednio obchodzić.

– Odpowiednio się ze mną obchodzić? – powtórzyła cierpko. – Może mi łaskawie wyjaśnisz, co właściwie masz na myśli?

– Tylko to, że mężczyzna, który wie cokolwiek o kobietach, potrafiłby sprawić, żebyś mruczała jak zadowolona kotka.

To stwierdzenie jednocześnie zirytowało ją i rozśmieszyło. Co za drań! Nie dała się jednak zwieść pozorom. Chociaż mówił żartobliwie, było w nim coś – jakieś napięcie, wyrywająca się spod kontroli siła – co kazało jej zachować czujność. Nie był to niedoświadczony chłopak, tylko w pełni dojrzały mężczyzna. Choć Amanda nie była doświadczona, z tego, jak na nią patrzył, odgadła, że czegoś od niej chce. Może ją sobie podporządkować, może wykorzystać seksualnie, a może po prostu wyciągnąć od niej pieniądze?

Patrząc jej prosto w oczy, rozluźnił węzeł zawiązanego pod szyją fularu z szarego jedwabiu i zdjął go powoli, jakby się bał, że jakikolwiek gwałtowny ruch może ją spłoszyć. Rozpiął trzy górne guziki koszuli, a potem odchylił się i spojrzał uważnie na jej zarumienioną twarz.

W dzieciństwie zdarzało się Amandzie widywać fragment porośniętej siwymi włosami piersi ojca, kiedy ten chodził po domu w szlafroku. Oczywiście widywała też robotników i parobków w rozpiętych koszulach, nie pamiętała jednak, żeby którykolwiek z nich miał pierś niczym odlaną z brązu, o mocnych, wyraźnie zaznaczonych mięśniach, które wprost połyskiwały. Jego ciało wydawało się twarde i gorące. Płomienie tańczące w kominku złociły gładką skórę Jacka, podkreślając trójkątne zagłębienie u nasady szyi.

Miała ochotę go dotknąć. Chciała przyłożyć wargi do tego intrygującego zagłębienia i wchłonąć jeszcze więcej odurzającego zapachu tego mężczyzny.

– Chodź tutaj, Amando. – Jego głos brzmiał cicho, ledwie słyszalnie.

– Nie mogę – odmówiła niepewnie. – Wydaje mi się, że powinieneś już iść.

Jack pochylił się i delikatnie chwycił ją za nadgarstki.

– Nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał. – Nie zrobię nic, co by ci się nie podobało, ale nie wyjdę stąd, jeśli przedtem nie wezmę cię w ramiona.

Miała zamęt w głowie, a jednocześnie ogarniało ją pożądanie, i to wszystko sprawiało, że czuła się całkowicie bezradna. Gdy przyciągnął ją bliżej, oparła się o niego, ale dalej siedziała sztywno wyprostowana. Jack pogładził dużą dłonią jej plecy, aż przeszedł ją dreszcz. Skórę miał gorącą, jakby pod tą gładką, złotawą powierzchnią płonął żywy ogień.

Oddech Amandy stał się krótki, urywany. Z zamkniętymi oczami napawała się uczuciem zalewającego ją od stóp do głów ciepła. Po raz pierwszy w życiu bezwładnie wsparła głowę na ramieniu mężczyzny.

Kiedy wyczuł, że drży, przytulił ją mocniej i powiedział pieszczotliwie:

– Nie bój się, mhuirnin. Nie skrzywdzę cię.

– Jak mnie nazwałeś? – zapytała ze zdumieniem. Uśmiechnął się.

– To takie czułe słówko. Czyżbym ci jeszcze nie powiedział, że jestem Irlandczykiem?

To by wyjaśniało jego akcent, staranny, ale trochę śpiewny, złagodzony celtycką nutą. Tłumaczyło to również, dlaczego szukał pracy w przybytku pani Bradshaw. Rzemieślnicy i kupcy często woleli zatrudnić gorzej wykwalifikowanych Anglików niż Irlandczyków, zostawiając dla nich najbrudniejszą i najbardziej niewdzięczną pracę.

– Czyżbyś miała jakieś uprzedzenia wobec Irlandczyków? -zapytał, patrząc jej prosto w oczy.

– Ależ skąd – odrzekła półprzytomnie. – Tylko tak sobie myślałam… że pewnie dlatego jesteś taki ciemny i masz takie niebieskie oczy.

A chuisle mo chroi - wyszeptał, odgarniając z jej czoła wijące się kosmyki.

– Co to znaczy?

– Kiedyś ci wyjaśnię. Kiedyś… – Długo trzymał ją w objęciach, aż poczuła, że ze wszystkich stron otacza ją ciepło jego ciała. Rozluźniła się i uspokoiła. Dotknął palcami obszytej muślinową falbanką wysokiej stójki sukni w brązowe i pomarańczowe pasy. Ostrożnie, bez szczególnego pośpiechu, rozpiął kilka guzików i obnażył miękką, gładką szyję. Amanda nie potrafiła już kontrolować rytmu własnego oddechu. Jej pierś co chwila unosiła się i opadała. Jack pochylił się i nagle Amanda poczuła na szyi dotyk jego ust. Z jej gardła wydarł się cichy jęk.

– Jesteś taka słodka. – Te wypowiedziane szeptem słowa sprawiły, że po plecach przebiegł jej dreszcz. Kiedy wyobrażała sobie intymne chwile z mężczyzną, zawsze na myśl przychodziła jej ciemność i niezdarne, pośpieszne, natarczywe dotknięcia. Nie przyszło jej do głowy, że może się to dziać w blasku i cieple ognia i że ktoś tak cierpliwie i delikatnie będzie się starał rozbudzić jej ciało. Usta Jacka powędrowały w górę, do wrażliwej muszli ucha. Kiedy Amanda poczuła lekkie dotknięcie języka, drgnęła zaskoczona.

– Jack – wyszeptała. – Nie musisz odgrywać roli mojego kochanka. Naprawdę… to bardzo miło z twojej strony, ale nie musisz udawać, że ci się podobam i…

Wyczuła, że się uśmiechnął.

– Musisz być bardzo niewinna, mhuirnin, skoro uważasz, że mężczyzna potrafi z grzeczności udawać coś takiego.

W tej samej chwili Amanda zdała sobie sprawę, że coś w intymny sposób uciska jej biodro, i natychmiast znieruchomiała. Twarz jej poczerwieniała, a myśli chaotycznie przebiegały jej przez głowę jak niesione wichurą płatki śniegu po niebie. Była zawstydzona i… nie posiadała się z ciekawości. Siedzieli wtuleni w siebie. Amanda nigdy nie była tak blisko pobudzonego mężczyzny.

– Oto twoja szansa, Amando – szepnął Jack. – Jestem twój. Rób ze mną, co ci się podoba.

– Ale ja nie wiem, co robić – odparła drżąco. – Właśnie dlatego cię wynajęłam.

Roześmiał się i pocałował jej odsłoniętą szyję, tam gdzie można było wyczuć bijący szaleńczo puls. Ta sytuacja wydawała jej się tak nieprawdopodobna, tak niepasująca do jej normalnego życia, że miała wrażenie, iż jest kimś innym, a nie Amandą Briars – wiecznie skrobiącą piórem po papierze starą panną o poplamionych atramentem palcach, grzejącą nogi butelką z ciepłą wodą. Stała się kimś łagodnym… bezbronnym… kobietą zdolną do pożądania i pożądaną.

Nagle zdała sobie sprawę, że zawsze trochę bała się mężczyzn. Niektóre kobiety doskonale rozumieją przeciwną płeć, jej jednak przychodziło to z trudem. Wiedziała tylko tyle, że nawet kiedy była młoda, dżentelmeni nigdy z nią nie żartowali ani nie flirtowali. Rozmawiali z nią o poważnych sprawach, traktowali ją z szacunkiem, zgodnie z zasadami dobrego wychowania, i nigdy nawet nie przyszło im do głowy, że byłoby jej miło, gdyby popatrzyli na nią czasem bardziej frywolnie.

A teraz ten niesamowicie przystojny mężczyzna, choć bez wątpienia zimny drań, najwyraźniej bardzo chciał się dostać pod jej spódnicę. Dlaczego miałaby mu odmówić pocałunków i pieszczot? Co dobrego mogło jej przynieść zachowanie cnoty? Wiedziała, że cnota nie ogrzeje zimnego łóżka.

Odważnie chwyciła Jacka za poły koszuli i przyciągnęła do siebie. Natychmiast się poddał i lekko przylgnął ustami do jej ust. Zalało ją przyjemne ciepło, a on naparł na nią trochę mocniej, aż musiała rozchylić wargi. Kiedy jego język dotknął wnętrza jej ust, zaskoczona zupełnie nowym i dziwnym doznaniem chciała się cofnąć, ale ramię Jacka to uniemożliwiło. W różnych częściach ciała, których nie potrafiła nawet nazwać, zaczęła odczuwać dziwne napięcie. Pragnęła, żeby jeszcze raz zbadał językiem jej usta. Było to tak dziwne, tak intymne i podniecające, że nie potrafiła zdusić cichego jęku. Ciało rozluźniało się z wolna, ręce same spoczęły na jego czarnych, jedwabistych włosach, przyciętych tuż nad karkiem.

– Rozepnij mi koszulę – wyszeptał Jack. Całował ją nieprzerwanie, kiedy niezdarnie rozpinała guziki jego kamizelki i lnianej koszuli. Cienka tkanina była rozgrzana i przesycona zapachem jego ciała. Gładka skóra na torsie lśniła złotawo, twarde mięśnie lekko drgały pod dotykiem kobiecych palców. Ciepło bijące od jego ciała kusiło ją, jak miska pełna śmietanki kusi kota.

– Jack – wyszeptała, z trudem chwytając oddech. – Nie chcę posuwać się jeszcze dalej… Ja… Taki prezent urodzinowy w zupełności mi wystarczy.

Roześmiał się cicho i wtulił usta w jej szyję.

– Dobrze.

Przytuliła się do jego nagiej piersi, łapczywie chłonąc jego ciepło i zapach.

– Och, to okropne.

– Dlaczego? – zapytał. Bawił się jej lokami i lekko gładził wrażliwą skórę na skroniach.

– Ponieważ czasami lepiej jest nie wiedzieć, co się w życiu traci.

– Moja słodka – wyszeptał i skradł jej pocałunek. – Pozwól mi zostać z tobą trochę dłużej.

Nim zdążyła odpowiedzieć, zaczął ją całować śmielej niż poprzednio. Jego duże dłonie delikatnie przytrzymywały jej głowę, zatopione w kaskadzie rozpuszczonych włosów. Amanda pragnęła wtulić się w niego jak najmocniej. Nigdy jeszcze nie czuła tak silnego fizycznego pobudzenia. Jack był taki silny, dobrze zbudowany, tak łatwo mógł ją zniewolić, a jednak obchodził się z nią zadziwiająco delikatnie. Amanda zastanawiała się półprzytomnie, dlaczego się go nie lęka, choć przecież powinna. Od dzieciństwa wbijano jej do głowy, że mężczyznom nie należy ufać, że to niebezpieczne istoty, niezdolne do panowania nad swoimi popędami. A jednak przy tym mężczyźnie czuła się bezpieczna. Położyła dłonie na jego piersi i poczuła szybkie, mocne bicie serca.

Oderwał usta od jej ust i spoglądał na nią oczami tak pociemniałymi, że już nie wyglądały na niebieskie.

– Amando, ufasz mi?

– Oczywiście, że nie – odrzekła. – Nic o tobie nie wiem.

Roześmiał się.

– Rozsądna kobieta. – Zaczął rozpinać guziki jej sukienki, zręcznie wyłuskując z pętelek rzeźbione krążki z kości słoniowej.

Amanda zamknęła oczy. Serce biło jej lekko, a zarazem gwałtownie, niczym trzepoczący się w panice ptak. Powtarzała sobie w myślach, że już nigdy więcej nie zobaczy tego człowieka. Pozwoli sobie na chwilę zapomnienia w jego towarzystwie, a potem zachowa ją na zawsze w najgłębszym, najtajniejszym zakamarku pamięci, tylko i wyłącznie dla siebie. Kiedy już będzie starą kobietą, od dawna przywykłą do samotności, wspomni sobie czasem, że kiedyś przeżyła wspaniały wieczór z przystojnym nieznajomym.

Pod rozpiętą suknią w brązowe pasy ukazała się zwiewna koszulka z cieniutkiej jak mgiełka bawełny, a pod nią lekki gorset na cienkich fiszbinach, zapinany z przodu na haftki. Amanda zastanawiała się, czy nie powinna udzielić Jackowi wskazówek, jak się taki gorset rozpina, ale szybko się przekonała, że czynność ta jest mu dobrze znana. Najwyraźniej nie był to pierwszy gorset, z jakim miał w życiu do czynienia. Lekko ściągnął jego brzegi i cały rząd drobnych haftek rozpiął się z zadziwiającą łatwością. Pomógł Amandzie wyswobodzić ramiona z rękawów sukni, więc teraz półleżała przed nim z piersiami okrytymi jedynie cienkim, niemal przezroczystym batystem. Czuła się całkiem obnażona i musiała siłą woli się powstrzymywać, żeby nie podciągnąć sukni i nie okryć się nią szczelnie.

– Zimno ci? – zapytał Jack z troską, zauważywszy jej niespokojny ruch, i przytulił ją mocniej do piersi. Był silny i pełen energii, ciepło jego ciała przenikało przez koszulę i przyprawiało Amandę o drżenie, które nie miało nic wspólnego ze zdenerwowaniem czy chłodem.

Jack odsunął ramiączko halki i przylgnął ustami do białej skóry na ramieniu Amandy. Dotykał jej delikatnie, obwodząc długimi palcami krągłą pierś. Po chwili nakrył ją dłonią i delikatnie pieścił przez cieniutką materię koszulki. Amanda zamknęła oczy. Przywarłszy ustami do jego policzka, poczuła lekką szorstkość zarostu. Przeciągnęła wargami aż do szyi, gdzie skóra stała się gładka i jedwabista.

Usłyszała, że Jack gorączkowo, zduszonym głosem, szepcze coś po irlandzku. Ujął jej głowę w obie dłonie, odchylił na oparcie kanapy i zaczął całować jej piersi przez bawełnianą koszulkę.

– Pomóż mi zsunąć w dół tę koszulkę – wyszeptał chrapliwie. – Proszę, Amando.

Zawahała się. Przez chwilę słychać było tylko pośpieszne, urywane oddechy ich obojga. Potem zsunęła cienką halkę aż do talii, zupełnie obnażając piersi. Wydawało jej się niemożliwe, że leży wyciągnięta na kanapie z nieznajomym mężczyzną, półnaga, rzuciwszy gorset na podłogę.

– Nie powinnam tego robić – powiedziała drżącym głosem, na próżno starając się zakryć rękami pulchne piersi. – Nie powinnam była w ogóle wpuścić cię do domu.

– To prawda. – Z uśmiechem zdjął koszulę, ukazując niewiarygodnie piękny, imponująco umięśniony tors. Kiedy się pochylił, Amanda poczuła, że rośnie w niej napięcie. Próbowała nie zważać na swoje zahamowania i poczucie skromności. -Czy mam przestać? – zapytał, przyciągając ją do siebie. – Nie chciałbym cię przestraszyć.

Przycisnęła policzek do ramienia Jacka i przez moment napawała się dotykiem nagiej męskiej skóry. Nigdy jeszcze nie czuła się tak bezbronna, ale bardzo jej się to uczucie podobało.

– Nie boję się – powiedziała, oszołomiona i zdziwiona własną śmiałością. Nie osłaniając się już ramionami, przywarła nagim ciałem do piersi Jacka.

Z jego gardła wydobył się bolesny jęk. Ukrył głowę w zagłębieniu jej ramienia i całując ją, zaczął zsuwać się coraz niżej. Dotykał językiem jej piersi, zataczając leniwe kręgi, a ciepło jego oddechu parzyło ją jak ogień. Wolno, spokojnie przesunął się ku drugiej piersi, a ona załkała cicho, ponaglając go w ten sposób. Jack nie śpieszył się, jakby czas przestał istnieć i jakby miał całą wieczność, żeby cieszyć się ciałem Amandy.

Uniósł spódnicę i przywarł biodrami do jej ciała. Wciągnęła głęboko powietrze, czując jego nacisk dokładnie tam, gdzie najbardziej tego pragnęła. To nieprzyzwoite, że on tak dobrze zna kobiece ciało. Jego ruchy sprawiały, że przepływały przez nią fale rozkoszy. Czuła, że przepełnia ją jakaś pulsująca energia.

Wciąż oddzielały ich od siebie warstwy ubrania, spodnie, buty, bielizna, nie mówiąc już o uciążliwych fałdach materiału sukni Amandy. Nagle ogarnęło ją szokujące dla niej samej pragnienie, żeby się tego wszystkiego pozbyć i poczuć na sobie całkiem nagie ciało Jacka. Jakby czytając w jej myślach, roześmiał się niepewnie i chwycił ją za rękę.

– Nie, Amando… Dzisiaj nie stracisz dziewictwa.

– Dlaczego?

Położył jej dłoń na piersi i przywarł ustami do jej szyi.

– Ponieważ najpierw powinnaś się o mnie dowiedzieć kilku rzeczy.

Teraz, kiedy wyglądało na to, że Jack jednak nie uwiedzie jej do końca, Amanda strasznie tego zapragnęła.

– Ale przecież my się już nigdy nie spotkamy – odparła rozżalona. – No i dziś są moje urodziny.

Jack roześmiał się. Pocałował ją w usta i mocno przytulił, szepcząc do ucha czułe słówka. Jeszcze nikt do niej tak nie mówił. Mężczyzn onieśmielało jej opanowanie i zasadniczy sposób bycia. Żaden dżentelmen nie ośmielił się nazwać jej swoim kochaniem, ślicznotką, słodkim skarbem… i przy żadnym nie czuła, że te określenia naprawdę do niej pasują. Była wdzięczna Jackowi, że wprawił ją w taki nastrój, ale zarazem miała to sobie za złe. Teraz już dokładnie wiedziała, dlaczego nie powinna była sprowadzać tego tajemniczego osobnika do swojego domu. Lepiej było w ogóle nie zaznać takich wrażeń, skoro nigdy więcej nie miały być jej udziałem.

– Amando – wyszeptał, źle sobie tłumacząc przyczynę jej nagłego smutku. – Zaraz poczujesz się lepiej. Zaczekaj chwilę… Pozwól mi… – I wprawnie wsunął rękę pod spódnicę.

Amandzie kręciło się w głowie. Leżała nieruchomo, obejmując Jacka ramionami, kiedy dotykał aksamitnej skóry jej brzucha, a potem tam, gdzie nawet sama nigdy się nie dotykała. Nie mogąc się opanować, konwulsyjnie poruszała biodrami. Irlandzki akcent Jacka był teraz dużo wyraźniejszy.

– Czy właśnie tutaj cię boli, mhuirninl

Wtulona w jego szyję, wydała stłumiony okrzyk. Palce Jacka błądziły po najwrażliwszym miejscu jej ciała, a ona miała wrażenie, że zaczyna w niej płonąć ogień. Zniewolona, chętnie poddawała się jego pieszczotom. Odchyliła głowę do tyłu i wpatrzyła się w niego półprzytomnym wzrokiem. Jego oczy przybrały kolor, którego nigdy dotąd nie widziała, może jedynie w snach… Były jasne, jaskrawoniebieskie. Krzyknęła cicho i wygięła się w łuk, poddając się zalewającej ją fali rozkoszy.

Dała się unosić ekstazie, gdy wtem Jack z jękiem odsunął się od niej, usiadł i odwrócił głowę. Tak nagle przerwał pieszczoty, że czuła niemal fizyczny ból. Zrozumiała, że chociaż doprowadził ją do szczytu rozkoszy, sam nie mógł tego osiągnąć. Niepewnie położyła rękę na jego udzie, dając mu znać, że pragnie dostarczyć mu takiej samej przyjemności, jaką on dał jej. Nadal na nią nie patrząc, uniósł jej dłoń do ust i ucałował wnętrze.

– Amando – powiedział szorstkim głosem. – Nie mogę już dłużej sobie ufać. Muszę wyjść, dopóki jestem w stanie to zrobić.

– Zostań ze mną. Zostań na całą noc. – Zdziwiła się, słysząc w swoim głosie rozmarzony, tęskny ton.

Jack spojrzał na nią z ukosa i zobaczył rumieniec, który nie znikał z jej policzków. Pogładził jej dłoń, jakby chciał wetrzeć w skórę odcisk pocałunku, który przed chwilą tam złożył.

– Nie mogę.

– Czy… czy chodzi o to… że masz dziś jeszcze jedną wizytę? – zapytała z wahaniem. Na myśl o tym, że z jej ramion pójdzie prosto do innej kobiety, poczuła się okropnie.

Roześmiał się krótko.

– Dobry Boże, nie. Tylko że… – Urwał i spojrzał na nią przeciągle. – Wkrótce to zrozumiesz. – Pochylił się i pocałował ją lekko w podbródek, policzki i powieki.

– Już więcej… po ciebie nie poślę – oznajmiła zażenowana. Sięgnął po leżący obok pled i okrył ją starannie.

– Tak, wiem – odrzekł, wyraźnie rozbawiony.

Nie otwierając oczu, słuchała szelestu lnianej tkaniny, kiedy Jack ubierał się przy kominku. Ze wstydem, ale i z przyjemnością, rozmyślała o tym, co jej się przydarzyło tego wieczora.

– Dobranoc, Amando – powiedział cicho i odszedł, a ona została sama, półnaga, w pomiętej sukni, oświetlona tylko blaskiem ognia. Miękki, kaszmirowy pled otulał jej nagie ramiona. Rozpuszczone, wijące się włosy spływały na oparcie kanapy.

Przychodziły jej do głowy bezsensowne myśli… Miała ochotę odwiedzić Gemmę Bradshaw i wypytać ją o mężczyznę, którego tu dziś przysłała. Chciała dowiedzieć się o Jacku czegoś więcej. Ale czemu miałoby to służyć? On żył w zupełnie innym świecie – podejrzanym i zagadkowym. Nie mogłaby się z nim zaprzyjaźnić i choć dziś nie wziął od niej pieniędzy, następnym razem na pewno by to zrobił. Nie spodziewała się, że ogarną ją takie uczucia. Miała wyrzuty sumienia, ale czuła też jakąś tęsknotę. W całym ciele nadal rozpływało się rozkoszne ciepło, a po skórze przebiegały lekkie dreszcze, jakby ktoś lekko dotykał jej piórkiem. Przypomniała sobie jego śmiałe dłonie, usta na swoich piersiach i z jękiem wstydu zakryła pledem twarz.

Jutro rozpocznie resztę swojego życia, tak jak to sobie obiecała. Ale tej nocy pozwoli sobie na fantazje o mężczyźnie, który już w tej chwili wydawał jej się bardziej postacią ze snu niż człowiekiem z krwi i kości.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – wyszeptała sama do siebie i uśmiechnęła się.

Загрузка...