Lekki wietrzyk szeleścił w gałęziach drzew, przynosząc ze sobą zapach świeżo skopanej ziemi i kwitnącej lawendy. Amanda stanęła z boku, tak żeby nikt z wnętrza domu nie mógł jej widzieć. Oparta o ścianę wyczuwała na plecach szorstkość cegieł.
Miała na sobie jasnoniebieską suknię, wyciętą głęboko na plecach, z przodu ozdobioną udrapowanym tiulem. Długie rękawy sukni również uszyto z przezroczystego tiulu. Na rękach miała białe rękawiczki. Błysk nagich ramion pod zwiewnym materiałem sprawiał, że Amanda czuła się jak odważna, światowa kobieta.
Drzwi na balkon otworzyły się i znów zamknęły. Amanda zerknęła w bok, ale oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc światło z salonu ją oślepiło.
– Już wróciłeś, Charles? Widzę, że kolejka do wazy z ponczem nie była zbyt długa.
Cisza.
Zdała sobie sprawę, że stojąca przed nią ciemna postać to nie Charles Hartley. Zbliżał się do niej rosły mężczyzna o szerokich ramionach. Poruszał się tak sprężyście, że mógł to być tylko Jack Devlin.
Świat wokół Amandy zawirował. Zachwiała się nieco, bo w pantofelkach na obcasach trudno jej było utrzymać równowagę. W ruchach Jacka było coś niepokojącego. Przypominał tygrysa, który zamierza odciąć jej drogę ucieczki i pożreć ją żywcem.
– Po co tu przyszedłeś? – zapytała czujnie. – Ostrzegam cię, że zaraz wróci pan Hartley i…
– Witaj, Amando. – Jego głos brzmiał cicho i groźnie. – Nie masz mi przypadkiem czegoś do powiedzenia?
– Słucham? – Zaskoczona pokręciła głową. – Przecież miało cię tu dzisiaj nie być. Powiedziałeś, że nie wybierasz się na bal. Dlaczego…
– Chciałem wam życzyć wszystkiego najlepszego, tobie i Hartleyowi.
– Och, to miło z twojej strony.
– Hartley też tak uważa. Przed chwilą z nim rozmawiałem.
Przebiegł ją dreszcz niepokoju. Devlin stał tuż przy niej, znacznie górując nad nią wzrostem. Z niewiadomego powodu zaczęła szczękać zębami, jakby jej ciało pierwsze odgadło nieprzyjemną nowinę, której umysł jeszcze nie przyjął do wiadomości.
– O czym rozmawialiście?
– Zgadnij.
Amanda uparcie milczała, drżąc na całym ciele. Nagle Jack chwycił ją za ramiona.
– Stchórzyłaś – warknął.
Była zbyt oszołomiona, żeby zareagować. Stała sztywno, a Jack obejmował ją mocno. Objął dłonią tył jej głowy i nie zważając na to, że niszczy jej fryzurę, zmusił ją do popatrzenia w górę. Krzyknęła cicho i chciała się wyrwać, ale nakrył ustami jej usta w namiętnym pocałunku, łapczywie wchłaniając jej ciepło i smak. Usiłowała go odepchnąć i stłumić budzące się podniecenie, którego nie studził ani wstyd, ani rozsądek.
Tak bardzo stęskniła się za żarem jego ust, że kiedy się od niej oderwał, jęknęła rozczarowana. Zachwiała się i z trudem odzyskała równowagę. Próbowała się cofnąć, ale za plecami wyczuła zimną ścianę.
– Oszalałeś – wyszeptała. Serce biło jej gwałtownie, wręcz. boleśnie.
– Powiedz mi coś, Amando – zaczął szorstko. Przesunął dłońmi po jej ciele, aż zadrżała pod cienką, jedwabną suknią. – Powiedz mi to, co chciałaś mi powiedzieć dziś rano w gabinecie.
– Odejdź. Ktoś może nas tu zobaczyć. Charles zaraz wróci. a on…
– Zgodził się wstrzymać z ogłoszeniem zaręczyn, dopóki nie porozmawiamy.
– O czym?! – zawołała, odpychając jego ręce. Desperacko starała się udawać, że nie wie, o co mu chodzi. – Nie mamy o czym rozmawiać. A już na pewno nie będziemy wracać do flirtu z przeszłości, który teraz nic nie znaczy.
– Dla mnie znaczy. – Władczym gestem położył dłoń na jej brzuchu. – Zwłaszcza że nosisz w sobie dziecko, które jest jego owocem.
Ze strachu i wstydu ugięły się pod nią kolana. Gdyby nie złość Jacka, osunęłaby się na jego pierś w poszukiwaniu fizycznego wsparcia.
– Charles niepotrzebnie ci o tym powiedział. Ja tego nie chciałam.
– Do diabła, mam prawo wiedzieć!
– To nic nie zmienia. Nadal zamierzam wyjść za Charlesa.
– Niedoczekanie twoje – warknął ostro. – Gdybyś podejmowała tę decyzję tylko w swoim imieniu, nie sprzeciwiłbym się ani słowem. Ale teraz wchodzi w grę jeszcze jedna osoba – moje dziecko. Ja też mam coś do powiedzenia w sprawie jego przyszłości.
– Nie – wyszeptała gorączkowo. – Nie teraz, kiedy zrozumiałam, co będzie najlepsze dla mnie i dla dziecka. Nie możesz mi dać tego co Charles. Mój Boże, przecież ty nawet nie lubisz dzieci!
– Nie zostawię własnego dziecka!
– Nie masz wyboru!
– Czyżby? – Chwycił ją lekko, ale stanowczo. – Posłuchaj mnie uważnie – powiedział cicho, tonem, od którego włosy zjeżyły jej się na karku. – Dopóki tego nie załatwimy, nie ma mowy o żadnych zaręczynach. Zaczekam na ciebie przed domem, w swoim powozie. Jeśli nie zjawisz się tam dokładnie za kwadrans, odnajdę cię i siłą wyniosę z przyjęcia. Możemy wyjść dyskretnie albo wywołać scenę, o której ludzie będą jutro plotkować we wszystkich salonach Londynu. Decyzja należy do ciebie.
Nigdy przedtem tak do niej nie mówił – łagodnie, ale jednocześnie ze stalowym błyskiem w oku. Amanda natychmiast uwierzyła w jego groźbę i okropnie się zdenerwowała. Chciała wymyślać mu i krzyczeć, ale nagle stwierdziła, że zbiera się jej na płacz. Poczuła do siebie obrzydzenie. Zachowywała się jak głupiutkie bohaterki romansów, które zawsze wyśmiewała. Usta jej drżały i musiała użyć całej siły woli, żeby powstrzymać się przed wybuchem.
Jack dostrzegł jej słabość i natychmiast złagodniał.
– Nie płacz. Nie masz powodu do płaczu, mhuirnin - powiedział cieplejszym tonem.
Jej głos z trudem wydobywał się przez ściśnięte od powstrzymywanego płaczu gardło.
– Gdzie chcesz mnie zabrać?
– Do domu.
– Najpierw muszę porozmawiać z Charlesem.
– Amando, naprawdę myślisz, że on cię przede mną uratuje? – zapytał łagodnie.
Tak, tak, odpowiedziała mu w duchu. Ale kiedy spojrzała w twarz człowieka, który kiedyś był jej kochankiem, a teraz siał się przeciwnikiem, nadzieja w niej zgasła. Jack Devlin miał dwa oblicza; raz był uroczym łobuzem, raz bezwzględnym manipulatorem. Jeśli zechce postawić na swoim, nie cofnie się przed niczym.
– Nie, wcale tak nie myślę – wyszeptała z goryczą.
Mimo wielkiego napięcia, Jack uśmiechnął się lekko.
– Piętnaście minut – przypomniał jej ostrzegawczo i odszedł, zostawiając ją drżącą w ciemnościach.
Jack był doskonałym negocjatorem, czego dowiódł, zachowując przez całą drogę strategiczne milczenie. Amanda tymczasem kipiała oburzeniem i gniewem. Fiszbiny gorsetu uciskały ją bezlitośnie, tak że ledwie mogła oddychać. Jasnoniebieska suknia, która wcześniej wydawała jej się taka zwiewna i elegancka, teraz stała się ciasna i niewygodna. Szpilki we włosach drapały ją w głowę. Czuła się jak zwierzę schwytanie w potrzask, bezradne i nieszczęśliwe. Kiedy dotarli do celu, była wyczerpana gonitwą myśli.
Marmurowy hol był słabo oświetlony. Tylko jedna lampa rozpraszała mrok otulający ustawione tu marmurowe posągi Większość służby udała się już na spoczynek, z wyjątkiem kamerdynera i dwóch lokajów. Przez witrażowe okno wpadało światło gwiazd, rzucając na główne schody lawendowe, niebieskie i zielone smugi.
Trzymając jedną rękę na karku Amandy, Jack poprowadził ją na piętro. Weszli do części domu, której jeszcze nie widziała Znajdował się tu prywatny salonik i przylegająca do niego sypialnia. Dawniej spotykali się zawsze u niej, więc Amanda ciekawie rozejrzała się po nieznanym wnętrzu. Pokój był urządzony typowo po męsku, w ciemnych barwach. Ściany obito wytłaczaną skórą, na podłodze leżały grube dywany w szkarłatno-złote wzory.
Jack szybko zapalił lampę i podszedł do Amandy. Zdjął jej rękawiczki, delikatnie pociągając za koniec każdego palca z osobna. Kiedy poczuła na nagich dłoniach ciepło jego silnych rąk, zesztywniała.
– To moja wina, nie twoja – powiedział cicho, gładząc jej palce. – To ja w naszym związku byłem doświadczonym partnerem. Powinienem był bardziej uważać, żeby do tego nie dopuścić.
– Owszem, powinieneś.
Przyciągnął ją do siebie, ignorując jej protesty. Jego bliskość sprawiła, że przebiegł ją dreszcz. Delikatnie ją przytulił i zapytał, wtulając twarz w burzę jej upiętych na czubku głowy loków.
– Kochasz Hartleya?
Dobry Boże, jak bardzo chciała w tej chwili umrzeć. Usta jej drgnęły spazmatycznie, kiedy próbowała przytaknąć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. W końcu z rezygnacją opuściła ramiona.
– Nie – wyszeptała ochryple. – Lubię go i szanuję, ale to nie jest miłość.
Westchnął głęboko i pogładził ją po plecach.
– Pragnąłem cię każdego dnia, odkąd się rozstaliśmy. Chciałem poszukać sobie innej kobiety, jednak nie potrafiłem.
– Jeśli prosisz mnie, żebyśmy nadal ciągnęli nasz romans, to odmawiam. Nie mogę. – Na końcach jej rzęs zawisły łzy. – Nie zostanę twoją kochanką, bo nie chcę skazać swojego dziecka na życie w poniżeniu.
Ujął ją za podbródek i zmusił, żeby na niego spojrzała. Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanina czułości i zdecydowania.
– Będąc chłopcem, często się zastanawiałem, dlaczego urodziłem się jako bękart, dlaczego nie mam rodziny jak inne dzieci. Musiałem patrzyć, jak matka zmienia kochanków, i wciąż miałem nadzieję, że któryś się z nią ożeni. Do każdego nowego mężczyzny w jej życiu mówiłem „tato"… aż to słowo przestało dla mnie cokolwiek znaczyć. Amando, moje dziecko nie będzie dorastało bez prawdziwego ojca. Chcę mu dać swoje nazwisko. Chcę się z tobą ożenić.
Kiedy to usłyszała, zakręciło jej się w głowie i musiała się o niego oprzeć, żeby nie stracić równowagi.
– Przecież ty wcale nie chcesz się ze mną ożenić. Robisz to, żeby ulżyć swojemu sumieniu i móc sobie powiedzieć, że postąpiłeś honorowo. Wkrótce ci się znudzę i zanim się spostrzegę, wyląduję w jakimś wiejskim domu, żebyś łatwiej mógł zapomnieć o mnie i o naszym dziecku…
Jack potrząsnął nią lekko, przerywając potok gorzkich, podszytych strachem słów. Był bardzo poważny.
– Nie wierzysz w moje słowa, prawda? Dlaczego tak mało mi ufasz? – Odpowiedź wyczytał w jej oczach i zaklął pod nosem. – Amando… wiesz, że zawsze dotrzymuję obietnic. Przyrzekam ci, że będę dobrym mężem. I dobrym ojcem.
– Nawet nie wiesz, jak być dobrym mężem i ojcem.
– Nauczę się.
– Nie można się nauczyć, jak kochać rodzinę – odparła pogardliwie.
– Przede wszystkim pragnę ciebie. – Pocałował ją tak mocno i natarczywie, że musiała rozchylić usta i odwzajemnić pocałunek. Gładził ją po plecach i przyciskał do siebie tak, jakby chciał, żeby stopiła się z nim w jedną całość. Nawet przez dzielące ich warstwy ubrania czuła, że jest podniecony. -Amando – szeptał, całując ją po twarzy i włosach. – Cały czas cię pragnę… potrzebuję. Ty też mnie potrzebujesz, chociaż jesteś zbyt uparta, żeby się do tego przyznać.
– Potrzebuję solidnego, stałego w uczuciach i wiernego męża – rzekła cicho. – To, co jest między nami, kiedyś się wypali, a wtedy…
– Nigdy – szepnął i znowu pocałował ją w usta tak namiętnie, że przeszedł ją dreszcz. Uniósł ją do góry i położył na szerokim łożu z baldachimem. Oddychał ciężko, starając się panować nad sobą. Stojąc nad nią, zdjął kamizelkę, jedwabny krawat i rozpiął koszulę.
Amanda nie mogła pozbierać myśli. Ją również z wolna ogarniało pożądanie. Trudno jej było pogodzić się z tym, że Jack tak bezpardonowo zaciągnął ją do swojej sypialni, ale jej ciało domagało się pieszczot po długich tygodniach samotności.
Pochylił się, zsunął z jej nóg balowe pantofelki i ciepłymi dłońmi ogrzał zziębnięte stopy. Potem odnalazł na udach l podwiązki.
– Czy robiłaś to z Hartleyem? – zapytał, zsuwając jej jedwabne pończochy.
– Co mianowicie? – zapytała drżąco.
– Nie żartuj na ten temat. – W jego głosie słychać było ostrą nutę zazdrości.
– Nie spędziłam z Charlesem żadnych intymnych chwil – odparła, patrząc, jak Jack gładzi ją po łydce.
Nie widziała jego twarzy, ale wyczuła, że odetchnął z ulgą. Powoli, z czułością, zdjął z niej suknię i bieliznę. Z zachwytem spojrzał na jej jasne, obnażone ciało. Zaczął pieścić ustami jej piersi, aż niemal zapomniała, gdzie się znajduje.
– Zostaniesz moją żoną? – zapytał i jego ciepły oddech owiał różowe sutki. Kiedy milczała, ścisnął jej piersi dłońmi, ponaglając do odpowiedzi. – Zostaniesz?
– Nie – odrzekła, a on niespodziewanie roześmiał się, patrząc na nią błyszczącymi namiętnie oczami.
– Nie wypuszczę cię z łóżka, dopóki nie zmienisz zdania. – Zdjął z siebie resztę ubrania i położył się przy niej. – W końcu zmienisz zdanie. A może wątpisz w moją wytrzymałość?
Czując dotyk jego ciała, zacisnęła zęby, żeby nie krzyczeć, i wygięła się w łuk.
– Jesteś moja – szeptał jej do ucha, wchodząc w nią wolno. – Twoje serce, ciało, umysł, dziecko rosnące w twoim łonie… cała należysz do mnie. – Poruszał się w niej rytmicznie, aż zaczęła cicho jęczeć. – Powiedz, do kogo należysz? – nalegał.
– Do ciebie – szeptała. – Do ciebie…
Poczuła, że dłużej już nie może się bronić. W obezwładniającym skurczu rozkoszy dotarła do szczytu.
Pozostali złączeni jeszcze przez wiele minut. Ich ciała pokrywała słona mgiełka potu.
Jack objął jej głowę rękami i przyciągnął do ust. Całował ją delikatnie, drażniąc jej wargi ciepłymi ustami.
– Moja słodka Amanda…
Skromny, cichy ślub Amandy z Jackiem Devlinem wywołał burzę wśród jej rodziny i przyjaciół. Sophia z całą mocą wyraziła swoją dezaprobatę i przepowiedziała, że ten związek skończy się kiedyś separacją.
– Jest dla mnie oczywiste, że nic was nie łączy – stwierdziła jadowicie. – Może tylko pewne fizyczne zachcianki, o których wstyd nawet wspominać.
Gdyby nie to, że nadal była wstrząśnięta nagłą zmianą w swoim życiu, Amanda odpowiedziałaby siostrze, że łączy ich coś jeszcze. Na razie nie była jednak gotowa zdradzić, że jest w ciąży, więc zachowała dyplomatyczne milczenie.
Najtrudniej było jej rozmówić się z Charlesem Hartleyem. Kiedy mu wszystko wyznała, okazał jej samą dobroć, chociaż chyba wolałaby, żeby ją zwymyślał i zarzucił oskarżeniami. Był taki wielkoduszny, taki rozumiejący, że powiadamiając go o zmianie planów małżeńskich, czuła się po prostu podle.
– Czy tego naprawdę pragniesz, Amando? – To było jedyne pytanie, jakie jej zadał. Odpowiedziała na nie pełnym skruchy skinieniem głowy.
– Charles – wydusiła z trudem. Poczucie winy ściskało ją za gardło. – Tak bezwstydnie cię wykorzystałam…
– Nie, nie mów tak – przerwał jej. Chciał chwycić ją za rękę, ale się powstrzymał. Cofnął się i posłał jej blady uśmiech. – Bardzo się cieszę, że cię poznałem. Teraz pragnę tylko twojego dobra. A jeśli małżeństwo z Devlinem ma ci dać szczęście, to pogodzę się z twoją decyzją bez słowa skargi.
Kiedy później powtórzyła tę rozmowę Jackowi, ku jej irytacji nie miał nawet śladu wyrzutów sumienia. Wzruszył tylko nonszalancko ramionami i powiedział zdecydowanym tonem:
– Hartley mógł o ciebie walczyć. Nie zdecydował się na to. Dlaczego ty albo ja mamy się czuć temu winni?
– Charles zachował się jak dżentelmen – odparowała. – A w takich sprawach ty najwyraźniej nie masz zbyt wiele doświadczenia.
Jack uśmiechnął się szeroko, posadził ją sobie na kolanach i bezczelnie pogładził ją po biuście.
– Dżentelmeni nie zawsze zdobywają to, czego pragną.
– A łajdakom to się udaje? – zapytała, co tylko go rozśmieszyło.
– Mnie się udało. – Zaczął ją całować z takim zapałem, że wkrótce wszelkie myśli o Charlesie Hartleyu uciekły jej z głowy.
Ku przerażeniu Amandy wieść o jej pośpiesznym ślubie pojawiła się na plotkarskich stronach londyńskich gazet. Zaroiło się w nich od pokrętnych spekulacji. Oczywiści pisma należące do Jacka zachowały umiar, ale inne były bezlitosne. Wiadomość o ślubie właściciela największego w kraju wydawnictwa ze znaną pisarką rozpaliła ciekawość czytelników. Przez dwa i tygodnie po ślubie pojawiały się wciąż nowe szczegóły ich związku – wiele z nich było całkowicie wyssanych z palca. Amanda rozumiała, że gazety stale potrzebują nowych sensacyjnych wiadomości i powtarzała sobie, że plotkarze wkrótce przestaną się interesować nią i jej mężem, i znajdą sobie jakiś nowy kontrowersyjny temat. Jednakże jeden artykuł poważnie ją zdenerwował i chociaż wiedziała, że zawiera nieprawdę, była na tyle wzburzona, że postanowiła porozmawiać o tym z mężem.
– Jack – zagaiła ostrożnie, gdy znajdowali się w swojej małżeńskiej sypialni.
– Mmm? – mruknął niedbale, wkładając ciemnoszarą kamizelkę, starannie dobraną do spodni. Miał doskonale skrojone ubrania, które podkreślały atletyczną budowę ciała, nie ograniczając jednocześnie ruchów. Wziął przygotowany przez pokojowca jedwabny halsztuk i przyjrzał mu się krytycznie.
Amanda pokazała mu czasopismo.
– Widziałeś tę notatkę w kolumnie towarzyskiej „London Report"?
Jack odłożył halsztuk i sięgnął po pismo. Przebiegł wzrokiem zadrukowaną stronę.
– Wiesz, że nie czytuję plotek.
Amanda splotła ramiona na piersiach.
– Ale tu jest coś o tobie i o mnie.
Uśmiechnął się leniwie, nadal wpatrując się w stronę czasopisma.
– Nie czytam plotek, zwłaszcza jeśli dotyczą mnie. Denerwują mnie jak diabli, jeśli są nieprawdziwe, a jeśli prawdziwe, to jeszcze bardziej.
– W takim razie może mnie oświecisz, do której kategorii zaliczysz tę plotkę. Jest prawdziwa czy nie?
Słysząc w głosie żony rosnące napięcie, Jack zerknął na nią i rzucił gazetę na stół.
– Powiedz mi sama, co tam jest napisane – powiedział wesoło, ale gdy zobaczył, jak jest zdenerwowana, natychmiast spoważniał. – Rozluźnij się – poprosił łagodnie i pogładził ją po ramionach. – Cokolwiek jest tam napisane, na pewno nie ma dla nas większego znaczenia.
Amanda nadał stała sztywna i spięta.
– W tej obrzydliwej notatce autor omawia związki starszych kobiet z młodszymi mężczyznami. Pokpiwa, że taki mężczyzna jak ty postępuje bardzo mądrze, biorąc sobie starszą kobietę, bo może do woli wykorzystywać jej wdzięczność i entuzjazm. Czytając to, można by pomyśleć, że jestem jakąś oszalałą z pożądania starą jedzą, której udało się zawlec do łóżka młodszego kochanka. Powiedz mi natychmiast, czy w tym jest choć ziarno prawdy?!
Bardzo chciała usłyszeć błyskawiczną, przeczącą odpowiedź.
Jack natomiast spojrzał na nią powściągliwie i Amanda ze ściśniętym sercem zdała sobie sprawę, że mąż nie zamierza wyśmiać przedstawionej w gazecie teorii.
– Data moich urodzin nie jest całkowicie pewna – powiedział ostrożnie. – Urodziłem się jako nieślubne dziecko i matka nie zarejestrowała mnie w księgach parafialnych. Spekulowanie na temat dzielącej nas różnicy wieku jest całkowicie bezpodstawne.
Amanda gwałtownie uniosła głowę i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy, powiedziałeś, że masz trzydzieści jeden lat. Mówiłeś prawdę?
Jack z westchnieniem potarł dłonią kark. Najwyraźniej zastanawiał się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Ale ona po prostu chciała, żeby powiedział jej prawdę! Chciała się upewnić, czy nie skłamał w tak podstawowej sprawie jak własny wiek. W końcu chyba doszedł do wniosku, że nie wykręci się kłamstwem.
– Nie mówiłem prawdy – przyznał niechętnie. – Ale przypomnij sobie, jak bardzo wtedy przeżywałaś swoje trzydzieste urodziny. Wiedziałem, że jeśli ci powiem, że jestem rok czy dwa od ciebie młodszy, natychmiast wyprosisz mnie za drzwi.
– Rok czy dwa? – powtórzyła podejrzliwie. – Tylko tyle?
Był wyraźnie zdetonowany.
– No, dobrze. Pięć lat.
Amandzie aż dech zaparło z wrażenia.
– Masz zaledwie dwadzieścia pięć lat? – wyszeptała zduszonym głosem.
– A co to za różnica? – zapytał rzeczowo, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozjuszyło.
– Ogromna! – krzyknęła. – A poza tym okłamałeś mnie!
– Nie chciałem, żebyś myślała o mnie jak o młodszym mężczyźnie.
– Ale ty jesteś młodszym mężczyzną! – Spojrzała na niego gniewnie. – Pięć lat… Boże! Nie mogę uwierzyć, że wyszłam za mąż za… po prostu za chłopca!
To określenie zaskoczyło go i ubodło. Twarz nagle mu stężała.
– Przestań – nakazał cicho. Cofnęła się przed nim, ale unieruchomił ją mocnym uściskiem. – Nie jestem chłopcem. Wypełniam swoje obowiązki, a wiesz, że mam ich mnóstwo. Nie kłamię, nie uprawiam hazardu, nie oszukuję. Jestem lojalny wobec przyjaciół i bliskich. Czy trzeba spełniać jeszcze jakieś wymagania, żeby zostać mężczyzną?
– Może przydałoby się trochę uczciwości? – spytała uszczypliwie.
– Niepotrzebnie skłamałem – przyznał. – Przysięgam, że już nigdy tego nie zrobię. Proszę, wybacz mi.
– Tego się nie da tak łatwo rozwiązać. – W bezsilnym gniewie otarła oczy, do których napłynęły łzy. – Ja nie chcę być żoną młodszego.
– Cóż, jesteś nią – odrzekł beznamiętnie. – A twój młodszy mężczyzna nie zamierza z ciebie rezygnować.
– Mogłabym się postarać o unieważnienie małżeństwa!
Jack parsknął śmiechem, co jeszcze bardziej ją rozwścieczyło.
– Jeśli to zrobisz, Brzoskwinko, będę zmuszony ogłosić, ile razy i w jaki sposób skonsumowaliśmy nasze małżeństwo. Po czymś takim żaden sędzia w Anglii nie uzna tego związku za nieważny.
– Nie ośmieliłbyś się!
Przyciągnął ją do siebie z uśmiechem.
– Nie – szepnął. – Bo ty mnie nie opuścisz. Wybaczysz mi i zapomnimy o całej sprawie.
Amanda nie chciała dać za wygraną, choć jej złość powoli słabła.
– Wcale nie chcę ci wybaczyć. – Jej głos brzmiał trochę niewyraźnie, ponieważ przytuliła twarz do ramienia męża. Nie szarpała się już, tylko z rezygnacją pociągała nosem.
Długo trzymał ją w objęciach, szepcząc słowa przeprosin. W końcu rozluźniła się i doszła do wniosku, że w tej sprawie nic już nie poradzi. Była związana z młodszym mężczyzną wobec prawa i pod każdym innym względem.
Nagle wyczuła, że jej bliskość podnieciła Jacka.
– Jeśli myślisz, że po tym wszystkim pójdę z tobą do łóżka, to chyba oszalałeś – stwierdziła kąśliwie.
Ocierał się o nią całym ciałem.
– Tak, oszalałem. Na twoim punkcie. Uwielbiam cię i stale cię pożądam. Kocham twoje docinki, wielkie szare oczy i pulchne ciało. A teraz chodźmy do łóżka, to ci pokażę, na co stać młodszego mężczyznę.
Nie spodziewała się, że usłyszy z jego ust słowo „kocham". Wciągnęła głęboko powietrze, czując, że Jack zaczyna zsuwać z jej ramion cienki szlafroczek.
– Później – szepnęła, ale to go nie zraziło.
– Musi być teraz – upierał się, trochę rozbawiony. – Przecież nie mogę cały dzień chodzić w takim stanie. – Gdy do niej przywarł, wyczuła jego pobudzoną męskość.
– Zdaje się, że to u ciebie stan stały – odcięła zaczepnie.
– Tak, i tylko ty potrafisz dać mi chwilowo ulgę – szepnął.
Wreszcie udało mu się uporać ze wstążkami szlafroka i cienki muślin opadł na ziemię.
– Spóźnisz się do pracy – ostrzegła Amanda.
– Ale za to pomogę ci w twojej pracy. Dostarczę ci materiału do następnej książki.
Roześmiała się rozbawiona.
– Nigdy nie opisałabym takiej wulgarnej sceny w żadnej swojej powieści.
– Grzechy pani D. - z zastanowieniem powiedział Jack. niosąc ją do łóżka. – To byłaby niezła konkurencja dla dziełka Gemmy Bradshaw.
– Czy jeszcze w jakiejś sprawie mnie okłamałeś? – zapytała, obejmując go.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Nie – zapewnił bez wahania. – Tylko w tej niewiele znaczącej kwestii wieku.
– Pięć lat – jęknęła, znów sobie wszystko przypomniawszy. – Boże. Każde urodziny będą mi o tym przypominać. Jak ja to zniosę?
– Postaram się jakoś ci ulżyć, kochanie.
Amanda chciała się jeszcze poskarżyć, ale pokrył jej usta pocałunkami i więcej już nic nie mogła powiedzieć.
Kiedy po pewnym czasie leżeli spleceni ramionami, nasyceni i zaspokojeni, z głowy Amandy wywietrzały wszelkie problemy. Oparła rękę na wilgotnej od potu piersi męża.
– Teraz możesz już iść do pracy – oznajmiła.
Chociaż Jack Devlin nie był dogłębnie wykształconym intelektualistą, jego mądrość i instynkt często Amandę zadziwiały. Ogrom obowiązków, związanych z prowadzeniem firmy, przygniótłby niejednego człowieka, on tymczasem ze wszystkim dawał sobie radę, niezmiennie spokojny i kompetentny. Miał wszechstronne zainteresowania i potrafił zarazić nimi Amandę, otwierając jej umysł na nowe idee, o których przedtem nie miała pojęcia.
Ku zaskoczeniu Amandy Jack omawiał z nią sprawy firmy, jakby była partnerem w interesach, a nie tylko żoną. Żaden mężczyzna nie okazał jej tyle szacunku, jednocześnie dogadzając na wszelkie sposoby. Zachęcał ją do swobodnego wyrażania opinii, przeciwstawiał się jej, kiedy się z nią nie zgadzał, ale też nie wahał się przyznać do błędów. Starał się ją ośmielić, namawiał do coraz to nowych przedsięwzięć. Wszędzie ją ze sobą zabierał – na zawody sportowe, do restauracji, na wystawy, nawet na spotkania służbowe, na których jej obecność przyjmowano z wielkim zdziwieniem. Chociaż Jack musiał zdawać sobie sprawę, że takie postępowanie budzi powszechne zdziwienie, nic sobie z tego nie robił.
Większość poranków Amanda poświęcała na pisanie. Pracowała w przestronnym pokoju, który został przystosowany do jej potrzeb. Ściany pomalowano w nim na spokojny, zielony kolor, a zamiast ciężkich, tradycyjnych mebli stało tu lekkie, kobiece biurko, fotel i kanapa. Jack stale wzbogacał jej kolekcję obsadek. Niektóre z nich były wysadzane drogimi kamieniami i misternie grawerowane. Trzymała je na biurku, zamknięte w szkatułce ze skóry i kości słoniowej.
Wieczorami często wydawali przyjęcia i zawsze zjawiały się na nich tłumy gości, chętnych do ubiegania się o względy gospodarza. Odwiedzali ich politycy, artyści, kupcy, a nawet arystokraci. Amandę stale zaskakiwało, jak wielkie wpływy posiada jej mąż. Ludzie traktowali go przyjaźnie, choć ostrożnie, wiedząc, że potrafi jedną decyzją wpłynąć na opinię publiczną. Wszędzie też ich zapraszano, na bale, przyjęcia na wodzie i niewyszukane pikniki. Rzadko byli widywani osobno.
Dla Amandy stało się jasne, że mimo pozornej zgodności charakterów między Charlesem i nią Hartley nigdy nie byłby w stanie tak przeniknąć jej duszy, jak zrobił to Jack. Rozumiał ją tak dobrze, że czasem aż ją to przerażało. Sam był nieprzewidywalny – czasami traktował ją jak w pełni dorosłą kobietę, a czasami brał na kolana jak małą dziewczynkę i rozśmieszał, dopóki nie wybuchnęła nieopanowanym śmiechem. Pewnego wieczoru kazał przygotować w ich sypialni wannę z gorącą wodą, a kolację przysłać na górę. Zwolnił służbę na cały wieczór i sam wykąpał żonę, nie szczędząc przy tym delikatnych pieszczot. Potem uczesał jej długie włosy i nakarmił ją przyniesionymi na tacy smakołykami.
Ich pożycie intymne było tak namiętne i pozbawione wszelkich zahamowań, że czasami Amanda wstydziła się z rana spojrzeć Jackowi w oczy. Nie pozwalał jej niczego przed sobą ukryć, fizycznie i emocjonalnie. Brał, dawał i żądał, aż czasami jej się wydawało, że nie należy już do siebie, tylko do niego. Nauczył ją rzeczy, o jakich dama nie powinna mieć nawet mglistego pojęcia. Był właśnie takim mężem, jakiego potrzebowała: człowiekiem, który wyrwał ją z samozadowolenia, pozbawił zahamowań i zachęcił do zabawy, dzięki czemu zrzuciła z siebie brzemię goryczy, które zebrała w młodości, kiedy ponad miarę obciążono ją obowiązkami.
Po ukazaniu się ostatniego odcinka Historii damy pozycja Amandy jako najlepszej pisarki kobiecej ugruntowała się ostatecznie. Jack już poczynił plany wydania tej powieści w formacie trzytomowym, w drogiej wersji oprawnej w skórę, i w tańszej, w płótnie.
Przewidywany popyt na tę powieść był tak wielki, że Jack spodziewał się ze sprzedaży rekordowych wpływów. Dla uczczenia tego sukcesu kupił Amandzie naszyjnik z opali i brylantów z takimi samymi kolczykami. Zaprojektowano go dla Katarzyny Wielkiej, imperatorowej Rosji. Nazwano go „Księżyc i gwiazdy", ponieważ składał się z ognistych opali, które niczym księżyc otaczały roje brylantowych gwiazdek. Klejnot ten był tak cudowny, że na jego widok Amanda ze śmiechem zaprotestowała:
– Nie mogę założyć czegoś tak wspaniałego. – Siedziała na łóżku, okryta tylko prześcieradłem.
Jack zbliżył się do niej z naszyjnikiem, który skrzył się w porannym słońcu.
– Ależ możesz – oznajmił z przekonaniem. Usiadł za nią i odsunął pukle jej rudych włosów na jedno ramię. Po chwili poczuła na szyi zimny dotyk drogich kamieni. Pocałował ją w ramię i podał jej lusterko. – Podoba ci się? – zapytał cicho. -Jeśli nie, to wymienimy go na jakiś inny wzór.
– To wspaniały naszyjnik, ale zupełnie nieodpowiedni dla takiej kobiety jak ja.
– Dlaczego?
– Ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, jak wyglądam. Równie dobrze można by gołębia ubrać w pawie pióra! – Uniosła ręce, żeby rozpiąć naszyjnik. – Jesteś bardzo hojny, ale…
– Zdaje sobie sprawę, jak wygląda – powtórzył z ironicznym prychnięciem. Chwycił ją za ręce i lekko pchnął na łóżko. Rozpalonym wzrokiem spoglądał na jej ciało, na którym kładły się miniaturowe tęcze, rozsiewane przez opale. – Dlaczego nie możesz zobaczyć siebie takiej, jak ja cię widzę?
– Przestań – zaprotestowała, próbując wysunąć się spod niego. – Nie żartuj.
– Jesteś piękna – przekonywał ją. – I nie opuścisz tego łóżka, dopóki się ze mną nie zgodzisz.
– Jack – jęknęła, niecierpliwie wznosząc oczy do góry.
– Powtarzaj za mną: „Jestem piękna".
Przez chwilę się szamotali, aż Jack unieruchomił jej dłonie nad głową.
– Jestem piękna – powiedziała w końcu Amanda tonem, którego mogłaby użyć, gdyby chciała uspokoić rozjuszonego szaleńca. – Czy teraz możesz mnie puścić?
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Nie tak prędko, moja droga. – Pochylił głowę, zbliżył usta do jej ust i wyszeptał. – Powiedz to jeszcze raz.
Szarpnęła się, ale nie wypuszczał jej z uścisku. Nie dawał za wygraną i pieścił ją coraz śmielej, aż poczuła, że musi mu ustąpić.
– Powiedz to… – prosił. Uległa mu z jękiem.
– Jestem piękna – wyszeptała w ekstazie. – Och, Jack…
– Tak piękna, że mogę nosić naszyjnik imperatorowej.
– Tak, tak. Och…
Kiedy w końcu oboje byli w stanie złapać oddech, Jack uśmiechnął się i spojrzał znacząco na Amandę.
– To cię nauczy, że nie powinnaś odrzucać moich prezentów.
– Tak jest – odrzekła, udając skruchę, a on wymierzył jej żartobliwie klapsa w pośladek.
W miarę zaznajamiania się z działalnością wydawnictwa męża Amanda coraz bardziej zaczęła się interesować podupadającym kwartalnikiem „Coventry Quarterly Review", który Jack nieco zaniedbywał. Ukazywały się w nim eseje krytyczne i omówienia najnowszych postępów w literaturze i historii. Stało się dla niej jasne, że czasopismo by odżyło, gdyby ktoś odświeżył jego profil i zadbał o wyższy poziom drukowanych materiałów.
Z głową pełną pomysłów Amanda zasiadła do pisania notki, w której zawarła swoje sugestie na temat poruszanych tematów, współpracowników, książek do omówienia i ogólnego kierunku rozwoju czasopisma. Proponowała, by je przekształcić w postępowy periodyk, wspierający reformy i zmiany społeczne. Miał jednak również wspierać tradycję i istniejące struktury, starając się raczej je ulepszać niż niszczyć, żeby przetrwało to, co najlepsze.
– Bardzo dobry plan – stwierdził Jack po przeczytaniu jej notki. Utkwił wzrok gdzieś w przestrzeni i widać było, że w jego głowie rodzą się jakieś plany. – Świetny plan.
Siedzieli na tarasie przed domem. Jack usadowił się w fotelu, Amanda natomiast półleżała na niewielkiej kanapie, popijając herbatę z filiżanki. Orzeźwiający wietrzyk owiewał ich twarze.
Jack spojrzał na żonę, najwyraźniej podjąwszy w duchu jakąś decyzję.
– Wyznaczyłaś doskonały kurs rozwoju dla „Review". Teraz potrzebuję tylko redaktora naczelnego, który by umiał i chciał się tym zająć.
– Może pan Fretwell? – zasugerowała.
Potrząsnął głową.
– Nie, Fretwell jest zbyt zajęty i nie sądzę, żeby go to zainteresowało. To trochę zbyt intelektualne zajęcie.
– Cóż, musisz kogoś znaleźć. – Amanda spoglądała na niego znad krawędzi filiżanki. – Nie możesz pozwolić, żeby pismo zmarniało do końca.
– Już kogoś znalazłem. Ciebie. Jeśli tylko zechcesz się do tego zabrać.
Roześmiała się smutno, przekonana, że Jack się z nią drażni.
– Przecież wiesz, że to niemożliwe.
– Dlaczego?
Z roztargnieniem pociągała kosmyk włosów, spadający na czoło.
– Nikt nie będzie czytał takiego pisma, jeśli będzie wiadome, że kieruje nim kobieta. Żaden szanowany pisarz nie chciałby do niego pisać. Och, gdyby to był magazyn poświęcony modzie lub lekki tygodnik dla pań… ale coś takiego jak „Review"… – Sceptycznie pokręciła głową.
Jack miał taką minę, jaką przybierał zawsze, kiedy spotkał na swojej drodze jakieś wyzwanie.
– A może poprosimy Fretwella, żeby posłużył nam za figuranta i firmował pismo swoim nazwiskiem? – zaproponował. – Ciebie nazwiemy asystentką redaktora naczelnego, a w rzeczywistości właśnie ty będziesz podejmowała wszystkie decyzje.
– Wcześniej czy później prawda wyjdzie na jaw.
– To prawda, ale przedtem pismo się odrodzi i będzie najlepszym dowodem, że wykonałaś świetną robotę. Nikt się nie ośmieli choćby zasugerować, żeby ktoś cię zastąpił. Wstał i zaczął krążyć po tarasie. Widać było, że budzi sic w nim entuzjazm. Spojrzał na żonę z dumą. – Będziesz pierwsza kobietą na stanowisku redaktora naczelnego czasopisma o zasięgu krajowym… Ha, już nie mogę się doczekać tej chwili.
Amanda patrzyła na niego zaniepokojona.
– To, co mówisz, to jakaś niedorzeczność. Niczym sobie nie zasłużyłam na powierzenie mi tak odpowiedzialnego stanowiska. Nawet jeśli by mi się powiodło, to i tak ludzie byliby oburzeni.
Uśmiechnął się.
– Gdybyś się przejmowała tym, co ludzie powiedzą, nie wyszłabyś za mąż za mnie, tylko za Charlesa Hartleya.
– Tak, ale… to szokujący pomysł. – Nie mieściło jej się w głowie, że mogłaby zostać redaktorem naczelnym czasopisma. W końcu dodała, marszcząc czoło: – I tak ledwie mam czas na pisanie.
– Czy mam rozumieć, że nie chcesz się podjąć tego zadania?
– Oczywiście, że chcę! Ale w moim stanie? Wkrótce urodzę dziecko, a przy niemowlęciu jest mnóstwo pracy.
– To się jakoś załatwi. Zatrudnimy do pomocy tyle osób, ile zechcesz. No i przecież większość pracy związanej z redakcją będziesz mogła wykonywać w domu.
Amanda spokojnie dopiła herbatę.
– Miałabym całkowitą kontrolę nad pismem? – zapytała. – Zlecałabym pisanie artykułów, zatrudniała pracowników, wybierała książki do recenzji? Przed nikim nie musiałabym odpowiadać?
– Nie musiałabyś odpowiadać nawet przede mną – zapewnił z powagą.
– A kiedy wreszcie wyjdzie na jaw, że to nie pan Fretwell, ale kobieta stoi na czele pisma, i wszyscy rzucą się na mnie, żeby mnie krytykować… będziesz mnie wspierał?
Jack stanął przy niej i spojrzał jej w oczy.
– Oczywiście, że będę cię wspierał. Jak w ogóle możesz o to pytać?
– Zamienię „Review" w czasopismo szokująco liberalne -ostrzegła, patrząc na niego wyzywająco. Dotknęła jego dłoni i wsunęła palce pod mankiet koszuli. Uśmiechnęła się do niego tak promiennie, że odpowiedział tym samym.
– Bardzo dobrze – odrzekł cicho. – Podpal cały świat. Z przyjemnością podam ci zapałki.
Przejęta i trochę zdziwiona, uniosła głowę i nastawiła usta do pocałunku.