Devlin miał na myśli to, że rozmowa zaczynała go podniecać. Amanda zrozumiała to do razu. Ze zdumieniem i zażenowaniem stwierdziła, że jej ciało także rozbudziło się pod wpływem tak intymnej wymiany myśli. Czuła, że przez wszystkie jej nerwy przebiega dreszcz, a w niektórych miejscach zaczyna odczuwać ciepło. Jakie to dziwne, że widok mężczyzny, dźwięk jego głosu może wywołać takie reakcje – nawet u niej, takiej praktycznej, trzeźwej kobiety.
– Czy zasłużyłem na pudding morelowy? – zapytał Devlin, sięgając do osłoniętego pokrywą półmiska. – I tak sobie nałożę. Ostrzegam, że tylko siłą można mnie będzie od tego powstrzymać.
Amanda uśmiechnęła się i z zadowoleniem stwierdziła, że wypadło to całkiem naturalnie.
– Ależ proszę się częstować – zachęciła. Z radością usłyszała, że jej głos zabrzmiał naturalnie.
Jack wprawnie nałożył sobie na talerz dwie porcje puddingu i zaczął zajadać z chłopięcym wręcz zapałem. Amanda szukała w myślach nowego tematu do rozmowy.
– Bardzo mnie ciekawi, jak to się stało, że został pan wydawcą.
– Wydało mi się to dużo bardziej interesujące niż skrobanie piórem po papierze w jakimś banku czy towarzystwie ubezpieczeniowym. Poza tym wiedziałem, że jako praktykant nie zarobię większych pieniędzy. Chciałem założyć własną firmę, pracować na własny rachunek, zatrudniać ludzi i od razu zacząć wydawać książki. Tak więc nazajutrz po skończeniu szkoły wyruszyłem do Londynu, pociągając za sobą kilku szkolnych kolegów i… – Urwał, a przez jego twarz przebiegł dziwny cień. – Postarałem się o pożyczkę.
– Musiał pan użyć całej swojej siły przekonywania, żeby bank pożyczył panu sumę wystarczającą na pokrycie wydatków. Zwłaszcza że był pan wtedy bardzo młody.
Uwaga Amandy była życzliwa, ale z jakiegoś powodu oczy Devlina pociemniały, a usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia.
– Tak – stwierdził ironicznie. – Użyłem całej swojej siły perswazji. – Pociągnął długi łyk wina i spojrzał na pełną wyczekiwania twarz Amandy. Po chwili kontynuował opowiadanie, jakby dźwigał dalej jakiś wielki ciężar. – Postanowiłem zacząć od wydawania magazynu ilustrowanego. Zamierzałem też w pół roku od założenia firmy opracować i wydać sześć trzytomowych powieści. Dzień był za krótki, żeby ze wszystkim nadążyć. Fretwell, Stubbins, Orpin i ja pracowaliśmy do upadłego. Wątpię, czy któryś z nas sypiał więcej niż cztery godziny na dobę. Szybko podejmowałem decyzje, nie wszystkie były dobre, ale jakoś udało mi się nie popełnić błędu, który by nas zrujnował. Na początek kupiłem pięć tysięcy zalegających magazyny książek i sprzedałem je po zaniżonej cenie, co nie zyskało mi przychylności kolegów po fachu; ale szybko zarobiłem sporo pieniędzy. Inaczej firma by nie przetrwała. Inni wydawcy okrzyknęli mnie zdrajcą i mieli rację. Już w pierwszym roku działalności sprzedałem sto tysięcy książek i całkowicie spłaciłem dług.
– Jestem zaskoczona, że konkurenci nie zmówili się, żeby usunąć pana z rynku – powiedziała rzeczowo Amanda. Wszyscy w światku literackim wiedzieli, że w takich wypadkach Stowarzyszenie Księgarzy i Komitet Wydawców jednoczyły się, żeby zniszczyć tego, kto złamał niepisaną zasadę: nigdy nie sprzedawaj książki po zaniżonej cenie.
– Ależ oczywiście, że próbowali to zrobić – odrzekł z ponurym uśmiechem. – Zanim jednak zorganizowali przeciwko mnie kampanię, miałem już tyle pieniędzy i wpływów, że mogłem się skutecznie bronić przed każdym atakiem.
– Na pewno jest pan zadowolony z tego, co udało się panu osiągnąć.
Parsknął śmiechem.
– Jeszcze nigdy w życiu nie byłem z niczego zadowolony i wątpię, czy kiedykolwiek będę.
– A czegóż jeszcze może pan chcieć? – spytała, zafascynowana.
– Wszystkiego, czego nie mam. – Ta odpowiedź bardzo ją rozśmieszyła.
Potem rozmawiali już na lżejsze tematy, omawiali przeczytane książki, dyskutowali o pisarzach. Amanda wspominała lata spędzone z rodziną w Windsorze. Opowiedziała mu o swoich siostrach, ich mężach i dzieciach, a Devlin słuchał jej z zainteresowaniem, które ją zaskoczyło. Doszła do wniosku, że jak na mężczyznę, jest wyjątkowo spostrzegawczy i wrażliwy. Miał dar słyszenia rzeczy, których nie powiedziała, ukrytych między wierszami.
– Zazdrości pani siostrom mężów i dzieci? – Gdy odchylił się w tył, czarny lok opadł mu na czoło. Ten widok rozproszył nieco Amandę. Miała ochotę odsunąć ten niesforny kosmyk na miejsce. Nie zapomniała, jakie gładkie i sprężyste były jego włosy, niczym focze futro.
Zastanowiła się nad jego pytaniem, dziwiąc się jednocześnie, że śmie pytać ją o tak osobiste sprawy. Co dziwniejsze, wcale nie czuła się tym urażona, choć wolała analizować postępki i uczucia innych, a nie własne. Coś jednak nakazało jej odpowiedzieć mu szczerze.
– Być może czasami zazdroszczę siostrom, że mają dzieci -odrzekła z wahaniem. – Ale nie chciałabym mieć męża podobnego do któregoś z moich szwagrów. Zawsze pragnęłam kogoś… czegoś… innego. – Umilkła zamyślona, a Devlin również nie odezwał się słowem. Po chwili mówiła dalej: – Nigdy nie potrafiłam pogodzić się z tym, że życie małżeńskie nie jest takie, jak sobie wyobrażałam. Zawsze mi się wydawało, że miłość powinna być szalona i nieokiełznana, ogarniać ciało i duszę człowieka. Tak jak to opisują w wierszach i balladach. Jednak w przypadku moich rodziców, sióstr i wszystkich znajomych z Windsoru wygląda to zupełnie inaczej. Cóż… Zawsze podejrzewałam, że moje wyobrażenia były całkiem mylne.
– Dlaczego? – Niebieskie oczy Devlina spoglądały na nią z zainteresowaniem.
– Bo to by było niepraktyczne. No i taka szalona miłość zawsze w końcu gaśnie.
Uśmiechnął się samymi kącikami ust.
– A skąd pani to wie?
– Bo wszyscy tak mówią i brzmi to całkiem rozsądnie.
– A pani lubi rzeczy praktyczne i rozsądne, tak? – zapytał z łagodną kpiną.
Spojrzała na niego wyzywająco.
– A cóż w tym złego, jeśli wolno zapytać?
– Nic. Ale kiedyś, Brzoskwinko, romantyczna strona twojej duszy zatriumfuje nad praktyczną naturą. I mam nadzieję, że kiedy to się stanie, będę w pobliżu.
Amanda postanowiła nie reagować na zaczepki. Patrzyła na jego urzekającą twarz oświetloną migotliwym światłem świec i czuła się dziwnie lekka i rozpalona.
Miała wielką ochotę dotknąć jedwabistych włosów, aksamitnej, sprężystej skóry, wyczuć puls bijący u nasady szyi. Chciała, żeby znów ich oddechy się zmieszały, żeby szeptał coś do niej po irlandzku. Ile kobiet musiało go pragnąć, pomyślała z nagłą melancholią. Ciekawe, czy któraś kiedyś rzeczywiście go pozna? Czy Jack podzieli się z jakąś sekretami swojego serca?
– A co pan sądzi o małżeństwie? – zapytała. – Dla takiego człowieka jak pan związek małżeński to bardzo praktyczny układ.
Devlin usadowił się wygodniej, spojrzał na nią i uśmiechnął się nieznacznie.
– A to dlaczego? – Ton jego głosu był łagodny, ale dało się w nim słyszeć zaczepną nutę.
– Żona by się panu przydała, żeby organizować przyjęcia i odgrywać na nich rolę gospodyni. Zapewniałaby też panu towarzystwo. Poza tym na pewno chce pan mieć dzieci, które przejęłyby po panu firmę i majątek.
– Nie muszę się żenić, żeby mieć towarzystwo – zauważył. -I nic mnie nie obchodzi, co się stanie z moim majątkiem, kiedy mnie już nie będzie. Na świecie i tak jest za dużo dzieci; wyświadczam ludzkości przysługę, nie przyczyniając się do wzrostu jej liczby.
– Chyba nie lubi pan dzieci – stwierdziła, spodziewając się, że zaprzeczy.
– Nie przepadam za nimi.
Zdumiała ją szczerość Jacka. Ludzie, którzy nie lubią dzieci, zwykle próbują udawać, że tak nie jest. Dobrze widziane jest zachwycanie się dziećmi, nawet jeśli są to nieznośne bachory, które stale psocą lub płaczą i czegoś się domagają, tak że trudno z nimi wytrzymać.
– Być może w stosunku do własnych dzieci miałby pan inne uczucia – odrzekła, odwołując się do obiegowej opinii, którą jej często powtarzano.
Devlin wzruszył ramionami.
– Wątpię – odpowiedział beztrosko.
Rozmowa o dzieciach sprawiła, że rozwiała się powstająca między nimi atmosfera zmysłowej intymności. Devlin starannie odłożył lnianą serwetę na stół i uśmiechnął się.
– Na mnie już pora – powiedział cicho.
To pewnie mój badawczy wzrok tak go spłoszył, pomyślała Amanda z żalem. Czasami zdarzało jej się, że bez drgnienia powieki wpatrywała się w kogoś, jakby zdzierała zewnętrzne warstwy, żeby się dostać do samego wnętrza człowieka. Nie robiła tego świadomie, było to po prostu pisarskie przyzwyczajenie.
– Nie napije się pan kawy? – zapytała. – A może kieliszek porto? – Kiedy pokręcił głową, wstała i zadzwoniła po Sukey. -W takim razie poproszę, żeby przyniesiono panu do holu płaszcz i kapelusz…
– Proszę zaczekać. – Devlin również wstał i podszedł do niej. Miał dziwną minę, skupioną i czujną, jak dzikie zwierzę, które zwabione jedzeniem, pełne nieufności, podchodzi do człowieka. Amanda spojrzała na niego z pytającym uśmiechem. Starała się zachować spokój, chociaż serce zaczęło jej bić jak szalone.
– Słucham pana?
– Wywiera pani na mnie bardzo dziwny wpływ – wyznał. -Przy pani mam ochotę mówić prawdę, co jest u mnie niespotykane, nie mówiąc już o tym, że wyjątkowo niewygodne.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że się przed nim cofa, dopóki nie poczuła, że doszła do końca pokoju. Devlin stanął tuż przed nią, opierając się jedną ręką o ścianę nad jej ramieniem. Przybrał niedbałą pozę, ale Amanda i tak czuła się osaczona.
Zwilżyła usta czubkiem języka.
– Jakąż to prawdę chciał mi pan wyznać? – wydusiła w końcu.
Spuszczone powieki o długich rzęsach nie pozwalały jej odczytać wyrazu jego oczu. Jack milczał bardzo długo i już miała wrażenie, że nie odpowie. Nagle jednak spojrzał prosto na nią.
– Chodzi o tę pożyczkę – bąknął. Jego głos, zwykle tak aksamitny i pełen ekspresji, brzmiał teraz chropawo i mechanicznie, jakby wypowiadanie najprostszych słów przychodziło mu z trudem. – O pożyczkę, którą zaciągnąłem na założenie własnej firmy. Nie dostałem jej z banku ani z innej podobnej instytucji. Dostałem ją od ojca.
– Rozumiem – odrzekła cicho, chociaż oboje wiedzieli, że wcale nie rozumie, dlaczego było to dla niego aż tak bolesne.
Zacisnął rękę w pięść, a pobielałe kostki wbiły się w brokatową tkaninę, którą obito ściany.
– Nigdy przedtem go nie widziałem, ale i tak go nienawidziłem. Jest członkiem Izby Lordów, bogatym człowiekiem, a moja matka służyła u niego w domu. Zgwałcił ją albo uwiódł, a kiedy się urodziłem, wyrzucił ją na bruk, dając kilka nędznych groszy na pożegnanie. Nie byłem pierwszym bękartem, którego spłodził, i na pewno nie ostatnim. Dziecko z nieprawego łoża nie ma dla niego najmniejszej wartości. Ma siedmioro prawowitych potomków z własną żoną. – Devlin z obrzydzeniem wydął wargi. – Z tego, co wiem, są to rozpieszczone, leniwe darmozjady.
– Poznałeś swoich przyrodnich braci i siostry? – zapytała ostrożnie Amanda.
– Owszem, widziałem ich kiedyś – wyznał z goryczą w głosie. – Wcale nie pragną poznać żadnego z licznych bękartów swojego ojca.
Amanda skinęła głową, wpatrując się w jego dumną, zaciętą twarz.
– Kiedy zmarła moja matka i nikt nie chciał się mną zaopiekować, ojciec wysłał mnie do Knatchford Heath. Ta instytucja… nie była miła. Chłopiec, którego tam posłano, miał pełne prawo uważać, że rodzice chcą jego śmierci. A ja miałem głębokie przekonanie, że gdybym tam umarł, nikt nie odczułby najmniejszej straty. Jednak przeżyłem, na złość ojcu i światu. -Roześmiał się krótko, nieprzyjemnie. – Przetrwałem, bo byłem uparty i… – Urwał, spojrzał na jej spokojną twarz i pokręcił głową, jakby chciał się otrzeźwić. – Nie powinienem tego mówić – dodał. Amanda lekko dotknęła poły jego surduta.
– Proszę mówić dalej – powiedziała cicho. Wszystko w niej zamarło w oczekiwaniu. Wyczuła, że Jack z jakiegoś nieznanego jej powodu otworzył się przed nią, zaufał jej tak, jak jeszcze nigdy nikomu. Chciała, żeby jej się zwierzył… pragnęła go zrozumieć.
Devlin nie poruszył się i nadal wpatrywał się w nią z napięciem.
– Kiedy skończyłem szkołę, nie mogłem ubiegać się o pożyczkę z banku – ciągnął szorstkim głosem. – Nie miałem wyrobionej opinii, majątku pod zastaw, rodziny. Wiedziałem, że nigdy do niczego nie dojdę, jeśli nie będę miał odpowiednich funduszy na rozkręcenie interesu. Poszedłem więc do ojca, człowieka, którego nienawidziłem jak nikogo na świecie, i poprosiłem go o pożyczkę, na dowolnie ustalony przez niego procent. Żadne inne rozwiązanie nie przyszło mi do głowy.
– To musiała być bardzo trudna decyzja – wyszeptała.
– Kiedy go zobaczyłem, poczułem się tak, jakby mnie ktoś zanurzył w beczce z trucizną. Przedtem miałem niejasno uświadomione przekonanie, że coś mi się od ojca należy. Jednak po sposobie, w jaki na mnie patrzył, poznałem, że nie uważa mnie za swojego syna ani w ogóle za członka rodziny. Byłem dla niego tylko życiową pomyłką.
Życiowa pomyłka. Amanda przypomniała sobie, że Oscar Fretwell użył tego samego wyrażenia, opisując siebie i innych chłopców ze szkoły.
– Jest pan jego synem – powiedziała. – Coś się panu od niego należało.
Devlin jakby jej nie usłyszał.
– Co za ironia losu – mówił dalej. – Wyglądam dokładnie tuk juk on. Jestem bardziej do niego podobny niż którykolwiek z jego prawowitych synów. Oni wszyscy są jasnowłosi, przypominają matkę. Wydaje mi się, że to oczywiste podobieństwo trochę go rozbawiło. Chyba był zadowolony, że nic nie powiedziałem o szkole, do której mnie posłał. Miałem okazję ponarzekać na trudne lata, ale ja nie poskarżyłem się ani słowem. Powiedziałem mu, że zamierzam zostać wydawcą, u on mnie zapytał, ile pieniędzy od niego chcę. Wiedziałem, że targuję się z diabłem. Pożyczając od niego pieniądze, czułem, że zdradzam matkę. Ale tak bardzo ich potrzebowałem, że starałem się o tym nie myśleć. I wziąłem od niego tę pożyczkę.
– Nikt nie może pana za to winić – stwierdziła Amanda, ale wiedziała, że dla Jacka nie ma to znaczenia. Devlin nie potrafił wybaczyć sobie tego czynu, bez względu na to, co o tym myśleli inni. – Spłacił pan dług, prawda? Ta sprawa należy już do przeszłości.
Uśmiechnął się gorzko, jakby uznał jej stwierdzenie za wyjątkowo naiwne.
– Owszem, zwróciłem cały dług, włącznie z odsetkami. Ale to nie koniec sprawy. Ojciec lubi się chwalić przed swoimi znajomymi, że to on zapewnił mi start w życiu. Odgrywa rolę dobroczyńcy, a ja nie mogę temu zaprzeczyć.
– Ludzie, którzy pana znają, wiedzą, jaka jest prawda -wyszeptała. – Tylko to się liczy.
– Tak. – Wydawał się teraz nieobecny myślami i Amanda wyczuła, że sobie wyrzuca, iż tak wiele opowiedział. Nie chciała, żeby tego żałował. Ciekawe, dlaczego tak się otworzył? Dlaczego opowiedział jej o czymś, co najwyraźniej uważał za najgorszą rzecz, jaką w życiu zrobił? Zamierzał zbliżyć się do niej czy wręcz przeciwnie, zniechęcić ją do siebie? Spuściła wzrok, a on jakby czekał na słowa potępienia z jej ust. Wydawało jej się, że wręcz pragnie je usłyszeć.
– Jack… – Wypowiedziała jego imię, zanim zdążyła się nad tym zastanowić. Poruszył się, jakby zamierzał się odsunąć, ale ona impulsywnie wyciągnęła ręce i chwyciła go za ramiona. Objęła go opiekuńczo, chociaż był od niej o wiele wyższy i potężniejszy. Czując jej dotyk, lekko drgnął i zesztywniał, lecz po chwili, ku zaskoczeniu Amandy, a może i swojemu własnemu, powoli zaczął się rozluźniać. Z wdzięcznością przyjął jej czuły gest i lekko opuścił głowę. Położyła mu dłoń na karku, tuż nad białym, wykrochmalonym kołnierzykiem. – Jack… – Chciała nadać głosowi współczujące brzmienie, ale zabrzmiał on jak zwykle energicznie i rzeczowo. – To, co zrobiłeś, nie jest ani niezgodne z prawem, ani niemoralne i nie ma sensu dłużej się tym zadręczać. Nie powinieneś zadręczać i się czymś, czego nie możesz zmienić. Jak sam powiedziałeś, nie miałeś wyboru. Jeśli chcesz się zemścić na ojcu i przyrodnim rodzeństwie, to po prostu staraj się być szczęśliwy. Taka jest moja rada.
Roześmiał się krótko tuż przy jej uchu.
– Moja praktyczna księżniczka – wyszeptał i również ją objął. – Chciałbym, żeby to było takie proste. Nigdy nie przyszło ci to do głowy, że niektórzy ludzie nie są stworzeni do szczęścia?
Dla mężczyzny, którego całe życie składało się z kierowania firmą, nadzorowania, walki i zwycięstw, ta chwila zapomnienia była niezwykłym doświadczeniem. Oszołomiony Jack miał wrażenie, jakby otoczyła go jakaś mgła, w której otaczający go okrutny świat stracił ostre zarysy. Nie wiedział, co wywołało jego impulsywne wyznanie. Jedno słowo pociągało za sobą drugie, aż wyrzucił z siebie wszystkie sekrety, z których nigdy nikomu się nie zwierzał. Nie znali ich nawet Fretwell i Stubbins, najbliżsi powiernicy. Wolałby, żeby Amanda wyśmiała go lub potępiła… wtedy mógłby odpowiedzieć dowcipem lub sarkazmem, swoją ulubioną bronią. Jednak wsparcie i zrozumienie wytrąciły go z równowagi. Nie mógł się od niej odsunąć, chociaż wiedział, że ta chwila trwa zbyt długo.
Podobała mu się siła Amandy, prostolinijne podejście do życia, brak sentymentalizmu i czułostkowości. Przyszło mu do głowy, że właśnie takiej kobiety zawsze potrzebował. Nie przestraszyła się jego wybujałej ambicji i burzliwych emocji, które odciskały swoje piętno na jego życiu. Wierzyła w swoje siły i potrafiła sprowadzać problemy do właściwych proporcji.
– Jack – powiedziała cicho. – Zostań trochę dłużej. Napijemy się czegoś w salonie.
Wtulił twarz w jej włosy, tam gdzie wymykały się spod szpilek i tworzyły masę niesfornych loków.
– Nie boisz się zostać ze mną sama w salonie? – zapytał. – Pamiętasz chyba, co się tam ostatnim razem wydarzyło?
Poczuł, że się zjeżyła.
– Wydaje mi się, że potrafię sobie z tobą poradzić.
Jej pewność siebie go zachwycała. Odsunął się nieco, ujął w dłonie jej miłą twarz i całym ciałem przycisnął Amandę do ściany. Aksamitna suknia zaszeleściła, w szarych oczach pojawiło się zdumienie, na policzkach wykwitł rumieniec. Miała piękną, jasną cerę i najbardziej kuszące usta, jakie zdarzyło mu się widzieć – miękkie, różowe i pięknie zarysowane, jeśli tylko nie zaciskała ich surowo, jak to miała w zwyczaju.
– Nigdy nie powinnaś tak mówić mężczyźnie – ostrzegł. – To wywołuje w nim natychmiastową chęć udowodnienia, że się mylisz.
Cieszył się, że potrafi wprawić ją w zakłopotanie. Ta sztuka udawała się pewnie niewielu dżentelmenom. Amanda roześmiała się drżąco, nadal zarumieniona, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Jack musnął opuszkami palców chłodną, aksamitną skórę na jej policzkach. Miał ochotę ją rozgrzać, rozpalić w niej ogień. Pochylił głowę i wodził ustami po jej twarzy.
– Amando… powiedziałem ci to wszystko… nie po to, żeby zyskać współczucie. Chcę, żebyś wiedziała, jaki jestem. Nie jestem szlachetny, nie mam też niezłomnych zasad.
– Nigdy się tego po tobie nie spodziewałam – odrzekła uszczypliwie, a on roześmiał się. – Jack… – Przytuliła policzek do jego policzka, ciesząc się jego dotykiem. – Ostrzegasz mnie przed sobą, ale ja nie wiem dlaczego.
– Nie wiesz? – Cofnął się i spojrzał na nią poważnie, chociaż z powodu narastającego pożądania trudno mu było logicznie myśleć. Jej srebrzystoszare oczy spoglądały tak ufnie… przywodziły mu na myśl wiosenny deszcz. Mógłby w nie patrzeć do końca świata. – Dlatego, że cię pragnę. – Głos wydobywał się z trudem przez zaciśnięte gardło. – Dlatego, że już więcej nie powinnaś zapraszać mnie na kolację. Kiedy widzisz, że się zbliżam, powinnaś od razu uciekać w przeciwnym kierunku. Jesteś niczym postać ze swoich własnych książek… dobra, moralna kobieta, która wdała się w złe towarzystwo.
– To złe towarzystwo wydaje mi się całkiem interesujące. – Wyglądała tak, jakby się go wcale nie bała ani nie rozumiała, przed czym próbuje ją ostrzec. – A może tylko cię obserwuję, żeby stworzyć podobną postać w mojej nowej książce? – Ku jego zdziwieniu, zarzuciła mu ramiona na szyję i dotknęła wargami kącika jego ust. – Widzisz? Wcale się ciebie nie boję.
Jej miękkie wargi paliły go żywym ogniem. Jack usiłował nad sobą zapanować, ale równie dobrze mógłby próbować wstrzymać obroty kuli ziemskiej. Pochylił się i pocałował ją gorąco i namiętnie. Czuł tuż przy sobie jej drobną, kobiecą postać. Badał wnętrze jej ust językiem, starając się robić to delikatnie, choć miał chęć zerwać z niej suknię, posmakować nagiej skóry, zbadać wypukłość piersi i brzucha. Pragnął uwieść ją na tysiąc różnych sposobów, zaszokować, wycisnąć z niej wszystkie soki, tak żeby wyczerpana zasnęła w jego ramionach.
Przyciągnął jej biodra, tak że przez fałdy grubego materiału poczuła go w całej pełni. Całowali się coraz namiętniej, aż podniecona Amanda jęknęła cicho. Jakimś cudem udało się Jackowi oderwać od niej usta. Oddychał urywanie, z wysiłkiem.
– Wystarczy – szepnął ochryple. – Wystarczy… albo wezmę cię tu i teraz.
Nie widział jej twarzy, ale słyszał niespokojny rytm oddechu i wyczuwał, że stara się zapanować nad sobą, chociaż jej ciałem wstrząsają dreszcze. Niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Połyskliwie rude loki przypominały mu języki ognia.
Dużo czasu upłynęło, zanim znów był w stanie coś powiedzieć.
– Teraz rozumiesz, dlaczego zaproszenie mnie do salonu to był zły pomysł?
– Może masz rację – odrzekła niepewnie.
Jack wypuścił ją z objęć, chociaż wszystko w nim buntowało się przeciw temu.
– Nie powinienem tu dzisiaj przychodzić – stwierdził cicho. – Obiecałem coś sobie, ale chyba nie potrafię… – Jęknął głucho, kiedy zdał sobie sprawę, że za chwilę znów zacznie jej się zwierzać. Zwykle skrupulatnie strzegł osobistych sekretów, ale przy Amandzie nie potrafił utrzymać języka za zębami. Co się z nim działo? – Dobranoc – powiedział nagle, wpatrując się w jej zarumienioną twarz. Krótko pokręcił głową, zastanawiając się, gdzie się podziało jego opanowanie.
– Zaczekaj. – Chwyciła go za rękaw surduta. Spojrzał na jej drobną dłoń i z trudem opanował szaleńczą chęć, żeby ją chwycić i przyłożyć do bardzo intymnego miejsca. – Kiedy cię znowu zobaczę? – zapytała.
Jack milczał przez długą chwilę.
– Jakie masz plany na święta? – spytał w końcu.
Do świąt Bożego Narodzenia brakowało dwóch tygodni. Amanda spuściła wzrok.
– Zamierzałam jak zwykle pojechać do Windsoru i spędzić święta z siostrami i ich rodzinami. Tylko ja jedna pamiętam przepis mamy na płonący poncz z brandy i moja siostra Helen zawsze mnie prosi, żebym go przygotowała. Nie mówiąc już o cieście śliwkowym…
– Spędź te święta ze mną.
– Z tobą? – powtórzyła, bardzo zdziwiona. – Gdzie?
– Każdego roku, w pierwszy dzień świąt, wydaję przyjęcie dla przyjaciół i znajomych – powiedział wolno. Z nieprzeniknionego wyrazu jej twarzy nie potrafił nic wyczytać. – To istne szaleństwo. Dom jest pełen ludzi, mnóstwo trunków, śmiechu i zabawy. Można ogłuchnąć od hałasu. A kiedy wreszcie odnajdziesz swój talerz, jedzenie zwykle zdąży już wystygnąć. Co więcej, prawie nikogo nie będziesz tam znała…
– Dobrze, przyjdę.
– Naprawdę? – Patrzył na nią zadziwiony. – A co z siostrzeńcami i siostrzenicami, i z płonącym ponczem?
Z każdą sekundą nabierała coraz większego przekonania, że zdecydowała słusznie.
– Przepis na poncz wyślę siostrze pocztą. A jeśli chodzi o dzieci, to wątpię, czy w ogóle zauważą moją nieobecność.
Oszołomiony Jack skinął głową.
– Jeśli chcesz się jeszcze zastanowić… – zaczął, ale Amanda mu przerwała.
– Nie, ten pomysł bardzo mi odpowiada. To będzie miła odmiana – święta bez rozwrzeszczanych dzieci i dociekliwych pytań sióstr. W dodatku droga do Windsoru jest bardzo wyboista. Z przyjemnością spędzę ten świąteczny wieczór na przyjęciu, wśród nowych twarzy. – Wzięła go pod ramię i zaczęła wyprowadzać z jadalni, jakby się nieco obawiała, że wycofa zaproszenie. – Nie zatrzymuję cię dłużej. I tak chciałeś już iść. Dobranoc. – Zadzwoniła na pokojówkę, kazała jej przynieść płaszcz gościa i zanim Jack się zorientował, co się dzieje, był już na ulicy.
Stanął na oblodzonych schodach i wsunął ręce do kieszeni. Pod butami chrzęścił piasek, którym posypano stopnie, żeby nikt się na nich nie poślizgnął. Podszedł wolno do czekającego powozu, gdzie woźnica już szykował konie do powrotnej jazdy.
– Dlaczego ja to zrobiłem? – wymamrotał do siebie pod nosem. Niespodziewany efekt tego wieczoru oszołomił go. Chciał tylko spędzić godzinę czy dwie w towarzystwie Amandy Briars, a skończyło się to zaproszeniem jej na świąteczne przyjęcie.
Wszedł do powozu i usiadł sztywno wyprostowany, nie opierając się o obitą skórą ławkę. Czuł się zagrożony, wytrącony z równowagi, jakby jego wygodny świat nagle się zmienił, a on nie mógł za tymi zmianami nadążyć. Coś dziwnego się z nim działo, ale jego wcale to nie niepokoiło.
Małej starej pannie udało się skruszyć mur, który tak starannie wokół siebie wybudował. Bardzo chciał ją zdobyć, a jednocześnie pragnął porzucić ją na zawsze. Żadna z tych rzeczy nie była możliwa. Za najgorsze zaś uznał to, że Amanda była przyzwoita kobietą z zasadami i na pewno nigdy nie zgodziłaby się na zwykły romans czy choćby beztroską przygodę. Jeśli się zwiąże z jakimś mężczyzną, będzie chciała zdobyć jego serce – była zbyt dumna i miała za silny charakter, żeby się zgodzić na coś mniej poważnego. A jego skamieniałe serce było nie do zdobycia ani przez nią, ani przez nikogo innego.