6

Ku zdziwieniu Amandy umowę z Jackiem Devlinem przyniósł jej do domu nie posłaniec, tylko Oscar Fretwell. Był równie ujmujący jak podczas ich pierwszego spotkania; jego turkusowe oczy spoglądały przyjaźnie i ciepło, a uśmiech wydawał się całkiem szczery. Jego elegancja zrobiła wielkie wrażenie na Sukey, która przyglądała mu się tak bezceremonialnie, że Amanda z trudem tłumiła śmiech. Widać było, że bacznemu spojrzeniu pokojówki nie umknie żaden szczegół, począwszy od starannie ostrzyżonych jasnych włosów, błyszczących niczym moneta prosto z mennicy, a skończywszy na czubkach wypolerowanych czarnych butów.

Sukey uroczyście wprowadziła Fretwella do salonu, jakby chodziło co najmniej o członka rodziny królewskiej.

Zachęcony przez Amandę Fretwell usiadł na fotelu i sięgnął do skórzanej torby, którą miał u boku.

– Pani umowa – oznajmił, wyjmując ciężki plik papierów i szeleszcząc nimi triumfalnie. – Wystarczy, że pani to przejrzy i podpisze. – Uśmiechnął się przepraszająco, kiedy Amanda z uniesionymi brwiami wzięła od niego gruby plik dokumentów.

– Jeszcze nigdy nie widziałam takiej długiej umowy -powiedziała cierpko. – To bez wątpienia sprawka mojego prawnika.

– Pani przyjaciel, pan Talbot, rozważył wszystkie szczegóły i dodał swoje zastrzeżenia, więc umowa rzeczywiście jest niezwykle obszerna.

– Przeczytam ją bez zwłoki. Jeśli wszystko będzie w porządku, podpiszę ją i odeślę jutro. – Odłożyła dokument na bok. Ogarnął ją nastrój radosnego oczekiwania. Nie wyobrażała sobie, że perspektywa współpracy z takim łobuzem jak Jack Devlin tak na nią podziała.

– Mam pani przekazać osobistą wiadomość od pana Devlina – oznajmił Fretwell. Zielononiebieskie oczy błyszczały za szkłami wypolerowanych okularów. – Prosił, żebym pani powiedział, że rani go pani swoją nieufnością.

Amanda roześmiała się.

– Równie dobrze mogłabym zaufać wężowi. Przy podpisywaniu umowy ani jednego punktu nie pozostawiłabym bez szczegółowego wyjaśnienia, bo na pewno by to wykorzystał przeciwko mnie.

– Ależ panno Briars! – Fretwell wydawał się szczerze wstrząśnięty. – Jeśli rzeczywiście ma pani takie zdanie o panu Devlinie, to zapewniam panią, że się pani myli! To wspaniały człowiek… gdyby pani tylko wiedziała…

– Gdybym co wiedziała? – zapytała nieufnie, unosząc brew. – No, proszę, niech mi pan powie, cóż takiego wspaniałego widzi pan w swoim szefie? Zapewniam pana, że ma fatalną opinię i chociaż potrafi zachowywać się z pewnym dość wątpliwym wdziękiem, do tej pory nie udało mi się u niego wykryć żadnych oznak prawego charakteru czy sumienia. Chętnie posłucham, dlaczego uważa go pan za wspaniałego człowieka.

– Cóż, zgadzam się, że pan Devlin jest wymagający i pracuje w takim tempie, że trudno dotrzymać mu kroku, ale zawsze jest sprawiedliwy i szczerze nagradza za dobrze wykonane zadania. Ma wybuchowy temperament, przyznaję, ale jest również bardzo rozsądny. W rzeczywistości ma o wiele miększe serce, niż to okazuje. Na przykład, jeśli któryś z jego pracowników długo choruje, po powrocie do zdrowia ma zagwarantowane swoje dawne miejsce pracy. Rzadko który pracodawca tak postępuje.

– Zna go pan już dość długo – stwierdziła Amanda, lekko unosząc głos, przez co jej słowa zabrzmiały jak pytanie.

– Tak, chodziliśmy do tej samej szkoły. Po jej skończeniu, wraz z kilkoma kolegami, pojechałem za nim do Londynu, kiedy nam powiedział, że chce zostać wydawcą książek.

– Wszyscy byliście zainteresowani sprawami wydawniczymi? – zapytała sceptycznie.

Fretwell wzruszył ramionami.

– Rodzaj zajęcia nie miał dla nas najmniejszego znaczenia. Gdyby Devlin nam powiedział, że chce być dokerem, rzeźnikiem czy handlarzem ryb, i tak chcielibyśmy dla niego pracować. Gdyby nie on, wiedlibyśmy zupełnie inne życie. Prawdę mówiąc, kilku z nas nie byłoby już wśród żywych.

Amanda starała się ukryć zdziwienie jego słowami, ale czuła, że oczy coraz szerzej jej się otwierają.

– Dlaczego pan tak mówi? – Z fascynacją patrzyła, jak Fretwell nagle się zmieszał, jakby zdradził o wiele więcej, niż zamierzał.

Uśmiechnął się smutno.

– Pan Devlin przykłada wielką wagę do zachowania dyskrecji. I tak za dużo już powiedziałem. Z drugiej jednak strony… jest kilka rzeczy, które powinna pani o nim wiedzieć, żeby lepiej go zrozumieć. Wyraźnie widać, że bardzo panią polubił.

– A mnie się wydaje, że on lubi wszystkich – odparła bez emocji, przypominając sobie swobodne zachowanie Devlina na przyjęciu u Talbota i stale otaczający go krąg znajomych. Z pewnością doskonale układały się jego stosunki z płcią przeciwną. Nie uszło jej uwagi, że obecne na przyjęciu panie trzepotały rzęsami i chichotały zalotnie, kiedy odezwał się do nich lub choćby spojrzał w ich stronę.

– To tylko pozory – zapewnił ją Fretwell. – Stara się utrzymywać kontakty towarzyskie z szerokim gronem znajomych, ale lubi niewielu, a ufa bardzo nielicznym. Gdyby znała pani jego przeszłość, nie byłaby pani tym zaskoczona.

Amanda zwykle nie uciekała się do kobiecych sztuczek, żeby zdobyć informacje. Wolała bardziej bezpośrednie podejście. Teraz jednak obdarzyła swojego gościa najsłodszym i najbardziej ujmującym uśmiechem, na jaki ją było stać. Bardzo chciała z niego wydobyć wszystko, co wiedział na temat przeszłości Jacka.

– Może jednak pan mi zaufa i coś mi opowie o przeszłości swojego szefa? – zapytała niewinnie. – Obiecuję, że nie pisnę nikomu ani słówka.

– Wierzę pani. Ale to nie jest temat do salonowej pogawędki.

– Nie jestem naiwnym dziewczęciem ani delikatną cieplarnianą istotką, która z byle powodu wpada w histerię. Obiecuję panu, że nie zemdleję z wrażenia.

Fretwell uśmiechnął się lekko, lecz jego głos zabrzmiał poważnie.

– Czy pan Devlin opowiadał pani coś o szkole, w której się uczył… w której obaj się uczyliśmy?

– Tylko tyle, że jest to niewielka szkoła na pustkowiu. Nie chciał mi zdradzić jej nazwy.

– Szkoła nazywała się Knatchford Heath. – Wymówił tę nazwę jak wulgarne przekleństwo. Urwał, jakby wspominał jakiś koszmar, który śnił mu się dawno temu, a Amanda zastanawiała się nad jego słowami. Nazwa szkoły wydała jej się znajoma. Może występowała w jakiejś okropnej, popularnej rymowance?

– Nie znam tej szkoły – powiedziała po namyśle. – Mam tylko niejasne wrażenie… czy nie zginął tam kiedyś jakiś chłopiec?

– Wielu chłopców tam zginęło. – Fretwell uśmiechnął się ponuro. Widać było, że z wysiłkiem stara się zachować spokój. Zmuszał się, żeby mówić obojętnym, cichym głosem. – Dzięki Bogu, ta instytucja już nie istnieje. Otaczała ją atmosfera narastającego skandalu, więc w końcu rodzice przestali wysyłać tam swoich synów, bojąc się, że ludzie ich za to potępią. Gdyby ta szkoła nadal istniała, osobiście bym ją podpalił. -Jego twarz przybrała twardy wyraz. – Posyłano tam niechcianych synów, często z nieprawego łoża, których rodzice pragnęli się pozbyć. Bardzo wygodny sposób, żeby ukryć swoją życiową pomyłkę. Ja byłem właśnie kimś takim – synem pewnej zamężnej damy, która przyprawiła mężowi rogi, a potem starała się ukryć dowód swojej niewierności. A Jack Devlin… to syn szlachcica, który zgwałcił biedną irlandzką służącą. Kiedy matka Jacka zmarła, ojciec nie chciał mieć nic wspólnego z bękartem, więc wysłał chłopca do Knatchford Heath. Dla nas to było piekło. – Zamilkł, pochłonięty gorzkimi wspomnieniami.

– Proszę mówić dalej – ponagliła go łagodnie. – Niech mi pan opowie o tej szkole.

– Było tam może dwóch nauczycieli, którzy traktowali uczniów stosunkowo dobrze. Ale większość to były nieludzkie potwory. A kierownika szkoły uważaliśmy za wcielonego diabła. Jeśli jakiś uczeń wystarczająco dobrze nie wyuczył się lekcji, narzekał na spleśniały chleb lub pomyje, które tam uchodziły za owsiankę, wymierzano mu bolesną chłostę, pozbawiano jedzenia, przypalano albo poddawano jeszcze gorszym torturom. Jeden z pracowników wydawnictwa, pan Orpin, jest niemal głuchy, ponieważ zbyt mocno bito go po głowie. Inny chłopiec oślepł z niedożywienia. Czasami przywiązywano ucznia do bramy i zostawiano na całą noc, wystawionego na mróz i wiatr. To cud, że w ogóle ktoś przeżył, a jednak nam się udało.

Amanda patrzyła na niego z przerażeniem i współczuciem.

– Czy rodzice chłopców wiedzieli, co się dzieje z ich dziećmi? – zapytała, z trudem wydobywając głos ze ściśniętego gardła.

– Ależ oczywiście. I nic ich to nie obchodziło. Nawet śmierć dziecka nie robiła na nich wrażenia. Wydaje mi się, że właśnie mieli nadzieję, że tak się to skończy. Nie było wakacji ani przerw w nauce. Nie zdarzyło się, żeby ktoś z rodziców przyjechał do syna na święta. Żaden wizytator nigdy nie skontrolował panujących tam warunków. Jak już mówiłem, tam były same niechciane dzieci. Życiowe pomyłki.

– Dziecko nie może być życiową pomyłką – powiedziała Amanda drżącym głosem.

Fretwell uśmiechnął się lekko, słysząc to idealistyczne stwierdzenie. Po chwili cicho mówił dalej:

– Kiedy zjawiłem się w Knatchford Heath, Jack Devlin przebywał tam już od ponad roku. Ód razu wiedziałem, że różni się od innych chłopców. Wszyscy bali się nauczycieli i kierownika, ale nie on. Był silny, bystry, pewny siebie… jeśli istniał tam ktoś, kogo można by nazwać ulubieńcem całej szkoły, uczniów i nauczycieli, to on nim był. Nie znaczyło to, oczywiście, że nie spotykały go żadne kary. Bito go i głodzono tak samo jak wszystkich. Właściwie nawet częściej niż resztę. Wkrótce zauważyłem, że bierze na siebie winy innych chłopców i ponosi karę zamiast nich. Wiedział, że ci mniejsi nie przeżyliby ciężkiej chłosty. Namawiał silniejszych, większych chłopców, żeby robili to samo. Mówił, że musimy się troszczyć o siebie nawzajem. Przypominał nam, że poza szkołą czeka na nas inny świat, musimy tylko przetrwać…

Fretwell zdjął okulary i starannie przetarł chusteczką szkła.

– Czasami od śmierci chroni nas jedynie ostatnia iskierka nadziei. Devlin nie pozwalał tej iskierce zgasnąć. Składał nam obietnice, niemożliwe do spełnienia, a jednak udało mu się ich dotrzymać.

Amanda milczała jak zaklęta. Nie mogła pogodzić obrazu znanego jej Jacka Devlina, bezczelnego łajdaka, z chłopcem, którego przed chwilą opisał Fretwell.

Widząc na jej twarzy niedowierzanie, Fretwell włożył na nos okulary i uśmiechnął się.

– Zdaję sobie sprawę, jaki on się pani wydaje. Devlin stara się uchodzić za wyrzutka społeczeństwa. Zapewniam panią jednak, że to najlojalniejszy i najbardziej godzien zaufania człowiek, jakiego znam. Raz ocalił mi życie, narażając własne. Przyłapano mnie na kradzieży jedzenia ze szkolnej spiżarni i za karę przywiązano mnie na całą noc do bramy. Panowało przeraźliwe zimno, wiał silny wiatr, a ja byłem przerażony. Tuż po zapadnięciu zmroku Devlin wymknął się z budynku, przynosząc ze sobą koc. Odwiązał mnie i został ze mną do samego rana. Siedzieliśmy skuleni pod kocem i rozmawialiśmy o dniu, kiedy wreszcie będziemy mogli opuścić Knatchford Heath. O świcie, kiedy miał po mnie przyjść nauczyciel, Devlin znów przywiązał mnie do bramy i ukradkiem wrócił do szkoły. Gdyby został złapany na pomaganiu koledze, ukarano by go śmiercią.

– Dlaczego? – zapytała cicho Amanda. – Dlaczego dla pana ryzykował życie? Dlaczego narażał się dla innych? Nigdy bym nie pomyślała…

– Że potrafi coś zrobić dla innych? – dokończył za nią Fretwell, a ona potakująco skinęła głową. – Wyznam, że nigdy do końca nie zrozumiałem, co kieruje Jackiem Devlinem. Jedno natomiast wiem na pewno – być może nie jest to człowiek religijny, ale wyjątkowo dobry.

– Skoro pan tak twierdzi, to wierzę – odrzekła półgłosem Amanda. – Jednakże… – zerknęła na niego sceptycznie. – Trudno mi pojąć, jak ktoś, kto kiedyś dobrowolnie wystawiał się na bolesne chłosty za innych, mógł tak jęczeć i narzekać przy opatrywaniu lekkiego zadraśnięcia na boku.

– Chodzi pani o to, co się działo w zeszłym tygodniu w biurze, kiedy lord Tirwitt zaatakował i ranił pana Devlina laską z wysuwanym ostrzem?

– Tak.

Fretwell niespodziewanie się uśmiechnął.

– Widziałem, jak bez mrugnięcia okiem znosi sto razy silniejszy ból. Ale w końcu to mężczyzna i chciał po prostu skorzystać z okazji i zdobyć trochę kobiecego współczucia.

– Chciał obudzić we mnie współczucie? – zdumiała się Amanda.

Widać było, że Fretwell chciał coś jeszcze dodać do tej interesującej informacji, ale nagle doszedł do wniosku, że nie byłoby to zbyt mądre posunięcie. Uśmiechnął się, spoglądając w okrągłe, szare oczy Amandy.

– Chyba dość już powiedziałem – oznajmił.

– Ależ proszę pana – zaprotestowała. – Nie skończył pan jeszcze opowiadać. Jak to się stało, że chłopak bez rodziny i majątku został w końcu właścicielem wydawnictwa? I jak…

– Myślę, że pan prezes sam dokończy tę opowieść, kiedy będzie już do tego gotowy. A nie wątpię, że kiedyś tak się stanie.

– Ależ nie może pan przerwać w połowie! – Amanda miała tak nieszczęśliwą minę, że Fretwell wybuchnął śmiechem.

– To historia pana Devlina, więc niech on ją opowie. -Odstawił filiżankę i odłożył serwetkę. – Bardzo przepraszam, ale wzywają mnie obowiązki. Inaczej dostanie mi się od szefa.

Amanda niechętnie wezwała Sukey, która wkrótce się zjawiła, niosąc kapelusz, płaszcz i rękawiczki gościa. Fretwell zapiął się szczelnie, dla ochrony przed panującym na zewnątrz chłodem.

– Mam nadzieję, że jeszcze mnie pan odwiedzi – powiedziała Amanda.

Skinął głową, jakby doskonale rozumiał, że pragnie dowiedzieć się od niego więcej o Jacku Devlinie.

– Z pewnością się postaram. Och, byłbym zapomniał… – Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął jakiś mały przedmiot w aksamitnym woreczku, związanym jedwabnym sznureczkiem. – Szef prosił mnie, żebym to pani przekazał. Pragnie upamiętnić dzień, w którym podpisała pani pierwszą umowę z jego wydawnictwem.

– Nie mogę przyjąć żadnego osobistego prezentu od pana Devlina – stwierdziła ostrożnie Amanda.

– To obsadka do stalówki – rzeczowo wyjaśnił Fretwell. -Trudno nazwać ten przedmiot osobistym prezentem.

Amanda ostrożnie wzięła woreczek i wysypała jego zawartość na otwartą dłoń. Zobaczyła srebrną obsadkę i pasujący do niej komplet stalówek. Zamrugała, zaskoczona i zmieszana. Choć Fretwell twierdził, że jest inaczej, ten prezent był dość osobisty, kosztowny i wykonany misternie niczym klejnot. Ciężar świadczył o tym, że obsadkę w całości wykonano ze srebra, jej powierzchnia była grawerowana i wysadzana turkusami. Kiedy ostatni raz otrzymała prezent od mężczyzny, coś więcej niż symboliczny gwiazdkowy podarek? Nie mogła sobie przypomnieć. Ku swojemu niezadowoleniu stwierdziła, że ogarnia ją miłe ciepło, a w głowie zaczyna jej się lekko kręcić. Ostatni raz czuła się tak, kiedy była młodą dziewczyną. Chociaż instynkt jej podpowiadał, że powinna zwrócić to piękne cacko, to jednak nie posłuchała go. Dlaczego nie miałaby go zatrzymać? Dla Devlina nie miał pewnie żadnego znaczenia, a jej sprawił wielką przyjemność.

– Jakie to śliczne – powiedziała sztywno, zaciskając palce na obsadce. – Rozumiem, że pan Devlin wysyła podobne upominki wszystkim swoim autorom?

– Nie, panno Briars. – Oscar Fretwell z uśmiechem otworzył sobie drzwi i wyszedł wprost w londyński gwar zimowego dnia.

Ten fragment trzeba usunąć. – Siedzący za biurkiem Devlin wskazał długim palcem na leżącą przed nim zapisaną kartkę papieru.

Amanda podeszła bliżej i zajrzała mu przez ramię. Lekko mrużąc oczy, przeczytała wskazane przez niego akapity.

– Wykluczone. Tutaj zawarłam bardzo ważne informacje na temat charakteru bohaterki.

– Ale to spowalnia tempo narracji – sucho stwierdził Devlin i wziął pióro, żeby przekreślić krytykowaną stronę rękopisu. – Mówiłem już pani, nawet dzisiaj, że to ma być powieść w odcinkach. Szybkie tempo ma dla niej podstawowe znaczenie.

– Przedkłada pan szybkie tempo akcji ponad rozwinięcie opisu postaci? – zapytała wzburzona i porwała kartkę z biurka, zanim zdążył cokolwiek skreślić.

– Wierz mi, jest tu sto innych akapitów, które opisują charakter bohaterki. – Jack wstał zza biurka i podszedł do cofającej się Amandy. – Ten fragment jest całkiem zbędny.

– Wręcz przeciwnie. Ma podstawowe znaczenie – upierała się Amanda, obronnym gestem ściskając w dłoni kartkę.

Jack patrzył na nią i z trudem powstrzymywał uśmiech. Była tak urzekająco pewna siebie, taka śliczna i wojownicza. Dziś pierwszy raz zaczęli redagować Historię damy i na razie bardzo mu się ta praca podobała. Okazało się, że przystosowanie powieści Amandy do wydania w odcinkach jest całkiem proste. Do tej chwili zgadzała się na niemal każdą sugerowaną przez niego zmianę i doskonale rozumiała jego argumenty. Niektórzy z jego autorów z oślim uporem nie pozwalali na żadne zmiany, jakby redagowany tekst był Biblią. Z Amandą pracowało się łatwo. Widać było, że nie ma przesadnie wygórowanego mniemania o sobie i swoich książkach. O swoich zdolnościach zaś wyrażała się z rezerwą, a nawet wydawała się zaskoczona, kiedy ją chwalił.

Główną postacią Historii damy była młoda kobieta, dokładająca wszelkich starań, żeby żyć zgodnie z zasadami społecznymi, która jednak nie mogła zaakceptować sztywnych ograniczeń, narzucanych przez powszechne wyobrażenie o tym, co jest słuszne i stosowne. Popełniła w życiu fatalne błędy – grała w gry hazardowe, miała kochanka, urodziła nieślubne dziecko – a wszystko to stało się dlatego, że goniła za czymś tak ulotnym jak szczęście.

Spotkał ją tragiczny koniec – umarła na chorobę weneryczną, chociaż było jasne, że do jej śmierci równie mocno jak choroba przyczynił się surowy osąd społeczeństwa. W powieści Jacka najbardziej fascynowało to, że Amanda jako autorka nie osądzała postępowania bohaterki, nie chwaliła jej, ale też nie potępiała. Widać było, że lubi tę postać, i Jack podejrzewał, że opisywany bunt wewnętrzny odzwierciedla niektóre uczucia samej Amandy.

Chociaż proponował, że będzie przychodził do niej, żeby pracować nad tekstem, ona wolała spotykać się z nim w biurze przy Holborn Street. Był przekonany, że postąpiła tak przez zdarzenia, które między nimi zaszły w jej salonie. Kąciki ust zadrgały mu w tłumionym uśmiechu, kiedy pomyślał, że Amanda zapewne uważa, iż tutaj nic jej nie grozi z jego strony.

– Proszę mi oddać tę stronę – powiedział, rozbawiony jej determinacją. Nadal uparcie cofała się przed nim. – To trzeba usunąć.

– Ten fragment zostanie – oświadczyła wojowniczo, zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy Jack nie zapędzi jej w róg pokoju.

Miała dzisiaj na sobie suknię z miękkiej, różowej wełny, obszytą jedwabną tasiemką w nieco ciemniejszym kolorze. Nakrycie głowy, które leżało teraz na biurku, zdobiły chińskie róże, a służące do wiązania go pod brodą długie wstążki spływały aż na podłogę. Różowy kolor sukni podkreślał rumieńce na policzkach Amandy, a prosty krój pozwalał w całej pełni docenić jej kobiece kształty. Jack podziwiał jej inteligencję, ale dzisiaj widział w niej przede wszystkim pociągającą, słodką istotę.

– Pisarze – zauważył z ponurym uśmiechem. – Wszyscy uważacie, że wasze powieści są bez skazy, a ten, kto chce zmienić w nich choćby jedno słowo, to skończony idiota.

– A wydawcy uważają siebie za najinteligentniejszych ludzi pod słońcem – odcięła Amanda.

– Czy mam posłać po kogoś innego, żeby rzucił na to okiem? – Wskazał na kartkę, którą trzymała w ręku. – Usłyszałaby pani opinię trzeciej osoby.

– Wszyscy tutaj pracują dla pana – zauważyła Amanda. -Każdy poprze pańskie zdanie.

– Masz rację – przyznał beztrosko. Wyciągnął rękę po kartkę, a ona jeszcze mocniej zacisnęła na niej palce. – Oddaj mi to, Amando.

– Panno Briars – poprawiła go ostro, ale chociaż się nie uśmiechała, wyczuł, że ta sprzeczka również jej sprawia przyjemność. -1 nie oddam tej kartki. Nalegam, żeby ten fragment pozostał w tekście. I co pan teraz zrobi?

Jack nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu. Od rana ciężko pracowali i teraz nabrał ochoty na trochę rozrywki. W Amandzie było coś, co sprawiało, że miał chęć wyprowadzić ją z równowagi.

– Jeśli nie oddasz mi tej kartki, to cię pocałuję – powiedział cicho.

Zdziwiła się.

– Co takiego?

Jack milczał. Słowa nadal drgały między nimi w powietrzu jak kręgi na wodzie, kiedy ktoś wrzuci kamień do stawu.

– Niech pani wybiera, panno Briars. – Jack zdał sobie sprawę, że bardzo by chciał, żeby sprowokowała go do gwałtowniejszej reakcji. Bardzo niewiele brakowało, żeby swoje słowa wprowadził w czyn. Pragnął ją pocałować, od chwili gdy przestąpiła próg biura. Sposób, w jaki surowo zaciskała pełne wargi, doprowadzał go niemal do szaleństwa. Chciał ją całować do zawrotu głowy, dopóki nie osunęłaby się w jego ramiona i nie zaczęła odpowiadać na jego pieszczoty.

Spostrzegł, że Amanda wyprostowała się sztywno, próbując zachować panowanie nad sobą. Policzki jej poczerwieniały, palce zacisnęły się kurczowo na kartce, której tak broniła.

– Jestem pewna, że nie prowadzi pan takich gierek z innymi pisarzami – powiedziała czystym, dźwięcznym głosem, który tak mu się podobał.

– Nie, panno Briars – odrzekł poważnie. – Obawiam się, że tylko pani nastraja mnie tak romantycznie.

Słysząc ostatnie słowa, zaniemówiła. Jej srebrnoszare oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. W tej samej chwili Jack z takim samym zdumieniem stwierdził, że chociaż zamierzał dać jej już spokój, to nie potrafi zapanować nad swoimi reakcjami. Nagle przeszła mu ochota do żartów, a obudziła się w nim jakaś głębsza, silniejsza potrzeba.

Chociaż w jego najlepiej pojętym interesie leżało zachowanie harmonii między nimi, stwierdził, że nie chce, żeby łączyło ich zawodowe koleżeństwo czy namiastka przyjaźni. Pragnął ją drażnić, zbijać z tropu, tak żeby ona również miała zamęt w głowie, taki sam jak on, kiedy była w pobliżu.

– To zapewne swego rodzaju komplement, że zostałam zaliczona do licznego grona dam, które obdarza pan swoimi względami – powiedziała w końcu Amanda. – Zapewniam jednak pana, że wcale się o tego rodzaju względy nie ubiegam.

– Dostanę wreszcie tę kartkę? – zapytał ze zwodniczą łagodnością.

Amanda nagle podjęła decyzję. Zmięła kartkę w ciasną kulę, podeszła do kominka i cisnęła ją w ogień, gdzie papier spłonął w kilka sekund. Niebiesko-białe płomyki tańczyły na brzegach zgniecionej kuli, środek zaś gwałtownie zwęglił się i sczerniał.

– Tej kartki już nie ma – oznajmiła Amanda beznamiętnie. – Postawił pan na swoim. Zadowolony?

Zrobiła tak, żeby rozładować powstałe między nimi napięcie. Atmosfera pozostała jednak dziwnie ciężka i naładowana elektrycznością, jak nieruchome powietrze przed burzą z piorunami. Uśmiech Jacka nie był już taki swobodny.

– Tylko kilka razy w życiu żałowałem, że postawiłem na swoim. Teraz zdarzyło się to po raz kolejny.

– Nie chcę się z panem bawić w jakieś gierki. Chcę tylko skończyć pracę nad powieścią.

– Skończyć pracę – powtórzył i zasalutował jak żołnierz przyjmujący rozkaz od dowódcy. Stanął za biurkiem, oparł się dłońmi o mahoniowy blat i spojrzał na swoje notatki. – W zasadzie praca jest już skończona. Z tych pierwszych trzydziestu stron będzie doskonały pierwszy odcinek. Jak tylko wstawi pani poprawki, o których mówiliśmy, prześlę to do druku.

– Wyda pan dziesięć tysięcy egzemplarzy? – zapytała badawczo, przypominając sobie, że właśnie taki nakład jej obiecał.

– Tak. – Jack uśmiechnął się, widząc jej niepokój. Dobrze wiedział, co ją niepokoi. – Panno Briars, cały nakład sprzeda się doskonale. W tych sprawach mam niezawodny instynkt.

– Możliwe, że pan go ma – odrzekła bez przekonania. -Jednak… ta historia… Wielu czytelników będzie miało wobec niej pewne zastrzeżenia. Jest bardziej sensacyjna i… bardziej drastyczna, niż mi się kiedyś wydawało. Nie oceniłam moralności bohaterki wystarczająco krytycznie…

– I właśnie dlatego powieść świetnie się sprzeda.

Amanda nagle się roześmiała.

– Można powiedzieć, że podobnie jak książka pani Bradshaw.

Jack z przyjemnością i zaskoczeniem stwierdził, że Amanda potrafi śmiać się sama z siebie. Odszedł od biurka i stanął obok niej. Speszona jego bliskością, nie potrafiła mu patrzyć prosto w oczy. Uciekała wzrokiem to do okna, to ku drzwiom, aż wreszcie utkwiła spojrzenie w górnym guziku jego surduta.

– Pani powieść rozejdzie się w większym nakładzie niż głośna książka pani Bradshaw – zapewnił z uśmiechem. – I to nie ze względu na tak zwane drastyczne treści. Opowiedziała pani ciekawą historię w bardzo zręczny sposób. Podoba mi się, że nie wygłasza pani moralizujących komentarzy na temat błędów bohaterki. Czytelnikowi trudno będzie jej nie współczuć.

– Ja jej współczuję – szczerze przyznała Amanda. – Zawsze mi się wydawało, że małżeństwo bez miłości to najgorszy koszmar w życiu. Tak wiele kobiet zmusza się do zamążpójścia z powodów czysto materialnych. Gdyby większa ich liczba była w stanie samodzielnie się utrzymać, nie mielibyśmy tylu panien młodych z niechęcią idących do ołtarza i tylu nieszczęśliwych żon.

– Panno Briars, co za niekonwencjonalne poglądy – zauważył łagodnie.

Ze zdziwieniem spojrzała na jego rozbawioną minę.

– To przecież rozsądne stwierdzenie.

Jack nagle zrozumiał, co jest główną cechą charakteru Amandy. Praktyczność i zdrowy rozsądek nie pozwalały jej akceptować hipokryzji i przestarzałych społecznych przesądów, którym większość ludzi bezmyślnie się podporządkowywała. Właściwie dlaczego kobieta miała wychodzić za mąż tylko dlatego, że tego od niej oczekiwano, skoro mogła uczynić inny wybór?

– Być może większość kobiet uważa, że łatwiej jest wyjść za mąż, niż samodzielnie zarabiać na utrzymanie – powiedział, celowo starając się ją sprowokować.

– Łatwiej? – prychnęła. – Nie widziałam jeszcze najmniejszego dowodu na to, że życie w domowym kieracie jest łatwiejsze niż praca w jakimś zawodzie. Kobietom potrzeba lepszego wykształcenia, możliwości wyboru, a wtedy będą mogły w pełni świadomie decydować, czy wychodzić za mąż, czy nie.

– Ale kobieta bez mężczyzny jest niekompletna – stwierdził wyzywająco i roześmiał się na widok jej groźnej miny. Uniósł ramiona w obronnym geście. – Proszę się uspokoić, panno Briars. Żartowałem sobie. Nie chcę od pani oberwać, jak to się przydarzyło lordowi Tirwittowi. Właściwie zgadzam się / pani zdaniem. Nie jestem zbyt gorącym zwolennikiem instytucji małżeństwa. Prawdę mówiąc, zamierzam jej unikać za wszelką cenę.

– Nie chce więc pan mieć żony i dzieci?

– O Boże, nie. – Uśmiechnął się do niej szeroko. – Każda, nawet średnio rozgarnięta kobieta od razu pozna, że nie jestem zbyt dobrym kandydatem na męża.

– Tak, to dość oczywiste – przyznała Amanda i uśmiechnęła się smutno.

Kiedy Amanda kończyła jedną powieść, zwykle natychmiast zaczynała następną. Inaczej czuła się zagubiona, dokuczał jej brak sensu życia. Bez pomysłu na nową książkę miała wrażenie, że dryfuje bez celu. W przeciwieństwie do większości ludzi, nie złościło jej czekanie na kogoś, długie podróże czy godziny bezczynności. Dla niej stanowiły one okazję do refleksji nad powstającą powieścią, układania dialogów, wymyślania wątków.

A teraz, pierwszy raz od wielu lat, nie potrafiła ułożyć fabuły, która pobudziłaby jej wyobraźnię na tyle, żeby skłonić ją do pisania. Skończyła już poprawiać Historię damy i nadszedł czas rozpoczęcia pracy nad nową książką, jednak ta perspektywa wydawała jej się dziwnie mało zachęcająca.

Zastanawiała się, czy przyczyną takiej sytuacji nie jest Jack Devlin. Odkąd go poznała, jej życie wewnętrzne stało się mniej interesujące niż świat zewnętrzny. Nigdy przedtem nie stanęła przed takim problemem. Może powinna powiedzieć Devlinowi, żeby przestał ją odwiedzać? Nie, ta myśl wcale jej się nic spodobała. Jack nabrał zwyczaju wpadania do niej z wizytą co najmniej dwa razy w tygodniu, i to bez jakiejkolwiek zapowiedzi, choć wymagała tego zwykła grzeczność. Czasami zjawiał się w środku dnia, a czasem nawet w porze kolacji. Wtedy musiała proponować mu wspólne zjedzenie wieczornego posiłku.

Zawsze mnie uczono, że nie należy karmić błąkających się zwierząt – rzekła ponuro, kiedy trzeci raz zjawił się nieproszony na kolacji. – To je tylko zachęca i będą wracały po więcej.

Devlin zwiesił głowę w bezskutecznej próbie udawania skruchy i posłał jej uwodzicielski uśmiech.

– Czyżby to była pora kolacji? Nie zauważyłem, że już jest tak późno. Pójdę sobie. Na pewno kucharka zostawiła mi w domu porcję zimnego puree z ziemniaków albo odgrzewaną zupę.

Amandzie nie udało się zachować surowego wyrazu twarzy.

– Jest pan zamożnym człowiekiem i jestem pewna, że zatrudnia pan lepszą kucharkę, niż to wynika z pana słów. Prawdę mówiąc, niedawno słyszałam, że mieszka pan we wspaniałej rezydencji i ma pan armię służących. Wątpię, żeby pozwolili panu głodować.

Zanim Devlin zdążył odpowiedzieć, przez otwarte drzwi wpadł podmuch lodowatego wiatru i Amanda szybko dała znać pokojówce, żeby je zamknęła.

– Niech pan wejdzie, zanim zamienię się w sopel lodu – ponagliła gderliwie.

Z wielce zadowoloną miną wkroczył do ciepłego domu i z aprobatą pociągnął nosem.

– Gulasz wołowy? – wymruczał, rzucając Sukey pytające spojrzenie. Pokojówka uśmiechnęła się od ucha do ucha.

– Pieczeń wołowa, proszę pana. Z duszoną rzepą i szpinakiem. A na deser pudding morelowy, jakiego pan jeszcze nie jadł. Kucharka przeszła dzisiaj samą siebie. Sam się pan przekona.

Amandę nieco drażniła bezceremonialność Jacka, ale na widok jego wyczekującej miny jej irytacja zniknęła.

– Zjawia się pan w moim domu tak często, że nigdy nie miałam okazji sama pana zaprosić. – Wzięła go pod ramię i razem ruszyli do niewielkiej, lecz elegancko urządzonej jadalni. Chociaż często zasiadała do stołu sama, zawsze jadała przy świecach, na najlepszej porcelanowej zastawie i srebrnymi sztućcami. Mówiła sobie, że brak męża nie oznacza, że ma jadać w spartańskich warunkach.

– A zaprosiłaby mnie pani, gdybym zaczekał wystarczająco długo? – zapytał Devlin z łobuzerskim błyskiem w oku.

– Nie, nie zaprosiłabym – odrzekła zadziornie. – Niechętnie goszczę przy swoim stole bezwzględnych szantażystów.

– Wcale pani mnie za takiego nie uważa. Proszę mi powiedzieć, jaki jest prawdziwy powód? Nadal czuje się pani niezręcznie z powodu tego, co między nami zaszło w dzień pani urodzin?

Nawet teraz, po wielu wspólnie spędzonych godzinach, kiedy słyszała choćby najmniejszą wzmiankę o ich zmysłowym spotkaniu, czerwieniła się po uszy.

– Nie – bąknęła pod nosem. – To nie ma z tym nic wspólnego. Ja… – Urwała i krótko westchnęła. Odważnie postanowiła wyznać prawdę. – W męskim towarzystwie czuję się trochę niepewnie. Na tyle niepewnie, że nie zaprosiłabym żadnego dżentelmena na kolację, chyba żeby chodziło o spotkanie w interesach. Bałabym się, że mi odmówi.

Przekonała się już, że Jack Devlin lubił się z nią drażnić i przekomarzać, gdy na jego zaczepki reagowała bojowo. Kiedy natomiast odsłaniała wrażliwą, bezbronną stronę swojej osobowości, stawał się zaskakująco łagodny i miły.

– Jest pani kobietą zamożną, urodziwą i inteligentną. Cieszy się też pani doskonałą reputacją. Dlaczego, na litość boską, mężczyzna miałby odrzucić pani zaproszenie?

Amanda spojrzała na niego badawczo, sprawdzając, czy sobie z niej nie kpi, ale na jego twarzy malowało się jedynie szczere zainteresowanie i troska, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie.

– Trudno mnie jednak nazwać uwodzicielską nimfą, zdolną do usidlenia każdego mężczyzny – odrzekła z wymuszoną beztroską. – Zapewniam pana, że istnieją panowie, którzy odrzuciliby moje zaproszenie.

– Jeśli tak, to wcale nie warto ich zapraszać.

– Oczywiście. – Prychnęła nienaturalnym śmiechem. Starała się rozproszyć atmosferę intymności, która nagle między nimi zapanowała. Devlin odsunął jej krzesło, a ona usiadła przy mahoniowym stole, zastawionym zielono-złotą porcelaną i srebrnymi sztućcami o rączkach z macicy perłowej. Między talerzami stała maselniczka z zielonego szkła, zdobiona srebrnymi ornamentami; pokrywkę wieńczył srebrny uchwyt w kształcie krowy. Amanda lubiła elegancką prostotę, nie potrafiła się jednak oprzeć i kupiła ten zabawny drobiazg, kiedy dostrzegła go w którymś z londyńskich sklepów.

Devlin usiadł naprzeciw niej i widać było, że czuje się tu bardzo swobodnie. Najwyraźniej lubił ją odwiedzać i jadać kolacje w jej towarzystwie. Amanda nie mogła się temu nadziwić. Ktoś taki jak Jack Devlin byłby chętnie widziany przy wielu stołach… Dlaczego wolał odwiedzać właśnie ją?

– Ciekawa jestem, czy przyszedł pan tutaj, bo pragnie pan mojego towarzystwa, czy też odpowiadają panu kulinarne talenty mojej kucharki? – zastanowiła się na głos. Kucharka Violet nie miała jeszcze trzydziestu lat, ale potrafiła tak przygotować zwykłą, tradycyjną potrawę, że każda smakowała wyjątkowo. Nauczyła się tego, pracując jako podkuchenna w wielkim domu pewnego arystokraty. Robiła szczegółowe notatki na temat ziół i przypraw, zapisywała setki przepisów w swojej stale rozrastającej się książce kucharskiej.

Devlin uśmiechnął się leniwie.

– Doceniam kulinarne talenty pani kucharki – przyznał. -Ale w pani towarzystwie nawet skórka od chleba zmieniłaby się w posiłek godny króla.

– Nie pojmuję, dlaczego moje towarzystwo jest dla pana takie atrakcyjne – odparła kwaśno, starając się stłumić w sobie przyjemny dreszczyk, który wywołały jego słowa. – Nie pochlebiam panu, nie staram się panu dogodzić. W zasadzie dotychczas każda nasza rozmowa kończyła się jakimś sporem.

– Lubię się spierać – stwierdził pogodnie. – Pewnie odzywa się w ten sposób moje irlandzkie pochodzenie.

Rzadko nawiązywał do swojej przeszłości, więc Amanda natychmiast wykorzystała sytuację.

– Czy pańska matka miała wybuchowy temperament?

– Jak wulkan – odparł, a potem roześmiał się, jakby przypomniał sobie coś z odległej przeszłości. – To była kobieta o zdecydowanych przekonaniach, pełna pasji i bardzo uczuciowa. Nic nie robiła połowicznie.

– Pański sukces na pewno bardzo by ją ucieszył.

– Wątpię. – Z oczu Devlina nagle zniknęła wesołość, a pojawiła się w nich zaduma. – Mama nie umiała czytać. Nie wiedziałaby, co myśleć o synu, który został wydawcą. Była bogobojną katoliczką. Jedyną rozrywką, jaką pochwalała, było słuchanie historii z Biblii i śpiewanie hymnów. Gdyby wiedziała, co wydaję, pewnie miałaby ochotę przyłożyć mi patelnią.

– A pański ojciec? – Nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. – Jest zadowolony, że został pan prezesem i właścicielem wydawnictwa?

Devlin posłał jej długie, szacujące spojrzenie, a potem odpowiedział z chłodnym namysłem.

– Nie rozmawiamy ze sobą. Właściwie nigdy nie znałem ojca. Jest dla mnie niemal obcym człowiekiem, który po śmierci mamy posłał mnie do szkoły i opłacał czesne.

Amanda zdawała sobie sprawę, że rozmowa o przeszłości jest dla Jacka bolesna i może przywołać gorzkie wspomnienia. Zastanawiała się, na ile zdecydowałby się jej zaufać, gdyby zaczęła wypytywać go bardziej natarczywie. Fascynowała ją myśl, że być może ona jedyna jest w stanie wydobyć zwierzenia z tego opanowanego, skrytego człowieka. Ale skąd jej to w ogóle przyszło do głowy? A jednak jego obecność w tym domu czegoś dowodziła. Lubił jej towarzystwo i wyraźnie czegoś od niej chciał, chociaż nie umiała powiedzieć, co to jest takiego.

Na pewno nie przychodził tutaj jedynie dlatego, że pociągała go seksualnie, chyba że tak bardzo lubił wyzwania, iż nagle zaczęły mu się podobać pyskate stare panny.

Do jadalni wszedł Charles i zręcznie ustawił na stole szklane i srebrne półmiski z pokrywami. Pomógł im nałożyć na talerze soczystą wołowinę i warzywa duszone z masłem, nalał do kieliszków wino i wodę.

Amanda zaczekała, aż służący wyjdzie, i dopiero wtedy odezwała się:

– Nieraz już odpowiedział pan wymijająco na moje pytanie o pańskie spotkanie z panią Bradshaw. Zawsze zniechęcał mnie pan do dalszej rozmowy żartem lub kpiną. Czy jednak, mając na uwadze okazaną panu gościnność, nie wypadałoby wreszcie opowiedzieć, co państwo sobie powiedzieli i dlaczego pani Bradshaw doprowadziła do tej dziwacznej schadzki w dniu moich urodzin? Ostrzegam, że nie dostanie pan ani odrobiny puddingu morelowego, dopóki nie dowiem się wszystkiego.

Widać było, że ta rozmowa znów zaczyna sprawiać Devlinowi przyjemność.

– Okrutna z pani kobieta. Tak wykorzystywać moją słabość do słodyczy.

– Proszę mi wszystko powiedzieć. – Amanda była nieugięta.

Nie śpieszył się z odpowiedzią. Leniwie przełknął kawałek wołowej pieczeni i popił czerwonym winem.

– Pani Bradshaw sądziła, że nie będzie pani zadowolona z mężczyzny mniej inteligentnego od pani. Twierdziła, że ci, których tego wieczoru mogłaby do pani wysłać, byli zbyt głupi, żeby się pani spodobać.

– Czy inteligencja miałaby tu jakiekolwiek znaczenie? -zdziwiła się Amanda. – Nie spotkałam się z opinią, żeby do cielesnego aktu potrzeba było jakiejś szczególnej bystrości. Z tego, co zaobserwowałam, wielu niemądrych ludzi bez trudu doczekuje się potomstwa.

Z niewiadomego powodu te uwagi tak rozbawiły Devlina, że omal nie zakrztusił się ze śmiechu. Amanda niecierpliwie zaczekała, aż gość się opanuje, ale za każdym razem, kiedy widział jej pytające spojrzenie, na nowo wybuchał śmiechem. W końcu jednym haustem wypił pół kieliszka wina i spojrzał na nią błyszczącymi z wesołości oczami.

– To prawda, że głupcy też mają dzieci – przyznał. W jego niskim głosie wciąż dźwięczała nuta rozbawienia. – Ale to pytanie zdradza twój brak doświadczenia, Brzoskwinko. Prawda wygląda tak, że kobietom trudniej jest osiągnąć zadowolenie w seksie niż mężczyznom. To wymaga pewnej umiejętności, starania i właśnie inteligencji.

Temat ich rozmowy tak daleko odbiegał od tego, co uważano za stosowne w towarzyskiej pogawędce przy stole, że Amanda zaczerwieniła się po uszy. Zanim się znów odezwała, zerknęła na drzwi, żeby się upewnić, czy są zupełnie sami.

– A więc zdaniem pani Bradshaw posiada pan niezbędne cechy, żeby… hmmm… mnie zadowolić… natomiast żaden z jej pracowników się do tego nie nadawał, tak?

– Najwyraźniej. – Odłożył sztućce i z żywym zainteresowaniem obserwował ukazujące się na jej twarzy emocje.

Świadomość, że powinna natychmiast zakończyć tę skandaliczną konwersację, gwałtownie ścierała się z przemożną ciekawością, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Amanda nigdy nie miała okazji z nikim porozmawiać na zakazany temat stosunków cielesnych. Rodzice nie nadawali się do takiej rozmowy, a siostry, mimo że zamężne, były tylko trochę mniej niedoinformowane niż ona.

Ale oto siedział przed nią mężczyzna, nie tylko nadający się do takiej rozmowy, ale w dodatku chętny do wyjaśnienia wszystkich wątpliwości. Zdecydowała, że nie będzie zważać na to, czy temat jest stosowny, czy nie. W końcu jest starą panną, a czy stosowne zachowanie przyniosło jej kiedyś jakiś pożytek?

– A jak jest z mężczyznami? – zapytała. – Czy im też zdarzają się czasem trudności w osiągnięciu satysfakcji z pożycia z kobietą?

Ku jej radości Devlin poważnie odpowiedział na pytanie.

– Mężczyźnie młodemu lub niedoświadczonemu na ogół wystarcza, że ma przy sobie ciepłe, kobiece ciało. Ale w miarę dojrzewania pragnie czegoś więcej. Akt seksualny jest bardziej podniecający z kobietą, która stanowi wyzwanie, potrafi wzbudzić zainteresowanie… a nawet rozśmieszyć kochanka.

– Mężczyzna pragnie, żeby kobieta go rozśmieszała? -spytała Amanda z nieskrywanym sceptycyzmem.

– Oczywiście. Intymność jest o wiele przyjemniejsza z partnerką, która chętnie przystaje na łóżkowe zabawy… z kimś, kto jest dowcipny i pozbawiony w tej dziedzinie zahamowań.

– Łóżkowe zabawy – powtórzyła Amanda, z niedowierzaniem kręcąc głową. To pojęcie zupełnie nie zgadzało się z tym, co dotychczas myślała o stosunkach między mężczyzną a kobietą. Przecież do łóżka nie idzie się po to, żeby się „bawić". Co też Devlin miał na myśli? Czyżby sugerował, że kochankowie lubią czasem poskakać po materacu i rzucać w siebie poduszkami niczym dzieci?

Kiedy tak patrzyła na niego oszołomiona, Devlin nagle poczuł się nieswojo. Oczy zapłonęły mu niebieskim ogniem, lekki rumieniec wypełznął na policzki, a ręka kurczowo zacisnęła się na widelcu. Odezwał się niskim, chropawym głosem:

– Obawiam się, panno Briars, że musimy zmienić temat, ponieważ niczego bardziej nie pragnę, jak zademonstrować pani osobiście wszystko to, o czym mówiłem.

Загрузка...