Interludium

Kobieta podniosła na nich wzrok dopiero wtedy, gdy stanęli tuż przed nią. Minę miała taką, jakby zaskoczyło ją, że ktoś w ogóle mógł się zatrzymać właśnie w tym miejscu.

Yatech obrzucił okolicę spojrzeniem. Stragan tkwił pod ścianą w rogu wielkiego placu targowego i był częściowo zasłonięty przez inne stoiska. Za nim widać było wejście do budynku, który najwyraźniej pełnił funkcję magazynu i sypialni, bo za uchylonymi drzwiami dostrzegł wąskie łóżko i półkę z jakimiś paczkami. Potem spojrzał na towar. Tkaniny. Bele jedwabiu barwionego na dziesiątki kolorów, jasnych i żywych, jak pióra ptaków mieszkających w dżungli. W każdym innym zakątku świata byłoby to olbrzymie bogactwo, w tym mieście takie cudne materie leżały na małym straganie rzucone byle jak na kupę.

Ich właścicielka zapytała o coś w miejscowym języku, którego nie znał. Mała Kana odpowiedziała jej uprzejmie, oglądając materiały, unosząc je pod światło i podziwiając fakturę.

Nie zwracali na siebie uwagi, drobna dziewczyna w towarzystwie skromnie odzianej służącej i ich issarski strażnik. Spotkał w Konoweryn wystarczająco wielu swoich pobratymców, by taki widok nie wzbudzał sensacji. Na tę okazję założył ekchaar i przyjął pozę podejrzliwego barbarzyńcy, demonstracyjnie rozglądającego się wokół i muskającego dłońmi rękojeść miecza za każdym razem, gdy ktoś próbował zbliżyć się na pięć stóp do kobiet powierzonych jego opiece. Całe szczęście o tej porze, w samo południe, gdy słońce świeciło niemal prosto z góry, nawet na targowisku ruch zamierał. Ludzie szukali schronienia w grubych murach tutejszych winiarni, popijając chłodne napoje, tocząc batalie w jakieś tutejsze gry i leniwie plotkując.

Ta handlarka była jedną z niewielu, które wciąż tkwiły na swoim miejscu.

Być może nie stać jej było na wynajęcie kogoś, kto pilnowałby towaru w czasie, gdy ona będzie odpoczywała.

Yatech obserwował, jak Kanayoness gra swoją rolę przez dobry kwadrans i robi to z takim zaangażowaniem, jakby rzeczywiście zamierzała coś kupić. Przez ostatnie dni była inna. Wydawało się, że spotkanie w komnacie pełnej spadającego popiołu skierowało ją na nieco dłużej na drogę rozsądku i normalności.

Albo znalazła wreszcie cel, do którego dążyła i który angażował ją tak, że teraz nie pozwala już sobie na przebłyski szaleństwa. Stała się skupiona i jakby odleglejsza. Bez żadnych złośliwych komentarzy obserwowała ćwiczenia Yatecha z Iavvą, a jej polecenia były krótkie i konkretne. Żadnych monologów, żadnego obłędu wyglądającego z oczu. Cisza i spokój.

Nie sądził, że kiedykolwiek będzie się tym martwił. Ale teraz musiał przyznać sam przed sobą, że ta cisza była jednak niepokojąca.

Dziewczyna wreszcie postanowiła skończyć przedstawienie. Spoglądając z ujmującym uśmiechem na handlarkę, pokręciła głową. Tamta rozłożyła ręce w geście rezygnacji, najwyraźniej interesy od dłuższego czasu nie szły dobrze.

A potem Mała Kana odezwała się w innym języku. Bardziej szorstkim, gardłowym, pełnym znacznie krótszych słów i ostrzejszych dźwięków. Starsza kobieta pobladła, złapała się za pierś i cofnęła pod ścianę. Iavva już przy niej była. Już z troską podtrzymywała za ramię, już zasłaniała od widoku z placu targowego. Kanayoness podeszła z drugiej strony.

Dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać na zwykłą scenę, handlarka poczuła się słabo w upale południa, więc te miłe dziewczęta jej pomogą. Wprowadzą do cienistego wnętrza ukrytego za drzwiami, napoją i pozwolą odpocząć, a issarski strażnik będzie strzegł jej straganu, rozglądając się groźnie wokół.

Nikt się nimi nie zainteresował.

Wyszły z budynku po dwóch kwadransach. Wystarczył rzut oka na twarz Małej Kany, by wyczuć ślad przemocy i bezwzględności. Iavva trzymała pod pachą coś, co wyglądało jak gruba na cal deska owinięta kilkoma warstwami materiału.

Żadna nie obejrzała się na stragan ani drzwi za nimi.

Sprawa zakończona.

Загрузка...