Interludium
– Co teraz?
Mała Kana nie odpowiedziała. Od kilku dni, odkąd wydostali się z paszczy szkarłatnego olbrzyma, nie opuszczała swojego pokoju, za jedyne towarzystwo mając milczącą Iavvę. Yatecha zdawała się nie zauważać, co z początku przyjmował nawet z pewnym zadowoleniem, lecz z każdym dniem trudniej mu było znaleźć sobie miejsce. Siedzenie w czterech ścianach i gapienie się w sufit wciągało go w wir myśli i uczuć, których za wszelką cenę chciał uniknąć. Ćwiczył, z bronią i bez, medytował, szukał uspokojenia w rytuałach dnia, lecz gdy to nie pomagało, wychodził na miasto.
Kiedy byli tu poprzednim razem, PonkeeLaa zdawało się zwykłą metropolią. Olbrzymią, to prawda, pełną ludzi różnych narodowości, ras i religii, tętniącą życiem i pracą, ale nieróżniącą się od innych, napędzanych rzemiosłem i handlem miast, które odwiedzili. Lecz w ciągu ostatnich dni coś się zmieniło. Na ulicach, w sklepach, nawet w karczmach dało się zauważyć coraz bardziej wrogo nastawione frakcje. Yatech widział matriarchistów, obnoszących się z wisiorkami w kształcie złożonych dłoni, i czcicieli Reagwyra, dumnie paradujących ze swoimi tatuażami, a między nimi sporą grupę wyznawców innych Nieśmiertelnych, którzy obchodzili obie frakcje szerokim łukiem. Na razie żadna z grup jawnie nie pokazywała się z bronią, ale najwyraźniej w modę, mimo gorącej wiosny, weszły obszerne peleryny i sięgające ziemi płaszcze.
Kilka razy zaobserwował, że tam, gdzie zbierały się grupki wyznawców obu bóstw, niemal natychmiast pojawiali się miejscy strażnicy. Jak do tej pory to wystarczyło, ale tutejsza Starszyzna, czy jak tam zwano rządców miasta, nie da rady postawić kilku miejskich pachołków na każdej ulicy i w każdej karczmie.
Wcześniej czy później ktoś powie o słowo za dużo albo rzuci jedno kose spojrzenie w niewłaściwą stronę, a wtedy peleryny i płaszcze opadną na ziemię.
Zastanawiał się, ile w tym, co się dzieje, jest ich winy. Czy właśnie wzrasta ziarno, które według Małej Kany zasiali? Jeśli tak, plon będzie krwawy.
Kanayoness najwyraźniej to nie obchodziło. Zamknęła się w swoim pokoju i udawała, że świat nie istnieje.
Po kilku dniach takiego zachowania Yatech wszedł do niej, usiadł naprzeciw i zadał pytanie, które nurtowało go, odkąd wrócili z czerwonej komnaty.
Ale nie doczekał się odpowiedzi, napotykając za to odległe, nieobecne spojrzenie. Wyciągnął dłoń, by dotknąć jej policzka.
– Nie. – Pojawiła się z powrotem, a jej oczy i głos nabrały barwy i niebezpiecznej głębi. – Nie rozpraszaj mnie. Kazałam ci czekać. Cierpliwie.
– Zapasy mojej cierpliwości skończyły się trzy dni temu. Miasto jest na skraju wybuchu. Jak zaczną się zamieszki, nie dam rady cię obronić nawet z nią za plecami.
Skinął głową w stronę Iavvy, siedzącej w kącie z podkulonymi nogami i wykonującej serię oszałamiająco szybkich ćwiczeń ze sztyletami. Białe ostrza cięły powietrze z taką prędkością, że zdawały się zostawiać pod powiekami powidok ruchu.
Kanayoness przez chwilę zdawała się wsłuchiwać w dobiegający z ulicy gwar. Oblizała wargi szybkim ruchem, jak jaszczurka smakująca powietrze.
– Strach… dużo strachu. I… niecierpliwość. Byłam daleko… myślami. Mogę… odwiedzać miejsca, w których niedawno przebywałam, podglądać, patrzeć… Oum dotrzymał słowa, wyleczył go… ale nie wiem czemu, nie wysłał od razu w drogę. Na Południu… Dalekim Południu… Jest tak jak tu… Strach na ulicach. I oczekiwanie.
– Czy to z powodu tego, co powiedziałaś hrabiemu?
Pokręciła głową.
– Nie. Z pewnością nie. Jemu takie kłopoty nie są teraz potrzebne. Wyłania się schemat… którego do końca nie rozumiem… Nie podoba mi się to.
– Schemat?
Jej oczy znów zaszły lekką mgłą.
– Tu i tam… zamieszki i wojna. Wyznawcy Baelta’Mathran przeciw lokalnemu bóstwu. Ten… byt w mieczu, ten… protobóg… mógł wybrać sobie na przeciwnika mniejszą rybkę. Panią Wojny, Gallega, Dress, Byka, nawet cholerne Bliźnięta. Ale szczuje swoich kapłanów i akolitów na nią. Po co? Na Południu to samo… Agar nigdy nie toczył wojen o władzę nad ludzkimi duszami, a teraz jego wojownicy planują rzeź niewolników, którzy jak jeden mąż kłaniają się głównej bogini Imperium. O co w tym chodzi?
Zamrugała, odzyskując trzeźwość spojrzenia.
– Znasz odpowiedź na to pytanie? – rzuciła zaczepnie.
Pokręcił głową.
– Zabawiłaś się… wplątałaś w swoje plany Panią Losu. A ona toczy kości na kilku stolikach jednocześnie z kilkoma innymi… graczami. Każdy ma swój cel, lecz wszędzie widać cień jednej z trzech sióstr. Kitchi, Labaya, Ogewra. Zawsze są na miejscu. Tyle wiem.
– Och. – Machnęła ręką. – To, że Eyfra będzie oszukiwać, wiedziałam od początku. Zanim spotkałam się z Labayą. Nie interesuje mnie jej gierka, ja wywiązałam się z umowy i ona też. Mężczyzna, którego szukam, przybędzie do miasta, a ja przygotowałam mu godne powitanie.
– Ona może uważać inaczej. Poza tym… coś się zmieniło.
– Co?
– Ty. Ty się zmieniłaś. Od tamtej nocy, gdy Iavva przyszła po mnie. Tamtej, gdy…
Zmarszczyła brwi, zniecierpliwiona.
– Ta noc… nie była aż tak ważna, jak sądziłam. Gdyby coś się wtedy narodziło, świat trząsłby się i drżał w posadach, a panuje cisza.
Yatech zmrużył oczy i skrzywił się, jak można być tak… rozdwojonym. Być z jednej strony istotą tak potężną, że rozmawia jak równy z samymi bogami, z drugiej zaś dziewczyną niezbyt bystrą i ślepą na to, co się dzieje wokół.
– Cisza? Byłaś na ulicy? Wyjdź, a zobaczysz ciszę. Jak na polu bitwy przed pierwszą szarżą. A w mieście Agara? Sama mówiłaś, że zaczyna się tam gotować. Choć miał być spokój. Pamiętasz? Od kiedy oba miasta zmierzają ku rzezi?
– Od dawna. – Posłała mu szczególny uśmieszek, zarezerwowany dla głupców, którzy ją bawią. – W PonkeeLaa od wielu miesięcy Świątynia Reagwyra pozyskuje nowych wyznawców, a na Południu… och, na Południu tamtejsze problemy z niewolnikami mają jakieś tysiąc lat.
– Tak. Ale czemu to się dzieje teraz? W obu miastach jednocześnie? Przecież gdy odchodziliśmy z Konoweryn, wszystko szło ku lepszemu, prawda? Mężczyzna w szkarłacie przegrał, na tronie miał zasiąść łagodny i dobry książę. Tutaj też jeszcze niedawno panował porządek, pamiętam, reagwyryści tatuowali sobie znak swojego boga, ale nie parli do walki. Wszystko zaczęło iść źle po tamtej nocy. Co się wtedy wydarzyło?
Jej uśmieszek przeszedł w grymas skupienia.
– Chodzi ci o bitwę na północy? Mówią, że kruki były tak najedzone padliną, że nie potrafiły wzbić się do lotu… nie, nie odzywaj się. Było wiele śmierci, wiele dusz wyrwanych z ciał, użyto potężnych bitewnych czarów. To ich echo słyszałam.
Pamiętał, jakimi wieściami żyło przez kilka dni miasto. Sekohlandczycy przegrali wielką bitwę z wracającym do swojej ojczyzny ludem wygnańców. Świątynie i kapliczki Laal ustroiły się na tę okoliczność w barwne wstęgi i girlandy kwiatów. Kapłani Gallega ścięli włosy na znak smutku. I tyle. Żadnych religijnych zamieszek, choć może to dlatego, że zarówno jeden, jak i drugi kult miały w PonkeeLaa niewielu wyznawców.
– Jesteś pewna? Ile wojen i bitew stoczono na świecie przez ostatnie lata? Ile ech budziło cię w nocy? I nie tylko ciebie, jeśli dobrze rozumiem. Ile razy Pani Losu posłała w te miejsca jedną z sióstr. Ile? I ile razy potem nagle wszystko szło ku wojnie, tutaj i na Dalekim Południu.
Mówił powoli, nie podnosząc głosu ani nie akcentując poszczególnych słów. Widywał ją już z taką miną, skupioną i poważną. Jeszcze nie nadeszła chwila, gdy ta łuskowata, jadowita obecność wyglądała z jej oczu, lecz miało się wrażenie, że w ich głębi coś drga lekko, jak tafla wody wzburzona nagłym ruchem.
– Do czego zmierzasz?
Tak. Zdecydowanie musi być ostrożny.
Nabrał powoli powietrza i jej powiedział.