Interludium

Statek zachybotał się i przewalił z boku na bok, jak krowa leżąca na łące i zajęta trawieniem. Porównanie było o tyle adekwatne, że ta łajba przypominała krowę zarówno kształtem – pękaty kadłub był ledwo trzy razy dłuższy niż szerszy – jak i usposobieniem. Sposób, w jaki z flegmatycznym uporem pokonywała fale, musiał wzbudzać u Bliźniąt Mórz tyle samo rozbawienia, co irytacji.

Co roku setki takich kryp pokonywało morskie szlaki między Amonerią a PonkeeLaa, wioząc w swych brzuchach w jedną stronę sztaby żelaza i stali, bele surowych materiałów, glinę do wyrobu porcelany, barwniki do tkanin, piasek i sodę do wytopu szkła, a w drogę powrotną zabierając skóry, cynę, miedź i srebro, bursztyn i kamienie szlachetne. Przypominało to wrzucanie w ogień garści trawy, by z popiołów wyciągnąć diamenty. Dlatego też piraci interesowali się tylko statkami wracającymi na kontynent i dlatego statki te miały wysokie burty, jeszcze wyższe kasztele na dziobie i rufie, często ozdobione lekkimi balistami, oraz załogę składającą się z wilków morskich o twarzach pooranych wiatrem i spojrzeniach ostrzejszych niż kordy i tasaki, z którymi się obnosili.

Jeśli „Pijany Śledź” był krową, to taką z pancerną skórą, żelaznymi kopytami i rogami ze stali.

Stojący za sterem bosman zmierzył ponurym spojrzeniem dwójkę pasażerów, która pasowała do jego wizji statku jak jedwabna kokardka umocowana do grotu kopii. Mnisi. Dwóch braciszków, za których kapitan musiał zainkasować małą fortunę, bo zwykle „Śledź” nie brał szczurów lądowych na pokład. Teraz stali na dziobowym kasztelu i gapili się w morze, jakby nie wiedzieli, że to może przynieść pecha. Bliźnięta nie lubią, gdy takim wypatrywaniem próbuje się przyspieszyć podróż. Zresztą, dokąd mogą się spieszyć tacy dwaj miłośnicy Wielkiej Matki?, niech jej wola zawsze idzie w zgodzie z wolą Ganra i Aelurdi. Do PonkeeLaa, które zaczyna przypominać kocioł oszalałej wiedźmy? Perła Wybrzeża robi się niebezpiecznym miastem dla wyznawców Baelta’Mathran, niech panuje wiecznie w zgodzie z Bliźniętami, a mądry marynarz trzyma się z daleka od takich spraw. Jeśli nic się nie zmieni, następny kurs „Pijany Śledź” będzie musiał odbyć do ArMittar albo innego północnego portu.


*


Popiół. Miotła. Praca.

Szare płatki nie przestają padać, jest ich coraz więcej i więcej. Stały się też ciężkie i wilgotne. Oblepiają miotłę grubą warstwą, kleją się do sandałów i skraju szaty. Kopczyki, które udaje mu się usypać, wyglądają jak odchody chorego słonia.

Gospodarz siedzi na tronie. Jest sam. Chude nogi skrzyżował, głowę podparł na złożonych dłoniach. Patrzy na obrazy, które tkają unoszące się pośrodku kręgu tronów płomienie. Obrazy… Płonące domy, strzały lecące w powietrzu, by złożyć krwawe pocałunki na ciałach śmiertelników, twarze wypełnione bólem, rozpaczą i gniewem.

Ten, który jest okiem boga, spojrzenie ma zgaszone i pełne popiołu.

Panuje cisza. Dziwna cisza.

Szelest każe służącemu odwrócić się i, co zdumiewa go dopiero po chwili, unieść w obronnym odruchu miotłę. Gest bezsensowny i dziwny. Nigdy nie czuł czegoś takiego jak w tej chwili od tej dziewczyny. Pamięta ją, trudno, żeby nie, czarne włosy, granatowe oczy, dziecięce usta.

Wszystko znika w chwili, gdy przybyła się uśmiecha.

To uśmiech tak ciemny, że przy nim nawet popiół zdaje się jarzyć światłem.

– Zamierzasz tak siedzieć i nic nie robić? – jej głos też jest ciemny.

Gospodarz unosi głowę, a jego twarz kurczy się w grymasie cierpienia.

– On obiecał.

– Agar? Wiem. Stare obietnice. Żadnego wtrącania się, żadnej boskiej ingerencji. Więc zamierzasz siedzieć i patrzeć, jak wszystko się wali?

– Oni… nie oszukują.

– Kto? Eyfra? Gdy Pani Losu poda ci rękę, lepiej policz sobie potem palce. Ona zawsze oszukuje, kłamie i miesza. Co się stało na Wyżynie Lytherańskiej?

Siedzący na tronie prostuje się, mruży oczy.

– Dlaczego pytasz?

Choć wydaje się to niemożliwe, uśmiech dziewczyny staje się jeszcze ciemniejszy.

– Och, odpowiedzi. Te wyrażone słowami i te, które można wyczytać w mowie ciała. Była bitwa. I było sto tysięcy albo więcej duchów, plemienna wspólnota, ciągnąca za swoimi żywymi potomkami. Potężne duchy, zdolne oprzeć się wezwaniu Domu Snu. – W miarę, jak przybyła mówi, siedzący na tronie zdaje się rosnąć, potężnieć, a płomienie tańczące na środku sali rozpalają się mocniej. – I były dusze wyrywane z ciał strzałami, szablami i ogniem, lecz znalazła się jedna, która nie chciała odejść. I było cierpienie. Wielogodzinne, tak jak w pierwszych dniach.

– To nie to, co myślisz!

Głos rozbrzmiewa wraz z błyskiem ognia. Odpowiedzią jest okrutny śmiech.

– No proszę, sam Agar zajrzał tu przez swoje Oko. Głupiec! Głupiec! Głupiec!!! Eyfra wmówiła ci, że chronisz Baelta’Mathran, a doprowadzisz tylko do rzezi jej wyznawców dokonanej u wrót twojego własnego królestwa. To ty będziesz miał ich krew na rękach. Co jej powiesz, jeśli się nie pomyliłeś i to jest przyjście?!

Płomienie gasną, a w ich mdłym blasku twarz gospodarza wydaje się oprószona mąką.

– Eyfra nie zrobiłaby tego.

– Nie?! Ona rozpętuje burze w dwóch największych przybrzeżnych miastach kontynentu. Tu, w Konoweryn, i w PonkeeLaa. I robi to sprytnie, cudzymi rękoma, bo głupcy starają się dotrzymywać dawnych obietnic. – Wbiła mu zatrutą szpilę. – W obu burzach mają ucierpieć wyznawcy Baelta’Mathran. Po co?!

Po tym pytaniu zapada cisza i ciemność, bo płomienie tańczące na środku sali niemal całkowicie gasną. Dziewczyna przestaje się uśmiechać, co czyni z jej twarzy, pogrążonej w mroku, śmiertelnie groźną maskę.

– Jeśli w PonkeeLaa dojdzie do rzezi matriarchistów i miasto zamieni się w fanatyczną teokrację pod wodzą nowego bożka, Meekhańczycy nie będą mieli innego wyboru, jak uderzyć na ujście Elharan i zdobyć je zbrojnie – podejmuje spokojnie, cicho i bez emocji. – Nie zrobią tego kierowani litością dla współwyznawców, tylko z powodu zimnego pragmatyzmu. Popatrz na mapę. Połowa towarów z południowej części Imperium spływa rzekami do tego portu. Bez tamtejszego handlu w kilka lat braknie im w skarbcu pieniędzy na utrzymanie armii, dróg, akweduktów, urzędników, całego przeklętego Imperium. Meekhan nie będzie miał wyjścia i zaangażuje się w długą i krwawą wojnę, najpotężniejsze państwo śmiertelników, jakie istnieje na kontynencie, przeciw armiom kierowanym Objęciem. Moc czarowników przeciw Mocy młodego boga. Cóż to byłyby za bitwy! I jak bardzo wszyscy by się temu przyglądali. Nieśmiertelni i inni, wietrzący swoją szansę. A tutaj? Sądzisz, że zabicie stu czy dwustu tysięcy wyznawców Pramatki nie odbije się echem na Północy? Może Imperium nie wyśle armii, lecz z pewnością wprowadzi embargo na handel z Konoweryn. A wtedy pustynne plemiona pozbawione zarobku zaczną najeżdżać granice, ich i wasze, więc zacznie się tam wojenka podjazdowa… Inaczej mówiąc, oczy całego świata będą patrzeć na Anaary, Travahen i ujście Elharan. Powiedz mi zatem, po co Eyfra odwraca nasz wzrok od Wyżyny Lytherańskiej? Co chce ukryć?

Odpowiedzią jest długie westchnienie.

– Tam… do niczego nie doszło. Zaczęło się, lecz nie skończyło. Narodziny zostały przerwane.

– To nie tak łatwo przerwać. Duchy, które poczuły okazję, trudno odesłać. Słyszałam… słyszałam, że ta mała spłonęła.

Ciemność wiele ukrywa, ale da się zauważyć przeczący ruch głową gospodarza siedzącego na tronie.

– Ogień jej nie tknął. Przysięgam. Ona znikła.

Cisza. Sługa pochyla się i zaczyna zamiatać. Pojedynczy płatek popiołu spada mu na nos i zsuwa się powoli. Zostanie ślad.

– Rozumiem. – Dziewczyna robi krok do przodu i blady blask z dogasającego paleniska sięga jej twarzy.

Miotła. Praca. Zamiatanie.

Nie patrzeć w te oczy!

– Pójdziesz po nią? – Siedząca na tronie postać dodaje do tego pytania dziwny, na wpół błagalny gest.

– A jak myślisz? Najpierw jednak spłacę stary dług. Ja zawsze je spłacam. A ty? Będziesz tak siedział i patrzył, jak wszystko się wali?

– Obiecałem.

To słowo ma barwę popiołu i ciężar góry.

– Jesteś głupcem – tym razem brzmi to protekcjonalnie, ale też przyjaźnie. – Skoro ona gra przeciw tobie rękoma śmiertelników, skoro gra twoim poczuciem honoru, odpowiedz tym samym. Dotrzymaj słowa. Najlepiej, jak się da.

– Ale jak? Powiedz mi jak?!

Dziewczyna wykonuje gest i płatki popiołu wirują, opowiadając historię.

Miotła. Praca. Zamiatanie.

Pochylić głowę i stłumić uśmiech.

Загрузка...