Rozdział 6
Przebudzenie było zwyczajne, normalne i bezbolesne. Przykryty cienkim kocem Altsin leżał na łóżku w pokoju, w którym spał przez ostatnie noce, nie miał zawrotów głowy, nie śmierdział nieprzetrawionym winem i nic go nie bolało.
Pamięć zadziałała bez zarzutu. Usłużnie podsuwała obrazy uczty, dziedzińca pełnego gości, cieni rzucanych przez roztańczone pochodnie, kłócących się wiedźm…
Dalej nic. Ściana. Pamiętał chwilę, w której ta stara uzyskała przewagę nad młodszą, właściwie zmiażdżyła ją, a potem… Odbił się raz i drugi. Nic. Ciemność. Nie wypił przecież aż tak dużo, dwa kubki, nie więcej. Może to, że przez cały wcześniejszy dzień chorował, sprawiło, że wino zadziałało mocniej niż zazwyczaj i tak nagle uderzyło mu do głowy?
Podniósł się powoli, oczekując, że przyczajony kac wskoczy mu na plecy, ale nie, nie poczuł nawet najmniejszego zawrotu głowy. Jeśli teraz wstanę i przeniknę przez drzwi, pomyślał, to wszystko się wyjaśni. Najpewniej jestem martwy i teraz jako duch będę nawiedzał okolicę.
Nagi.
Pod kocem nie miał nic na sobie. Nawet skarpet. Za to jego ciało… kostki i kolana wyglądały jak sine piłki, brzuch był wzdęty, a dłonie tak opuchnięte, że nie mógł zacisnąć pięści.
Gdy tak stał i jak dureń gapił się na swoje ręce, drzwi otworzyły się i weszła ona. Starucha.
Śmignął w stronę łóżka, owijając się kocem niczym togą, i zamarł, a uszy wypełnił mu cichy chichot.
– Ech, chłopcze, chłopcze. Mam dziewięćdziesiąt osiem lat i widziałam już mężczyzn w każdym wieku i z każdej rasy, jaka chodzi po świecie. Wspominałam, że popłynęłam kiedyś statkiem aż na Dalekie Południe? Do krain, gdzie płonie Oko Pana Ognia? – Podreptała do stojącego pod ścianą trójnogiego taboretu i klapnęła na niego ciężko. – Ooooj. Słyszysz, jak skrzypią mi kolana? Uffff. O czym ja to… aaa, widziałam mężczyzn białych, brązowych i czarnych. A także sinych, gdy zmarzli, czerwonych, gdy poparzyło ich słońce, i żółtych, kiedy skręcała ich choroba. Większość z nich była nago, więc niczym mnie nie zaskoczysz ani nie urazisz, tym bardziej że to ja kazałam cię przynieść tu i rozebrać. Obejrzałam sobie każdy cal twojej skóry… tak, tam też.
Odczekała chwilę.
– No proszę, nie zaczerwieniłeś się ani nie zbladłeś. A może bardziej niż własna nagość zdumiewa cię to, że mówię w meekhu? Zaskoczony? A kto pozwolił twojemu przeorowi zobaczyć Dolinę Dhawii? Jakoś musieliśmy się dogadać – uśmiechnęła się ładnie – a jego poprzednik był pustogłowym fanatykiem pragnącym wszystkich nawracać, choćby siłą. Chciałam, żeby Enroh zrozumiał, obok czego żyje. A on, dzięki Losowi, okazał się wyjątkowo mądry, więc nie musiałyśmy go… zwolnić ze stanowiska. Jak poprzedniego przeora. Czy mój monolog… bo to właściwe słowo, prawda? Po meekhańsku monolog to takie gadanie do ściany i samego siebie. No więc czy mój monolog cię nie nudzi? Widzę, że aż kipisz od pytań.
– Zabiłyście go?
– Ha. – Puściła do niego oko. – Będziesz krążył wokół tego, co cię trapi, jak lis wokół szczurzego truchła śmierdzącego trucizną, hm? Nie. Wystarczyło zagrozić Radzie Kamany, że przyciśniemy ich karawany. A oni użyli swoich wpływów na kontynencie i zmieniono przeora. A ponieważ nowy okazał się mądry i rozsądny, daliśmy też znać, że chcemy, by został. To stare dzieje. No, czekam na następne pytanie.
Altsin poprawił się na łóżku i okrył szczelnie kocem, ignorując rozbawiony uśmieszek wiedźmy. I nagle, jakby ten prosty ruch odblokował coś w jego głowie, poczuł ból. Między żebrami, pod żuchwą, w kolanach i łokciach. Na razie dał się wytrzymać, ale niósł zapowiedź wielu dni cierpienia.
– Gdzie moi towarzysze?
– Odpoczywają. Twierdzili, że już wcześniej miałeś takie ataki i że nie jest to zaraźliwe. Z czym się zgodzę.
– Bo kazałaś mnie rozebrać?
– Och nie. – Machnęła ręką. – To zrobiłam dla przyjemności. Wiesz, w moim wieku rzadko się trafia taka gratka. Zazwyczaj muszę najpierw pozbawić mężczyznę przytomności, żeby potem obejrzeć go nagiego.
Przerwała, obserwując go z lekko przechyloną głową. Jak sroka przyglądająca się żukowi.
– I dalej nic. Żadnych rumieńców. Albo straciłam talent, albo niełatwo cię zawstydzić. Wiesz, co tak naprawdę zaszło?
– Jestem chory. – Postukał się palcem w skroń. – O tu. Czasem miewam takie ataki. Tracę przytomność.
W otoczonych zmarszczkami oczach pojawiło się rozbawienie.
– Ale ty nie straciłeś przytomności, chłopcze. Wręcz przeciwnie. Bardzo nam się ożywiłeś. Zacząłeś wrzeszczeć, wymachiwać rękami, płakać i przeklinać na zmianę. I używałeś dziwnych języków, niektórych świat nie słyszał od bardzo dawna. Potem padłeś na ziemię i zacząłeś się rzucać jak w ataku padaczki. A gdy moja… hm, młodsza siostra kazała swoim strażnikom cię schwytać… no cóż, jednemu pewnie ręce zrosną się za jakiś czas, a drugi nadal nie odzyskał przytomności. Dopiero twój przyjaciel, ten olbrzym z południa, dał radę cię poskromić, choć jak dla mnie po prostu jakaś część ciebie nie chciała zrobić mu krzywdy, i wtedy twoje ciało… odłączyło się od umysłu. I to był koniec uczty. – Rozbawienie znikło, pojawiła się powaga. – Kazałam cię tu przynieść i rozebrać… nie dla przyjemności starej kobiety, ale dlatego, że gdy łamałeś ręce jednemu z jej strażników, Euruvi rzuciła na ciebie czar. Czar powinien cię przycisnąć do ziemi, rozpłaszczyć niczym żabę przydepniętą butem…
Powaga przeszła w skupienie i Altsin nagle zobaczył wokół kobiety mgiełkę. Jakby powietrze w jej pobliżu było gęstsze i chłodniejsze niż w pokoju. Usłyszał szelest za drzwiami, przyspieszone oddechy, zgrzyt żelaza ocierającego się o żelazo.
Spojrzał w tamtą stronę z taką uwagą, jakby na rzeźbionych deskach ukazał się korowód nagich dziewcząt.
– Jeśli będą próbowali wpaść tu wszyscy naraz, to utkną w drzwiach i zrobią sobie krzywdę – wychrypiał, bo nagle zaschło mu w gardle, a ból w piersi przeszedł w duszność.
– Dlatego kazałam im wchodzić po dwóch. Jeśli zawołam. Ale to tylko na wypadek, gdybyś znów miał atak. Żaden z nich nie zna jednak języka Imperium, więc możemy rozmawiać swobodnie. Ten czar… znikł. Jakby wpadł w wielką dziurę. Przekonałam Euruvi, że to moja sprawka, bo inaczej kazałaby cię zabić na miejscu, a potem obejrzałam sobie ciebie całego, szukając znaków, no wiesz, specjalnie zrobionych blizn, tatuaży, wypalonego piętna, czegoś, co mogłoby świadczyć, że zabawiałeś się kiedyś z dziwnymi rzeczami. A tu nic. Tych kilka szram, jakie nosisz, to ślady po normalnych ranach, nawet ta wielka na barku, która zapewne czasem daje ci w kość. Za to twoje stawy zrobiły się czarne, masz kilka siniaków w dziwnych miejscach, opuchliznę pod pachami i na szyi. To się dzieje z ludzkim ciałem, gdy używa Mocy w nadmiarze. Istnieje granica wytrzymałości każdego czarownika.
– Nie jestem czarownikiem.
– Wiem. Nie wyczułam wokół ciebie żadnej Mocy, aspektowanej czy innej. Nie posługiwałeś się nią. Poza tym, żeby doprowadzić się do takiego stanu, wielki mag musiałby używać pełni swych sił przez wiele godzin. A tobie zajęło to może sto uderzeń serca. Jesteś w kiepskim stanie, wiem, że cię boli, lecz zapewniam, że to tylko namiastka cierpienia, które powinieneś czuć. Każdy inny na twoim miejscu zwijałby się z bólu i pluł zębami. A przecież siedzisz tu przede mną i rozmawiasz jakby nigdy nic. Na dodatek…
Wyciągnęła rękę i jasny jak sopel, prześwietlony słońcem strumień Mocy trafił go w pierś. Nie zdążył nawet drgnąć, a czar… znikł.
Jakby był kroplą deszczu wpadającą w ogień.
– To samo działo się, gdy próbowałam cię uleczyć. – Uśmiech starej wiedźmy wyglądał niby pęknięcie na krze. – Twoje ciało połyka czary. Wszystkie, jakie ośmieliłam się wypróbować. Powiedziałabym, że twoje rany to nie tyle skutek używania nadmiaru Mocy, ile efekt bitwy, jaka toczy się w jego wnętrzu. Kim więc jesteś?
Nie odpowiedział od razu.
– Nie pytam przez czczą ciekawość, chłopcze. Ale dostałam wieść i moja młodsza siostra też. Oum chce cię widzieć. Pięć kolejnych Sług Drzewa oddało życie, gdy otworzył usta, ale wyraził się jasno. Masz się zjawić w Dolinie Dhawii. Sam. Twoi towarzysze mogą wrócić na północ, do miasta. Jednak… – Rzuciła kilka zdań w jakimś dziwnym dialekcie, z którego rozpoznał ledwo kilka wyrazów, i najwyraźniej czekała na jego reakcję.
– Nie rozumiem.
– Widzę. Przez chwilę myślałam, że opętał cię duch jednego z naszych starożytnych bohaterów. Imiliego albo Rauny. Wiesz, każdy ma swoje marzenia. Ale…
Zadrżał. Imię brzmiało znajomo, nawet po tych wszystkich wiekach. I podsunęło obraz, wyraźny jak wczorajszy sen.
Imwili Dwie Tarcze. Stoi i patrzy na rzędy jednakowych baraków, długich, niskich, krytych gontem. Jego twarz jest kamienną maską wytrawioną w głębokie bruzdy przez ból i szok. Patrzy z niemym błaganiem w oczach.
To nieprawda. Powiedz, że to nieprawda.
To twój obowiązek, słyszy. Masz mi dać najlepszych wojowników, jakich możesz wyszkolić. Pół roku. Imwili podpiera się włócznią. Nie ma nogi, zostawił ją na polu bitwy, ale dopiero teraz, w tej właśnie chwili, traci coś naprawdę istotnego. Wiarę. Lojalność.
Chciałem przeżyć życie tak, by nie musieć za nie przepraszać, Panie, szepcze.
Złodziej zamknął oczy.
– Kim był Rauna?
– Nie był, tylko była. Wiedźmą i wojowniczką, która przybyła tu wraz z Oumem. A gdy on zapuszczał korzenie, ona wyruszyła na zwiad, by zbadać niebezpieczeństwa tej wyspy i przynieść wieści przerażonym wędrowcom. Napotkała miasto zamieszkane przez obcych opętanych przez złe moce. Już miała do niego wkroczyć, by swoją włócznią i strzałami przynieść im wybawienie, gdy stanął jej na drodze Imili. Był demonem pokrytym straszliwymi malunkami, z jednym okiem białym jak chmury i jedną nogą z żelaza. Jestem strażnikiem tego miejsca, powiedział, i wszystko to należy do mnie. Musisz mnie pokonać, Odrzucona, jeśli chcesz tu wejść.
– Walczyli?
– Trzy dni i trzy noce bez odpoczynku. Rauna złamała swój miecz na jego żelaznej nodze, a jego oręż pękł na jej tarczy. Wystrzeliła w niego sto strzał, lecz jego skóra była ze stali i nic sobie z tego nie robił, za to pchnięciem włóczni rozorał jej udo aż do kości. Rzuciła na niego… na pewno chcesz słuchać? Zazwyczaj opowiadam to dzieciom.
– Mów. Proszę.
– Dobrze. Rzuciła na niego wszystkie swoje zaklęcia, a on odpowiedział tysiącem ciosów, które powalały drzewa i rozłupywały głazy. Lecz w miarę, jak walczyli, jego stalowa skóra zaczęła odpadać płatami, a gdy krew i pot zmyły malunki, ukazał się spod nich mężczyzna, szlachetny i dumny niczym najwspanialszy jeleń. A i on, gdy już opadł bitewny szał, zobaczył, że staje do walki z kobietą, wysoką, jasnoskórą pięknością o urodzie, która płonęła niczym słońce. I zrozumiał, że ktoś tak piękny nie może być zły, więc powstrzymał kolejny cios, a ona też stanęła jak posąg, bo w trakcie walki czar opadł z mieszkańców miasta i zobaczyła tylko przerażonych ludzi. A Imili ujrzał w jej oczach smutek i litość, i to złamało mu serce, więc odrzucił włócznię, gotów przyjąć jej cios w pierś. Spojrzeli sobie w oczy i w ten sposób narodziła się pierwsza miłość między pierwotnymi mieszkańcami wyspy a tymi, których przywiodła tu wola Ouma. Tak narodzili się Seehijczycy.
Legenda zmieniła brzmienie imienia, choć zachowała taki szczegół, jak kalectwo wojownika. Imili. Imwili. A dźwięk tego imienia podsunął mu wspomnienie, żywe, jakby należało do niego, Altsina Awendeh, złodzieja z PonkeeLaa. Ale to było wspomnienie Reagwyra, czy raczej jego Bitewnej Pięści. Zacisnął zęby, aż poczuł, że któryś pęka i kruszy mu się w ustach.
Wynoś się.
Proszę.
– To nic nie da, chłopcze. On siedzi w twojej głowie od dawna i powoli staje się częścią ciebie. A raczej to ty stajesz się częścią jego. Można wlać do kielicha wodę i wino tak delikatnie, by stworzyły dwie wyraźne warstwy, ale po pewnym czasie i tak się wymieszają.
– Co za on? Co, wiedźmo? Co za on? Nie masz najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.
– Nie mam. A powiesz mi? Nie. Widzę, że nie. Ale Oum chce cię widzieć, a Euruvi pragnie zabić. Tak. Ona wie, że dla niej nasz bóg nie otworzyłby oczu ani nie przemówił, więc nienawidzi cię serdecznie, niczym odrzucona kochanka. Więc muszę wiedzieć, dlaczego ryzykuję starcie z inną wiedźmą, nawet jeśli mogę ją pokonać. Nie chcę walczyć, gdy nie wiem o co.
– Myślałem – smak krwi w ustach i ból zęba pomógł mu się skupić, przynajmniej miał na czym – że Czarne Wiedźmy są wśród was najpotężniejsze.
– Są potężne, tak jak potężny jest królewski herold ogłaszający prawa i wyroki. Są Głosem Ouma, co czyni je potężnymi, ale gdy Oum milczy, głos jest tylko pustym dźwiękiem. Wiedzą jednak, jaka jest cena, zanim ją zapłacą, więc nie powinny narzekać ani próbować oszustw.
– Handlując z kontynentem bez pośrednictwa Kamany?
Uniosła brwi, a zmarszczki na jej czole zaczęły przypominać niewielkie kaniony.
– Ooo. Skąd wiesz? Zresztą nieważne. Osobiście nie sądzę, żeby Oum chciał cię widzieć dla samego ciebie. Raczej chodzi o to, co wydarzyło się wczoraj. Przez świat idzie fala, drżenie Mocy, zaburzenie równowagi, nad którą tak wielu pracowało. Bogowie spoglądają zdumieni w kierunku królestwa śmiertelników, demony otwierają paszcze, węsząc krew i zniszczenie, przedwieczne byty unoszą łby. Ci, którzy sądzą, że mają prawo odciąć naszą gałąź od Drzewa Wieczności, szykują siekiery, nawet jeśli poza nią nic już nie ma za nimi i sami zginą. Ci zaś, którzy chcą się na tym drzewie zaszczepić, ostrzą noże. Jedni odmawiają nam praw do… bycia, inni chcą tylko zająć nasze miejsce, a jeszcze inni myślą o wyrównaniu krzywd, których nie wyrządziliśmy. Lasy nie wyrosną, ale może sadzonki się przyjmą. Ale tak było i tysiąc lat temu, i wszystko okazało się bańką mydlaną. Co, jeśli i wczorajszy grzmot był fałszywy?
Altsin właśnie zrozumiał, że los postanowił mu jeszcze bardziej przywalić i oprócz boskiego sukinsyna siedzącego w głowie zafundował spotkanie ze starą wariatką. Na dodatek taką, której jedno słowo mogło zadecydować o jego życiu.
Pięknie.
– Nie wiesz, o czym mówię? – Uśmiechnęła się łagodnie. – Ja też nie. To mamrotanie Ouma. Jego – jak by to ładnie ująć, w końcu mówimy o bogu – szeptany bełkot. Mówi tak czasem, gdy ożywia się na chwilę, zanim albo otworzy oczy, pożerając życie Sług, albo zamknie je na wiele dni, znów zapadając w drzemkę. Spisujemy jego słowa, próbując zrozumieć ich sens, ale na razie wszystko nam umyka. Te wypowiedział dziś rano, zanim kazał po ciebie posłać. Nie patrz tak, jakbyś nie słyszał nic o czarach przenoszących wieści. Więc boimy się, że próbuje nas przed czymś ostrzec, ale nie potrafi, a gdy wreszcie zrozumiemy, co chciał powiedzieć, przeznaczenie właśnie będzie nam przydeptywać gardło podkutym buciorem. Miałam nadzieję, że jeden z was powie mi, co to wszystko oznacza.
Złodziej spojrzał na nią, mrużąc oczy. Głowa zaczynała go boleć.
– Jeden z nas? Czyli ten drugi, we mnie? A jeśli to demon, który wyskoczy i pożre twój umysł?
– To nie demon. Miałam już do czynienia z demonami. Przy tym, co wyczuwam u ciebie, najpotężniejsze z nich wyglądają jak szprotka przy wielorybie. A jednak, chłopcze, opierasz się temu. I to na tyle skutecznie, że nie ośmiela się siłą przejąć twojego ciała. Wnioski, jakie z tego wyciągam, zamieniają moje kości w wodę.
Wymienili spojrzenia. W oczach starej wiedźmy po raz pierwszy dostrzegł coś, co mogło uchodzić za obawę. Wolał nie drążyć tego tematu.
– Co wydarzyło się wczoraj? Co to było?
– Nie wiem. Obserwowałeś kiedyś powierzchnię morza, gdy zakwita nagłym ruchem? Małe rybki wyskakują nad wodę, większe pryskają na wszystkie strony, prując taflę, gdzieś pojawi się wir albo nagła fala… I wtedy wiesz, że w głębinie coś się wydarzyło. Może stado delfinów zaczęło polowanie, może oberwał się uskok skalny, a może zatrzęsło się dno i za chwilę woda zacznie się cofać, by po chwili runąć w twoją stronę. Tak samo było wczoraj. Coś wydarzyło się daleko stąd, na północnym wschodzie, a fala wzbudzona przez to wydarzenie pomknęła przez świat. Aspektowane źródła wzburzyły się, zachybotały, a co najmniej dwa z nich zamieniły… smak. Pierwotna Moc zasyczała, a bogowie się poruszyli. To nie pierwsza taka fala, która przechodzi przez świat ostatnimi laty, ta jest jednak najdziwniejsza. Mam wrażenie, że pomniejsi czarownicy i kapłani mogą jej nawet nie zauważyć, tak jak szprot nie zauważy, że cały ocean drgnął. A ty zauważyłeś i zareagowałeś na nią bardzo ciekawie, czym przyciągnąłeś uwagę naszego boga.
– On naprawdę jest bogiem? Takim jak Matka albo Bliźnięta?
– Nie. Nie takim. Ale jest bogiem, bo bez niego byśmy nie istnieli.
– Podobno żaden człowiek spoza wyspy nie ma prawa go ujrzeć.
Wiedźma skinęła głową, jej oczy błysnęły lodowatym błękitem.
– To prawda. I co to nam mówi o sposobie, w jaki postrzega cię Oum?
Złodziej nie odpowiedział.