Gwałtownie obudziłam się na dźwięk rozzłoszczonego męskiego głosu. Zastanowiłam się przelotnie, czy jest możliwe, że naprawdę ktoś stoi przy łóżku i wali mnie łopatą po głowie. Pulsowanie było tak regularne, że niemal kojące, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że w rzeczywistości nie znajduję się we własnym łóżku. W zasięgu wzroku nie dostrzegłam również mojego niestosownie czarnego stroju z poprzedniego wieczoru, zamiast niego miałam na sobie obcisłe szare bokserki od Calvina Kleina i gigantyczny biały T-shirt z napisem „Sportowy klub LA”. Bez paniki, poinstruowałam samą siebie, starając się zrozumieć, co mówi ten odległy męski głos. Myśl. Gdzie byłaś i co wczoraj robiłaś? Biorąc pod uwagę fakt, że nie miałam w zwyczaju tracić przytomności i budzić się w dziwnych miejscach, pogratulowałam sobie dobrego początku. Niech pomyślę: zadzwoniła Elisa, kolacja w Ciprianim, taksówka do Bungalowu, wszyscy przy stole, taniec z… jakimś opalonym Anglikiem. Cholera. Ostatnie, co pamiętam, to że tańczę z jakimś nieznanym z imienia mężczyzną, a teraz jestem w łóżku – wielkim, wygodnym, z niesamowicie miękkimi prześcieradłami – którego nie rozpoznaję.
– Ile razy mam ci powtarzać? Po prostu nie możesz prać prześcieradeł Pratesi w gorącej wodzie! – Męski głos teraz krzyczał. Wyskoczyłam z łóżka i sprawdziłam trasy ucieczki, ale szybkie spojrzenie przez okno powiedziało mi, że jesteśmy przynajmniej dwadzieścia pięter nad ziemią.
– Tak, proszę pana, przepraszam, proszę pana – odparł płaczliwy damski głos z hiszpańskim akcentem.
– Chętnie w to wierzę, Mario, naprawdę. Jestem rozsądnym facetem, ale to nie może dłużej trwać. Obawiam się, że muszę cię odprawić.
– Ale proszę pana, jeśli tylko bym mogła…
– Przykro mi, Mario, ale moja decyzja jest ostateczna. Zapłacę ci pensję do końca tygodnia, ale to będzie na tyle. – Usłyszałam jakiś szelest i stłumiony płacz, a potem nic tylko ciszę, aż kilka minut później drzwi zamknęły się z hukiem.
Żołądek wysłał mi sygnał, że nie zamierza zbyt długo tolerować kaca, i zaczęłam się gorączkowo rozglądać, żeby zlokalizować łazienkę. Grzebałam też w pobliżu w poszukiwaniu ubrania, rozważając, czy lepiej, żeby zobaczył mnie na pół ubraną czy podczas wymiotów, ponieważ wyraźnie czułam, że nie ma czasu, by zaradzić coś na obie te sprawy. W tym momencie wszedł.
– Cześć – rzucił, ledwie zerkając w moim kierunku. – Dobrze się czujesz? Wczoraj wieczorem byłaś nieźle napruta.
Jego pojawienie się zupełnie mnie zdekoncentrowało, zapomniałam, że miałam się pochorować. Wydawał się nawet bardziej opalony, niż zapamiętałam, co podkreślał obcisły biały T-shirt, luźne białe spodnie i najbardziej proste, najbielsze zęby, jakie widziałam w angielskich ustach. Wyglądał jak Enrique z Dziewiczej narzeczonej bogacza *, aż się prosił o umieszczenie na okładce.
– Ee, tak, chyba tak. Coś takiego, eee, nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Obawiam się, że nawet nie pamiętam twojego imienia.
Wydawał się zauważać, że jestem rzeczywistą osobą, a nie elementem ozdabiającym łóżko, i usiadł obok mnie na poduszce.
– Jestem Philip. Philip Weston. I nie przejmuj się, przywiozłem cię tu tylko dlatego, że nie mogłem znaleźć dwóch taksówek, a nie chciałem jechać aż na East Side. Do niczego nie doszło. Nie jestem gwałcicielem. Prawdę mówiąc, jestem prawnikiem – stwierdził nie bez dumy, z tym ciężkim angielskim akcentem z wyższych sfer.
– Och, cóż, bardzo dziękuję. Naprawdę nie przypuszczałam, że aż tyle wypiłam, ale nie pamiętam niczego, co się działo po tańcu z tobą.
– Tak, to się zdarza. Kurewsko stresujący poranek, nie uważasz? Nienawidzę, kiedy spokój po ćwiczeniach jogi pryska z takich gównianych powodów.
– Jasne. – On nie obudził się przed chwilą w łóżku jakiegoś nieznajomego faceta, ale uznałam, że moja pozycja jest zbyt słaba, żeby się z nim sprzeczać.
– Moja gosposia uprałaby prześcieradła Pratesi we wrzątku. Co z nich za pożytek, jeżeli trzeba kontrolować każdy ich ruch? Wyobrażasz sobie, co by to była za klęska, gdybym nie zauważył?
Gej. Zdecydowanie gej. Nie był Enrikiem, ale jego przyjacielem Emilio. Co za ulga.
– A co dokładnie by się stało? – Sama prałam prześcieradła w gorącej wodzie i suszyłam w wysokiej temperaturze, bo wydawało mi się, że to najlepszy sposób, żeby je szybko zmiękczyć. Ale też kupowałam je w Target i bezsprzecznie nie poświęcałam tyle czasu na rozmyślania o nich.
– Co by się stało? Żartujesz? – Przeszedł przez pokój i rozpylił sobie na szyi wodę kolońską Helmuta Langa. – Spaliłaby splot, ot co! Te prześcieradła kosztują dwa tysiące osiemset funtów za rozmiar na podwójne łóżko, a ona by je zniszczyła! – Odstawił butelkę i zaczął wklepywać w swoją złocistą skórę coś, co miałam nadzieję, było balsamem po goleniu, ale bardziej prawdopodobny był krem nawilżający. Wykonałam szybkie obliczenie: cztery tysiące dolarów.
– Och. Chyba nie zrozumiałam. Ja, ee, nie wiedziałam, że prześcieradła mogą być takie kosztowne. Ale na pewno, gdybym tyle zapłaciła, też byłabym zdenerwowana.
– Tak, cóż, przykro mi, że musiałaś to wszystko znosić. – Zdjął T-shirt przez głowę, odsłaniając całkowicie nieowłosioną, idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Prawie szkoda, że był gejem, biorąc pod uwagę, jak świetnie wyglądał. Szybko zamknął drzwi łazienki i odkręcił prysznic, a kilka minut później wyłonił się, mając na sobie tylko ręcznik. Wyciągnął koszulę i garnitur z wyłożonej dębem garderoby, wręczył mi moje ubranie złożone w schludny stosik i dyskretnie wyszedł z pokoju, kiedy się ubierałam.
– Poradzisz sobie z powrotem do domu? – zawołał Philip z odległości, jak się zdawało, miliona mil. – Muszę iść do pracy. Wczesne spotkanie.
Praca. Jezu Chryste, kompletnie i całkowicie zapomniałam, że właśni jestem zatrudniona, ale szybkie spojrzenie na zegar przy łóżku upewniło mnie, że jest zaledwie parę minut po siódmej. Zdążył już pójść na jogę i wrócić, a nie mogliśmy dotrzeć do domu przed trzecią rano. Spadły na mnie krótkie, acz bolesne wspomnienia tego jedynego razu, kiedy poszłam na jogę. Męczyłam się na pierwszej lekcji od trzydziestu minut, kiedy nauczycielka obwieściła, że trzydzieści sekund w obecnej pozie – pozie półksiężyca, cokolwiek to było – przynosi korzyści, które stanowią ekwiwalent ośmiu godzin snu. Przypadkowo prychnęłam, a ona zapytała mnie, czy mam jakiś problem. Na szczęście zdołałam się powstrzymać od zapytania o to, co naprawdę przyszło mi na myśl, a mianowicie: dlaczego nikt nigdy nie oświecił nas w kwestii cudu pozy półksiężyca? Dlaczego przez wszystkie te stulecia ludzie marnowali jedną trzecią życia na sen, skoro mogli po prostu zgiąć się w pasie na pół minuty? Zamiast tego wymamrotałam, że to „naprawdę świetny koncept” i wymknęłam się, kiedy nie patrzyła.
Korytarz w mieszkaniu Philipa był dłuższy niż cały mój apartament i musiałam kierować się dźwiękiem jego głosu, żeby znaleźć właściwy pokój. Na ścianach wisiały barwne abstrakcje, a podłogę z ciemnego drewna – prawdziwego drewna, nie paneli – rozjaśniały surowe metalowe meble. Całość wyglądała jak salon wystawowy, jakby wszystko zostało zdjęte z wystawy i złożone w mieszkaniu tego faceta. Naliczyłam w sumie dwie łazienki, dwie sypialnie, salon, gabinet (z sięgającymi od podłogi do sufitu wbudowanymi szafami bibliotecznymi, dwoma komputerami Macintosh G4 i półkami na wino), zanim znalazłam go, opartego o granitowy blat i wkładającego czerwone pomarańcze do stanowiącej cud techniki wyciskarki. Sama nie posiadałam nawet otwieracza do konserw.
– Ćwiczysz jogę? Nie znam żadnych facetów, który uprawiają jogę. – To znaczy żadnych heteroseksualnych, pomyślałam.
– Oczywiście. To znakomity trening siłowy i uwielbiam sposób, w jaki oczyszcza umysł. Pewnie to bardzo amerykańskie, ale i tak warte zachodu. Powinnaś kiedyś spróbować ze mną. – I zanim zorientowałam się, co się dzieje, posadził mnie na blacie, rozsunął mi kolana, żeby podejść bliżej, i zaczął mnie całować w szyję.
Odruchowo zeskoczyłam z blatu, co tylko spowodowało, że znalazłam się głębiej w jego objęciach.
– Myślałam, no wiesz, eee, czy ty…
Para czystych zielonych oczu wpatrywała się we mnie wyczekująco.
– Chodzi o to, że, eee, biorąc pod uwagę wczorajszy wieczór i wszystko, no wiesz, prześcieradła Pratesi i zajęcia z jogi…
Nadal czekał. Żadnej pomocy z jego strony.
– Nie jesteś gejem? – Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że się z tym nie ukrywa albo, co gorsza, nie przeżywa fazy nienawiści do samego siebie.
– Gejem?
– Tak, no wiesz, lubisz facetów.
– Mówisz poważnie?
– Sama nie wiem, wydawało mi się tylko…
– Gejem? Myślisz, że jestem homoseksualistą? Miałam wrażenie, jakbym wędrowała wśród dekoracji do jakiegoś telewizyjnego reality show, gdzie wszyscy wiedzą, o co chodzi, tylko ja nie. Wskazówki, masa wskazówek, ale żadnych prawdziwych informacji. Usiłowałam złożyć je wszystkie w całość najszybciej jak to możliwe, ale nic mi z tego nie wychodziło.
– Cóż, oczywiście w ogóle cię nie znam. Chodzi o to, że… no wiesz… tak ładnie się ubierasz i wygląda na to, że bardzo troszczysz się o swoje mieszkanie i, ee, masz wodę Helmuta Langa. Mój przyjaciel Michael nawet by nie wiedział, kto to taki Helmut Lang…
Ponownie błysnął tymi lśniącymi zębami i potargał mi włosy jak dziecku.
– Może po prostu spędzasz czas z niewłaściwymi facetami? Zapewniam cię, że jestem bardzo, bardzo heteroseksualny. Po prostu nauczyłem się doceniać rzeczy lepszej jakości. No chodź, zdążę cię podwieźć do domu, jeżeli się pospieszymy. – Zarzucił na ramiona kaszmirowy płaszcz (Burberry) i wziął kluczyki.
Najwyraźniej muszę się wiele nauczyć.
Ale na razie musiałam też dostać się do pracy. Nie rozmawialiśmy podczas jazdy windą do holu, ale drogi Philip zdołał przycisnąć mnie do ściany i skubać moje wargi, co w jakiś sposób wydawało się jednocześnie całkowicie odrażające i tak zdumiewające, że stanęło mi serce.
– Mmm, jesteś smakowita. Chodź tu, pozwól, że skosztuję cię jeszcze ostatni raz. – Ale zanim zdołał ponownie wykorzystać moją twarz jako osobisty lizak, drzwi się rozsunęły i dwaj portierzy w uniformach odwrócili się, żeby być świadkami naszego przybycia.
– Odwalcie się – rzucił Philip, idąc przede mną i uciszającym gestem unosząc dłoń w stronę szczerzących zęby mężczyzn. – Dzisiaj nie chcę tego słuchać.
Stłumili śmiech, wyraźnie przyzwyczajeni do sytuacji, gdy Philipa odprowadzają nieznajome kobiety, i w milczeniu otworzyli drzwi. Dopiero kiedy wyszłam na zewnątrz, zorientowałam się, gdzie jesteśmy: Christopher i Greenwich, daleko na zachód, mniej więcej przecznicę od rzeki. Sławny budynek Archiwum.
– Gdzie mieszkasz? – zapytał, wyjmując srebrny kask spod siedzenia vespy, która stała pod opatrzonym monogramem pokrowcem w odległości trzech stóp od wejścia do budynku.
– Murray Hill? Może być?
Roześmiał się niezbyt miło.
– Nie wiem, ty mi powiedz. Ja z pewnością nie ekscytowałbym się mieszkaniem w Murray Hill, ale hej, każdego kręci co innego.
– Chciałam zapytać – stwierdziłam oschle, nie usiłując już nawet wpasować się w jego psychotyczne zmiany nastroju – czy możesz mnie tam podrzucić? Z całą pewnością mogę wziąć taksówkę.
– Cokolwiek zechcesz, kochanie. Dla mnie to nie problem. Biuro mam w centralnej części miasta, na wschód. Wobec tego mam cię po drodze. – Zajął się szukaniem kluczyków w kieszeni spodni i umieszczaniem torby od Hermesa z tyłu motoru. Skutera. – Jedźmy już, dobrze? Potrzebują mnie tam. – Przerzucił nogę nad siedzeniem i raczył spojrzeć w moją stronę. – Więc?
Na chwilę dosłownie odebrało mi głos, aż wreszcie Philip strzelił palcami.
– No dalej, kochanie, czas podjąć decyzję. Jedziesz czy nie? To nie takie trudne. Wczoraj wieczorem z pewnością nie byłaś taka niezdecydowana…
Zawsze hołubiłam klasyczne dziewczęce marzenie, żeby mieć prawdziwy powód, by strzelić jakiegoś durnia w pysk, i oto okazja właśnie pojawiła się przede mną w całej okazałości. Tylko byłam tak oszołomiona tym strzelaniem palcami i sugestią, że jednak coś się wczorajszej nocy wydarzyło, że po prostu się odwróciłam i zaczęłam iść w dół ulicy.
Zawołał za mną jakby zaniepokojony:
– Nie musisz być taka przewrażliwiona, kochanie. Tylko żartowałem. Wczoraj w nocy absolutnie nic nie zaszło. Ani ty ze mną, ani ja z tobą… – Usłyszałam, jak chichocze z własnego dowcipu, ale szłam dalej.
– Świetnie, niech tak zostanie. Nie mam teraz czasu na sceny, ale cię wytropię. Poważnie. Nieczęsto kobieta potrafi się oprzeć mojemu urokowi, więc zalicz mnie do grona szczerze zaintrygowanych. Zostaw swój numer u mojego portiera i do ciebie zadzwonię!
Silnik vespy zaskoczył i usłyszałam, jak motor przyspiesza. Chociaż zostałam właśnie obrażona i porzucona, wciąż miałam uczucie, że jakimś sposobem wygrałam… Jeżeli nie kłamał, oczywiście, i w tym zamroczeniu naprawdę się z nim nie przespałam.
Poczucie zwycięstwa przetrwało całych czterdzieści minut, podczas których wskoczyłam do taksówki, pognałam do domu, umyłam się myjką w umywalce i zaaplikowałam wielkie ilości dezodorantu pod pachy, dziecięcego pudru na głowę i perfumowanego kremu nawilżającego wszędzie indziej. Biegałam po mieszkaniu, szukając czystych ubrań i zastanawiając się, jakim cudem miałabym być dobrą matką, skoro nie potrafię nawet pamiętać, żeby nie porzucać własnego psa. Millington wycofała się do kąta pod stolik, karząc mnie w ten sposób za opuszczenie jej poprzedniego wieczoru. Nasiusiała też na moją poduszkę dla podkreślenia swojej o mnie opinii, ale nie miałam czasu na sprzątanie. Udało mi się wpasować między kolejne fale dojeżdżających do pracy i dotarłam do biura dokładnie minutę po dziewiątej. Marzyłam właśnie, żeby pożreć jedyne znane mi lekarstwo na kaca, dużą kawę i bułkę z masłem oraz bekonem, jajkiem i serem, kiedy przywołała mnie Elisa. Zajęła miejsce przy najbardziej słonecznym oknie i sprawiała wrażenie, jakby nie mogła się doczekać, żeby ze mną porozmawiać.
Biuro miało kształt ogromnego prostokąta, którego wszystkie boki obstawiono lśniącymi skórzanymi sofami i wszędzie po-urządzano kąciki do siedzenia. Teoretycznie rzecz biorąc, nie istniały indywidualne biurka, tylko dwa wielkie stoły w kształcie półksiężyców, które tworzyły okrąg, nie licząc niewielkich przerw, gdzie połówki się nie stykały, tworząc dojście do wspólnych faksów i drukarek pośrodku. Każdy z nas miał własnego laptopa, którego można było albo zamykać na noc w szafie, albo zabierać do domu, i codziennie zajmowaliśmy miejsca do pracy według zasady „kto pierwszy, ten lepszy”. Wszyscy usiłowaliśmy siąść na dwóch czy trzech miejscach, których Kelly nie mogła widzieć ze swojego biura, i dziś Elisa zdołała zagarnąć kilka metrów pierwszorzędnej przestrzeni. Rzuciłam laptopa na stół i bardzo ostrożnie wyjęłam kubek kawy z papierowej torby, uważając, żeby nie uronić ani jednej złocistej kropli. Elisa praktycznie dyszała w oczekiwaniu.
– Och, Bette, siadaj wreszcie, do cholery. Wszystko mi opowiedz, ledwo mogę wytrzymać.
– Co mam ci powiedzieć? Świetnie się wczoraj bawiłam. Dzięki za zaproszenie.
– Zamknij się! – pisnęła, co najwyraźniej stanowiło jedyną uznawaną przez nią metodę komunikacji. – Jaki był… – Pauza. Głęboki wdech. – Philippe?
– Philippe? Masz na myśli Philipa? Mnie nie wydawał się francuski.
– Och, Boże, zdecydowanie umyka ci to, co ważne. Jest absolutnie cudowny, nie uważasz?
– Właściwie to uznałam go za durnia – powiedziałam, co po części było prawdą. Jednocześnie to samo sprawiało, że wydawał się wyjątkowo intrygujący, oczywiście, ale miałam wrażenie, że nie ma potrzeby się do tego przyznawać. Elisa gwałtownie wciągnęła powietrze i wbiła we mnie wzrok.
– Co takiego powiedziałaś? – wyszeptała.
– Powiedziałam, że uznałam…
– Słyszałam. – Teraz był to prawie pomruk. – Po prostu nie potrafią sobie wyobrazić, czemu miałabyś coś takiego twierdzić. Wyglądało na to, że dobrze się bawisz, kiedy obściskiwałaś się z nim na parkiecie. Jest całkiem niezły, co? Wiadomo, że wprawa czyni mistrza, prawda?
Mogła oczywiście mówić o tańcu, ale wyraz jej twarzy, rozmarzony i lekko nieobecny, sugerował coś innego.
– Eliso, co masz na myśli?
– Och, Bette, daj spokój! Mówimy tu o Philipie Westonie.
– I to mi powinno coś mówić?
– Omójboże, Bette, jak ty się kompromitujesz. Mówisz serio? Nie masz pojęcia, kto to jest? Absolwent Eton i Oksfordu, z dyplomem z prawa z Yale? Najmłodszy prawnik, jaki kiedykolwiek został partnerem w Simpson Thacher? Dziadek książę, ojciec właściciel większości ziemi między Londynem a Manchesterem, z dodatkowymi kawałkami w Edynburgu? Fundusz powierniczy wystarczająco duży, żeby porównać go z wysokością długu narodowego? Były chłopak Gwyneth, obecnie pupilek różnych modelek reklamujących Victoria's Secret, ogłoszony „Adonisem nocnego życia” przez sam magazyn „New York”? Czy to ci cokolwiek mówi? – W tym momencie prawie się śliniła.
– Właściwie to nie – wyjąkałam, starając się ogarnąć wszystko, co powiedziała, gdy tymczasem krew dudniła mi w uszach. Książę? Gwyneth?
– Co za ironia losu – wymamrotała Elisa. – Każda dziewczyna na świecie stawia sobie za życiowy cel uprawianie seksu z Philipem Westonem, a ty idziesz i to robisz, nawet nie wiedząc, kim on jest? To nie do zniesienia.
– Seks z nim? Co? – Jeżeli mianem „uprawiania seksu” określasz przysłuchiwanie się, jak zwalnia służącą za poważne zaniedbanie w kwestii prześcieradeł za cztery tysiące dolarów, to tak, mieliśmy niesamowitą noc.
– Bette! Skończ z tą stylizacją,jestem taka niewinna”. Wszyscy cię wczoraj widzieliśmy!
W tym dokładnie momencie nie potrafiłam pojąć niczego poza faktem, że ten sam mężczyzna, który uprawiał seks z Gwyneth Paltrow, nie tylko widział mnie nago, ale obejrzał też bieliznę przeznaczoną na czas miesiączki, nieogolone nogi i strasznie zarośniętą linię bikini.
– Do niczego nie doszło – mruknęłam, zastanawiając się, jak szybko mogłabym spakować torby, zmienić nazwisko i przeprowadzić się do Bhutanu.
– Jasne. – Uśmiechnęła się lubieżnie.
– Nie, naprawdę, słowo. Obudziłam się u niego w mieszkaniu i faktycznie, miałam na sobie jego ubranie, ale zupełnie nic się nie wydarzyło.
Elisa wyglądała na zmieszaną i rozczarowaną.
– Jak to w ogóle możliwe? Jest o wiele zbyt rozkoszny, żeby mu się oprzeć.
– A ty z nim spałaś, Eliso? – zapytałam prowokująco, nagle doznając olśnienia.
Wyglądała, jakbym ją uderzyła.
– Nie!
– Przepraszam, nie miałam zamiaru sugerować… tylko żartowałam, nie myślałam, że miałaś…
– Sypiesz mi sól na rany. Od wieków mam na niego ochotę, ale on ledwie spogląda w moją stronę. Oczywiście ciągle go spotykam i bez dwóch zdań wie, kim jestem, więc może to tylko kwestia czasu… – Jej głos znów nabrał marzycielskiego tonu.
Zakaszlałam i Elisa się ocknęła. Właśnie miałam poczuć się miłe połechtana faktem, że Philip zabrał mnie wczoraj wieczorem do siebie, kiedy mógł mieć zamiast tego Elisę, ale nie zdążyłam się ucieszyć.
– Bo wiesz, facet prześpi się z każdą sensownie wyglądającą dziewczyną, jaka wpadnie mu w ręce, więc po prostu nie rozumiem, co jest nie tak ze mną – stwierdziła bez wyrazu.
– Każdą dziewczyną? – zdziwiłam się, wciąż zdeterminowana, by trzymać się złudzenia, że mogę być dla niego tą jedną jedyną.
– No tak, właściwie z każdą seksowną dziewczyną, i dlatego nie rozumiem, czemu na mnie nie reaguje. Może po prostu nie lubi chudych kobiet.
Auć. Niezamierzone, ale bolesne. Czekałam, podczas gdy Elisa wróciła do analizy sytuacji.
– Policzmy. Skye się z nim spotykała, ale wieki temu, o wiele wcześniej, niż stał się tym, kim jest teraz. Tak samo jedna z dziewczyn od wykazów – ta ładna – i ta dziewczyna, która była na okładce „Marie Claire” w zeszłym miesiącu, i spora grupa najbardziej seksownych dziewczyn z Conde Nast *. – Nie przestawała sypać nazwiskami pięknych i znanych w towarzystwie dziewczyn, z których część potrafiłam rozpoznać po latach niedbałej lektury plotkarskich kolumn i stron poświęconych wydarzeniom towarzyskim, ale ledwie ją słyszałam. Na szczęście zdążyła wyliczyć tylko z tuzin, zanim Kelly wychyliła się ze swojego biura i zawołała, żebym weszła do jej piekła w zwierzęce ciapki – całe pomieszczenie zostało wykończone halucynogenną mieszanką materiałów w zebrę, lamparta i tygrysa oraz obficie zaopatrzone w przesadnie duże futrzane poduszki i gigantyczny dywan z futra w cętki.
– Cześć, Bette. Jak tam idzie? – zapytała zadowolona, zamykając drzwi i pokazując, żebym zajęła miejsce na krześle pokrytym czymś, co w dotyku przypominało prawdziwą skórę i włosy.
– Ee, świetnie jak na razie. Pierwszy tydzień był wspaniały.
– Tak się cieszę! Też tak uważam! – Jeszcze szerszy uśmiech.
– No tak. Ale poważnie, jestem szczęśliwa, że tu pracuję i obiecuję opanować to wszystko najszybciej jak to możliwe, żebym mogła naprawdę coś z siebie dać, zamiast tylko się przyglądać – powiedziałam z rozsądną, jak uznałam, dozą trzeźwości i spójności.
– Uhm, wspaniale. Więc opowiedz mi o wczorajszym wieczorze! – Klasnęła i pochyliła się w przód.
– Och, jasne, wczorajszy wieczór. No tak, poszłam na kolację z Elisą, Skye, Leo i kilkoma innymi osobami i było bardzo miło. Masz tu naprawdę wspaniałych ludzi. Oczywiście nie pozwolę, żeby zawsze trzymali mnie na nogach do takiej pory… – roześmiałam się, usiłując mówić normalnie, bo nie byłam przyzwyczajona do omawiania wieczorów na mieście z szefem. Aaron z pewnością nie należał do osób, którym można by się zwierzyć z balowania do rana, ale Kelly wydawała się szczerze zaciekawiona.
– Chcesz powiedzieć, że nie pozwolisz, żeby trzymali cię na nogach do rana… – wyszczerzyła zęby w uśmiechu i pozwoliła, żeby słowa rozpłynęły się w ciszy.
Ahem. Podejrzewałam, że zbliżamy się do granicy między osobistym a zawodowym, i nie zamierzałam jej przekraczać.
– Kolacja była wspaniała! Po prostu uwielbiam wszystkich, którzy tu pracują. – Trochę bezsensowny komentarz, ale tylko to przyszło mi do głowy.
Pochyliła się do przodu, odsuwając ściętą ukośnie grzywkę jeszcze bardziej na lewo, i oparła łokcie na biurku z surowego drewna.
– Bette, kochanie, nie możesz oczekiwać, że spędzisz noc z Philipem Westonem i cały świat nie będzie o tym wiedział. Proszę, spójrz. – Popchnęła w moją stronę komputerowy wydruk. Kiedy go podnosiłam ze stołu, drżały mi ręce.
Natychmiast rozpoznałam, że to codzienne wydanie kolumny, o której zeszłego wieczoru mówiły Abby i Elisa, „Nowojorskiej Bomby”. Została przedrukowana ze strony internetowej. Tytuł głosił: TAJEMNICZA DZIEWCZYNA MELDUJE SIĘ W HOTELU WESTONA. Potem szczegółowo opowiedziano, jak to Philip został poprzedniego wieczoru „zaczepiony” w Bungalowie 8 przez „śliczną młodą sztukę”, którą pewne źródła „wskazują jako świeży nabytek Kelly & Company. Pozostańcie z nami w kontakcie, żeby sprawdzić, czy gdzieś jeszcze wypłynie…”. Podpis pod tekstem brzmiał „Wtajemniczona Ellie”. Co za głupi pseudonim, pomyślałam.
Mimo stanowiącej swego rodzaju komplement „ślicznej młodej sztuki”, określenia bez wątpienia dodanego, żeby wydłużyć tekst, żołądek mi się skurczył i spojrzałam na Kelly z przerażeniem.
– Gorączkowo prowadzę poszukiwania na całym Manhattanie, próbując ustalić, kim jest Wtajemniczona Ellie. To kurewsko genialne. Zdajesz sobie sprawę, jak szybko to zamieszczają? Pewnie to zaleta publikacji w sieci, chociaż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że te… te „blogi” to pamiętniczki ludzi, których nikt nie chce wydawać.
– Kelly, to tylko tak wygląda. Mogę ci to wyjaśnić. Chodzi o to, że po kolacji…
– Bette, dokładnie wiem, co się stało. Jestem zachwycona!
– Tak? – Byłam pewna, że to tylko zastosowany przez nią wymyślny sposób, żeby mnie zwolnić.
– Oczywiście! Słuchaj, to idealny scenariusz. Philip Weston, Bungalow Osiem, wzmianka o firmie. Jedyne, o co proszę, to żebyś następnym razem upewniła się, że prawdziwa Page Six też się przygląda. Wzmianka jest przyzwoita, ale ta publikacja jest wciąż dosyć świeża i na razie nie ma jeszcze zbyt wielkiej liczby czytelników.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydostały się z nich żadne słowa. Nie wydaje mi się, żeby Kelly to zauważyła.
– Jest niesamowity, prawda? Tak między nami, zawsze miałam do niego słabość.
– Ty? Do Philipa?
– O mój Boże, dziewczyno, kto nie miał? Jest fantastyczny. Nie tylko cały czas wymieniają go tłustym drukiem, ale tak się składa, że do tego niesamowicie wygląda bez koszuli.
Jej twarz przybrała ten sam rozmarzony wyraz, który wcześniej widziałam u Elisy.
– Spotykałaś się z nim? – zapytałam, modląc się gorąco, żeby odpowiedź brzmiała „nie”.
– Dobry Boże, chciałabym! Jestem słodka, ale nie dość słodka jak dla Philipa. Najbliżej pójścia z nim do łóżka byłam, kiedy przyglądałam się, jak zdejmuje koszulą na aukcji charytatywnej, gdzie organizatorzy sprzedawali randką z nim. Trzysta kobiet i ja dostałyśmy szału, kiedy ściągnął ją przez głową. Bardzo w stylu Gotowych na wszystko. Jeśli możesz to sobie wyobrazić, jednocześnie cudowne i żałosne.
Opuściłam gardą i zapomniałam – na ułamek sekundy – że rozmawiam ze swoją szefową.
– Widziałam tą klatką, kiedy wyszedł dziś rano spod prysznica i była dokładnie taka piękna, jak mówisz – powiedziałam, zanim dotarło do mnie, co to sugeruje.
Kelly aż podskoczyła i spojrzała na mnie z dziwną mieszaniną zawiści i przynaglenia.
– Zakładam, że kiedy znów do ciebie zadzwoni, umówisz się z nim, prawda?
Tak naprawdę nie zabrzmiało to jak pytanie.
– Och, nie jestem pewna, czy zadzwoni – wymamrotałam, zdając sobie sprawą, że nikt nie uwierzy, że ze sobą nie spaliśmy.
Spojrzała na mnie przenikliwie, a potem na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Bette, kochanie, może jako jedyna nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale na swój własny, szczególny sposób jesteś piękna. A jest rzeczą ogólnie wiadomą, że nikt nie kocha pięknych dziewcząt bardziej niż Philip Weston. Oczywiście, że zadzwoni. A ty powiesz „tak”, prawda? I naturalnie zaproś go, proszą, na wszystkie nasze imprezy i baw się do dowolnie późnej pory, kiedy z nim będziesz.
Czułam narastające dziwne rozradowanie -jak zakochanie z licealnych czasów.
– Eee, jasne. Dobrze, będę o tym pamiętała. – Nagle miałam ochotą ją uściskać.
– Wspaniale. Jestem taka podniecona tym, co się dla ciebie szykuje! I stanowczo aktualizuj informacje. Możemy zaczynać?
– Tak, zaczynajmy. Odetchnęłam, z ulgą przyjmując koniec tej dziwnej rozmowy. – Zamierzasz zapoznać mnie z Listą, prawda?
– Tak. Lista. Jedyne i kluczowe narządzie, które może zapewnić firmie sukces. Jesteśmy nikim bez ludzi, których możemy obiecać naszym klientom, więc całe lata poświęciłam na założenie jednej z największych baz danych na rynku. Przysuń tu krzesło, żebyś mogła to zobaczyć.
Przeciągnęłam futrzane siedzenie na jej stronę biurka i usadowiłam się, kiedy dwukrotnie kliknęła w ikonę na pulpicie.
– Oto ona – westchnęła. – Moje dziecko. Najbardziej wszechstronna lista ludzi kształtujących gusta teraz i na wieki.
Ekran przypominał stronę wyszukiwarki, na jaką można się natknąć na stronach z ogłoszeniami osobistymi albo mieszkaniami do wynajęcia. Po prostu wybiera się preferencje wyszukiwania, zaznaczając przyporządkowane im okienka, i wciska „Znajdź”. W tej można było przeszukiwać cztery główne lokalizacje – Nowy Jork, Los Angeles, Miami i Hamptons – ale istniały też mniejsze, nie tak kompletne listy dla kilkunastu innych miast w Stanach Zjednoczonych i ponad dwudziestu za granicą. Kryteria wyszukiwania wydawały się nieskończone. W rzędzie pionowym, który zaczynał się w lewym górnym rogu, wymienione zostały w przypadkowej kolejności: Sztuka, Literatura, Produkcja filmowa, Gazety, Moda, Firmy fonograficzne. Towarzystwo, Młode towarzystwo. Elity mediów, Finanse, Czasopisma, Architektura, Handel, Różne.
– Wprowadzasz po prostu, jakiego typu ludzi szukasz, i program dostarcza ci wszystkich informacji. Proszę, spójrz. – Szybko zaznaczyła „Literatura” oraz „Młode towarzystwo” i pokazały się tysiące wyników. – Wiemy wszystko o każdym. Pełne nazwisko, adres domowy, adres, pod którym pracuje, wszystkie telefony, faksy, pagery, e-maile, domy na wsi, domy na plaży, adresy międzynarodowe, urodziny, informacje o współmałżonkach i szczegóły na temat zarówno dzieci, jak ich nianiek. Mamy też podzbiór – jeśli trzeba zawęzić poszukiwania – który nam powie, czy dana osoba jest homo- czy heteroseksualna, wolna, monogamiczna czy zdradza, poza tym czy imprezuje, podróżuje albo często bywa wymieniana w plotkarskich rubrykach. W oczywisty sposób wybór potrzebnych ludzi jest bardzo ułatwiony, kiedy wie się wszystko o ich życiu, prawda?
Skinęłam tylko głową, ponieważ nie istniała chyba żadna bardziej stosowna odpowiedź.
– Weźmy na przykład twojego wujka. – Wpisała jego nazwisko w polu wyszukiwania i natychmiast wyskoczyło całe związane z nim info: adres i telefon w Central Park West, dane na temat biura, stanowisko w gazecie i tytuł jego rubryki, liczba lat spędzonych na pisaniu, czytelnicy w całym kraju, data urodzin i krótkie zdanie, że często podróżuje do Key West i Europy. Pod odsyłaczem był opisany jako „gej”, „literatura”, „gazety” i „elita mediów”. Zauważyłam, że nie ma kategorii „reakcyjny chrześcijański koalicjonista”, ale nic nie powiedziałam.
– O mój Boże, niczego podobnego nie widziałam – westchnęłam, nie mogąc oderwać oczu od ekranu.
– Niesamowite, prawda? A to nie wszystko. Jak zauważysz, nie ma w tej bazie zwykłych dziennikarzy ani sław. Mamy dla nich osobne bazy, ponieważ te dwie grupy mają dla nas kluczowe znaczenie.
– Osobne?
– No jasne. Spójrz. – Zamknęła pierwszy program i kliknęła na ikonę z podpisem „Prasa”. – Istnieją elity medialne, ludzie tacy jak twój wujek, Frank Rich, Dan Rather, Barbara Walters, Rupert Murdoch, Mort Zuckerman, Tom Brokaw, Arthur Sulzberger, Thomas Friedman i tak dalej, i tak dalej, których chcesz oczywiście widzieć na imprezie, ponieważ przyciągają uwagę mediów, ale nie można się spodziewać, że zrobią jakąkolwiek relację z wydarzenia. Zajmują taką pozycję jak sławy i dlatego musimy mieć zupełnie oddzielną bazę danych ludzi naprawdę pracujących dla mediów – wszystkich z gazet, magazynów, telewizji i radia, którzy mogą nam rzeczywiście zapewnić taką obecność w mediach, jaką obiecaliśmy naszym klientom. Oczywiście jedno zawsze nakłada się na drugie. Możesz mieć osobę popularną w towarzystwie, która pracuje dla czasopisma albo kogoś z wytwórni filmowej, kto pisuje recenzje do lokalnej gazety, więc po prostu nie ograniczamy się do umieszczania ludzi na jednej liście.
Zabrałam jej mysz i przewinęłam kolejne pola, zauważając, że medialna baza danych została podzielona tematycznie, tak by można było wybrać konkretnych ludzi zajmujących się muzyką, projektowaniem, podróżami, stylem życia, modą, rozrywką, plotkami, sławnymi osobami, sportem albo zobowiązaniami towarzyskimi.
– Absolutnie niesamowite. Ile masz tu w sumie osób?
– We wszystkich trzech bazach danych prawdopodobnie około trzydziestu pięciu tysięcy. Nie widziałaś jeszcze tej ze sławami, najważniejszej. – Kolejnych kilka kliknięć i na ekranie znalazła się lista najbogatszych, najsławniejszych i najpiękniejszych ludzi świata.
– To lista przemysłowa. Przy każdym sławnym człowieku wymieniliśmy także aktualnego rzecznika prasowego, agenta, menedżera, asystentów oraz informacje rodzinne, a do tego urodziny, aktualne i przyszłe projekty oraz preferencje – wszystko, od linii lotniczych po kwiaty, rodzaj wody, kawy, alkohole, hotele, projektantów i muzykę. Uaktualniamy ją właściwie z godziny na godzinę.
Otworzyła rekord Charlize Theron i zobaczyłam, że Charlize ma domy w Afryce Południowej, Malibu i Hollywood Hills, umawia się ze Stuartem Townsendem, lata tylko pierwszą klasą American Airlines albo prywatnym odrzutowcem, obecnie kręci film w Rzymie, jest w obsadzie następnego filmu za pięć miesięcy i posiada czteroosobowy personel, z agentem, który aktualnie pełni rolę rzecznika prasowego.
– Jakim sposobem są uaktualniane? To znaczy, skąd możesz wiedzieć to wszystko?
Kelly odchyliła głowę do tyłu, wyraźnie zadowolona z mojego zdumienia.
– Elisa przedstawiła ci dziewczyny od wykazów, tak?
Skinęłam głową.
– Nie jest to najbardziej prestiżowa praca na świecie, ale mają właściwe koneksje i dajemy im masę bonusów za czytanie wszystkich możliwych publikacji – drukowanych i online – i wykorzystanie ich do zapełnienia luk. Są trzy i wszystkie nieźle ustawione towarzysko z powodu rodzinnych powiązań, stale imprezują i wszędzie spotykają ludzi. Właśnie dziś rano „New York” wydał dodatek „Dziecięca władza”, jest tam pięćdziesiątka dzieciaków z Nowego Jorku w wieku poniżej trzydziestki, które osiągnęły najwięcej w swoich dziedzinach. Jeżeli jeszcze by ich tu nie było, każdy zostałby teraz wprowadzony do naszej bazy danych.
– Zdumiewające. Naprawdę, Kelly, zdumiewające.
– Z pewnością. Może przygotujesz próbną listę? Powiedzmy, że planujemy imprezę dla Asprey, żeby uczcić otwarcie ich pierwszego sklepu w Stanach Zjednoczonych. Odbędzie się w salonie sprzedaży w Madisonie i główną troską firmy jest fakt, że Amerykanie po prostu nie są tak obeznani z marką jak Anglicy, więc potrzeba im większego rozgłosu. Wybierz pięćset osób: czterystu zwykłych gości i sto sław oraz odpowiednich ludzi z prasy. Oczywiście prawdziwe przyjęcie ograniczyłoby się do stu, maksymalnie stu pięćdziesięciu osób, ale to będzie tylko ćwiczenie.
Nagle dotarło do mnie, że wciąż jeszcze nie uporałam się z kacem, który ruszył z kopyta z taką mocą, że wymagał natychmiastowej uwagi.
– Jasne, może dam ci ją w poniedziałek? – zapytałam jak najbardziej pogodnie i wstałam ostrożnie, żeby uniknąć dodatkowych mdłości.
– Idealnie – skinęła głową Kelly. – Pomyśl też o możliwych upominkach dla gości. Och, i Bette?
– Hmm?
– Zamierzasz widzieć się z Philipem w czasie weekendu?
– Philipem? Jakim Philipem? – Myślałam, że wciąż jeszcze rozmawiamy o Liście, ale najwyraźniej Kelly płynnie przerzuciła się na moje życie osobiste.
– Bette! – zachichotała. – Ten wspaniały superogier, którego łóżko okupowałaś zeszłej nocy? Będziesz się z nim widziała, prawda?
– A, tak, Philip. To niezupełnie tak wyglądało, Kelly. To było bardziej jak…
– Och, Bette, natychmiast przestań. Nie musisz się przede mną tłumaczyć. Wiesz, to przecież twoje życie – podkreśliła, najwyraźniej nie wyczuwając w tym stwierdzeniu śladu ironii. – Mam tylko nadzieję, że weźmiesz pod uwagę pokazanie się z nim w weekend, to wszystko. Może zjedzcie kolację w Matsuri albo wpadnijcie do Bungalowu przy Marquee?
– Ee, cóż, nie jestem pewna, czy do mnie zadzwoni, ale jeżeli zadzwoni, wtedy, no, chyba…
– Och, zadzwoni, Bette, zadzwoni. Cieszę się, słysząc, że podoba ci się ten pomysł. Bo, szczerze mówiąc, byłabyś szalona, gdyby było inaczej! Dzisiaj wcześnie wychodzę, więc życzę ci wspaniałego weekendu, okej?
– Jasne. Na pewno. Tobie też, Kelly – powiedziałam, cal za calem zbliżając się do drzwi, wciąż nie do końca przekonana, że właśnie obiecałam swojej szefowej sypiać z facetem, z którym jeszcze nie spałam. – Do zobaczenia w poniedziałek.
Podniosła słuchawkę, uśmiechnęła się i pokazała mi uniesione w górę kciuki. Ruszyłam prosto do swojego miejsca pracy w pobliżu Elisy, ale kilka razy zostałam zatrzymana przez ludzi, którzy szczerzyli do mnie zęby w znaczących uśmiechach albo wołali „Dobra robota” czy „Świetna robota z Philipem”. Elisa wyszła na lunch (czytaj: litr wody Fiji, paczka małych marchewek i sześć marlboro lightsów), jak stwierdzała notatka, którą zostawiła na moim komputerze, więc chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Penelope.
– Hej, jak się masz? – zapytała.
– W porządku, a ty? – odparłam z napięciem w głosie, tak cicho i nerwowo, że miało się wrażenie, jakby w każdej sekundzie coś mogło wybuchnąć.
– Świetnie, dzięki za zaproszenie na wczorajszą kolację. Było, eee, naprawdę interesująco.
– Czułaś się okropnie, tak?
– Nie! Nie, Bette, nie powiedziałam niczego takiego. Wcale nie czułam się okropnie. Po prostu było to, eee, coś innego, niż zwykle robimy. Mam nadzieję, że się nie pogniewałaś, że wcześniej się wymknęłam, ale byłam wykończona. Jak minęła reszta wieczoru?
– Pytasz, żeby grzecznie się zachować, czy nie widziałaś jeszcze dzisiejszych nowin? – W duchu zacisnęłam kciuki, żeby o niczym nie słyszała.
– Cóż, jestem tylko miła. Avery przesłał mi to jako pierwszą rzecz z rana. Wykorzystałam każdą uncję siły woli, żeby do ciebie nie zadzwonić. Chcę mieć pełną relację scena po scenie. Zacznij od „kiedy go spotkałam w Bungalowie, miał na sobie czarną koszulę w prążki i czarne spodnie z wewnętrznym szwem długości trzydziestu czterech cali i kupił mi waniliową wódkę Stoliczną ze spritem. Mów dalej, zachowując, proszę, ten poziom dokładności.
– Pen, naprawdę nie mogę się tutaj w to zagłębiać – stwierdziłam oschle, podnosząc wzrok, by zauważyć, że połowa moich współpracowników pozoruje usilne wpatrywanie się w ekrany komputerów, gdy tymczasem uważnie mnie słucha.
– Bette! Chyba żartujesz! Uprawiasz seks z jednym z najbardziej seksownych facetów Wolnego Świata! Avery zawsze opowiada, jak uwielbia go każda kobieta na Manhattanie. Naprawdę nie możesz mi o tym opowiedzieć?
– Nie spałam z nim! – prawie krzyknęłam do słuchawki. Skye i Leo – plus kilka asystentek – gwałtownie unieśli głowy i jednocześnie wyszczerzyli do mnie zęby.
– Wszystko jedno – usłyszałam czyjś szept.
Leo tylko przewrócił oczami, jakby chciał powiedzieć „Och, dobry Boże, nie jesteśmy wszyscy aż tacy głupi”.
I przez moment czułam, że mi to pochlebia. I co z tego, że poznać kogoś i przespać się z nim pierwszej nocy było trochę dziwkarskim zachowaniem? Chyba lepiej, że wszyscy dopuszczają możliwość, że Philip Weston raczył uprawiać ze mną seks, niż gdyby zakładali, że zabrał mnie do siebie na noc z litości oraz poczucia obowiązku i w rzeczywistości spędził w łóżku, które zajmowałam, najmniej czasu jak się dało.
– O rany – jęknęła Penelope – co za drażliwość. Okej, więc nie uprawiałaś z nim seksu. Wierzę ci. Jedyne pytanie, jakie teraz mam, brzmi: a czemu nie, do cholery? Z pewnością nie muszę ci przypominać o twoim celibacie. Dla kogo się oszczędzasz? Podobno jest niesamowity!
Roześmiałam się wreszcie i zdałam sobie sprawę, że to pierwszy raz tego ranka. No właśnie, cóż to za wielka sprawa? Skoro nie miałam zostać zwolniona za swoją dość publiczną niedyskrecję – a z całą pewnością taka opcja nie wchodziła w rachubę – czemu nie mogłabym po prostu się tym cieszyć?
– Bardzo niewiele pamiętam z tego, co się wydarzyło wczoraj w nocy – wyszeptałam, zakrywając mikrofon ręką – ale opowiem ci wszystko, co jestem w stanie wygrzebać z pamięci, kiedy dotrę wieczorem do domu.
– Nie mogę. Avery i ja jemy kolację u jego rodziców i nie udało mi się go od tego odwieść. Co powiesz na jutrzejszy wieczór? Możemy się spotkać na drinka w Black Door?
– Strasznie bym chciała, ale mam spotkanie klubu książki z kolacją i drinkami. Chyba we włoskiej dzielnicy.
Westchnęła.
– Cóż, chyba powinnyśmy teraz zrobić plany na weekend po następnym, bo przez dwa tygodnie jestem służbowo w St. Louis. Będziesz w mieście?
Dziwnie się czułam, planując spotkania z innymi ludźmi niż klub książki. Will albo Penelope, ale moja praca zaczęła już zahaczać o weekendy. Sprawdziłam gwałtownie zapełniający się kalendarz.
– Tak, zdecydowanie, obiecałam tylko Kelly, że pójdę z naszą grupą wyśledzić jakieś nowe miejsce na imprezą „Playboya”. Mamy jeszcze cztery miesiące, ale wszyscy już panikują. Chcesz się z nami zabrać?
Penelope się zawahała. Wiedziałam, że pomysł się jej nie podoba, ale właściwie nie mogła odmówić, skoro już przyznała, że jest wolna.
– Eee, jasne. Brzmi świetnie. Ustalimy szczegóły w tygodniu. Oczywiście jeżeli nagle „przypomnisz sobie” cokolwiek z wczorajszej nocy, chętnie to wchłonę.
– Suka – odcięłam się. Tylko się zaśmiała.
– Baw się dobrze z przyszłymi teściami, słyszysz? I słuchaj uważnie, kiedy będą ci mówili, ile dokładnie chcą mieć wnuków, z uwzględnieniem płci i koloru oczu. W końcu masz teraz pewne obowiązki…
Dobrze było znów usłyszeć jej śmiech.
– Bettino Robinson, nie jestem pewna, czy w obecnej pozycji możesz udzielać rad w takich sprawach, biorąc pod uwagę twoje dość tandetne wyczyny podczas ostatnich dwudziestu czterech godzin… Później pogadamy.
– Pa.
Odłożyłam słuchawkę i uznałam, że taka noc i ranek dają mi pełne prawo do drugiej bułki z masłem, bekonem i jajkiem. Wciąż miałam do przygotowania tę pięciusetosobową listę i upominki na imprezę, ale uznałam, że to może poczekać. Mój kac nie mógł.