30

– Sprawdzam, raz, dwa, trzy, sprawdzam. Czy wszyscy mnie słyszą? Odliczanie. Jeden… – zawołałam do słuchawki, czekając, żeby wszyscy pozostali wymienili swoje numery i dali znać, że słuchawki działają jak należy. Kiedy Leo rzucił swój numer, szesnasty, wiedziałam, że mamy wszystkich, i zrobiłam głęboki wdech. Właśnie zaczęli się pojawiać goście i rozpaczliwie usiłowałam nie utonąć w fali problemów, które jakoś nie chciały się skończyć. Cała moja chłodna pewność siebie i idealne plany porobione wczoraj zaczęły się rozpływać i z coraz większym trudem powstrzymywałam panikę.

– Skye, słyszysz mnie? – syknęłam do mikrofonu, który dyskretnie zaczynał się przy uchu i kończył tuż nad górną wargą.

– Bette, kochanie, jestem na miejscu. Uspokój się, wszystko jest jak trzeba.

– Uspokoję się, kiedy mi powiesz, że dekoracje są wreszcie skończone. Dziesięć minut temu wyglądały jak gówno w proszku.

– Stoję na zewnątrz i wszystko jest w porządku. Trzydzieści stóp logo „Playboya” z Króliczkiem na kartonie, wszystko gotowe, żeby gwiazdy stanęły przed nimi i zrobiły sobie zdjęcie. Jakąś minutę temu to wykończyli i za kilka następnych wszystko powinno być suche, bez obaw.

– Eliso? Czy mamy ostateczny plan dla prasy, uzgodniony z ochroną? Za wejście dla VIP-ów odpowiedzialny jest Sammy z Bungalowu, więc musi wiedzieć, którym fotografom wolno tam być. – Rzucałam rozkazy w szaleńczym tempie i z każdą kolejną minutą czułam większe obrzydzenie dla dźwięku własnego głosu. Nie zawahałam się przy wymawianiu imienia Sammy'ego, co oznaczało postęp. Kiedy kilka godzin wcześniej zjawiłam się na miejscu, ucałował mnie w policzek i szepnął „Powodzenia” i o mało nie zemdlałam. Jedyne, co trzymało mnie przy życiu, to świadomość, że przez następnych sześć godzin będziemy w jednym pomieszczeniu.

– Załatwione. ET i Access Hollywood mają najlepsze stanowiska. Z „E!” wciąż się wahali, czy przyjdą – są wkurzeni, że nie dostali wyłączności – ale jeżeli kogoś przyślą, jesteśmy gotowi. Wszyscy oni plus CNN, MTV oraz ten facet, który robi film dokumentalny z przyjęcia dla Foxa i ma pozwolenie od jakiegoś ważniaka z wytwórni filmowej, będą wpuszczeni do środka; zwykli paparazzi z kolorowych pism zostaną na zewnątrz. Wszyscy zostali poinformowani, kto jest kim i kto jest dość ważny, żeby skorzystać z tego wejścia. Mam tylko jedno pytanie; kto to jest Sammy?

Nie mogłam zbyt wyraźnie wytknąć jej przez słuchawki, że Sammy jest podłączony do naszego systemu i słyszy każde słowo – ani tego, że sam jego widok postawił moje nerwy na baczność.

– Urocze, Eliso. Po prostu daj mu listę, okej? – Modliłam się, żeby porzuciła temat, ale pogrążona w wywołanej głodem malignie nie odpuściła.

– Nie, poważnie, Betty. Co za Sammy, do cholery? – jęknęła. – A, zaraz, szef ekipy wykonawczej, zgadza się? Po co mu ostateczna lista VIP-ów?

– Eliso, Sammy odpowiada dzisiaj za bezpieczeństwo. Nie byliśmy zachwyceni perspektywą skorzystania z gestapowskich typów, które zwykle stawia przy drzwiach Sanktuarium i Sammy jest tak miły, że nam pomaga. Powinien być od frontu, sprawdzając ostatnie drobiazgi. Po prostu daj mu listę. – Myślałam, że to koniec, ale oczywiście Elisa jeszcze nie skończyła.

– A, zaraz! Sammy. Czy to nie ten facet, którego zatrudnia Isabelle? Jasne! Teraz pamiętam. Był z nami w Stambule, prawda? Cały weekend przeganiała go z miejsca na miejsce jak niewolnika. Myślałaś, że byli…

– Co? Eliso? Nie słyszę cię. Rozmawiam teraz z Dannym, więc wyciszam słuchawki. Zaraz wracam. – Zerwałam je z głowy i padłam na wyściełane siedzenie, usiłując nie wyobrażać sobie, co właśnie pomyślał Sammy o tej małej wymianie zdań.

– Co jest? – zapytał nieodmiennie wymowny Danny ze swojego stanowiska przy barze. Gapił się na Króliczki, które biegały z miejsca na miejsce, szykując się na atak mężczyzn o lepkich łapach i zazdrosnych kobiet.

– Nic, nic. Chyba naprawdę jesteśmy gotowi, co?

– Mowa.

– Potrafisz wymyślić coś, o czym zapomniałam?

Wychylił trzecie w ciągu pięciu minut piwo.

– Nie. – Beknął.

Rozejrzałam się i ucieszyło mnie to, co zobaczyłam. Klub został zamieniony w miejsce idealne, by świętować pięćdziesiąt lat rozkładówek. Mieliśmy przygotowane dwa wejścia, jedno dla VIP-ów i drugie dla reszty, oba spowite w czarne namioty z masą czerwonych dywanów i logo. Wszyscy ludzie z ochrony byli w garniturach i z dyskretnymi słuchawkami, żeby jak najmniej rzucać się w oczy. Po wejściu do zewnętrznego namiotu każdy z gości miał wkroczyć do długiego korytarza, całego w czerni, który kończył się biegnącymi łukiem schodami, ozdobionymi przejrzystymi czarnymi zasłonami. Po pokonaniu schodów i przejściu przez zasłony wchodzący znajdowali się na czymś w rodzaju sceny, a zejście z niej do głównej sali mogli obserwować wszyscy zebrani. Lewą stronę pomieszczenia zajmował bar o długości kilkunastu metrów, gdzie trzydzieści pięć barmanek w seksownych majteczkach, topach bikini i z króliczymi uszkami miało przez całą noc mieszać drinki. Ścianę za barem pokrywał collage z rozkładówek „Playboya” z minionych pięćdziesięciu lat: wszystkie w kolorze i powiększone do dwukrotnej wielkości plakatu, zestawione w przypadkowy sposób (nie licząc mnogości zdjęć sprzed czasów woskowania bikini). Część dla VIP-ów umieściliśmy w głębi po prawej, był to odgrodzony linami teren z czarnymi welurowymi siedzeniami i tabliczkami REZERWACJA na szklanych stołach, obok pojemników do chłodzenia butelek. Na samym środku sali połyskiwała scena w kształcie ogromnego piętrowego tortu. Dwie dolne kondygnacje tworzyły przestrzeń do tańca dla Króliczków na czas występu o północy, a najwyższa miała pozostać ukryta do czasu pojawienia się naszego gościa niespodzianki. Wielka kolista przestrzeń do tańca otaczała scenę, obstawiona na obwodzie niskimi welurowymi ławami.

– Hej, jak tam sytuacja? – zapytała Kelly, okręcając się na pięcie, żeby pokazać superobcisłą, superkrótką i niemal przezroczystą sukienkę. – Podoba ci się?

– Wyglądasz niesamowicie – odparłam szczerze.

– Bette, chciałabym, żebyś poznała Henry'ego. Henry, to jedna z moich najjaśniejszych gwiazd, Bette.

Przyjemny, ale zupełnie nierzucający się w oczy mężczyzna koło czterdziestki – średniego wzrostu, średniej budowy, brązowe włosy – wyciągnął rękę i uśmiechnął się jednym z najcieplejszych uśmiechów, jakie w życiu widziałam.

– Bardzo miło mi cię poznać, Bette. Kelly dużo mi o tobie opowiadała.

– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – stwierdziłam bez śladu oryginalności. – Dobrze się bawicie, mam nadzieję? Niedługo wszystko powinno się rozkręcić.

Roześmieli się oboje i spojrzeli na siebie z tak entuzjastycznym uczuciem, że nie sposób było ich nie nienawidzić.

O dziesiątej impreza szła już pełną parą. Hef ze swoimi sześcioma przyjaciółkami zajął dwa najbardziej rzucające się w oczy stoliki i pili jacka rabbitsa, mieszaninę rumu i dietetycznej coli. W pobliżu siedziały różne sławy i ich świty: James Gandolfini, Doktor Ruth, Pamela Anderson, Helen Gurley Brown, Kid Rock, Ivanka Trump i Ja Rule. Wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani nieograniczoną ilością drinków i talerzami truskawek oraz czekoladek w kształcie króliczków, w które ich zaopatrzyliśmy. Reszta towarzystwa dotarła właśnie do punktu, kiedy wypili po parę drinków i byli gotowi potańczyć, a Króliczki krążyły po sali, ocierając się o każdego faceta i większość dziewczyn. Przykuwały uwagę. Prawie dwie setki dziewcząt z króliczymi uszami, w czarnych satynowych gorsetach i stringach przewijały się wśród gości, kręcąc tyłeczkami, żeby podkreślić obecność króliczych ogonków, i wysuwając miednice, by pokazać wstążeczki, na których wypisano ich imiona i rodzinne miasta. Z czego mężczyźni nie zdawali sobie sprawy, to z faktu, że prawdziwa impreza odbywała się na dole, w damskiej toalecie, gdzie Króliczki zbierały się na papierosa, pogawędkę i kpiny z facetów, którzy gapili się na nie z otwartymi ustami. Żeby się wysiusiać, musiały rozpinać gorsety i całkowicie pozbywać się strojów, i nie mogły ubrać się ponownie bez pomocy. Oparłam się o ścianę, czekając, aż otworzą się drzwi kabiny, kiedy jakaś blondynka ujęła w obie dłonie wielkie, podobne do poduszek piersi innego Króliczka. Podziwiała je przez kilka sekund, po czym zapytała – wciąż trzymając piersi w dłoniach:

– Prawdziwe czy robione?

Obdarzona pieszczotą zachichotała i zatrzęsła biustem.

– W stu procentach kupne, kochana. – Potem kucnęła, pochyliła się i zebrała piersi najciaśniej jak się dało, pokazując, żeby rozmówczyni ją zapięła. Kiedy ponownie się wyprostowała, czarna satyna ledwie zakrywała jej sutki i wyglądało, jakby dziewczyna miała się wywrócić do przodu z powodu nierównomiernego rozłożenia ciężaru. Dokończyły przemycone drinki, zostawiły puste szklanki na umywalce i na wpół pobiegły, na wpół pokicały na górę, na przyjęcie.

Kiedy wróciłam na górę, przeprowadziłam kolejną pospieszną kontrolę przez słuchawki, żeby sprawdzić, czy wszystko odbywa się zgodnie z planem, i na szczęście mieliśmy niewiele wypadków: dyskotekową kulę, która spadła, nie uderzając nikogo, kilka pomniejszych bójek, które Sammy i jego ekipa już zakończyli, i brak wisienek maraschino, garściami podkradanych zza baru przez głodne Króliczki. Elisa sprawiała wrażenie trzeźwej i miała pod kontrolą dział dla VIP-ów, a Leo zdołał utrzymać spodnie na tyłku na czas wystarczająco długi, żeby patrolować bar i parkiet. Została zaledwie godzina do niespodzianki o północy i musiałam się teraz na tym skupić.

Niespodzianka o północy była moim oczkiem w głowie, czymś, nad czym ciężko pracowałam od powrotu z Turcji i rozpaczliwie pragnęłam, żeby dobrze wypadła. W tym momencie tylko Kelly, główny szef PR z „Playboya” i sam Hef wiedzieli, czego mogą się spodziewać, i nie mogłam się doczekać reakcji reszty. Przygotowywałam się, żeby kolejny raz sprawdzić, czy Sammy i jego personel przy drzwiach wiedzą, że mają odmówić wstępu Abby, gdyby próbowała dostać się do środka, kiedy usłyszałam trzaski i jego głos w słuchawkach.

– Bette? Tu Sammy. Jessica i Ashlee właśnie podjeżdżają.

– Słyszę, zaraz tam będę. – Chwyciłam z baru dżin i tonik, żeby przekupić Philipa, ale nie mogłam go nigdzie znaleźć. Nie chcąc, żeby siostry weszły bez eskorty, posłałam przez słuchawki prośbę, żeby każdy, kto zobaczy Philipa, kazał mu się ze mną spotkać przy głównym wejściu, i popędziłam tam w samą porę, żeby zobaczyć je wysiadające z bentleya, którego po nie wysłaliśmy.

– Cześć, dziewczyny – rzuciłam raczej niezręcznie. – Bardzo się wszyscy cieszymy, że zdołałyście dotrzeć. Wchodźcie, oprowadzę was. – Poprowadziłam je czerwonym chodnikiem, mrugając w świetle fleszy. Pozowały jak zawodowe modelki przez wymagane piętnaście minut, wysuwając biodra, oplatając się ramionami i spacerując lekkim krokiem na swoich identycznych pięciocalowych srebrnych szpilkach, po czym ruszyły za mną, mijając Sammy'ego (który puścił oko), prosto do sekcji dla VIP-ów, dokąd dotarłyśmy niezaczepiane przez zwykłych śmiertelników. Wezwałam fantastycznego faceta, którego wynajęliśmy, żeby spełniał wszystkie ich zachcianki, i pobiegłam znaleźć Philipa, bo jak na razie pozostawał nieuchwytny.

Chociaż rozesłałam liczne wiadomości z prośbą o pomoc i sama kilka razy sprawdziłam salę, nigdzie nie mogłam go znaleźć. Właśnie się szykowałam, żeby posłać kogoś do męskiej toalety, żeby sprawdził, czy Philip jest w środku i zajmuje się Bóg wie czym, kiedy zerknęłam na zegarek. Była za pięć dwunasta i show miał się zaraz zacząć. Popędziłam na górę i dałam znak didżejowi, który uciął Dancing Queen w połowie i puścił elektroniczny tusz. To był znak. Hef wyswobodził się z objęć swoich przyjaciółek i powoli wszedł na drugi poziom sceny, stuknął w mikrofon, po czym zahuczał:

– Dziękuję wszystkim za przybycie. – Przerwały mu szaleńcze okrzyki tłumu, który klaskał, wrzeszczał i skandował: „Hef, Hef, Hef!”. – Tak, dziękuję. Bardzo wszystkim dziękuję, że przyszliście świętować ze mną i moją ekipą… – Zrobił krótką pauzę, żeby mrugnąć do tłumu, co wywołało powszechne pohukiwania – Pięćdziesiąt lat ważnych opowiadań, znanych pisarzy i, oczywiście, pięknych dziewcząt! – Tłum ryczał przez całą tę dobroduszną mowę, dochodząc do poziomu niemal ogłuszającego hałasu, kiedy Hef dziękował wszystkim po raz ostatni i wrócił do stolików, gdzie czekały jego kobiety. Kilka osób sądziło, że to koniec, i zaczęło wracać do baru albo na parkiet, ale zamarły w pół kroku, kiedy didżej zaczął grać Happy Birthday to You. Zanim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje, maleńka obrotowa scena – odpowiednia, żeby stanęła na niej jedna osoba – zaczęła wznosić się ze środka tortu. Jechała do góry, aż widoczny stał się cień kobiety za przejrzystą zasłoną okrywającą scenę, i wszyscy tkwili jak wrośnięci w podłogę, z szyjami wyciągniętymi w stronę sufitu. Kiedy ta miniplatforma zatrzymała się jakieś trzy piętra ponad tłumem, cienki biały materiał opadł i ukazała się Ashanti w obcisłej, lśniącej, wyszywanej paciorkami, purpurowej wieczorowej sukni i boa z piór. Wyglądała zachwycająco. Zaczęła śpiewać niskim gardłowym głosem najseksowniejszą wersję Happy Birthday to You, jaką w życiu słyszałam. Był to oczywisty hołd złożony słynnemu przedstawieniu Marilyn Monroe dla JFK, tylko że Ashanti zadedykowała swój występ Hefowi, nazywając go „prezydentem cipkolandu”, a kiedy skończyła, sala oszalała. Z góry spadło złote połyskliwe confetti, a tłum wiwatował i wszystkie Króliczki – cała osiemdziesiątka piątka – ustawiły się na niższym poziomie sceny. Didżej przeszedł do Always on Time i taniec z podniecającego od razu stał się szaleńczy. Usłyszałam, że jakiś facet za mną wrzeszczy do swojej komórki:

– Koleś, to jest impreza pierdolonego stulecia!

– Więcej niż kilka świeżo utworzonych par zaczęło obściskiwać się na parkiecie. Pomijając stwierdzenie o „cipkolandzie”, wszystko poszło dokładnie tak, jak planowałam. Może nawet lepiej.

Elisa, Leo i Sammy zgłosili już przez słuchawki, że był to wielki hit, nawet Kelly chwyciła słuchawkę i wykrzyczała do niej słowa aprobaty. Euforia trwała kolejnych siedem czy dziesięć minut, a potem wszystko zaczęło zmierzać w stronę przepaści w zawrotnym tempie, grożąc, że lawina pociągnie mnie za sobą. Krążyłam po sekcji dla VIP-ów, szukając Philipa, kiedy w najciemniejszym kącie zauważyłam bardzo znajomą blond czuprynę, unoszącą się nad parą piersi w rozmiarze godnym Króliczka. Rozpaczliwie rozejrzałam się w poszukiwaniu aparatu, mając nadzieję, modląc się, żeby ktoś pstryknął fotkę Philipa rozkoszującego się dekoltem tej dziewczyny i umieścił ją w każdej możliwej gazecie w mieście, żebym wreszcie mogła z nim skończyć. Widok Philipa w tak intymnej bliskości z dziewczyną wydał mi się dziwny, bo przecież tak niedawno widziałam go w intymnej bliskości z facetem, ale dla mnie oznaczało to łatwą drogę wyjścia, i do tego pożądaną. Zdałam sobie sprawę, że to szansa dla mnie: z przyjemnością odegrałabym rolę zdradzonej dziewczyny, jeśli to miałoby oznaczać pretekst, żeby raz na zawsze z nim skończyć. Nachyliłam się, by popukać go w ramię, cała chętna do odegrania publicznej sceny oburzenia, ale aż się cofnęłam, kiedy facet odwrócił się i rzucił ostro:

– Czego chcesz, kurwa? Nie widzisz, że jestem zajęty?

To nie był Philip. Ani śladu brytyjskiego akcentu, rzeźbionego podbródka, uśmiechu pod hasłem „byłem niegrzecznym chłopcem”. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu twarz, która się we mnie wpatrywała, ta wykrzywiona gniewem i irytacją, należała do kogoś innego, kogo dobrze znałam. Do Avery'ego. Kiedy mnie zobaczył, opadła mu szczęka.

– Bette – wyszeptał.

– Avery? – Wiedziałam, że to on, ale nie mogłam się ruszyć, nie mogłam myśleć, nie potrafiłam wymyślić ani jednego stosownego słowa, które mogłabym powiedzieć. Przelotnie zauważyłam, że dziewczyna zerka na nas oboje z zadowoleniem, ale trudno mi było wyraźnie ją zobaczyć w tych ciemnościach. Poza tym całe usta miała obrzmiałe od pocałunków, a szminkę rozmazaną na brodzie i policzku. Ale po piętnastosekundowych oględzinach zdałam sobie sprawę, że ją znam. To była Abby.

– Bette, to, eee, to nie jest… Bette, znasz Abby, prawda?

Pocił się i machał rękami w jakiś kurczowy sposób, w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara, wskazując na dziewczynę i jednocześnie starając się udawać, że jej tam nie ma.

– Bette! Wspaniale, że cię widzę. Czytałam ostatnio ten tekst o tobie – stwierdziła dźwięcznym głosem. Jej dłoń celowo błądziła po plecach Avery'ego, pocierając i ugniatając, podczas gdy się temu przyglądałam, a ona przyglądała się mnie, kiedy przyglądałam się jej.

Nie przestawałam się w nią wpatrywać, wciąż oniemiała, zdając sobie sprawę, że Abby wciąż zakłada moją niewiedzę co do jej zawodowej tożsamości. Wszystko to było zbyt potworne i ponieważ nie mogłam się zdecydować, któremu z nich powinnam stawić czoło najpierw, po prostu stałam. Najwyraźniej Avery odczytał to jako zachętę, bo mówił dalej:

– Penelope wie, że jestem w Nowym Jorku i oczywiście wie, że lubię imprezować, ale eee, nie jestem pewien, czy byłoby najlepiej, gdyby się o tym dowiedziała. Ona, eee, musi się przyzwyczaić do masy nowych rzeczy z tą przeprowadzką i tak dalej, i chyba byłoby ach… najlepiej byśmy się o nią zatroszczyli, nie denerwując jej już bardziej, wiesz? – Całą tę wypowiedź wybełkotał po pijacku.

Abby wybrała ten właśnie moment, żeby nachylić się i zacząć lizać płatek jego ucha z udawaną namiętnością, patrząc prosto na mnie. Avery odgonił ją jak muchę i wstał, umieszczając rękę pod moim łokciem i odciągając mnie od stołu. Balansował na granicy pijackiego zaniku świadomości, ale wciąż jeszcze potrafił poruszać się całkiem sprawnie.

Pozwoliłam się prowadzić przez jakąś sekundę, zanim wróciłam do rzeczywistości i wyrwałam ramię z jego uścisku.

– Ty gnoju! – syknęłam. Chciałam wrzasnąć, ale nic z tego nie wyszło.

– Czy jest jakiś problem? – zapytała Abby, podchodząc do Avery'ego.

Spojrzałam na nią, prawie przestraszona własną nienawiścią.

– Problem? Nie, a czemu miałby być? Żadnego problemu. Zabawne jednak, ale mam dziwne przeczucie, że nie napiszesz jutro, jak to obmacywałaś się z cudzym narzeczonym – i to osoby znanej ci od ośmiu lat. Nie, wyobrażam sobie, że jutrzejszy felietonik nie wspomni o tobie i Averym ani słowem. Będzie to raczej jakaś urocza opowiastka o tym, jak kradłam napiwki barmanom, zażywałam narkotyki z tancerkami albo uprawiałam grupowy seks z fotografami, prawda?

Oboje się na mnie gapili. Abby odezwała się pierwsza.

– Co ty opowiadasz, Bette? Mówisz bez sensu.

– Och, naprawdę? Dla ciebie to dość nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ale wiem, że jesteś Wtajemniczoną Ellie. Chcesz wiedzieć, dlaczego to dla ciebie takie pechowe? Bo nie spoczną, dopóki wszyscy inni też się o tym nie dowiedzą. Zadzwonię do każdego reportera, wydawcy, autora blogu i asystenta w tym pieprzonym mieście i powiem im, kim jesteś i jak kłamiesz. Ale najbardziej się ubawię, opowiadając całą historię twojemu wydawcy. Rzucając słowa „zniesławienie” i „pozew”, tak dla zabawy. Może twoją szefową zainteresuje, jak prawie wyrzucili cię ze szkoły za kradzież cudzych prac pisemnych? Albo może ubawi ją opowieść o tym, jak pewnej nocy spałaś nie z jednym, nie z dwoma i nie trzema, ale czterema facetami z drużyny lacrosse. Hmm, Abby, jak myślisz?

– Bette, słuchaj, ja… – Avery chyba nie słyszał ani słowa z tego, co powiedziałam, wyraźnie zatroskany tylko tym, jak cała sprawa wpłynie na jego własne życie.

– Nie, Avery, to ty posłuchaj – syknęłam z takim jadem, jakiego w życiu nie słyszałam we własnym głosie. Odwróciłam się w jego stronę. – Masz tydzień od dziś, żeby powiedzieć Penelope. Słyszysz mnie? Jeden tydzień albo usłyszy o tym ode mnie.

– Jezu Chryste, Bette, daj spokój, nie masz pojęcia, co mówisz. Cholera, nie masz pojęcia, co się naprawdę stało. Nic się nie działo.

– Avery, posłuchaj mnie. Słyszysz? Tydzień. – Odwróciłam się, żeby odejść, modląc się w duchu, żeby nie wyczuł mojego blefu i nie zmuszał mnie, żebym sama jej powiedziała. Wystarczająco ciężko byłoby powiedzieć najlepszej przyjaciółce, że jej obsrany narzeczony zostawił ją w nowym mieście i wrócił do domu na weekend chlania i spotkań z modelkami, ale szczególnie fatalnie w sytuacji, kiedy nasza relacja nie wróciła jeszcze do normy.

Zrobiłam kilka kroków, kiedy poczułam, że ramię Avery'ego owija się wokół mojego łokcia i zaciska. Szarpnął tak ostro, że się potknęłam i upadłabym twarzą na podłogę, gdyby nie to, że pociągnął mnie w górę, a potem pchnął na siedzenie. Jego twarz znajdowała się cal od mojej, gorący alkoholowy oddech rozgrzewał mi skórę i Avery mówił całkiem logicznie, kiedy wyszeptał:

– Bette, zaprzeczę każdemu pierdolonemu słowu, które powiesz. Komu uwierzy? Mnie, facetowi, którego uwielbia od dziesięciu lat, czy tobie, przyjaciółce, która wykręca się z pożegnalnej imprezy, żeby wyjść z jakimś facetem? Hę? – Nachylił się jeszcze niżej, wisząc nade mną, z twarzą wykrzywioną w jakiejś niewyraźnej, pełnej groźby minie i przelotnie pomyślałam, czy kopnięcie go kolanem w jądra byłoby zachowaniem stosownym, czy też przesadnie agresywnym. Tak naprawdę raczej nie martwiłam się o własne bezpieczeństwo, czułam tylko niesmak z powodu jego bliskości, ale nie musiałam podejmować decyzji: zanim zdążyłam ustawić kolano w pozycji do ciosu, ciało Avery'ego odfrunęło w tył, daleko ode mnie.

– Czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytał Sammy, trzymając Avery'ego za koszulę na plecach.

– Facet, odpierdol się ode mnie. Kim ty jesteś, do cholery? – wydusił Avery, wyglądając na bardziej pijanego i podłego niż kiedykolwiek. – To nie twoja, kurwa, sprawa, słyszysz?

– Jestem z ochrony i to moja, kurwa, sprawa.

– Cóż, ta tutaj to moja przyjaciółka i rozmawiamy, więc się, kurwa, odpierdol. – Avery się wyprostował w nieudanej próbie odzyskania choć śladu godności.

– Och, doprawdy? Zabawne, bo twoja przyjaciółka wyglądała na kurewsko mało rozbawioną udziałem w waszej „rozmowie”. A teraz wynocha.

Przyglądałam się tej przepychance, masując ramię i rozmyślając, kto pierwszy użyje słowa „kurwa” trzy razy w jednym zdaniu.

– Facet, ochłoń. Nikt cię nie prosił o pomoc, jasne? Znam Bette od, kurwa, długiego czasu, więc się odsuń i pozwól nam skończyć. Nie masz jakichś drinków do rozniesienia czy coś?

Przez mgnienie myślałam, że Sammy uderzy Avery'ego, ale wziął się w garść, zrobił głęboki wdech i odwrócił do mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Chciałam mu wszystko opowiedzieć, wyjaśnić, że Avery to przyszły mąż Penelope i właśnie widziałam go z inną dziewczyną, i przypadkiem jest nią Abby, która przypadkiem jest Wtajemniczoną Ellie, i chociaż zawsze wiedziałam, że to gnojek i oszust, nigdy wcześniej nie widziałam go w takim bojowym nastroju. Chciałam zarzucić Sammy'emu ramiona na szyję i bez końca dziękować za to, że mnie pilnuje i wkroczył, kiedy uznał, że mam kłopoty, a potem poprosić go o radę, co powiedzieć Penelope i jak poradzić sobie z Averym.

Przez chwilę myślałam dokładnie o tym, żeby rzucić w cholerę tę imprezę, tę pracę, to, co na pewno napisze Abby następnego dnia, po prostu złapać Sammy'ego za rękę i odejść. Ale oczywiście on wiedział, o czym myślę, zobaczył to na mojej twarzy, i nachylił się, żeby dyskretnie wyszeptać:

– Uspokój się. Później o tym porozmawiamy, Bette. – Usiłowałam się uspokoić, kiedy leniwym krokiem nadeszli Philip oraz Elisa.

– Co się tu dzieje? – zapytał Philip, jednocześnie prezentując kompletny brak zainteresowania całą sceną.

– Philipie, nie wtrącaj się, to nic takiego – powiedziałam, chcąc, żeby zniknęli.

– Dlaczego nie odwołasz tego tępaka, Eliso? – zapytał Avery jękliwie, kiedy już nalał sobie kolejnego drinka. – Ten mięśniak się wtrącił, a to nie jego sprawa. Gawędziłem sobie spokojnie ze starą przyjaciółką, a temu nagle odbiło. Pracuje dla ciebie?

Straciwszy już zainteresowanie sytuacją, Philip, w pijanym widzie, klapnął na siedzenie i natychmiast zajął się mieszaniem wódki z tonikiem. Elisie jednak nie spodobało się, że wynajęty pomocnik zakłóca spokój jednego z jej ulubionych imprezowych chłopców.

– Kim jesteś? – zapytała Sammy'ego.

Spojrzał na nią i uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: „Żartujesz, idiotko? Spędziliśmy pięć dni w podróży do obcego kraju, a teraz nie masz pojęcia, kim jestem?”. Kiedy napotkał puste spojrzenie, powiedział tylko:

– Jestem Sammy, Eliso. Spotkaliśmy się kilkadziesiąt razy w Bungalowie i byliśmy razem w Stambule. Odpowiadam dzisiaj za ochronę. – Głos miał silny i pewny, żadnego protekcjonalnego tonu czy sarkazmu.

– Mm, ciekawe, doprawdy. Więc mówisz mi, że ponieważ kilka razy w tygodniu pracujesz przy drzwiach w Bungalowie i służysz jako ulubiona zabawka u Isabelle Vandemark, nagle uważasz się za uprawnionego do traktowania jednego z naszych przyjaciół – do tego VIP-a – tak niegrzecznie? – Było oczywiste, że jest pijana i bawi ją demonstracja siły na oczach całej grupy

Sammy spojrzał na nią obojętnie.

– Z całym szacunkiem, ale twój przyjaciel niepokoił moją… fizycznie napastował twoją koleżankę z pracy. Nie wyglądała na zadowoloną z uwagi, którą jej poświęcił, więc poprosiłem go, żeby skierował swoje zainteresowanie gdzie indziej.

– Sammy? Tak masz na imię? – zapytała paskudnym tonem. – Avery Wainwright jest jednym z naszych najbliższych przyjaciół i wiem z całą pewnością, że Bette nie mogłaby czuć się niewygodnie w jego towarzystwie. Czy nie powinieneś przypadkiem przerywać bójek w łazience albo wyjaśniać tym dzieciakom spoza miasta, że nie są tu mile widziane?

– Eliso – odezwałam się cicho, niepewna, co mam mówić. – Po prostu wykonywał swoją pracę. Myślał, że potrzebuję pomocy.

– Czemu go bronisz, Bette? Dopilnuję, żeby jego przełożeni dowiedzieli się, że wszczął bójkę z jednym z naszych VIP-ów. – Odwróciła się do Sammy'ego i uniosła pustą butelkę wódki Grey Goose. – A tymczasem przydaj się na coś i przynieś nam następną butelkę.

– Eliso, kochanie, ona go broni, bo go pieprzy – zapiał głosik z tyłu. Abby. – Przynajmniej tak przypuszczam. Philipie, nie możesz chyba być zachwycony, prawda? Twoja dziewczyna pieprzy bramkarza z Bungalowu. Gorący kawałek. – Roześmiała się.

Philip cmoknął, niezbyt się paląc, by angażować się ze mną w publiczne opowieści o tym, kto z kim sypia.

– Nieprawda – sapnął, wyciągając nogi na szklanym stole. – Może i nie jest mi wierna, ale nie sądzę, żebyśmy musieli posuwać się do tego, by oskarżać ją o pieprzenie personelu. Bette, nie pieprzysz personelu, prawda, kochanie?

– Jasne, że tak. – Abby chichotała. – Hej, Eliso, dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniałaś? To takie oczywiste, musiałaś wiedzieć. Nie mogę uwierzyć, że wcześniej się nie zorientowałam.

Poczułam się, jakbym dostała po głowie łopatą. „Dlaczego nigdy mi o tym nie wspomniałaś?”. Nagle wszystko stało się przeraźliwie jasne. Abby wiedziała, gdzie i z kim bywam, ponieważ Elisa jej mówi. Aż takie proste. Koniec historii. Jedyne, czego nie rozumiałam, to czemu Elisa w ogóle to robiła. Z Abby nie miałam takiego problemu: paskudna, mściwa i złośliwa dziewczyna, która sprzedałaby własną umierającą matkę – albo przespała się z narzeczonym przyjaciółki -jeśli oznaczałoby to posunięcie choć o cal kariery czy reputacji. Ale dlaczego Elisa?

Elisa, nie mając pojęcia, co jeszcze mogłaby zrobić, zaczęła chichotać i sączyć swojego szampana. Zerknęła na mnie tylko raz – na dość długo, by zorientować się, że wie, że ja wiem, co właśnie wyszło na jaw – a potem odwróciła wzrok, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Avery znów zaczął prosić, a Sammy odwrócił się i poszedł do drzwi z wyrazem niesmaku na twarzy. Tylko Philip był albo zbyt pijany, albo nieuważny, żeby zrozumieć, co się dzieje. Trwał przy swoim.

– No więc, kochanie? Zabawiasz się z bramkarzem? – drążył, bezmyślnie bawiąc się włosami Abby, która z wyrazem niejasnej przyjemności na wygładzonej botoksem twarzy z uwagą mnie obserwowała. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy on też wiedział o układziku Elisy i Abby. Albo gorzej – sam maczał w tym palce, bo zależało mu na jakimś publicznym potwierdzeniu swojej heteroseksualności? Było to zbyt okropne, żeby o tym myśleć.

– Hmm, interesujące pytanie, Philipie – stwierdziłam najgłośniej, jak potrafiłam. Avery, Elisa, Abby i Sammy odwrócili się, żeby na mnie spojrzeć. – Uważam za interesujące, że jesteś taki zafascynowany tym, czy uprawiam seks z „bramkarzem”, jak to ująłeś. Bo przecież nie z powodu zazdrości. W końcu ty i ja nie wyszliśmy nigdy poza mokre i dość niezdarne pocałunki.

Philip wyglądał, jakby miał umrzeć. Wszyscy pozostali wydawali się zmieszani.

– Co? Och, dajcie spokój, ludzie, proszę! Wszyscy wiecie wszystko o wszystkich i nigdy nawet nie podejrzewaliście, że ten samozwańczy prezent od Boga dla nowojorskich kobiet w gruncie rzeczy woli facetów? Cóż, lepiej w to uwierzcie.

Wszyscy zaczęli mówić naraz.

– Taa, jasne – mruknęła Elisa.

– Bette, kochanie, czemu opowiadasz takie bzdury? – zapytał Philip spokojnym głosem, który nie szedł w parze z wyrazem jego twarzy.

Do moich słuchawek dotarł okrzyk jednego z zatrudnionych dorywczo pracowników, że Puff Daddy właśnie zjawił się niezapowiedziany, przenosząc się z jakiejś wcześniejszej imprezy w pobliżu. Normalnie taka wizyta byłaby powodem do świętowania, tego wieczoru jednak, biorąc pod uwagę, że towarzyszyła mu świta w liczbie stu osób, oznaczało to katastrofę. Najwyraźniej był już w najwyższym stopniu niezadowolony, że tak długo trzymają go przy drzwiach, ale ponieważ Sammy znajdował się w środku, podlegający mu facet z ochrony nie chciał podejmować żadnych decyzji. Czy mieliśmy mu powiedzieć, że nie może wejść, bo mamy za duży tłok? Albo że może wybrać dziesięciu przyjaciół i dostać dowolny stolik w części dla VIP-ów, ale reszta jego grupy musi odejść? Wymyślić, jak wyrzucić sto osób z tych aktualnie balujących, żeby zmieścić jego ludzi? I kto dokładnie miał być szczęściarzem przekazującym te wieści? Nikt się do tego specjalnie nie palił.

Zanim zdążyliśmy coś zrobić z katastrofą Daddy'ego, zadzwonił do mnie jeden ze stażystów z informacją, że będący naszymi gośćmi chłopcy ze znanego boysbandu zostali właśnie aresztowani za kupowanie narkotyków w łazience – dokładnie tej samej, którą pod koniec swojej zmiany, poświęconej na kontrolowanie tłumu przed wejściem, przelotnie odwiedził jeden z członków nowojorskiej policji. Kłopotliwą częścią tej informacji nie było oczywiście samo wydarzenie, ale fakt, że według stażysty było ono właśnie fotografowane przez co najmniej pięciu paparazzich – a takie zdjęcia oczywiście przyćmią wszystko, co mieliśmy nadzieję wypromować.

Trzeci telefon był od Leo. Zawiadomił mnie, że jakimś sposobem – i nikt nie wiedział jakim – firma wykonawcza pomyliła się w obliczeniach przy składaniu zamówienia i właśnie skończył się szampan.

– To niemożliwe. Wiedzieli, ile będzie osób. Wiedzieli, że naszą główną troską poza wódką i piwem jest szampan. Piją go Króliczki. Piją go dziewczyny. Piją go bankierzy. Jedyny sposób, żeby zatrzymać gdzieś dziewczyny do późna, to dać im szampana. Jest dopiero wpół do pierwszej! I co teraz zrobimy? – wrzeszczałam, przekrzykując przytłaczający ryk piosenki Ashlee Simpson.

– Wiem, Bette, zajmuję się tym. Posłałem kilka barmanek na poszukiwania tylu skrzynek, ile zdołają znaleźć, ale o tej porze to nie będzie łatwe. Mogą kupić parę butelek w monopolowym, ale nie wiem, gdzie mogą znaleźć go teraz w hurtowej ilości – mówił Leo.

– Bette, muszę wiedzieć, co mam zrobić z eee, naszym czekającym VIP-em – wołał do mnie przez słuchawki ogarnięty paniką pracownik sprzed drzwi. – Zaczyna się robić nerwowy.

– Bette, jesteś tam? – W moich słuchawkach zatrzeszczało i z rykiem odezwał się w nich głos Kelly. Najwyraźniej chwyciła czyjeś słuchawki i zaczęła składać w całość informacje o tym, co się dzieje. Zwykle obecna urocza szefowa zniknęła i zastąpił ją demoniczny potwór. – Czy masz świadomość, że aresztują te dzieciaki pod zarzutem posiadania narkotyków? Ludzie nie bywają ARESZTOWANI na naszych imprezach, słyszysz mnie?

Coś jej przerwało, ale potem odezwała się głośno i wyraźnie:

– Bette! Słyszysz mnie? Potrzebuję cię przy drzwiach, natychmiast! Wszystko się wali, a ciebie nie można znaleźć. Gdzie jesteś, do cholery?

Zobaczyłam, jak Elisa zdejmuje swoje słuchawki – nie potrafiłam stwierdzić, czy w akcie celowego sabotażu czy po prostu alkoholowego zaćmienia – i pada obok Philipa, po czym zaczyna zabiegać o jego uwagę. Po co się kłócić, skoro można pić? Właśnie zbierałam energię, żeby uporać się ze wszystkimi tymi problemami, które w tak niewielkim stopniu mnie obchodziły, kiedy usłyszałam finalny komentarz:

– Hej, stary? Tak, ty tam. – Philip, który jednym ramieniem obejmował teraz Abby, a drugim Elisę, wołał do Sammy'ego. Avery, bełkocząc coś nieskładnie, siedział obok.

– Co jest? – zapytał Sammy, nie do końca pewny, czy Philip zwraca się do niego.

– Bądź miłym gościem i przynieś nam butelkę czegoś. Dziewczyny, czego się napijemy? Bąbelków? A może jakieś drinki z wódką?

Sammy wyglądał, jakby wymierzono mu policzek.

– Nie jestem waszym kelnerem.

Philip najwyraźniej uznał to za strasznie zabawne, ponieważ zwinął się ze śmiechu.

– Po prostu załatw nam drinki, co, stary? Szczegóły niezbyt mnie interesują.

Nie czekałam, żeby zobaczyć, czy Sammy go uderzy, czy zignoruje, czy przyniesie butelkę wódki. Myślałam głównie o tym, jak wygodnie byłoby mi teraz w łóżku i jak mało mnie obchodzi, czy Puff Daddy przyprowadzi jednego gościa, setkę, a może w ogóle się nie pojawi. Dotarło do mnie, że niemal każdą minutę każdego dnia i nocy spędzam z najgorszymi możliwymi typami, być może z wyjątkiem Kelly, jakie w życiu spotkałam, i mam z tego tylko pudełko po butach pełne wycinków z prasy, które upokarzają nie tylko mnie, ale wszystkich, których kocham. Kiedy stałam tam, przyglądając się fotografowi, jak strzela fleszem w kierunku szczerzącego zęby Philipa, i słuchałam o kolejnych problemach, zgłaszanych, jakby chodziło o poważne kryzysy międzynarodowe, pomyślałam o Willu i Penelope, dziewczynach z klubu książki, o rodzicach i, oczywiście, o Sammym. I znów ze spokojem, jakiego nie czułam od miesięcy, po prostu wyjęłam z ucha słuchawkę, położyłam ją na stole i powiedziałam cicho do Elisy:

– Skończyłam.

Odwróciłam się do Sammy'ego i nie przejmując się tym, że ktoś usłyszy, oznajmiłam:

– Idę do domu. Jeżeli chcesz później wpaść, z przyjemnością się z tobą zobaczę. Mieszkam pod sto czterdziestym piątym na Wschodniej Dwudziestej Ósmej, mieszkanie trzynaście trzynaście. Będę na ciebie czekała.

I zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zrobiłam w tył zwrot. Ruszyłam przez parkiet, minęłam parę, która wyglądała, jakby odbywała w pobliżu didżeja pełny stosunek, i poszłam prosto do drzwi, gdzie hordy ludzi kiwały się w rytm muzyki. Kątem oka dostrzegłam Kelly i kilka dziewczyn od wykazów, flirtujących z ludźmi z grupy Daddy'ego, ale udało mi się prześlizgnąć obok nich i wyjść na chodnik. Tłum prawie przelewał się na ulicę i nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Dotarłam do połowy przecznicy, nie zamieniając z nikim ani słowa, i właśnie otwierałam drzwi taksówki, którą zatrzymałam, gdy usłyszałam, jak Sammy woła mnie po imieniu. Podbiegł i zatrzasnął samochód, zanim zdążyłam wsiąść.

– Bette, nie rób tego. Sam sobie poradzę. Chodź, wróć do środka i możemy później o tym porozmawiać.

Stanęłam na palcach, żeby pocałować go w policzek, i uniosłam rękę, zatrzymując następną taksówkę.

– Nie chcę wracać, Sammy. Chcę jechać do domu. Mam nadzieję, że później się zobaczymy, ale muszę się stąd wydostać.

Otworzył usta, żeby zaprotestować, ale wsiadłam.

– Też sama sobie poradzę – stwierdziłam z uśmiechem, zajmując miejsce. I odjechałam, oddalając się z miejsca tego narastającego koszmaru.

Загрузка...