Kelly osobiście czekała na mnie w holu i objęła jak dawno utraconą przyjaciółkę, kiedy zgodnie z instrukcją zjawiłam się pierwszego dnia pracy dokładnie o dziewiątej.
– Bette, kochanie, jesteśmy szczęśliwi, że jesteś z nami! – Sapnęła, szybkim spojrzeniem obrzucając moje ubranie. Przelotne spojrzenie szeroko otwartych oczu – niezupełnie panika, ale coś bliskiego zdenerwowaniu przemknęło po jej twarzy, zanim uzbroiła się w szeroki uśmiech, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do windy.
Miałam dobre wyczucie, żeby uniknąć pełnej garsonki, ale dopiero kiedy rzuciłam okiem na ubrania całej reszty, zdałam sobie sprawę, że poczyniłam kalkulacje nie do końca trafne. Najwyraźniej moje wyobrażenie zwykłego stroju do pracy (grafitowe spodnie z mankietami, błękitna koszula i nierzucające się w oczy buty na niskim obcasie) różniło się nieco od koncepcji reszty personelu Kelly & Company. Biuro zajmowało rozległą przestrzeń w śródmieściu, było to pomieszczenie z oknami od podłogi do sufitu, które zapewniały widoki aż na Wall Street i na zachód do New Jersey, zdecydowanie nadając miejscu charakter loftu. Wokół dużego okrągłego stołu siedziało kilka osób, wszyscy, bez żadnych wyjątków, mieli irytująco atrakcyjną powierzchowność i wszyscy ubrani byli na czarno. Dziewczyna wyglądająca na najbardziej niedożywioną zawołała do Kelly:
– Page Six w sprawie komentarza co do trendu w przyjęciach przedślubnych, druga linia!
Kelly pokazała, żebym usiadła, po czym założyła za ucho i poprawiła coś, co wyglądało jak miniaturowa słuchawka. Sekundą później witała kogoś po drugiej stronie chichotem i gratulacjami, spacerując wzdłuż okien wychodzących na południe. Usiadłam obok superchudej dziewczyny i odwróciłam się, żeby się przedstawić, ale zobaczyłam przed oczami jej rękę z wyciągniętym w górę palcem, wyraźny znak, że powinnam zaczekać. W tym momencie zauważyłam, że każda z osób siedzących przy stole entuzjastycznie rozmawia, wszyscy jednocześnie, chociaż nie wyglądało na to, żeby rozmawiali ze sobą. Kolejną chwilę zajęło mi dostrzeżenie, że wszyscy mają wetknięte w uszy maleńkie bezprzewodowe słuchawki. Nie miałam pojęcia, że za kilka krótkich tygodni będę się czuła zupełnie naga – bezbronna! – bez telefonu na stałe umieszczonego przy twarzy. W tamtym momencie po prostu dziwnie to wyglądało. Dziewczyna poważnie skinęła głową i zerknęła w moją stronę, mrucząc coś niezrozumiale. Grzecznie odwróciłam wzrok i czekałam, aż ktoś się rozłączy i przywita.
– Halo? Halo? Mówiłaś, że jak ci na imię? – usłyszałam jej pytanie, kiedy przyglądałam się reszcie grupy. Zaskakująca równowaga między liczbą facetów i kobiet, podstawowa cecha wspólna: nieco odbierająca pewność siebie fizyczna atrakcyjność. Przestałam się przyglądać, a zaczynałam gapić, kiedy poczułam klepnięcie w plecy.
– Hej – powiedziała chuda. – Jak masz na imię?
– Ja? – zapytałam głupio, przekonana, że wciąż rozmawia przez telefon.
Zaśmiała się. Niezbyt przyjemnie.
– A jak myślisz, czyjego jeszcze imienia mogę tu nie znać? Jestem Elisa. – Wyciągnięta do mnie ręka była lodowato zimna i bardzo, bardzo chuda. Zaczęłam się przyglądać, jak pierścionek z brylantem obraca się wokół jej wychudzonego środkowego palca, i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że muszę odpowiedzieć.
– Och, cześć. Jestem Bette. Bette Robinson. To mój pierwszy dzień.
– Tak, słyszałam. Cóż, witamy na pokładzie. Mało prawdopodobne, żeby Kelly szybko skończyła tę rozmowę, więc może cię przedstawię? – Zwinęła faliste, rudawoblond włosy w splątany węzeł i od spodu zabezpieczyła go klamrą. Kilka kosmyków się wysunęło i założyła je za ucho. Dotknęła głowy, żeby się upewnić, czy włosy wysuwają się z zapięcia w ten fantastyczny przypadkowy sposób, który to efekt zawsze usiłowałam osiągnąć, ale nigdy mi się nie udawało, a potem umieściła na głowie parę przesadnie wielkich czarnych plastikowych okularów słonecznych, żeby wszystko trzymały. Po krzyżujących się literach C z kryształków zorientowałam się, że to Chanel. Była w naturalny sposób szykowna, miałam wrażenie, że mogłabym przyglądać się jej bez końca.
Elisa podeszła do dalszego końca stołu i trzykrotnie, w krótkich odstępach czasu, pstryknęła włącznikiem światła. Natychmiast usłyszałam chór głosów oznajmiających do słuchawek, że bardzo ważna osoba dzwoni do nich na drugą linię i czy mogą oddzwonić za chwilę? Niemal jednocześnie sześć wymanikiurowanych rąk sięgnęło do sześciu par uszu i wyjęło sześć słuchawek, a Elisa w parę sekund zdołała skupić na sobie uwagę całej sali, nie mówiąc ani słowa.
– Hej, wszyscy, to Bette Robinson. Na początku będzie pracowała z Leo i ze mną, więc starajcie się jej za bardzo nie dręczyć, okej?
Kiwanie głowami.
– Cześć – powiedziałam głosem, który zabrzmiał piskliwie.
– To Skye – zaczęła Elisa, wskazując na sprawiającą wrażenie nerwowej dziewczynę w dżinsach koloru ciemnego indygo, obcisłym czarnym T-shircie z długimi rękawami, skórzanym pasku szerokości ponad dwa cale z masywną klamrą wysadzaną kamieniami i w najcudowniejszych kowbojskich butach z ukośnym obcasem, jakie w życiu widziałam. Była wystarczająco ładna, żeby nosić swoją superchłopiącą krótką fryzurkę, która korzystnie podkreślała jej wciętą kobiecą sylwetkę. Znów chciałam tylko siedzieć i się na nią gapić, ale zdołałam wydusić „cześć”, a Skye odpowiedziała na moje powitanie enigmatycznym uśmiechem. – Skye pracuje teraz na rzecz toreb Kooba – oznajmiła Elisa, po czym skierowała palec wskazujący na następną osobę. – To Leo, druga osoba ze stażem oprócz mnie. A teraz i ciebie – dodała tonem, którego nie udało mi się zinterpretować.
– Cześć kochanie, miło cię poznać – odezwał się Leo, wstając, żeby pocałować mnie w policzek. – Zawsze z przyjemnością witam kolejną ładną buzię w biurze. – Odwrócił się do Elisy. – Przepraszam, kotku, ale muszę lecieć i spotkać się z tym facetem od dżinsów Diesla na późnym śniadaniu. Powiesz to Kelly? – Skinęła głową, a on przełożył pasek torby konduktorki przez pierś i pospiesznie ruszył do drzwi.
– Davide, przywitaj się z Bette – poleciła Elisa jedynemu pozostałemu przy stole facetowi. Ciemne oczy Davide'a zerknęły niepokojąco spod ciężkich rzęs i gęstych ciemnych loków. Przesunął palcami po włosach i popatrzył na mnie. Po kilku chwilach niezręcznej ciszy powiedział „Allo” i w jego głosie zabrzmiał niejasny akcent.
– Część, Davide – odezwałam się. – Skąd masz ten wspaniały akcent?
– Oryginalnie z Włoch, oczywiście – szybko odparła w jego imieniu Elisa. – Nie poznajesz?
W tym momencie uznałam, że między Elisą a Davide'em coś jest – wibracje między nimi wręcz krzyczały „para” i pogratulowałam sobie, że jestem dość uważna, by zdać sobie z tego sprawę. Ale zanim zdążyłam przestać zachwycać się własnym sprytem, Elisa opadła mu na kolana, owinęła ramiona wokół jego szyi jak mała dziewczynka, która obejmuje tatusia, po czym pocałowała go w usta w zupełnie niedziecięcy sposób.
– Eliso, poważnie, oszczędź nam tych biurowych manifestacji uczucia, dobrze? -jęknęła Skye, wywracając oczami. – Wystarczająco okropny jest fakt, że wszyscy musimy wyobrażać sobie, jak w czasie wolnym uprawiacie seks… nie urzeczywistniaj tego na naszych oczach, okej?
Elisa tylko westchnęła i wstała, ale najpierw Davide zdążył chwycić i ścisnąć jej lewą pierś. Spróbowałam wyobrazić sobie dwójkę pracowników UBS podczas podobnej interakcji w sali konferencyjnej i o mało nie roześmiałam się na głos.
– No więc – ciągnęła Elisa, jakby ta minisesja biurowej macanki nie miała miejsca – Skye, Leo i Davide zajmują wyższe stanowiska. Ta trójka tam… – wskazała trzy śliczne młode dziewczyny, dwie blondynki i brunetkę, które siedziały zgarbione nad laptopami – to dziewczyny od wykazów. Są odpowiedzialne za dostarczanie nam wszystkich informacji, których każdy z nas może chcieć czy potrzebować, żeby obsłużyć imprezą. Znasz takie powiedzenie, że na świecie jest tylko kilka osób, które warto znać? Cóż, one je znają.
– Mmm, rozumiem – wymamrotałam, chociaż nie miałam pojęcia, o czym ona mówi.
Trzy godziny później czułam się, jakbym pracowała trzy miesiące. Byłam świadkiem zebrania personelu, podczas którego wszyscy snuli się po sali wyluzowani, pijąc dietetyczną colę oraz wodę Fiji i rozmawiając o przyjęciu urządzanym na cześć nowej książki Candance Bushnell. Skye sprawdzała informacje na liście, podczas gdy różni ludzie uaktualniali jej wiedzę na temat miejsca, statusu zaproszeń, menu, sponsorów, przydziału fotografów i dostępu prasy. Kiedy skończyła, Kelly uciszyła wszystkich i kazała najstarszej stażem dziewczynie od wykazów odczytać najnowszą listę potwierdzonych informacji o przyjęciu zaproszeń, jakby to było Słowo Boże. Każde nazwisko wywoływało kiwnięcie, westchnienie, uśmiech, mruknięcie, potrząśnięcie głową albo przewracanie oczami, chociaż ja rozpoznałam tylko parę osób. Nicole Richie. Karenna Gore Schiff. Christina Ricci. Gisele Bundchen. Kate i Andy Spade. Bret Easton Ellis. Rande Gerber. Cała ekipa i obsada Seksu w wielkim mieście. Kiwnięcie, westchnienie, uśmiech, mruknięcie, potrząśnięcie, oczy. Trwało to przez niemal trzy godziny i kiedy skończyli rozważać zalety i zagrożenia związane z każdą konkretną osobą – co przyjęcie, a co za tym idzie relacje prasowe o nim mogą zyskać dzięki każdej z nich, albo, gorzej, co mogą stracić – byłam bardziej wyczerpana, niż gdybym właśnie odłożyła słuchawkę po rozmowie z panią Kaufman. O drugiej, kiedy Elisa zapytała, czy mam ochotę wyskoczyć z nią na kawę, szybko powiedziałam „tak”.
Po drodze zapaliłyśmy i dopadło mnie nagłe, przemożne pragnienie, żeby dzielić talerz falafela na ławce przez budynkiem UBS z Penelope. Elisa prowadziła coś w rodzaju nieustającego komentarza na temat polityki firmy, tego, kto naprawdę pociąga za sznurki (ona), a kto naprawdę by tego chciał (wszyscy inni). Przywołałam swoją cenną umiejętność prowadzenia rozmowy z każdym i zadawałam jej pytania, wyciszając odpowiedzi. Dopiero kiedy usiadłyśmy przy stoliku w rogu z naszymi kawami – Elisa wzięła bezkofeinową i czarną – usłyszałam, co powiedziała.
– O. Mój. Boże. Możesz, kurwa, na to spojrzeć? – syknęła.
Podążyłam za jej spojrzeniem i zobaczyłam wysoką chudą kobietę ubraną w nierozpoznawalne dżinsy i klasyczny czarny blezer. Miała nieco spłowiałe brązowe włosy i zupełnie przeciętne ciało. Wszystko w niej wydawało się mówić „przeciętna pod każdym względem”. Podniecenie Elisy zdawało się wskazywać, że kobieta jest kimś sławnym, ale dla mnie nie wyglądała znajomo.
– Co? Kto to jest? – zapytałam, nachylając się konspiracyjnie. Tak naprawdę mnie to nie obchodziło, ale uznałam, że powinno.
– Nie „kto”, „co”! – Elisa praktycznie krzyknęła, tyle że szeptem. Nie oderwała jeszcze oczu od kobiety.
– Co? – zapytałam, wciąż nie rozumiejąc.
– Jak to co? Żartujesz? Nie widzisz? Potrzebne ci okulary? – Myślałam, że się ze mnie wyśmiewa, ale sięgnęła do wielkiej torby i wyciągnęła takie w cienkich oprawkach. – Masz, załóż i sama zobacz.
Przyglądałam się, nie wiedząc, o co chodzi, dopóki Elisa nie nachyliła się bardziej i nie powiedziała:
– Spójrz. Na. Jej. Torbę. Tylko zobacz i powiedz, czy to nie jest najwspanialsza rzecz, jaką w życiu widziałaś.
Przesunęłam wzrok na dużą skórzaną torbę, którą kobieta trzymała w zgięciu łokcia, zamawiając kawę. Kiedy przyszedł moment płacenia, położyła ją na ladzie, przeszukała i wyciągnęła portfel, po czym umieściła z powrotem na ramieniu. Elisa głośno jęknęła. Dla mnie wyglądało to jak zwykła torba, tylko większa.
– Omójboże, nie zniosę tego, jest taka niesamowita. Krokodylowa birkin. Najrzadsza z nich wszystkich.
– Co takiego? – zapytałam. Przelotnie rozważyłam udawanie, że wiem, o czym mówi, ale o tej porze wydało mi się to zadaniem wymagającym zbyt wielkiego wysiłku.
Zerknęła, badając moją twarz, jakby dopiero w tej chwili przypomniała sobie, że tu jestem.
– Ty naprawdę nie wiesz, prawda?
Pokręciłam głową.
Wzięła głęboki wdech, pociągnęła kawy dla wzmocnienia i położyła mi rękę na przedramieniu, jakby chciała zaznaczyć: „Teraz słuchaj uważnie, bo przekazuję ci jedyną informację, jaka kiedykolwiek będzie ci potrzebna”.
– Słyszałaś o Hermesie, prawda?
Skinęłam głową i zobaczyłam, że jej twarz zalewa fala ulgi.
– Jasne. Mój wujek cały czas nosi ich krawaty.
– Tak, cóż, znacznie ważniejsze niż krawaty są torby.
Pierwszym ogromnym przebojem była torba „Kelly”, nazwana tak na cześć Grace Kelly, kiedy zaczęła ją nosić. Ale naprawdę wielka – tysiąc razy bardziej prestiżowa – jest Birkin.
Spojrzała na mnie wyczekująco, więc mruknęłam:
– Mmm, wygląda uroczo. Bardzo ładna torba.
Elisa westchnęła.
– Z całą pewnością. Ta pewnie za jakieś dwadzieścia kawałków. Stanowczo jest tego warta.
Tak szybko wciągnęłam powietrze, że źle przełknęłam i się zakrztusiłam.
– Ile? Żartujesz. Niemożliwe! To torebka!
– To nie jest torebka, Bette, ale styl życia. Zapłaciłabym tyle w mgnieniu oka, gdybym tylko mogła taką dostać.
– Nie umiem sobie wyobrazić, że ludzie ustawiają się w kolejce, żeby wydać tyle na torbę- stwierdziłam. Co, dodam na swoją obronę, w tamtej chwili brzmiało w moich uszach całkowicie logicznie. Nie mogłam mieć pojęcia, jak głupio to zabrzmiało, ale na szczęście Elisa była przygotowana, żeby mnie o tym poinformować.
– Chryste, Bette, ty naprawdę nie masz pojęcia, co? Nie sądziłam, że został na tej planecie choć jeden człowiek, który przynajmniej nie znajduje się na liście oczekujących na „Birkin”. Zapisz się natychmiast i może – tylko może – dostaniesz torbę na czas, żeby któregoś dnia podarować ją swojej córce.
– Mojej córce? Dwadzieścia tysięcy dolarów za torbę? Żartujesz.
W tym momencie Elisa załamała się, sfrustrowana, i oparła głowę o stolik.
– Nie, nie, nie – jęknęła, jakby w ataku wielkiego bólu. – Po prostu nie rozumiesz. To nie jest zwyczajna torba. To styl życia. To oświadczenie. Podsumowuje, kim jesteś jako osoba. To sens życia.
Roześmiałam się z jej melodramatyczności. Podskoczyła na krześle i usiadła prosto.
– Miałam przyjaciółkę, która wpadła w straszną depresję, kiedy zmarła jej ukochana babcia i zerwał z nią chłopak, z którym była od trzech lat. Nie mogła jeść, nie mogła spać, nie mogła zwlec się z łóżka. Zwolnili ją, bo przestała się pokazywać w pracy. Wielkie wory pod oczami. Odmawiała widywania się ze wszystkimi. Nie odbierała telefonu. Kiedy wreszcie zjawiłam się u niej w mieszkaniu parę miesięcy później, wyznała mi, że rozważa samobójstwo.
– Okropne – mruknęłam, usiłując nadążyć za niespodziewaną zmianą tematu.
– Tak, to było okropne. Ale wiesz, co ją z tego wyrwało? Po drodze do jej mieszkania wstąpiłam do Hermesa, żeby dowiedzieć się o nowiny… Tak na wszelki wypadek. I wiesz co? Kiedy przyszłam, mogłam jej powiedzieć, że od „Birkin” dzieli ją zaledwie osiemnaście miesięcy. Możesz w to uwierzyć? Osiemnaście miesięcy!
– I co ona na to?
– A jak myślisz? Była zachwycona! Ostatnim razem, kiedy pytała, powiedzieli jej, że to trwa pięć lat, ale wyszkolili całą nową załogę rzemieślników i jej zamówienie miało być zrealizowane za półtora roku. Dokładnie w tej chwili poszła pod prysznic i zgodziła się wyjść ze mną na lunch. To było sześć miesięcy temu. Od tamtej pory odzyskała pracę i ma nowego chłopaka. Nie rozumiesz? Ta „Birkin” dała jej powód do życia! Po prostu nie możesz się zabić, kiedy jesteś tak blisko… nie ma takiej możliwości.
Teraz nadeszła moja kolej, żeby uważnie jej się przyjrzeć i sprawdzić, czy nie żartuje. Nie żartowała. W rzeczywistości Elisa wydawała się wręcz rozpromieniona opowiedzeniem tej historii, jakby zainspirowała ją do życia. Podziękowałam jej za wyedukowanie mnie w kwestii „Birkin” i zastanowiłam, w co dokładnie się wpakowałam. Bardzo się to różniło od bankowości inwestycyjnej i najwyraźniej musiałam się sporo nauczyć.