14

– Możesz jeszcze raz powtórzyć, dlaczego twoja matka urządza ci przyjęcie pożegnalne, skoro jest wściekła, że się przeprowadzasz? – zapytałam Penelope. Po całym dniu załatwiania spraw i wydzwaniania do sponsorów imprezy Black-Berry – która miała się odbyć za cztery dni – uznałam, że wszystko dobrze się zapowiada i schroniłam się u Penelope w nadziei na rozmowę o czymś, czymkolwiek, co nie jest związane z reklamą. Rozłożyłam się na podłodze w sypialni, którą dzielili teraz z Averym, chociaż nie wyglądało, by Avery poszedł na jakiś kompromis, jeśli chodzi o połączenie ich rzeczy: królewskich rozmiarów łóżko wodne spoczywało na imponującym czarnym podeście, czarna skórzana sofa w stylu „rozpuszczony chłopak” pochłaniała tę odrobinę miejsca, którą zostawiało, a jedynym elementem dającym zakwalifikować się jako „dekoracyjny” była za duża i nieco odbarwiona lampa „lawa”. Główną atrakcją mieszkania był jednak pięćdziesięciopięciocalowy plazmowy telewizor, który wisiał na ścianie salonu. Według Penelope Avery nie umiał umyć talerza ani wyprać pary skarpetek, ale co weekend ostrożnie czyścił płaski ekran specjalnym, niepowodującym zadrapań środkiem. Ostatnim razem, kiedy u nich byłam, słyszałam, jak Avery instruuje Penelope, żeby „powiedziała sprzątaczce, że ma się trzymać z daleka od mojego kineskopu ze swoim płynem do czyszczenia. To gówno spieprzy ekran. Przysięgam na Boga, że jeżeli zobaczę ją w pobliżu mojego telewizora z butelką lizolu, będzie musiała szukać nowej pracy”. Penelope uśmiechnęła się wyrozumiale, jakby chciała powiedzieć „chłopcy to chłopcy”. Aktualnie pakowała ubrania Avery'ego do walizek od Louisa Vuittona, które jego rodzice kupili im z okazji zaręczynowej wycieczki do Paryża. Jednocześnie zrzędziła z powodu dzisiejszej kolacji pożegnalnej. Nie dociekałam, dlaczego Avery nie mógł sam pakować własnych ciuchów.

– Mnie pytasz? Powiedziała coś idiotycznego o „postępowaniu zgodnie z zasadami” czy coś w tym stylu. A tak serio, to mam wrażenie, że nie miała żadnych planów na dzisiejszy wieczór i nie mogła znieść myśli, że zostanie w domu.

– Cóż za pozytywne podejście do tematu. – Pusta torebka w dłoni przypomniała mi, że właśnie wtrząchnęłam tonę cukierków cynamonowych dokładnie w dwanaście minut. Usta na zmianę drętwiały mi i piekły, ale nie sprawiło to, że zwolniłam tempo.

– Będzie do dupy i dobrze o tym wiesz. W tej chwili mam tylko nadzieję, że w ogóle da się to znieść. A co to jest, do cholery? – wymamrotała, podnosząc jaskrawoniebieski T-shirt z żółtym napisem, który głosił GIBAM SIĘ Z KATOLICZKAMI. – Fuj! Myślisz, że to kiedyś nosił?

– Prawdopodobnie. Wyrzuć to.

– Zdecydowanie – powiedziała i cisnęła koszulkę do śmieci. – Na pewno nie jesteś wściekła, że zmuszam cię, żebyś dzisiaj przyszła?

– Pen! Jestem wściekła, że się przeprowadzasz, a nie z powodu zaproszenia na kolację. Wiesz, nie mogę powiedzieć, żeby sprawiał mi przykrość fakt, iż twoi rodzice stawiają kolację w Sali Grillowej. O której powinnam tam być?

– Wszystko jedno. Zaczyna się o wpół do dziewiątej czy coś takiego. Przyjdź może kilka minut wcześniej, żebyśmy mogły sobie strzelić kielicha w łazience. – Uśmiechnęła się groźnie. – Całkiem poważnie rozważam przyniesienie flaszki. Czy to źle? Fu! Bywają gorsze rzeczy, na przykład to… – Tym razem podniosła w górę parę spłowiałych, znoszonych bokserek z niezbyt subtelną fluorescencyjną różową strzałką, wskazującą dokładnie na krocze.

– Flaszkę możesz uważać za załatwioną. Co ja bez ciebie zrobię? – jęknęłam żałośnie. Jeszcze nie pogodziłam się z myślą, że Penelope, moja najlepsza – i jedyna – przyjaciółka od dziesięciu lat, przeprowadza się na drugi koniec kraju.

– Poradzisz sobie – stwierdziła głosem, w którym brzmiała większa pewność, niż mogło mi się podobać. – Masz Michaela i Megu, i całą nową ekipę w pracy, i masz teraz chłopaka.

Było dość dziwne, że wspomniała Michaela, bo prawie wcale już go nie widywałyśmy.

– Daj spokój. Michael ma Megu. „Ekipa” w pracy to dokładnie to – grupa ludzi z tajemniczym dostępem do góry forsy i silnym upodobaniem do wydawania jej na tony pigułek. A co do wzmianki o „chłopaku”, cóż, pominę ją dyskretnym milczeniem.

– Gdzie moja ulubiona dziewczyna? – wykrzyknął Avery zaraz po tym, gdy trzasnęły frontowe drzwi. – Cały dzień czekam, żeby wrócić do domu i zaciągnąć twoją słodką dupkę do łóżka!

– Avery, zamknij się! – zawołała Pen, zdradzając tylko nieznaczne zakłopotanie. – Jest Bette!

Ale było za późno, już zjawił się w drzwiach bez koszuli, z rozpiętym górnym guzikiem i rozsuniętym zamkiem dżinsów, odsłaniającym bawełniane limonkowozielone bokserki.

– O, hej, Bette. Kiwnął głową w moją stronę, zupełnie niewzruszony faktem, że jestem świadkiem jego uwodzicielskich działań.

– Cześć, Avery – mruknęłam, wpatrując się w swoje tenisówki i zastanawiając po raz tysięczny, co, poza mięśniami klatki piersiowej, trzeba przyznać fantastycznymi, widzi w nim Penelope. – Właśnie wychodzę. Muszę wpaść do domu i wyszykować się przed dzisiejszym wielkim wieczorem. A skoro już o tym mowa, co się nosi w Four Seasons?

– Cokolwiek, co włożyłabyś na kolację z rodzicami – odrzekła Penelope, kiedy Avery, jak osoba cierpiąca na zespół nadpobudliwości z zaburzeniami uwagi, zaczął grać w kosza swoimi pozwijanymi w kule skarpetkami.

– Może chcesz to przemyśleć? Chyba że mam się zjawić w spódnicospodniach i koszulce z napisem DAJMY SZANSĘ POKOJOWI. Do zobaczenia wieczorem.

– Jasne – rzucił Avery, wysuwając dwa palce w przedziwnej kombinacji znaku pokoju i gangsterskiego pozdrowienia. – Na razie, B.

Uściskałam Penelope i wyszłam, próbując nie wyobrażać sobie tego, co niewątpliwie odbyło się natychmiast po moim zniknięciu. Zakładając, że się pospieszę, miałabym czas wyciągnąć Millington na szybki spacer i może nawet wziąć kąpiel. Pojechałam do domu taksówką i przez kilka minut goniłam Millington po całym mieszkaniu, ponieważ dokładała starań, żeby się przede mną ukryć. Instynktownie wiedziała, kiedy zamierzam wyprowadzić ją na dwór, i w przeciwieństwie do wszystkich psów, jakie w życiu spotkałam, nienawidziła tego. Wszędzie kurz, pyłki i chwasty – była potem nie do życia przez całe godziny, ale uważałam, że powinna wychodzić przynajmniej raz w miesiącu. Mniej więcej. Poza tym chodziłyśmy tylko dookoła domu. Nie mogłam wyjść z podziwu nad jej metabolizmem. Właśnie dotarłyśmy do Madison Square Park i udało nam się ominąć świra, który tam rezydował i zwykle gonił za Millington z wózkiem z supermarketu, kiedy usłyszałam swoje imię.

– Bette! Hej, Bette, tutaj!

Odwróciłam się i zobaczyłam Sammy'ego, który siedział na ławce i pił kawę. Jego oddech tworzył chmurę w zimnym powietrzu. Obok siedziała absolutnie oszałamiająca kobieta. Cholera jasna. Nie było dokąd uciec. Oczywiście mnie zobaczył i obserwował, kiedy spojrzałam prosto na niego, więc nie istniał żaden możliwy do przyjęcia sposób, by udać, że nic nie zaszło. Do tego Millington wybrała ten właśnie moment, żeby pierwszy raz w całym swoim krótkim życiu okazać instynkt społeczny i wystartowała w ich stronę, wyciągając automatycznie zwijaną smycz na maksymalną długość i z biegu wskakując mu na kolana.

– Hej, piesku, jak się masz? Bette, co to za śliczności?

– Uroczy – stwierdziła brunetka, mierząc Millington chłodnym spojrzeniem. – Oczywiście wolę cavaliery kings charles, ale sądzę, że yorki też mogą być atrakcyjne.

Miau.

– Cześć, jestem Bette – zdołałam powiedzieć, wyciągając rękę do dziewczyny. Spróbowałam zdobyć się na nieco cieplejszy uśmiech dla Sammy'ego, ale jestem pewna, że wyglądał jak grymas.

– Och, formalistka – odezwała się ze śmiechem. Podała mi rękę, każąc na to czekać o jakieś trzy sekundy dłużej, niż wypadało. – Isabelle.

Z bliska Isabelle nie była mniej atrakcyjna, ale starsza, niż z początku sądziłam. Wysoka i szczupła w sposób, w jaki mogą być szczupłe tylko naprawdę głodne kobiety, ale pozbawiona tej świeżości, która wiąże się z młodością, tego naiwnego zadowolenia, które mówi „randki na Manhattanie na razie mi nie dopiekły – wciąż jeszcze mam nadzieję, że kiedyś spotkam miłego faceta”. Isabelle zdecydowanie porzuciła to marzenie dawno temu, chociaż miałam wrażenie, że spodnie od Josepha w rozmiarze dwa w połączeniu ze wspaniałą czekoladowo-brązową torbą od Chloe i obscenicznie wyzywającymi piersiami stanowiły pewną pociechę.

– Co cię tu sprowadza? – zapytał Sammy, odchrząkując z takim zakłopotaniem, że oczywiście nie mogli być przyjaciółmi, rodzeństwem czy współpracownikami. Zresztą najlepszy dowód, że nie przedstawił żadnego wyjaśnienia.

– Wyprowadzam psa. Oddycham świeżym powietrzem. Zwyczajnie – odparłam, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to co najmniej defensywnie. Z jakiegoś powodu moje umiejętności prowadzenia uprzejmej rozmowy po prostu zniknęły.

– Tak, to samo tutaj – powiedział zakłopotany i lekko zawstydzony.

Kiedy stało się jasne, że żadne z nas nie potrafi wymyślić niczego, co można by powiedzieć, zgarnęłam Millington z kolan Sammy'ego, gdzie z wyraźnym zadowoleniem akceptowała pieszczoty – och, jak świetnie ją rozumiałam! – wymamrotałam słowa pożegnania i popędziłam w kierunku domu w tempie, które ocierało się o upokarzający pośpiech. Usłyszałam śmiech Isabelle i pytanie do Sammy'ego, kim jest jego przyjaciółeczka. Potrzebowałam całej siły woli, żeby się nie odwrócić i nie zasugerować, że następne zastrzyki z botoksu lekarz powinien zaaplikować jej w sposób, który pozwoli uniknąć wyrazu twarzy sarenki oślepionej przez samochód. Ale prawdopodobnie nie udałoby mi się wymyślić niczego tak ciętego. Pewnie wypaliłabym tylko „Słyszałam!”. Więc się nie odezwałam.

Zatem to wiadomość oficjalna, pomyślałam, stojąc pod prysznicem tak gorącym, że parzył: Sammy ma dziewczynę. A może bardziej stosownie byłoby użycie określenia „przyjaciółkę”, skoro kobieta, o której mowa, nie mogła mieć mniej niż czterdziestkę. Oczywiście, że tego dnia w Starbucks, kiedy wyśmiewał się z Philipa, nie był zazdrosny. Czując się z każdą sekundą coraz bardziej żałosna, szybko ubrałam się w jeden ze starych, „bankowych”, granatowych garniturów, które zostały relegowane na dno szafy, na suszenie włosów i nakładanie minimalnej ilości korektora nie poświęcając ani sekundy dłużej niż to konieczne.

Zanim dotarłam do Four Seasons, prawie przekonałam samą siebie, że mnie to nie obchodzi. W sumie jeśli Sammy naprawdę chciał umawiać się z kimś w lepszych ciuchach, z większymi pieniędzmi i biustem trzy razy takim jak mój, cóż, z pewnością miał do tego prawo. Zresztą, komu potrzebny ktoś tak płytki? Właśnie się rozgrzewałam, żeby zacząć wymieniać jego liczne, naprawdę liczne wady (żadna sama się nie nasuwała, ale z pewnością jakieś musiał mieć), kiedy zadzwonił mój telefon. Elisa, prawdopodobnie jak zwykle dzwoniła, żeby zadawać obsesyjnie szczegółowe pytania o to kiedy, gdzie, dlaczego i z kim ostatnio widziałam Philipa, więc nie odebrałam i podeszłam do kierownika sali. Telefon zadzwonił ponownie zaledwie kilka sekund później i chociaż przełączyłam go na wibracje, zdołała przesłać wiadomość: „911. ODDZWOŃ NATYCHMIAST”.

– Bette? Hej, znalazłaś ich już? – zapytał Michael, podchodząc do mnie. Wydawał się wymizerowany i jakiś zabiedzony. Penelope mówiła, że pracuje nad kolejną wielką umową z M &A *. Harował po nocach od czterech dni, a końca nie było widać.

– Nie, czy jesteśmy pierwsi? – Pocałowałam go w policzek i pomyślałam, od jak dawna go nie widziałam. Minęły całe tygodnie, nawet nie mogłam sobie przypomnieć ile. – Gdzie Megu?

– W szpitalu. Pen chyba powiedziała, że mogą zamówić stolik z tyłu, w prywatnej sali, więc chodźmy.

– Świetnie. – Przyjęłam ofiarowane ramię i doświadczyłam dziwnego wrażenia, jakbym wróciła do domu. – Wiesz, całe wieki nigdzie się nie wybieraliśmy. Co robisz potem? Może namówimy Pen i wstąpimy do Black Door na drinka albo sześć?

Uśmiechnął się, chociaż wyglądało, jakby wyczerpał w ten sposób całą posiadaną energię, i skinął głową.

– Stanowczo. Jesteśmy już wszyscy pod jednym dachem, jak często się to zdarza, do cholery? Zróbmy to.

Stół wydawał się być nakryty na osiemnaście albo dwadzieścia osób, ale kiedy tylko zaczęłam witać się z ojcem Penelope, telefon ponownie zasygnalizował, że ktoś dzwoni.

– Bardzo przepraszam, proszę mi wybaczyć – powiedziałam i pospiesznie ruszyłam w stronę drzwi, żeby go wyłączyć. Znów Elisa. Chryste, co mogło być aż takie ważne, że musiała zacząć te zmasowane prześladowania? Zaczekałam, aż telefon przestanie brzęczeć, a potem podniosłam klapkę, chcąc go wyłączyć, ale musiała znów wybrać mój numer, bo usłyszałam jej głos dobiegający z zagłębienia dłoni.

– Bette? To ty? Bette, to życiowa sprawa.

– Hej, słuchaj, to naprawdę nie jest odpowiedni moment. Jestem na…

– Musisz natychmiast tu przyjechać, Kelly szaleje, bo…

– Eliso, nie pozwoliłaś mi dokończyć. Jest wpół do dziewiątej, sobotni wieczór i właśnie mam zacząć kolację w Four Seasons z przyjaciółką i całą jej rodziną. I jest to dla mnie naprawdę ważne, więc z pewnością poradzisz sobie z tym, na punkcie czego szaleje Kelly. – Pogratulowałam sobie stanowczości i umiejętnego wyznaczenia granic, czego mama próbowała mnie nauczyć, odkąd skończyłam sześć lat.

W tym momencie już ciężko dyszała i usłyszałam w tle słaby brzęk kieliszków.

– Przykro mi, kotku, ale Kelly nie przyjmuje dziś odmowy. Jest teraz w Vento na kolacji z ludźmi z BlackBerry i mamy się z nimi spotkać w Soho House najpóźniej o dziewiątej trzydzieści.

– Niemożliwe. Wiesz, że przyszłabym, gdybym mogła. Jestem zobligowana tu zostać przez przynajmniej kilka najbliższych godzin – odparłam, słysząc we własnym głosie niepewność. – Rozumiesz, dziewiąta trzydzieści to absurdalnie wczesna pora i nie pojmuję dlaczego, jeśli oczekuje, że będziemy się z nimi spotykali, musi to być w sobotę wieczorem ani czemu nie mogła wcześniej o tym wspomnieć choć słowem.

– Słuchaj, dociera do mnie, co mówisz, ale nie ma wyjścia. Jesteś odpowiedzialna za tę imprezę, Bette! Przyjechali do miasta wcześniej i Kelly uznała, że kolacja zapoznawcza ich ugłaska, ale najwyraźniej chcą poznać ciebie… i Philipa. Dzisiaj. Ponieważ impreza jest tak niedługo i najwyraźniej im odbija.

– Philipa? Chyba żartujesz!

– Spotykasz się z nim, Bette. A on zgodził się poprowadzić dla nas tę imprezę – stwierdziła głosem przemądrzałej starszej siostry. Kątem oka zobaczyłam podchodzącą Penelope i wiedziałam, że zachowuję się strasznie nieuprzejmie.

– Eliso, naprawdę…

– Bette, kochanie, nie chcę się powoływać na pozycję w firmie, ale ryzykujesz posadą. Pomogę, na ile się da, ale musisz tu być. Przyślę samochód do Four Seasons, za pół godziny. Wsiądź do niego.

Rozmowa była zakończona, a Penelope zarzuciła mi ramiona na szyję.

– Genialny plan! – powiedziała, biorąc mnie za rękę i prowadząc do stołu. Usłyszałam pana Wainwrighta, jak głośno opowiada dość przygaszonej, godnie wyglądającej kobiecie o procesie, który nadzoruje, i zaczęłam się zastanawiać, czy Penelope nie zechce uratować babci ze szponów przyszłego teścia.

– Plan?

– Tak, Michael mi powiedział o spotkaniu w Black Door. Świetna okazja! Wieki całe tego nie robiliśmy i – rozejrzała się-będę musiała solidnie się po tym napić. Nie masz pojęcia, co zrobiła dziś matka Avery'ego. Odwołała mnie i mamę na bok, po czym z dumą sprezentowała mi egzemplarz Pewna impreza! Największy poradnik kreatywnej rozrywki i całą serię książek kucharskich Barefoot Contessa. Ale czekaj, będzie jeszcze lepsze: nie tylko popodkreślała wszystkie swoje sugestie co do możliwych wieczornych przyjęć, ale porobiła też notatki przy wszystkich ulubionych potrawach Avery'ego, żebym mogła należycie dopilnować kucharki. I szczególnie dobitnie zaznaczyła, że generalnie nie lubi żadnego jedzenia, które powinno się jeść pałeczkami. Jej własne słowa.

– Pałeczkami?

– Chińskimi pałeczkami. Stwierdziła, że „wprawiają go w zmieszanie”.

– Fantastyczne. Zdaje się, że to rozkoszna osoba.

– Tak jest. A moja matka po prostu tam stała, potakując. Udało jej się pocieszyć mamę Avery'ego, przypominając, jak łatwo będzie nam znaleźć pomoc domową w Kalifornii z tymi hordami meksykańskich imigrantów. To „ziemia obiecana taniej siły roboczej”, chyba dokładnie takich słów użyła.

– Po prostu pamiętajmy, że nasi rodzice nigdy więcej nie mogą znaleźć się w jednym pomieszczeniu, dobrze? – powiedziałam. – Raz już mieli tę wyjątkową przyjemność. Pamiętasz, cóż to była za klęska ostatnim razem?

– Żartujesz? Jak mogłabym zapomnieć?

Byłyśmy dość przewidujące, żeby nie dopuścić do znalezienia się naszych rodziców w tym samym miejscu przez cztery lata college'u, ale podczas wręczania dyplomów okazało się to niemożliwe. Rodzice byli ciekawi siebie nawzajem i po licznych zaczepkach ze strony obu matek, Penelope i ja niechętnie zgodziłyśmy się umówić wszystkich na kolację w sobotni wieczór. Stres zaczął się już przy wyborze restauracji: moi rodzice domagali się wypróbowania baru z organiczną surową żywnością, który wydał szereg sławnych książek kucharskich, podczas gdy rodzice Penelope nalegali na wybór miejsca, w którym zwykle jadali podczas swoich wizyt – Domu Steków Ruth Cliris. Osiągnęłyśmy kompromis za pomocą jakiejś wyrafinowanej panazjatyckiej sieciowej restauracji, która rozczarowała wszystkich zainteresowanych i od tamtego momentu wszystko szło coraz gorzej. W restauracji nie podawano herbaty, którą piła moja matka, ani ulubionego caberneta ojca Penelope. Jeśli chodzi o tematy rozmowy, polityka, kariera i przyszłe plany abiturientek odpadały, ponieważ nie podzielali ani jednego przekonania czy koncepcji. Skończyło się na tym, że mój ojciec przez większość posiłku rozmawiał z Averym (a później sobie z niego żartował), ja z moją mamą, Penelope ze swoją, a jej ojciec i brat od czasu do czasu wymieniali zdanie czy dwa pomiędzy wielkimi haustami czerwonego wina z trzech butelek, które razem osuszyli. Skończyło się równie niezręcznie, jak się zaczęło, wszyscy podejrzliwie mierzyli się wzrokiem i zastanawiali, co też ich córki w sobie widzą. Penelope i ja odstawiłyśmy ich do właściwych hoteli i natychmiast ruszyłyśmy na obchód barów, gdzie po pijaku ich przedrzeźniałyśmy, cały czas przysięgając sobie, że nigdy nie powtórzymy tego wieczoru.

– Chodź tu, porozmawiaj, proszę, z moim ojcem, dobrze? Minęło kilkadziesiąt lat, odkąd brał udział w życiu towarzyskim poza biurem i wygląda na to, że nie wie, co robić. – Wydawało mi się, że ma w miarę dobry humor i zastanawiałam się, jak mam jej powiedzieć, że mogę zostać tylko na drinka, ponieważ muszę iść na przyjęcie z tym rozkosznie niegrzecznym chłopcem, z którym rzekomo się spotykam.

– Pen, bardzo mi przykro, że to robię, i mam świadomość, że to najbardziej gówniane, najbardziej samolubne zagranie na świecie, ale właśnie dzwoniono z pracy i absolutnie nie mam wyboru, muszę wyjść, ponieważ jestem odpowiedzialna za ten konkretny projekt, a ludzie z nim związani są spoza miasta i moja szefowa właśnie się nimi zajmuje. Nalega, że muszę się z nimi spotkać i chociaż powiedziałam, że mam coś naprawdę bardzo ważnego, zagroziła, że mnie zwolni – oczywiście przekazała to przez osobę trzecią – jeżeli nie przyjadę do centrum w czasie poniżej godziny. Kłóciłam się i kłóciłam, ale była nieugięta, więc mam zamiar tam pojechać i wrócić najszybciej jak to możliwe i oczywiście nadal chcę się spotkać w Black Door, jeżeli zgodzicie się na mnie poczekać. – Koniec. Głęboki wdech. Zignorować martwe spojrzenie Penelope. – Strasznie mi przykro! -jęknęłam tak głośno, że kilku kelnerów spojrzało w naszą stronę. Jakimś cudem udało mi się zignorować ssanie w żołądku, zdziwione spojrzenie Michaela, który stał kilka kroków dalej i pełen wyrzutu wzrok Penelope, że robię zamieszanie.

– Kiedy musisz wyjść? – zapytała spokojnie, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Za pół godziny. Przysyłają samochód.

Bezmyślnie przekręciła diamentowy kolczyk-sztyft w prawym uchu i spojrzała na mnie.

– Zrób to, co musisz, Bette. Rozumiem.

– Naprawdę? – zapytałam, nie do końca jej wierząc, ale nie słysząc w jej głosie złości.

– Oczywiście. Wiem, że chcesz tu być i jasne, jestem rozczarowana, ale wiem, że nie wychodziłabyś, gdyby to nie było naprawdę ważne.

– Przepraszam, Pen. Obiecuję, że ci to wynagrodzę.

– Nie przejmuj się. Chodź, usiądź obok tego uroczego samotnego przyjaciela Avery'ego i przynajmniej baw się dobrze, póki tu jesteś. – Mówiła to, co należało powiedzieć, ale ściągnięcie ust sprawiło, że wszystko zabrzmiało wymuszenie.

Zdecydowanie nie uroczy samotny przyjaciel Avery'ego natychmiast zaczął wspominać szalone wyskoki z czasów studenckiego życia w Michigan, a ja tymczasem pospiesznie wychyliłam drinki numer dwa i trzy. Jedna z koleżanek Penelope z banku, dziewczyna, której nie znałam, kiedy tam pracowałam, ale która teraz wydawała się nie opuszczać Pen ani na krok, wygłosiła zaimprowizowany toast, uroczy, zabawny i stosowny. Usiłowałam zdusić uczucie goryczy, gdy Penelope ją objęła, i powtarzałam sobie nieustannie, że to odzywa się moja paranoja i nikt się na mnie nie gapi, uważając, że jestem okropną przyjaciółką. Pół godziny minęło w mgnieniu oka. Uznałam, że lepiej będzie się wymknąć, zamiast urządzać przedstawienie i wszystkim się tłumaczyć, więc usiłowałam porozumieć się wzrokiem z Penelope, a potem po prostu wstałam i wyszłam, bo uznałam, że celowo unika mojego spojrzenia.

Na chodniku zaproponowałam jakiemuś dobrze ubranemu mężczyźnie dolara za papierosa, ale odmówił i podrzucił mi jednego za darmo, dodając litościwe kiwanie głową. W zasięgu wzroku nie było żadnego samochodu i pomyślałam, że może wejdę z powrotem na parę minut, ale w tym momencie do krawężnika podjechała znajomo wyglądająca limonkowozielona vespa.

– Hej, kochanie, załatwmy to – powiedział Philip, podnosząc osłonę kasku i wyjmując mi z palców papierosa, żeby się zaciągnąć. Gwałtownie pocałował mnie w usta, które przypadkowo były otwarte z powodu szoku, i zsiadł, żeby wyjąć spod siedzenia drugi kask.

– Co ty tu robisz? – zapytałam, dla wzmocnienia zaciągając się papierosem.

– A jak ci się wydaje? Wyszło na to, że jesteśmy zobowiązani wziąć w tym udział. Więc się pospieszmy, okej? Kochanie, o co chodzi z tym garniturem? – Zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół i uśmiechnął się złośliwie.

Jego komórka zagrała melodyjkę Like a Virgin - teraz przyszła moja kolej na złośliwy uśmiech – i usłyszałam, jak mówi komuś, że będziemy za dziesięć minut.

– Czekam na samochód, który ma przysłać Elisa – wyjaśniłam.

– Nie lękaj się, kochanie. Elisa przysłała mnie. Złożymy wizytę mojemu drogiemu przyjacielowi Calebowi, a Elisa przyprowadzi tych służbowych gości do nas.

Nie miało to żadnego sensu, ale wyglądało na to, że Philip działa zgodnie z poleceniami otrzymanymi wprost od Elisy.

– Dlaczego jedziemy do mieszkania twojego przyjaciela? – chciałam wiedzieć.

– Ma u siebie zebranko towarzyskie z okazji urodzin. Właściwie to imprezę kostiumową. Chodźmy. – Dopiero w tym momencie zauważyłam, że ma na sobie kompletny strój z lat siedemdziesiątych w stylu disco, od brązowych poliestrowych dzwonów poczynając, na obcisłej białej koszuli z kołnierzykiem i czymś w rodzaju bandany obwiązanej wokół głowy kończąc.

– Philipie, powiedziałeś właśnie, że musimy się spotkać z Kelly i ludźmi od BlackBerry. Nie możemy iść teraz na bal przebierańców. Nic nie rozumiem!

– Wskakuj, kochanie, i przestań się stresować. Panuję nad sytuacją. – Podgazował vespę – jeśli coś takiego w ogóle jest, możliwe – i poklepał siedzenie za sobą. Wskoczyłam najzgrabniej jak pozwolił mi garnitur i objęłam Philipa w pasie. Twarde jak skała mięśnie brzucha zasprężynowały.

Wciąż nie wiem, dlaczego się odwróciłam. Nie pamiętam, żebym myślała wtedy, że coś jest nie w porządku – jeśli pominąć porwanie przez wściekłego metroseksualnego ulubieńca tłumów na vespie – a jednak obejrzałam się przez ramię, zanim odjechaliśmy, i zobaczyłam stojącą na chodniku Penelope. Miała wyciągniętą rękę z luźno zwisającą z niej moją apaszką, otwarte usta i wpatrywała się w moje plecy. Przelotnie spotkałyśmy się wzrokiem, zanim Philip dodał gazu i skuter wyrwał do przodu, oddalając się od Penelope i nie zostawiając ani chwili na wyjaśnienie czegokolwiek.

Загрузка...