ROZDZIAŁ 27

Przed budynkiem czekała na nich srebrna limuzyna. Koło niej stał potężnie zbudowany kierowca. Miał złamany nos i wygląd bizona. Otworzył przed nią drzwiczki. Zwykle jazda limuzyną była dla Meredith odpoczynkiem i luksusem, ale kiedy odjechali od krawężnika, zaskoczona i niepewna chwyciła za poręcz siedzenia. Udało jej się ukryć przerażenie, kiedy kierowca szaleńczo brał zakręty. Kiedy jednak przejechał na czerwonym świetle i wyprzedził niebezpiecznie autobus, zerknęła nerwowo na Matta.

Na jej niemy protest zareagował lekkim wzruszeniem ramion.

– Joe nie porzucił jeszcze marzeń o jeżdżeniu w rajdach.

– To nie jest rajd – wytknęła mu Meredith, jeszcze mocniej ściskając poręcz, kiedy pokonywali kolejny zakręt.

– A on nie jest szoferem.

Zdeterminowana, żeby zachować się równie nonszalancko jak on, przestała wciskać palce w wyściełaną poręcz.

– Naprawdę? Kim w takim razie jest?

– Ochroniarzem.

Poczuła ucisk w żołądku, mając dowód na to, że Matt robił rzeczy, z powodu których ludzie mogli go nienawidzić i chcieć mu wyrządzić fizyczną krzywdę. Poczucie zagrożenia nigdy jej nie pociągało; lubiła spokój i stabilizację. Posiadanie ochroniarza wydawało jej się barbarzyńskim pomysłem.

Nie odzywali się do siebie aż do chwili, kiedy samochód zakołysał się gwałtownie, zatrzymując się przed zadaszonym wejściem do Landry's, najbardziej eleganckiej i ekskluzywnej restauracji w mieście.

Niedaleko wejścia, w swoim zwykłym miejscu stał ubrany w smoking maître d'hôtel, był on także współzałożycielem lokalu. Meredith znała Johna od czasów szkolnych, kiedy to ojciec przyprowadzał ją tu na lunch. John przesyłał do ich stolika zwykle napoje ze specjalnymi życzeniami dla niej, przygotowane w taki sam sposób jak egzotyczne drinki dla dorosłych.

– Dzień dobry, panie Farrell – zaintonował formalnie, ale kiedy zwrócił się do niej, dodał z uśmiechem i z przymrużeniem oka: – Zawsze miło jest gościć panią u nas, panno Bancroft.

Meredith rzuciła mimochodem spojrzenie na zamkniętą twarz Matta. Zastanawiała się, jak musi się czuć, odkrywszy, że ona jest lepiej znana w restauracji, którą wybrał, niż on. Nie myślała już o tym, kiedy poprowadzono ją do stolika i zorientowała się, że w sali siedziało kilka osób, które znała. Sądząc z ich zszokowanych spojrzeń, rozpoznali Matta i niewątpliwie zastanawiali się, dlaczego jadła lunch z człowiekiem, z którym wcześniej nie chciała mieć nic do czynienia. Sherry Withers, jedna z największych plotkarek wśród znajomych Meredith, uniosła rękę, machając do niej, przeniosła spojrzenie na Matta i uniosła brwi z rozbawieniem, spekulując na temat tego, co zobaczyła.

Kelner poprowadził ich do stolika wzdłuż klombów kwiatów rozmieszczonych dookoła wymyślnych białych kratek. Stolik stał wystarczająco blisko hebanowego pianina, żeby mogli z przyjemnością słuchać muzyki, a jednocześnie dość daleko, żeby nie zagłuszała ona rozmowy. Jeśli nie było się stałym klientem Landry's, zarezerwowanie stolika szybciej niż na dwa tygodnie naprzód było niemal niemożliwe. Zarezerwowanie dobrego stolika, jakim ten niewątpliwie był, było absolutnie niemożliwe. Zastanawiała się, jak Matt tego dokonał.

– Napijesz się czegoś? – zapytał, kiedy już siedzieli.

Jej umysł przeskoczył gwałtownie z bezcelowych domysłów, jak zdobył tę rezerwację, do okropnej konfrontacji, która była tuż przed nią.

– Nie, dziękuję, poproszę tylko o wodę z lodem… – zaczęła, ale pomyślała, że drink pomógłby jej opanować nerwy. – Tak, poprawiła się – poproszę o drinka.

– Na co miałabyś ochotę?

– Chciałabym znaleźć się w Brazylii – wymamrotała z drżącym westchnieniem.

– Co takiego?

– Coś mocnego – powiedziała, próbując zdecydować, co ma wypić – Manhattan. – Pokręciła jednak przecząco głową, wykluczając ten wybór; czym innym było uspokojenie się, a czym innym wprowadzenie się w stan odurzenia alkoholowego, który spowodowałby, że powiedziałaby albo zrobiła coś, czego nie chciała. Była strzępkiem nerwów i chciała czegoś, co złagodziłoby jej napięcie. Coś, co mogłaby sączyć powoli, aż nastąpiłby pożądany efekt. Coś, czego nie lubiła. – Martini.

– To wszystko jednocześnie? – zapytał, zachowując powagę. – Szklanka wody, Manhattan i martini?

– Nie… tylko martini – powiedziała z niepewnym uśmiechem, a jej oczy przepełnione były pełnym frustracji smutkiem i nieświadomą prośbą o cierpliwość.

Matt był zaintrygowany kombinacją zaskakujących kontrastów, jakie prezentowała w tej chwili. W tej wspaniałej sukni, okrywającej ją od szyi po nadgarstki, wyglądała i elegancko, i olśniewająco. Samo to nie rozbroiłoby go, ale połączenie tego z delikatnym rumieńcem barwiącym jej gładkie policzki, z bezradną prośbą w jej wielkich, oszałamiających oczach i dziewczęcym zmieszaniem sprawiało, że nie mógł się jej oprzeć. Jego nastawienie do niej łagodził też fakt że to ona poprosiła o to spotkanie. Chciała naprawić wszystko. Zdecydował więc nagle, że przyjmie tę samą taktykę, którą próbował zastosować w operze: pozwoli, żeby przeszłość stała się tylko przeszłością.

– Czy ponownie spowoduję twoje wielkie zmieszanie, jeśli zapytam, na jakie martini masz ochotę?

– Dżin – powiedziała. – Wódka – poprawiła się. – Nie, dżin, martini z dżinu.

Jej rumieńce pogłębiły się, a była zbyt zdenerwowana, żeby zauważyć iskierki rozbawienia w jego oczach, kiedy zapytał poważnie:

– Wytrawne czy słodkie?

– Wytrawne.

– Beefeater, Tanqueray czy Bombay?

– Beefeater.

– Oliwka czy cebulka?

– Oliwka.

– Jedna czy dwie?

– Dwie.

– Walium czy aspiryna? – dopytywał się tym samym bezbarwnym głosem, ale w kącikach jego ust czaił się uśmiech.

Zorientowała się, że przez cały czas droczył się z nią. Poczuła wdzięczność i ulgę. Spojrzała na niego i odwzajemniła uśmiech.

– Przepraszam, jestem trochę zdenerwowana.

Kiedy kelner odszedł z ich zamówieniem na drinki, Matt zastanawiał się nad jej zdenerwowaniem. Rozejrzał się po wspanialej restauracji, gdzie jeden posiłek kosztował tyle, ile kiedyś dostawał za dzień pracy w stalowni. Nie mając właściwie takiego zamiaru, i on przyznał się do czegoś:

– Kiedyś marzyłem o zabraniu cię na lunch do miejsca takiego jak to.

Zajęta rozmyślaniem, jak najzręczniej poruszyć problem, z którym tu przyszła, spojrzała na piękne bukiety kwiatów wypełniających potężne srebrne wazony, na kelnerów w smokingach, pochylających się z atencją nad stolikami przykrytymi płóciennymi obrusami, błyszczącymi chińską porcelaną i kryształami.

– To znaczy do jakiego? Matt zaśmiał się krótko.

– Nie zmieniłaś się, Meredith, najbardziej ekstrawagancki luksus to dla ciebie ciągle najzwyczajniejsza rzecz.

Była zdeterminowana, żeby utrzymać tę delikatną nutkę dobrej woli, która pojawiła się w czasie ustalania, co będzie piła, i powiedziała rzeczowo:

– Nie możesz wiedzieć, czy się zmieniłam, czy nie, bo spędziliśmy razem zaledwie sześć dni.

– I sześć nocy – podkreślił znacząco, z premedytacją próbując wywołać rumieniec na jej policzkach, wytrącić ją z równowagi, zobaczyć znowu tę niepewną dziewczynę, nie mogącą się zdecydować, jaki trunek wybrać.

Zignorowała wzmiankę o seksie i powiedziała:

– Trudno uwierzyć, że byliśmy kiedyś małżeństwem.

– Nic dziwnego, skoro nigdy nawet nie używałaś mojego nazwiska.

– Jestem przekonana – skontrowała, starając się utrzymać ton łagodnej obojętności – że dziesiątki kobiet zasługują na to bardziej niż ja kiedykolwiek.

– To brzmi tak, jakbyś była zazdrosna.

– Jeśli uważasz, że w moim głosie brzmi zazdrość – odparowała, z trudem trzymając w ryzach swój temperament, lekko nachylając się w jego kierunku – to coś bardzo złego dzieje się z twoim słuchem!

Przez jego twarz przebiegł niechętny uśmiech.

– Zapomniałem już, że używasz tego superpoprawnego sposobu wyrażania się, kiedy jesteś zła.

– Dlaczego próbujesz – zasyczała – celowo wmanewrować mnie w sprzeczkę?

– Prawdę mówiąc – powiedział sucho – to co powiedziałem, miało być komplementem.

– Och – wyrwało jej się. Zaskoczona i trochę sfrustrowana, spojrzała na kelnera, który przyniósł ich drinki. Zamówili lunch i Meredith zdecydowała, że poczeka z nowiną o ich nie istniejącym rozwodzie do chwili, aż Matt wypije część swojego drinka i alkohol rozluźni go trochę. Wybór następnego tematu pozostawiła jemu.

Matt uniósł szklaneczkę, zdziwiony tym, że nieświadomie stara się przypierać ją do muru. Z wyszukaną kurtuazją i zainteresowaniem powiedział:

– Zgodnie z tym, co piszą w rubrykach towarzyskich, działasz aktywnie w kilku przedsięwzięciach charytatywnych, operze, balecie, koncertach symfonicznych. Co poza tym robisz ze swoim czasem?

– Przez pięćdziesiąt godzin tygodniowo pracuję w „Bancrofcie” – powiedziała, trochę rozczarowana, że nie czytał nic o jej osiągnięciach w tej dziedzinie.

O jej sukcesach w „Bancrofcie” Matt wiedział wszystko i był ciekaw, jak dobrym dyrektorem była naprawdę. Mógł to ocenić, słuchając, jak opowiada o swojej pracy. Zaczął zadawać jej pytania.

Meredith odpowiadała. Najpierw niechętnie, a potem rozluźniła się, ponieważ odsuwała od siebie, jak tylko mogła, wyjawienie powodu ich spotkania i dlatego też, że praca była jej ulubionym tematem. Jego pytania były bardzo trafne. Wydawał się tak prawdziwie zainteresowany tym, co mówiła, że już po chwili opowiadała mu o swoich osiągnięciach i celach, o sukcesach i porażkach. Matt potrafił słuchać w taki sposób, że prowokował do zwierzeń. Koncentrował się wyłącznie na tym, co do niego mówiono, tak jakby każde słowo było interesujące, ważne, wiele znaczące. Zanim zdała sobie z tego sprawę, zwierzyła mu się nawet z problemu, jakim dla niej były oskarżenia o nepotyzm w sklepie i jak trudno było dawać sobie z tym radę. Powiedziała też o szowinizmie, jaki swoim nastawieniem siał jej ojciec wśród personelu.

Do czasu, kiedy kelner sprzątnął talerze po lunchu, Meredith odpowiadała na wszystkie jego pytania i wykończyła niemal całą zamówioną przez niego butelkę bordeaux. Przyszło jej do głowy, że powodem, dla którego była tak wylewna, był fakt, że odwlekała powiedzenie mu swojej denerwującej nowiny, ale nawet teraz, kiedy nie dało się już tego dłużej odwlekać, czuła się o wiele bardziej zrelaksowana niż na początku posiłku.

Milczeli przez chwilę, pełni wzajemnego zrozumienia. Spojrzeli na siebie poprzez stół.

– Twój ojciec ma szczęście, że pracujesz dla niego – powiedział Matt ze szczerym przekonaniem. Nie miał wątpliwości, że jest bardzo dobrym dyrektorem. Może nawet uzdolnionym. Kiedy mówiła, styl jej działania stał się dla niego jasny; tak samo jak jej oddanie pracy, inteligencja, entuzjazm i przede wszystkim odwaga i spryt.

– To ja mam szczęście – powiedziała, uśmiechając się do niego. – „Bancroft” liczy się dla mnie najbardziej. To najważniejsza rzecz w moim życiu.

Matt oparł się wygodnie o oparcie krzesła i przyswajał sobie tę nowo odkrytą stronę Meredith. Trzymając w dłoni kieliszek wina, zmarszczył brwi. Zastanawiał się, dlaczego, u diabła, mówiła o tym domu handlowym tak, jakby mówiła o tym, co kocha. Dlaczego kariera była najważniejszą rzeczą w jej życiu. Dlaczego nie był nią Parker Reynolds albo jakiś inny, odpowiednio ważny człowiek z towarzystwa? Ale już zadając sobie te pytania, pomyślał, że zna na nie odpowiedź. Jej ojcu mimo wszystko udało się; zdominował ją tak bezwzględnie i tak efektywnie, że w końcu niemal zupełnie zniechęcił ją do mężczyzn. Jakikolwiek był powód jej ślubu z Reynoldsem, najwyraźniej nie była nim miłość. Biorąc pod uwagę to, co powiedziała, i sposób, w jaki wyglądała, mówiąc o „Bancrofcie”, była absolutnie oddana i zakochana właśnie w tym domu handlowym.

Poczuł litość, patrząc na nią. Litość i czułość. Doświadczył tych uczuć tego wieczoru, kiedy ją poznał. Towarzyszyło temu wtedy potężne pragnienie, żeby ją posiąść. Pragnienie to pozbawiło go zdrowego rozsądku. Wszedł do tego klubu, usłyszał jej pełen wigoru śmiech, spojrzał w błyszczące oczy i stracił rozum. Jego serce zmiękło na wspomnienie tego, jak radośnie przedstawiała go wszystkim, jakby był potentatem stalowym z Indiany. Była tak pełna życia i śmiechu, tak niewinnie entuzjastyczna w jego ramionach. Boże, jak on jej pragnął! Chciał zabrać ją od ojca, przychylić jej nieba, chuchać na nią i chronić przed całym światem.

Jeśli pozostałaby jego żoną, byłby teraz niesamowicie z niej dumny. W wyprany z osobistych uczuć sposób i teraz był diabelnie dumny z tego, co osiągnęła.

Chuchać na nią i ochraniać ją? Zorientował się, w jakim kierunku zmierzają jego myśli, i zacisnął zęby, zdegustowany sobą. Meredith nie potrzebowała nikogo, kto by ją chronił. Sama była śmiertelnie niebezpieczna jak jadowity pająk. Jedyną istotą, która się dla niej liczyła, był jej ojciec. Żeby go zadowolić, zabiła ich nie narodzone dziecko. Była rozpuszczona, była osobą bez charakteru i bez serca: pusty, piękny manekin przeznaczony do przystrajania w piękne szatki i sadzania u szczytu stołu w jadalni. Do tego się tylko nadawała; to było jej jedyne zajęcie w życiu. Jej wygląd spowodował, że zapomniał o tym na chwilę w czasie ostatnich kilku minut. Winna była jej wspaniała twarz, z tymi czarującymi, turkusowymi oczami ocienionymi gęstymi rzęsami, duma, z jaką się trzymała; delikatne, ponętne usta, melodyjny dźwięk głosu, intrygujący, zaraźliwy śmiech. Chryste, zawsze był głupcem, jeśli chodziło o nią, pomyślał. Jego niechęć do niej osłabła nagle. Uzmysłowił sobie, że ten wybuch złości był niemądry i bezcelowy. Bez względu na to, co zrobiła, była wtedy bardzo młoda, bardzo wystraszona i zdarzyło się to tak dawno temu. To była już zamknięta sprawa. Obracając machinalnie nóżkę kieliszka w palcach, spojrzał na Meredith i powiedział nic nie znaczący, banalny komplement:

– Z tego co słyszę, stałaś się wspaniałym dyrektorem. Jeśli bylibyśmy ciągle jeszcze małżeństwem, prawdopodobnie chciałbym zwabić cię do mojej firmy.

Nieświadomie stworzył jej okazję, na którą czekała. Szacowała ją. Próbując zaszczepić element humoru do tej strasznej chwili, powiedziała z nerwowym, przyduszonym śmiechem:

– W takim razie próbuj to zrobić. Zmarszczył brwi.

– Co przez to rozumiesz?

Nie umiała dłużej zachować nikłego uśmiechu. Nachyliła się do przodu, oparła ramiona o brzeg stołu i wzięła głęboki, uspokajający oddech.

– Ja, ja mam ci coś do powiedzenia, Matt. Spróbuj się nie zdenerwować.

Nie wykazując zainteresowania, wzruszył ramionami i uniósł kieliszek do ust.

– Nie istnieją między nami żadne uczucia, Meredith. A w takim razie nic, co powiesz, nie może mnie zdenerwować…

– Ciągle jeszcze jesteśmy małżeństwem – oświadczyła. Jego brwi zwarty się gwałtownie.

– Tylko tyle!

– Nasz rozwód nie był legalny – brnęła dalej, odruchowo cofając się przed jego groźnym wzrokiem. – Prawnik, który przeprowadził rozwód, nie miał uprawnień, był oszustem, jest prowadzone przeciwko niemu śledztwo, właśnie teraz. Żaden sędzia nie podpisał nigdy naszego orzeczenia rozwodowego. Żaden go nawet nie widział.

Z niepokojącą pieczołowitością odstawił swój kieliszek. Nachylił się ku niej i zasyczał niemalże niskim głosem:

– Albo kłamiesz, albo jesteś kompletnie nieodpowiedzialna. Jedenaście lat temu zaprosiłaś mnie do swojego łóżka, nie poświęciwszy chociażby jednej myśli zabezpieczeniu się przed ciążą. Kiedy zaszłaś w ciążę, przybiegłaś do mnie i zrzuciłaś na mnie ten problem. Teraz mówisz mi, że nie miałaś tyle zdrowego rozsądku, żeby wynająć prawdziwego prawnika, który załatwiłby ci rozwód, i że jesteśmy ciągle małżeństwem. Jak do diabła udaje ci się kierować całym działem domu handlowego i w dalszym ciągu wykazywać taką głupotę?

Każde pogardliwe słowo wymówione przez niego raniło jej dumę, ale taka reakcja nie była gorsza, niż się tego spodziewała. Akceptowała to słowne biczowanie jako coś, co się jej należało. Był wściekły i zszokowany, zamilkł na chwilę. Wykorzystała to i powiedziała niskim, uspokajającym głosem:

– Rozumiem, Matt, jak się czujesz…

Chciałby móc uwierzyć, że całe to bagno było tylko jej wymysłem, że był to jakiś rodzaj szalonej próby wyłudzenia od niego pieniędzy. Wszystkie instynkty jednak podpowiadały mu, że ona mówi prawdę.

– Jeśli to ja byłabym na twoim miejscu – ciągnęła, starając się mówić spokojnym, racjonalnym głosem – czułabym się tak samo, jak ty się czujesz teraz…

– Kiedy się o tym dowiedziałaś? – przerwał jej, cały spięty.

– Wieczorem na dzień przed tym, kiedy zadzwoniłam do ciebie, żeby umówić się na to spotkanie.

– Zakładając, że mówisz prawdę, że ciągle jesteśmy małżeństwem, czego dokładnie ode mnie chcesz?

– Rozwodu. Spokojnego, nieskomplikowanego natychmiastowego rozwodu.

– Żadnych alimentów? – zadrwił, patrząc, jak rumieniec złości pokrywa jej policzki. – Żadnego podziału majątku, nic w tym rodzaju?

– Nie!

– Dobrze, bo to cholernie pewne, że nie dostałabyś niczego takiego!

Była wściekła, że celowo wypominał jej, że teraz był o wiele bogatszy niż ona. Spojrzała na niego z pogardą dobrze wychowanej osoby.

– Zawsze interesowały cię tylko pieniądze. Nigdy nie chciałam wychodzić za ciebie i nie chcę twoich pieniędzy! Raczej umarłabym z głodu, niż dopuściłabym do tego, żeby ktokolwiek się dowiedział, że byliśmy kiedykolwiek małżeństwem!

Maître d'hôtel wybrał właśnie ten niefortunny moment, żeby pojawić się przy ich stoliku z pytaniem, czy dania im smakowały i czy życzą sobie czegoś jeszcze.

– Tak – powiedział Matt szorstko. – Poproszę podwójną szkocką z lodem dla mnie, a dla mojej żony – podkreślił – poproszę o jeszcze jedno martini. – Czerpał przewrotnie niskiego lotu satysfakcję ze zrobienia dokładnie tego, czego ona, jak to i przed chwilą powiedziała, chciałaby uniknąć za wszelką cenę.

Meredith, która nigdy dotąd nie uczestniczyła w publicznej scenie, zerknęła na starego znajomego i powiedziała:

– Daję tysiąc dolarów za zatrucie jego drinka! Skłaniając się lekko, John uśmiechnął się i powiedział śmiertelnie poważnie:

– W tej chwili, pani Farrell – następnie zwrócił się do wściekłego Matta i dodał dowcipnie: – Czy ma to być arszenik, czy preferuje pan coś bardziej egzotycznego?

– Nie waż się zwracać do mnie kiedykolwiek tym nazwiskiem! – zagroziła Johnowi Meredith – to nie jest moje nazwisko.

Humor i przychylność zniknęły z twarzy Johna. Skłonił się ponownie.

– Proszę o wybaczenie, panno Bancroft, że pozwoliłem sobie na te nieodpowiednie uwagi. Pani drink będzie zaraz podany.

Poczuła się jak wiedźma, dlatego że wyładowała na nim swoją złość. Przygnębiona, spojrzała na odchodzącego sztywno Johna, a potem na Matta. Odczekała jeszcze chwilę, aż ich temperamenty ostygną. Wzięła głęboki, uspokajający oddech:

– To bezcelowe, żebyśmy obrzucali się obelgami. Nie moglibyśmy chociaż spróbować potraktować się uprzejmie?

O wiele łatwiej poradzilibyśmy sobie z tym wszystkim, gdyby to się nam udało.

Miała rację, wiedział o tym, i po chwili zastanowienia powiedział krótko:

– Sądzę, że możemy spróbować. Jak powinniśmy to załatwić?

– Bez rozgłosu! – powiedziała, uśmiechając się z ulgą. – I szybko. Konieczność zachowania dyskrecji i pośpiech są o wiele istotniejsze, niż prawdopodobnie podejrzewasz.

Matt skinął głową. Jego myśli w końcu stały się bardziej uporządkowane:

– Twój narzeczony – domyślił się. – Zgodnie z tym, co pisali w gazetach, chcesz wyjść za niego w lutym.

– Tak, chodzi i o to – przyznała. – Parker wie, co się wydarzyło. To on właśnie odkrył, że człowiek, którego wynajął mój ojciec, nie jest prawnikiem, a nasz rozwód to coś nieistniejącego. Ale jest coś jeszcze… coś życiowo ważnego dla mnie, co mogę stracić, jeśli to wyjdzie na jaw.

– Co to takiego?

– Chciałabym, żeby nasz rozwód był dyskretny, najchętniej utrzymany w tajemnicy, bez plotek o nas i szumu w prasie. Widzisz, mój ojciec ma zamiar wziąć urlop ze względu na swój stan zdrowia, a ja bardzo chcę uzyskać szansę zastąpienia go na stanowisku prezydenta firmy. Potrzebuję tej szansy, żeby udowodnić zarządowi, że kiedy ojciec przejdzie na emeryturę, będę w stanie przejąć prezydenturę korporacji. Tak jak ci powiedziałam, zarząd waha się, żeby to mnie powierzyć czasową prezydenturę. Są bardzo konserwatywni i już mają co do mnie wątpliwości: jestem za młoda na objęcie takiego stanowiska, a do tego jestem kobietą. Mam przeciwko sobie te dwa minusy, a prasa nie pomogłaby mi, przedstawiając mnie jako frywolną trzpiotkę z towarzystwa. Jeśli zdobędą informacje o naszej sytuacji, urządzą sobie z tego święto. Ja ogłosiłam zaręczyny z szanowanym, poważnym bankierem, ciebie swatają z tuzinem gwiazd filmowych, i oto my objawiamy się naraz jako ciągle jeszcze związani węzłem małżeńskim. Potencjalna bigamistka nie dostanie nominacji na stanowisko prezydenta „Bancrofta”. Wierz mi, jeśli to się wyda, położy to kres moim szansom.

– Nie wątpię, że jesteś o tym przekonana – powiedział Matt – ale nie sądzę, żeby to zaszkodziło twoim szansom.

– Naprawdę? – odparła gorzko. – Pomyśl, jak ty zareagowałeś, kiedy powiedziałam ci, że prawnik był oszustem. Natychmiast wyciągnąłeś wniosek, że jestem imbecylem, niezdolnym do kierowania własnym życiem, a co dopiero siecią domów handlowych. Dokładnie tak samo zareagowałby zarząd, ponieważ oni nie są ani odrobinę bardziej przychylnie do mnie nastawieni niż ty.

– Czy twój ojciec nie może dać im wyraźnie do zrozumienia, że chce, żeby powierzyli ci to stanowisko?

– Mógłby, ale zgodnie z zasadami korporacji zarząd musi anonimowo zaakceptować wybór prezydenta. Nawet jeśli ojciec ich kontroluje, nie jestem pewna, czy działałby na moją korzyść.

Matt nie musiał ustosunkowywać się do tego, bo kelner właśnie przyniósł ich drinki, a inny zbliżał się do ich stolika z telefonem bezprzewodowym.

– Telefon do pana, panie Farrell – powiedział. – Dzwoniący twierdzi, że zostawił mu pan ten numer.

Matt wiedział, że musi to być telefon od Toma Andersona. Przeprosił Meredith, podniósł słuchawkę i bez zbędnych wstępów zapytał:

– Jakie wieści po posiedzeniu komisji ziemskiej?

– Niedobre, Matt – odparł Tom. – Odrzucili naszą prośbę.

– Dlaczego, na Boga, mieliby odrzucić prośbę o wydanie zezwolenia na budowę, która przyniesie tylko korzyści ich społeczeństwu? – powiedział Matt, w tym momencie bardziej zaskoczony niż zły.

– Zgodnie z tym, co mówi mój informator w komisji, jakaś bardzo wpływowa osoba kazała im nas odrzucić.

– Domyślasz się, kto to mógł być?

– Tak. Człowiek o nazwisku Paulson, przewodniczący komisji, powiedział kilku jej członkom, w tym i mojemu informatorowi, że senator Davis uznałby to za osobistą przysługę, jeśli odrzuciliby naszą prośbę.

– Dziwne – powiedział Matt, marszcząc brwi. Próbował sobie przypomnieć, czy dotował kampanie Davisa, czy jego przeciwnika. Zanim sobie przypomniał, Anderson dodał głosem brzmiącym sarkazmem: – Czy może zwróciłeś uwagę na wzmiankę w rubryce towarzyskiej o przyjęciu urodzinowym wydanym na cześć dobrego senatora?

– Nie, a dlaczego?

– Było ono wydane przez niejakiego Philipa A. Bancrofta. Czy jest jakiś związek między nim a Meredith, o której mówiliśmy w ubiegłym tygodniu?

W piersi Matta eksplodowała rozżarzona, siejąca spustoszenie wściekłość. Spojrzał na Meredith i zauważył, że zbladła nagle, co mogło być tylko efektem jego wzmianki o komisji ziemskiej. Zwracając się do Andersona, powiedział miękko i lodowato jednocześnie:

– Istnieje taki związek. Jesteś w biurze? – Anderson potwierdził i Matt powiedział: – Zostań tam, będę z powrotem o trzeciej i przedyskutujemy następne kroki.

Matt odłożył słuchawkę, powoli, pieczołowicie, a potem spojrzał na Meredith, która nagle poczuła nieprzepartą potrzebę wygładzenia palcami nie istniejących zmarszczek na obrusie. Poczucie winy i świadomość faktów były wyryte na jej twarzy. Nienawidził jej w tej chwili, gardził nią z nie dającą się ogarnąć zaciętością. Poprosiła o to spotkanie nie po to, żeby „zakopać topór wojenny”, jak utrzymywała, ale dlatego, że chciała czegoś. Kilku rzeczy. Chciała wyjść za swojego nieocenionego bankiera, chciała prezydentury „Bancrofta” i chciała szybkiego, cichego rozwodu. Był zadowolony, że tak bardzo zależało jej na tym, dlatego że nie zanosiło się na to, żeby jej pragnienia miały się spełnić. Ona i jej ojciec mogli oczekiwać od niego tylko wojny. Wojny, którą wygrać miał on, łącznie ze wszystkim, co tamci posiadali. Zasygnalizował kelnerowi chęć zapłacenia rachunku. Meredith zorientowała się, co robił, i niepokój, który ogarnął ją, kiedy wymienił komisję ziemską, przerodził się teraz w panikę. Nic jeszcze nie uzgodnili, a on nagle, przedwcześnie, kończył dyskusję. Kelner podał rachunek w składanym skórzanym etui, a Matt wyciągnął studolarowy banknot ze swojego portfela i nie patrząc nawet na wysokość rachunku, rzucił go do etui. Wstał.

– Chodźmy – warknął, podchodząc do jej krzesła i odsuwając je.

– Ale jeszcze niczego nie uzgodniliśmy – powiedziała desperacko w chwili, kiedy mocno uchwycił ją za łokieć i zaczął, kierować energicznie ku wyjściu.

– Dokończymy rozmowę w samochodzie.

Na zewnątrz deszcz bębnił o czerwone zadaszenie. Umundurowany odźwierny stojący na skraju chodnika otworzył swój parasol i trzymał go nad ich głowami, kiedy wsiadali do limuzyny.

Matt poinstruował kierowcę, żeby jechał do „Bancrofta”, po czym skoncentrował się na niej.

– A teraz – powiedział łagodnie – co chciałabyś zrobić? Ton jego głosu sugerował, że miał zamiar współdziałać z nią. Poczuła mieszaninę ulgi i wstydu. Wstydu, ponieważ wiedziała, dlaczego komisja ziemska odrzuciła jego prośbę, tak samo jak wiedziała, dlaczego nie uzyska członkostwa; w Glenmoor. Obiecała sobie w myślach, że zmusi jakoś ojca, żeby naprawił szkody, jakie wyrządził Mattowi w tych dwóch miejscach. Powiedziała spokojnie:

– Chciałabym, żebyśmy rozwiedli się bardzo szybko i dyskretnie, najchętniej poza granicami stanu lub kraju. Chciałabym też, żeby nasze małżeństwo pozostało tajemnicą.

Skinął głową, jakby rozważał te sprawę w korzystny dla niej sposób, ale jego następne słowa wstrząsnęły nią.

– A jeśli odmówię, jak się na mnie odegrasz? Podejrzewam – chłodnym, rozbawionym głosem snuł przypuszczenia – że będziesz kontynuować mieszanie mnie z błotem na nudnych imprezach towarzyskich, a twój ojciec będzie mógł blokować przyjęcie mnie do innych podmiejskich klubów w Chicago.

Wiedział już, że to jej ojciec nie dopuścił do przegłosowania jego członkostwa w Glenmoor!

– Przykro mi z powodu tego, co zrobił w Glenmoor, naprawdę.

Skwitował śmiechem jej szczerość.

– Nic mnie nie obchodzi twój wspaniały klub. Ktoś podał moją kandydaturę wbrew mojej woli.

Nie wierzyła, mimo wszystko, że nic to dla niego nie znaczyło. Nie byłby człowiekiem, gdyby nie ubodło go odrzucenie jego kandydatury. Odwróciła wzrok. Czuła się winna i było jej wstyd za powodowane niskimi pobudkami działania ojca. Było jej miło w towarzystwie Matta w czasie lunchu i wydawało się, że tak samo czuł się i on. Tak dobrze jej się 7, nim rozmawiało. Zupełnie tak, jakby nie istniała ta straszna przeszłość. Nie chciała być jego wrogiem. To, co zdarzyło się przed laty, nie było wyłącznie jego błędem. Teraz obydwoje mieli już poukładane na nowo życie. Ona była dumna ze swoich osiągnięć, on z pewnością był dumny ze swoich. Opierał ramię o oparcie ich siedzenia. Zerknęła na elegancki, cieniutki niczym płatek zegarek, który pobłyskiwał na jego nadgarstku. Przeniosła wzrok na jego dłoń. Pomyślała, że ma wspaniałe dłonie: zręczne i bardzo męskie. Dawno temu te ręce były twarde od pracy, teraz były wymanikiurowane…

Nagle ogarnął ją absurdalny impuls, żeby wziąć jego dłoń w swoją i powiedzieć:

Jest mi przykro. Jest mi przykro z powodu rzeczy, które zrobiliśmy i z powodu których zraniliśmy się nawzajem. Przykro mi, że tak nie pasowaliśmy do siebie.

– Sprawdzasz, czy ciągle jeszcze mam olej za paznokciami? – Nie! – zaprotestowała, a jej wzrok ciskał błyskawice w jego tajemnicze, szare oczy. Z godnością przyznała: – Myślałam o tym, że chciałabym, żeby wszystko między nami ułożyło się inaczej… żeby ułożyło się przynajmniej tak, żebyśmy mogli być teraz przyjaciółmi.

– Przyjaciółmi? – powtórzył dobitnie, z ironią. – Kiedy ostatnio byłem w stosunku do ciebie przyjacielski, zapłaciłem za to moim nazwiskiem, utratą stanu kawalerskiego i poważniejszymi jeszcze stratami.

Kosztowało cię to więcej, niż się domyślasz, pomyślała z żalem. Kosztowało cię to fabrykę, którą chciałeś budować, w Southville, ale spróbuję temu zaradzić. Zmuszę ojca, żeby, naprawił szkody, jakie wyrządził, i żeby obiecał, że nigdy już, nie będzie ingerował w twoje sprawy.

– Posłuchaj, Matt – powiedziała, czując nagle potrzebę naprawienia wszystkiego między nimi. – Chcę zapomnieć o przeszłości i…

– Jak to uprzejmie z twojej strony – zadrwił.

Meredith spięła się i już chciała mu wytknąć, że to ona jest poszkodowaną stroną, porzuconą żoną, ale opanowała impuls i ciągnęła z uporem:

– Powiedziałam, że jestem skłonna zapomnieć o przeszłości i to prawda. Jeśli zgodzisz się na cichy rozwód za obopólnym porozumieniem stron, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby naprawić szkody wyrządzone ci tutaj w Chicago.

– Tak z ciekawości, księżniczko, w jaki sposób masz zamiar tego dokonać?

– Nie nazywaj mnie księżniczką. Nie staram się być łaskawa dla ciebie, próbuję tylko zachować się przyzwoicie.

Matt odchylił się do tyłu i patrzył na nią spod przymkniętych powiek.

– Przepraszam, Meredith, że byłem niegrzeczny. Co takiego zamierzasz zrobić dla mnie?

Z ulgą przyjęła zmianę jego nastawienia. Powiedziała szybko:

– Na początek mogę sprawić, żeby zaakceptowano cię w towarzystwie. Wiem, że mój ojciec zablokował twoje członkostwo w naszym klubie. Spróbuję, żeby to odwołał.

– Zapomnijmy na chwilę o mnie – zasugerował gładko, zdegustowany jej pochlebstwami i hipokryzją. Bardziej mu się podobała, kiedy przeciwstawiała mu się w operze i obrzucała pogardliwie obelgami. Teraz jednak to ona potrzebowała czegoś od niego i był zadowolony, że było to dla niej tak ważne, ponieważ nie chciał jej tego dać. – Chcesz ślicznego, spokojnego rozwodu, bo chcesz wyjść za swojego bankiera i ponieważ chcesz zostać prezydentem „Bancrofta”, tak? – Kiedy potaknęła, ciągnął dalej: – I prezydentura w „Bancrofcie” jest bardzo, bardzo ważna dla ciebie?

– Zależy mi na tym bardziej, niż zależało mi na czymkolwiek, kiedykolwiek w moim życiu – zapewniła żarliwie. – Ty… ty zgodzisz się na to? – zapytała, szukając odpowiedzi w jego zamkniętej twarzy. Samochód zatrzymał się przed „Bancroftem”.

– Nie – powiedział to w sposób tak uprzejmy i ostateczny, że umysł Meredith przez chwilę nie zaabsorbował tego, co usłyszała.

– Nie – powtórzyła niedowierzając. – Ale rozwód jest…

– Zapomnij o tym! – warknął.

– Zapomnij? Wszystko, czego chcę, zależy od tego!

– To cholerny pech.

– W takim razie załatwię to bez twojej zgody! – odparowała.

– Spróbuj tylko, a nadam temu taki rozgłos i smaczek, że trudno ci będzie z tym żyć. Na dobry początek pozwę do sądu twojego pozbawionego charakteru bankiera i zarzucę mu rozbicie naszego związku.

– Rozbicie… – Była zbyt zaskoczona, żeby zachować ostrożność i wybuchnęła gorzkim śmiechem. – Postradałeś rozum? Jeśli to zrobisz, będziesz wyglądał jak niezguła, jak zdradzony mąż o złamanym sercu.

– A ty będziesz wyglądać jak wiarołomna żona – skontrował.

Zatrzęsła się z wściekłości.

– Cholerny egoisto! – wybuchnęła, pąsowiejąc. – Jeśli ośmielisz się publicznie ośmieszyć Parkera, zamorduję cię własnymi rękami. Nie jesteś go wart. Do pięt mu nie dorosłeś! – eksplodowała. – On jest dziesięć razy bardziej mężczyzną niż ty! Nie musi iść do łóżka z każdą kobietą, którą pozna. Ma zasady, jest dżentelmenem, ale ty tego nie zrozumiesz, bo pod tym szytym na miarę garniturem ciągle jesteś niczym innym, jak tylko brudnym hutnikiem z brudnej mieściny, z brudnym ojcem pijakiem.

– A ty – powiedział dziko – jesteś ciągle pozbawioną zasad moralnych, zadufaną w sobie suką!

Meredith zrobiła szybki obrót z dłonią gotową do wymierzenia policzka i stłumiła nagle okrzyk bólu. To Matt uchwycił jej nadgarstek zaledwie centymetr od swojej twarzy. Trzymał go w miażdżącym uścisku i aksamitnym głosem zagroził:

– Jeśli komisja ziemska w Southville nie zmieni swojej decyzji, nie będzie żadnych dalszych dyskusji o rozwodzie. Jeśli zdecyduję się dać ci rozwód, to jego warunki będę dyktować ja, a ty i twój ojciec zgodzicie się na nie. – Zwiększył nacisk na jej nadgarstek i przyciągnął ją do przodu. Ich twarze oddalone były od siebie zaledwie o centymetry. – Zrozumiałaś mnie, Meredith? Ty i twój ojciec nie macie nade mną żadnej władzy. Zrób jeszcze chociaż raz coś wbrew moim interesom, a będziesz żałowała, że to nie twoja matka pozbyła się ciebie, zanim cię urodziła!

Wyrwała ramię z jego uścisku.

– Jesteś potworem! – zasyczała. Kilka kropli deszczu spadło jej na policzki. Chwyciła swoje rękawiczki i torebkę. Kierowcę i goryla w jednej osobie obrzuciła druzgoczącym spojrzeniem. Trzymał otwarte dla niej drzwiczki samochodu i obserwował ich słowną bitwę z entuzjastycznym podnieceniem widza meczu tenisowego.

Kiedy wysiadła z samochodu, Ernest, który nie od razu ją rozpoznał, ruszył do przodu gotów bronić jej przed grożącym jej nie zidentyfikowanym niebezpieczeństwem.

– Widziałeś tego mężczyznę w samochodzie? – zapytała ostro odźwiernego. Kiedy potaknął, powiedziała: – To dobrze, bo jeśli on kiedykolwiek pojawi się w pobliżu tego sklepu, masz wezwać policję!

Загрузка...