ROZDZIAŁ 35

Rano, kiedy Meredith wślizgnęła się do pokoju Matta, żeby sprawdzić, jak on się czuje, ciągle jeszcze padał śnieg. Matt był trochę rozpalony, ale jego czoło w dotyku było o wiele chłodniejsze.

W szarym świetle poranka, po przespanej nocy i prysznicu, jej niespodziewane pojawienie się na farmie wczorajszego wieczoru wydawało się bardziej komiczne niż niepokojące.

Włożyła niebieskie spodnie i jasny, żółto – niebieski sweter z wycięciem w karo. Podeszła do lustra, żeby się uczesać, i zaczęła się uśmiechać. Im dłużej myślała o wczorajszym wieczorze, tym śmieszniejsze były te wspomnienia. Po całej nerwowości i zdeterminowaniu, jakie towarzyszyły jej wyprawie tutaj, po mozolnej jeździe w śnieżycy, powiedzieli do siebie zaledwie kilka zdań, zanim Matt niemal zemdlał u jej stóp, po czym każde z nich poszło spać! Najwyraźniej zawsze, kiedy pojawiała się w pobliżu Matta, zaczynały działać jakieś niewytłumaczalnie niesprzyjające, ponadnaturalne siły, zdecydowała, powstrzymując chichot.

Prawdę mówiąc, fakt, że Matt był zbyt chory, żeby wyrzucić ją siłą, był dla niej pewnego rodzaju korzyścią, nawet jeśli nie mogła w tej sytuacji powiadomić go o wszystkich swoich rewelacjach. Liczyła na to, że po południu będzie czuł się na tyle dobrze, żeby móc racjonalnie przedyskutować całą sprawę, u jednocześnie będzie ciągle jeszcze zbyt osłabiony, żeby odmówić wysłuchania jej. Jeśli w dalszym ciągu będzie próbował zmusić ją do wyjazdu, będzie musiała zyskać na czasie. Powie, że zgubiła w śniegu kluczyki i siłą rzeczy nie może odjechać.

Zadowolona ze swojego planu, przeczesała włosy i zmierzwiła je trochę palcami, aż ułożyły się w naturalne fale i loki, Usatysfakcjonowana efektem, pociągnęła usta szminką, rzęsy potraktowała tuszem i odsunęła się, żeby sprawdzić w lustrze, jak wygląda. Pomyślała, że jej włosy są trochę za długie, ale poza tym prezentowała się dobrze.

Z zamiarem znalezienia kilku rzeczy przydatnych choremu, udała się w przeciwny koniec korytarza do łazienki, W szafce za lustrem znalazła termometr i kilka buteleczek z lekarstwami, opatrzonych pożółkłymi ze starości nalepkami. Przejrzała je niepewnie marszcząc brwi. Choroby były jej praktycznie nieznane, poza sporadycznymi bólami menstruacyjnymi lub rzadko zdarzającym się bólem głowy; przez całe życie była dwa razy przeziębiona, a grypę przechodziła ostatnio, kiedy miała dwanaście lat.

Zastanawiała się, co też można zrobić dla kogoś, kto ma grypę i bronchit. Grypa dosyć często pojawiała się wśród pracowników sklepu. Próbowała sobie przypomnieć, co Phyllis mówiła jej o swoich objawach tej choroby. Miała pulsujące bóle głowy, przypominała sobie, było jej niedobrze i bolały ją mięśnie. Bronchit to inna sprawa, to zapchane gardło i kaszel.

Meredith sięgnęła po buteleczkę z aspiryną i termometr. Były to jedyne znane jej akcesoria. Znalazła jeszcze buteleczkę z pomarańczową nalepką, która obwieszczała, że był to środek na skaleczenia, odłożyła ją na miejsce i wzięła tubkę z czymś, co zgodnie z etykietką usuwało bóle mięśni. Otworzyła tubkę, wydusiła odrobinę na palec i zapach specyfiku wycisnął jej łzy z oczu.

Ze zdziwieniem objęła wzrokiem półki. Uświadomiła sobie, że zawartość apteczki była tak archaiczna, że nazwy leków nie brzmiały nawet znajomo.

Duża brązowa butelka nosiła napis: „Olej Smitha Castora”. Ramiona zaczęły jej drżeć od śmiechu. Przyda mu się coś takiego, zdecydowała. To naprawdę dobrze mu zrobi. Nie miała pojęcia, na co miałby mu pomóc olej Castora, ale wiedziała, że w smaku jest na pewno wybitnie nieatrakcyjny. Dodała go więc do rzeczy, które gromadziła z zamiarem zaserwowania mu tego wszystkiego na tacy w charakterze dowcipu. Uświadomiła sobie, że jak na osobę, która ugrzęzła na farmie z chorym, nienawidzącym jej człowiekiem, miała wyjątkowo dobry nastrój. Taki stan rzeczy przypisywała faktowi, że być może będzie miała okazję położyć kres tej nienawiści. Poza tym miała ogromną ochotę poprawić i jego samopoczucie. Była mu to winna po tym wszystkim, na co niechcący naraziła go w przeszłości. Do tych uczuć dochodziła jeszcze młodzieńcza nostalgia, która w połączeniu z tym domem powodowała, że czuła się, jakby miała znowu osiemnaście lat.

Zauważyła niewysoki niebieski słoik i rozpoznała etykietkę; specyfik miał jakoby łagodzić dolegliwości gardła i nie pachniał ani odrobinę lepiej niż to, co było w tubie. Mógł jednak pomóc w poprawie jego samopoczucia. Dołożyła to do całej reszty i jeszcze raz przejrzała zgromadzone dobra. Po aspirynie przestanie go boleć głowa, to wiedziała, ale aspiryna jednocześnie mogła podrażnić mu żołądek. Potrzebowała czegoś innego.

– Lód – powiedziała głośno. Kompres z lodu na pewno złagodzi ból głowy.

Zeszła do kuchni ze swoimi zapasami leków, otworzyła lodówkę i z ulgą zobaczyła, że lodu było dużo. Niestety po przeszukaniu wszystkich szafek i szufladek nie znalazła niczego odpowiedniego do użycia jako pojemnika na kostki lodu. I wtedy przypomniała sobie czerwony, gumowy pojemnik, który widziała w łazience w szafce pod umywalką, kiedy szukała tam rano ręcznika. Wyciągnęła go z szafki, ale nie miał niestety korka. Przykucnęła i próbowała go znaleźć po omacku. W końcu wczołgała się pod zlew i znalazła korek z tyłu za pudełkiem z proszkiem do czyszczenia. Wyciągnęła go i odkryła, że był przymocowany do długiej smukłej czerwonej tuby zaopatrzonej w dziwaczną metalową klamrę.

Wyprostowała się i oglądała niepowtarzalnej urody przyrząd składający się z korka i tuby. Próbowała odłączyć go od tuby, ale producent z jakiegoś nieznanego bliżej powodu, zaprojektował tę rzecz jako nierozerwalną całość. Sprawdziła klamrę, potem dla pewności zawiązała tubę w węzeł i wzięła ten przedmiot na dół, żeby napełnić go wodą i lodem.

Jedynym problemem, jaki jej pozostał, było śniadanie. Miała niewielki wybór. Powinno to być coś łagodnego i łatwego do połykania. Ten warunek eliminował prawie wszystko, co zawierała szafka, poza świeżym chlebem, który leżał na blacie. W lodówce znalazła paczkę wędliny, kostkę masła i jajka. W zamrażalniku były dwa steki. Unikanie cholesterolu najwyraźniej nie było dla Matta istotną sprawą. Wyjęła masło i włożyła do tostera dwie kromki chleba. Potem jeszcze raz przejrzała szafki, szukając czegoś, co mógłby zjeść na lunch. Wszystko poza kilkoma puszkami zupy było albo ostre, albo tłuste: gulasz, spaghetti, tuńczyk… i puszka słodzonego skondensowanego mleka. Mleko!

Uradowana znalazła otwieracz do puszek i nalała do szklanki trochę mleka. Wyglądało na niesamowicie gęste, a po przeczytaniu instrukcji dowiedziała się, że może być używane bezpośrednio z puszki albo też rozcieńczane wodą. Niepewna, w jakiej postaci Matt je pije, spróbowała odrobinę i otrząsnęła się. Rozcieńczenie na pewno nie pomoże temu płynowi. Nie mogła sobie wyobrazić, dlaczego on to lubi, ale najwyraźniej tak było. Kiedy tosty były już gotowe, przeszła do salonu i zdjęła blat podręcznego stolika telewizyjnego. Użyła go jako tacy, co umożliwiło jej zaniesienie na górę za jednym zamachem lekarstw, pojemnika z lodem i śniadania.

Ból głowy wyciągnął Matta z pogłębionego tabletkami snu do pełnej dolegliwości półświadomości, że to musi już być poranek. Obrócił głowę na poduszce, zmusił się do otwarcia oczu i natychmiast poczuł dezorientację. Zamiast elektronicznego, cyfrowego zegara z radiem, zobaczył plastikowy staroświecki budzik z czarnymi wskazówkami ustawionymi na wpół do dziewiątej. Wtedy zaczął sobie przypominać: był w Indianie i był chory. Sądząc z niesamowitego wysiłku, jaki musiał włożyć w obrócenie się na bok i uniesienie się na łokciu, żeby sięgnąć po butelki z lekarstwami stojące obok zegara, ciągle jeszcze był chory. Próbował otrząsnąć się z otępienia. Potrząsnął głową i aż się skrzywił, kiedy poczuł wywołane tym ruchem potężne pulsowanie bólu w skroniach. Jednak gorączka musiała mu spadać. Koszulę miał mokrą od potu. Wziął ze stolika szklankę z wodą i połknął tabletki. Przez chwilę chciał wstać, wziąć prysznic i ubrać się, ale czuł się tak zmęczony, że zdecydował, że pośpi jeszcze godzinę. Etykietka na jednym z lekarstw ostrzegała: „Uwaga: powoduje senność”. Zastanawiał się, czy to było powodem, że nie mógł otrząsnąć się z otępienia. Położył się z powrotem i przymknął oczy, ale jakieś mgliste wspomnienie czaiło się gdzieś w zakamarkach jego umysłu. Meredith. Miał szaleńczy sen, że ona pojawiła się wśród śnieżycy i pomogła mu położyć się do łóżka. Myślał o tym, jak to się stało, że jego podświadomość spreparowała tak dziwaczny obraz. Meredith mogła mu pomóc, ale skoczyć z mostu, rzucić się w przepaść albo doprowadzić do bankructwa. Każde mniej destrukcyjne działanie z jej strony było po prostu śmieszne.

Właśnie zaczynał znowu zapadać w sen, kiedy usłyszał kroki kogoś skradającego się po skrzypiących schodach. Gwałtownie przywołany tym do świadomości, zerwał się do pozycji siedzącej. Za ten nagły ruch zapłacił zawrotem głowy. Kiedy zaczynał już odrzucać nakrycie, intruz zapukał do drzwi.

– Matt? – zawołał łagodny, melodyjny głos. Głos Meredith.

Jego ręka znieruchomiała. Patrzył bez wyrazu na ścianę naprzeciwko i przez jedną szaloną chwilę był kompletnie zdezorientowany.

– Matt, wchodzę… – Klamka poruszyła się i rzeczywistość poraziła go… to nie był dziwaczny sen. Meredith naprawdę tu była.

Wchodziła do pokoju powoli, tyłem, używając łokcia do otwarcia drzwi. Dawała mu celowo czas na schowanie się pod kołdrę, na wypadek, gdyby już wstał, ale nie był jeszcze ubrany. Niemal upuściła tacę, zrelaksowana całkowicie mylnym poczuciem bezpieczeństwa, po tym jak rozsądnie miło przyjął ją wczorajszego wieczoru, kiedy jego rozwścieczony głos wybuchnął za jej plecami jak sycząca para uchodząca z wulkanu:

– Co ty tu robisz?

– Przyniosłam ci tacę – wytłumaczyła, odwracając się ku niemu. Obeszła łóżko dookoła, zaskoczona jego rozzłoszczoną twarzą. Ale wyraz jego twarzy był niczym w porównaniu z groźbą, jaka spięła jego rysy w chwilę później, kiedy zobaczył czerwony gumowy pojemnik.

– Co, u diabła, masz zamiar z tym zrobić! Postanowiła, że nie pozwoli mu się zmieszać ani zastraszyć. Podniosła głowę i spokojnie odpowiedziała:

– To na twoją głowę.

– Czy to ma być, twoim zdaniem, ordynarny dowcip? – warknął i spojrzał na nią, jakby miał ochotę ją zamordować.

Zażenowana, postawiła tacę na łóżku obok bioder Matta i gładko powiedziała:

– Włożyłam do środka lód…

– O tak, ty byłabyś do tego zdolna – wycedził, a potem dodał okropnym tonem: – Daję ci dokładnie pięć sekund na opuszczenie tego pokoju i jeszcze minutę na wyniesienie się z tego domu, zanim ja cię stąd wyrzucę. – Nachylił się do przodu i zorientowała się, że miał zamiar odrzucić kołdrę i przewrócić tym samym tacę.

– Nie! – wykrzyknęła, a w jej głosie było tyle samo prośby, co protestu. – Nie musisz mnie straszyć, bo nie mogę wyjechać. Zgubiłam kluczyki przed domem, kiedy wysiadałam z samochodu. A nawet gdyby tak nie było i tak nie mogłabym wyjechać, dopóki nie powiem ci tego, co mam ci do powiedzenia.

– Nie jestem tym zainteresowany – powiedział niegrzecznie, sięgając, żeby odrzucić koce, wściekły, bo musiał przeczekać nową falę zawrotów głowy.

– Nie zachowywałeś się tak wczoraj – argumentowała z desperacją w głosie. Zdążyła zabrać tacę z koców, zanim zrzucił ją na podłogę. – Nie zdenerwowałeś się tak bardzo tylko dlatego, że przygotowałam ci zimny okład na głowę!

Zastygł z ręką chwytającą właśnie koce. Wyraz twarzy miał trudny do zdefiniowania: komiczny i zszokowany.

– Zrobiłaś co? – wydusił z siebie szeptem.

– Waśnie ci powiedziałam. Przygotowałam ci pojemnik z lodem…

Zaniepokojona przerwała, widząc, że nagłe zakrył twarz dłońmi. Ramiona mu drżały. Opadł na poduszki. Drżenia wstrząsały całym jego ciałem od stóp do głowy. Spoza dłoni dochodziły przytłumione odgłosy. Drżał tak gwałtownie, że głowa spadła mu z poduszek, a sprężyny łóżka zatrzeszczały. Myślała, że ma jakiś atak, który doprowadzi go do zaduszenia się na śmierć.

– Co się stało? – wybuchnęła. Jej pytanie spowodowało jeszcze większe wstrząsy na łóżku, a dziwaczne dźwięki dobywające się z Matta jeszcze się nasiliły. – Dzwonię po pogotowie! – wykrzyknęła, odstawiając tacę. Rzuciła się w kierunku drzwi. – Mam telefon w samochodzie… – Wybiegła już z pokoju i zaczynała zbiegać po schodach, kiedy za jej plecami eksplodował śmiech Matta, wspaniałe, gwałtowne wybuchy śmiechu.

Zamarła w pół kroku. Odwróciła się i słuchała. Atak, którego była świadkiem, był atakiem dzikiego rozbawienia. Znieruchomiała na schodach z ręką na poręczy. Niepewnie zastanawiała się nad ewentualnymi powodami tego śmiechu. Długa gumowa tuba niepokoiła ją od samego początku. Urządzenie w najmniejszym stopniu nie przypominało przedmiotów o tym przeznaczeniu, jakie widuje się zwykle w aptekach. Co więcej, ten czerwony pojemnik wisiał z tylu na drzwiach łazienki, kiedy była tu poprzednio! – pomyślała trochę agresywnie na swoją obronę, wolno wchodząc z powrotem po schodach. Jeśli była to rzecz używana w czasie chorób, na pewno powinna ona być pozostawiona w dobrze widocznym miejscu.

Zatrzymała się tuż przed drzwiami jego sypialni. Czuła się niepewnie, ale przyszło jej na myśl, że, być może, uczucie dyskomfortu mogło jej się opłacać. Jak by nie było, to rozbawienie odwróciło jego uwagę od pełnego wściekłości zamiaru wyrzucenia jej. Matthew Farrell, nawet leżąc bezbronnie w łóżku, był najstraszniejszym przeciwnikiem, z jakim miała okazję stanąć oko w oko. A kiedy był zły, to, prawdę mówiąc, był przerażający. Bez względu na to jednak, co robił, jak bardzo był zły czy nieracjonalny, musiała spróbować zawrzeć z nim pokój.

Zdecydowana, wsunęła dłonie w kieszenie spodni, nadała swojej twarzy wyraz, który jak miała nadzieję, można było uznać za uosabiający dezorientację dobrze wychowanej osoby, i weszła do sypialni.

W chwili, kiedy Matt ją zobaczył, musiał stłumić nowy przypływ śmiechu. Pomimo rumieńca rozdrażnienia zbliżała się powoli ku niemu z dłońmi w kieszeniach, starając się wyglądać, jakby nie miała najmniejszego pojęcia, co wywołało jego śmiech. Żeby dopełnić komiczny obrazek całkowitej niewinności, co starała się osiągnąć, powinna jedynie nonszalancko podnieść wzrok do sufitu i cicho pogwizdywać pod nosem.

W trakcie tych rozmyślań nagle uderzyło go pytanie: dlaczego ona tu była? Śmiech czający się w kącikach jego ust zniknął gwałtownie. Najwyraźniej odkryła, że kupił tak upragnioną przez nią ziemię w Houston i że teraz zakup ten będzie ją kosztował o dziesięć milionów więcej. Przyleciała tutaj biegiem, żeby wpłynąć na niego, perswadować i zrobić, cokolwiek będzie trzeba, żeby zmienił zdanie… nawet jeśli oznaczało to konieczność przygotowania mu tacy do łóżka i troskliwego skakania przy nim. Zdegustowany jej pozbawioną taktu, oczywistą próbą manipulacji, czekał, aż się odezwie, a kiedy milczała, rzucił krótko:

– Jak mnie znalazłaś?

Natychmiast wychwyciła niepokojącą zmianę jego nastroju.

– Poszłam wczoraj wieczorem do twojego mieszkania – przyznała. – Chciałam…

– Nawet o tym nie myśl – warknął niecierpliwie. – Pytałem cię o to, jak mnie znalazłaś.

– Zastałam twojego ojca u ciebie w mieszkaniu. Rozmawialiśmy. To on powiedział mi, że jesteś tutaj.

– Musiałaś dać niezłe przedstawienie, skoro przekonałaś go, żeby ci pomógł – powiedział z nie ukrywaną pogardą. – Mój ojciec nie dałby za ciebie złamanego grosza.

Zdesperowana, żeby jej wysłuchał i uwierzył w to, co powie, odruchowo usiadła na łóżku obok niego i zaczęła mówić.

– Twój ojciec i ja rozmawialiśmy i wytłumaczyłam mu kilka spraw. A on mi uwierzył. Kiedy już… zrozumieliśmy się nawzajem… powiedział mi, gdzie jesteś, żebym mogła tu przyjechać i wytłumaczyć też to wszystko tobie.

– Więc zacznij te wyjaśnienia – powiedział lakonicznie, opierając się o poduszki. – Ale zrób to zwięźle – dodał zaskoczony, że udało jej się omotać jego ojca i nagle ciekaw zobaczenia chociaż części przedstawienia, jakie dała wczorajszego wieczoru.

Meredith spojrzała w jego zimną, pełną groźby twarz i odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Zmuszała się do spojrzenia mu w oczy. Jeszcze przed chwilą te oczy były pełne ciepłego uśmiechu, teraz były jak kryształki lodu.

– Masz zamiar zacząć mówić – rzucił – czy będziesz tu siedzieć i wpatrywać się we mnie?

Skrzywiła się, słysząc ton jego głosu, ale nie spuściła wzroku.

– Będę mówić – powiedziała. – To wszystko jest trochę skomplikowane…

– Ale z pewnością przekonujące – zakpił.

Zamiast replikować z pełną dumy wściekłością, co robiła zwykle w stosunku do niego w przeszłości, skinęła głową i uśmiechnęła się niepewnie.

– Miejmy nadzieję.

– Zaczynaj więc! Ale trzymaj się konkretów: mów to, w co chcesz, żebym uwierzył, to, co oferujesz i czego chcesz ode mnie w zamian za to. Prawdę mówiąc, spokojnie możesz opuścić to ostatnie. Wiem, czego chcesz. Jestem tylko ciekaw, w jaki sposób masz zamiar to osiągnąć.

Te słowa smagały jej nadwątlone poczucie dobra i zła niczym bicze, ale wytrzymała jego wzrok i zaczęła mówić spokojnie i szczerze.

– Chcę, żebyś uwierzył w fakty, które zaraz ci podam, jako gałązkę oliwną oferuję to samo, co miałam zamiar ci zaoferować, kiedy wczoraj poszłam do twojego mieszkania. A to, czego chcę od ciebie w zamian – ciągnęła, ignorując jego sugestie, żeby opuściła tę część – to zawieszenie broni i wzajemne zrozumienie. Bardzo mi na tym zależy.

Kiedy mówiła ostatnie słowa, sardoniczne rozbawienie wykrzywiło jego usta.

– I to wszystko, czego chcesz… zawieszenia broni i wzajemnego zrozumienia? – kłująca ironia w jego głosie spowodowała, że pomyślała zmieszana, że on myśli o ziemi w Houston. – Czekam na ciąg dalszy – naciskał niegrzecznie, widząc, że się waha. – Teraz, kiedy rozumiem twoje czysto altruistyczne motywy, wyjaw, co jesteś skłonna zaoferować.

Zabrzmiało to tak, jakby nie tylko wątpił w jej motywy, ale jakby wątpił też, że ona może zaoferować cokolwiek, co nie byłoby trywialne lub mało istotne. W tej sytuacji zagrała swoją kartą atutową. Zaoferowała mu coś, co było dla niego rzeczą najwyższej wagi. Była tego pewna.

– Oferuję ci zaaprobowanie twojej prośby w komisji ziemskiej w Southville – powiedziała i zobaczyła, jak zaskoczyło go to, że przyznała wprost, że wie o całej sprawie. – Wiem, że mój ojciec postarał się o zablokowanie jej. Chcę, żebyś wiedział, że nigdy tego nie popierałam. Pokłóciłam się z nim o to na długo przed naszym lunchem.

– Jaką prostolinijną osobą stałaś się nagle. Uśmiechnęła się nieznacznie.

– Domyślałam się, że zareagujesz w ten sposób. Na twoim miejscu zareagowałabym tak samo, ale uwierz mi, mogę to udowodnić. Komisja zaaprobuje twoją prośbę, jeśli tylko przedłożysz im ją ponownie. Ojciec dał mi słowo, że nie tylko przestanie ją blokować, ale użyje wręcz swoich wpływów do jej zaaprobowania. Ja z kolei daję ci moje słowo, że dopilnuję, żeby on dotrzymał swojego. Matt zaśmiał się nieprzyjemnie.

– Skąd to przekonanie, że uwierzę twojemu albo jego słowu w jakiejkolwiek sprawie? Teraz to ja przedstawię ci propozycję – dodał jedwabistym, pełnym groźby głosem. – Jeśli moja prośba w komisji zostanie zaaprobowana bez mojego ponownego jej przedłożenia, do piątej po południu we wtorek, nie złożę pozwów sądowych, przygotowywanych przez moich prawników, które mają być złożone w środę. Jeden z pozwów jest przeciwko twojemu ojcu i senatorowi Davisowi za próbę niezgodnego z prawem wpływania na urzędników państwowych, a drugi z nich przeciwko komisji ziemskiej w Southville za celowe działanie na szkodę społeczeństwa ich regionu.

Meredith poczuła, że robi jej się słabo, kiedy zorientowała się, co miał zamiar zrobić, i kiedy uświadomiła sobie niesamowite tempo, w jakim mobilizował siły do rewanżu. Jak napisał o nim „Business Week”:

…to człowiek, który jest żywym przykładem powrotu do czasów, kiedy zasada „oko za oko”, była uważana za wymiar sprawiedliwości, a nie brutalną, nieludzką zemstę. Meredith opanowała drżenie strachu i przypomniała sobie, że pomimo wszystkiego, co napisano o nim, mimo że miał wszelkie powody, by nią gardzić, Matt jednak próbował potraktować ją przyjaźnie w operze. Był też skłonny spróbować tego znowu tego dnia, kiedy jedli razem lunch. Dopiero kiedy został doprowadzony do granic wytrzymałości, zwrócił się przeciwko jej ojcu i niej. Świadomość tego dodała jej odwagi i sprawiła coś jeszcze: spowodowała przypływ jej głębokiej czułości dla tego rozeźlonego, dynamicznego człowieka, który okazał tyle powściągliwości.

– Co jeszcze? – warknął niecierpliwie Matt i zdziwił się, widząc łagodność malującą się w jej oczach, kiedy podniosła je ku niemu i powiedziała:

– Nie będzie dalszych aktów odwetu ze strony mojego ojca, drobnych czy dużych.

– Czy to oznacza – zapytał z kpiącym zachwytem – że mogę zostać członkiem tego waszego ekskluzywnego, milutkiego klubu?

Rumieniąc się, skinęła głową.

– Nie jestem tym zainteresowany. Nigdy nie byłem. Co jeszcze oferujesz? – Stracił cierpliwość, kiedy wahała się i skręcała nerwowo palce dłoni. – Nie mów mi tylko, że to już wszystko! To cała twoja oferta? I teraz ja powinienem przebaczyć, zapomnieć i dać ci to, czego naprawdę chcesz?

– Co rozumiesz przez: to, czego naprawdę chcę?

– Houston – sprecyzował lodowato. – Wśród swoich nieegoistycznych motywów tej wizyty pominęłaś motyw trzydziestu milionów dolarów, który sprawił, że pognałaś wczoraj wieczorem do mojego mieszkania. Czy może źle oceniam czystość tego działania, Meredith?

Zaskoczyła go ponownie, potrząsając głową i przyznając cicho:

– Dowiedziałam się wczoraj, że kupiłeś ziemię w Houston i masz rację… To posłało mnie do twojego mieszkania.

– A potem spowodowało, że przybiegłaś aż tutaj – dodał z sarkazmem. – A teraz, skoro już tu jesteś, przygotowałaś się na powiedzenie czy zrobienie tego, co tylko będzie konieczne, żebym zmienił zdanie i sprzedał ci tę ziemię za tyle, ile za nią zapłaciłem. Powiedz mi dokładnie, jak daleko masz zamiar się posunąć?

– Co przez to rozumiesz?

– Czy to znaczy, że to już wszystko? Na pewno stać cię na więcej niż tylko na tych kilka nic nie znaczących obietnic?

Już chciała mu odpowiedzieć, ale Matt miał dosyć tej żenującej szarady.

– Pozwól, że oszczędzę ci kłopotania się odpowiedzią na to pytanie. Nic, co zrobisz czy powiesz teraz czy w przyszłości, nie będzie dla mnie miało najmniejszego znaczenia. Absolutnie. Możesz skakać nade mną, możesz zaoferować, że prześpisz się ze mną, a ziemia w Houston ciągle będzie cię kosztować trzydzieści milionów dolarów. Jeśli jej będziesz chciała. Czy to jasne dla ciebie?

Jej reakcja zadziwiła go kompletnie. Każdym wypowiedzianym zdaniem walił w nią niczym młotem, groził jej pozwami sądowymi i wyniszczającym skandalem, który byłby ich następstwem, obrażał ją każdym dźwiękiem swojego głosu. Mówiąc krótko, poddawał ją takiemu rodzajowi zastraszania, który sprawiał, że najbardziej twardzi przeciwnicy w interesach zaczynali się pocić albo wpadali w gniew. Jej opanowania nie udawało mu się przełamać. Prawdę mówiąc, patrzyła na niego z takim wyrazem twarzy, że o ile Matt nie wiedziałby, że było to niemożliwe, wziąłby to za czułość i odzwierciedlenia żalu za wszystko, co wydarzyło się w przeszłości.

– To wystarczająco jasne – powiedziała łagodnie i wstał powoli.

– Rozumiem, że wyjeżdżasz? Potrząsnęła przecząco głową i uśmiechnęła się nieznacznie.

– Mam zamiar podać ci śniadanie i skakać wokół ciebie.

– Na miłość boską! – eksplodował, a jego własna, niewzruszona kontrola nad sytuacją zachwiała się odrobinę. – Nie zrozumiałaś tego, co właśnie powiedziałem? Nic, co zrobisz, nie zmieni mojego zdania na temat ziemi w Houston!

Spoważniała, a jej oczy pozostawały łagodne.

– Wierzę ci. – I? – zażądał wyjaśnień, a jego złość przeszła w kompletne rozczarowanie, które złożył na karb działania leków utrudniających mu koncentrację.

– I akceptuję twoją decyzję jako… jako rodzaj, powiedzmy, kary za błędy przeszłości. Nie mógłbyś znaleźć niczego lepszego w tej materii – przyznała bez pretensji. – Chciałam tego kawałka ziemi dla Bancroft i S – ka i będzie mnie bardzo boleć, jeśli dostanie się ona komuś innemu. Nie stać nas na zapłacenie trzydziestu milionów. – Patrzył na nią zszokowany, nie dowierzał, kiedy ciągnęła dalej ze smętnym uśmiechem: – Zabrałeś mi coś, co niesamowicie chciałam mieć. Teraz, kiedy już to zrobiłeś, uznasz, że wyrównaliśmy rachunki i przystaniesz na zgodę?

W pierwszym odruchu miał zamiar jej powiedzieć, żeby poszła do diabła, ale była to czysto emocjonalna reakcja. Kiedy w grę wchodził przetarg, Matt nauczył się już dawno temu, że nie wolno pozwolić, aby emocje brały górę nad własną oceną sytuacji i logicznym spojrzeniem na nią. To właśnie logika rozumowania przypomniała mu, że pewien rodzaj cywilizowanych stosunków z nią był czymś, do czego miał nadzieję doprowadzić w czasie ich dwóch ostatnich spotkań. Teraz ona właśnie mu to oferowała… jednocześnie, z zadziwiającą wprost gracją, jemu przypisując zwycięstwo. Z gracją, której trudno było się oprzeć. Stała, czekając na jego decyzję. Włosy opadały jej na ramiona w żywiołowej kaskadzie fal i loczków, ręce wsunęła w kieszenie spodni i wyglądała raczej jak pełna skruchy uczennica wezwana do dyrektora szkoły niż jak dyrektor korporacji. Udawało jej się wyglądać jednocześnie na dumną młodą damę z towarzystwa, która była królewsko spokojna, anielsko niedostępna i zachwycająco piękna.

Patrząc na nią teraz, Matt w końcu dokładnie zrozumiał swoją dawną obsesję na jej punkcie. Meredith Bancroft była kwintesencją kobiecości: była zmienna i trudno było przewidzieć jej posunięcia. Była dumna, czarująca, pełna radości i powagi, anielsko łagodna i wybuchowa. Niesamowicie poprawna… nieświadomie prowokująca.

Po co prowadzić tę śmieszną wojnę z nią, zapytał sam siebie. Jeśli zrezygnuję z tego, będą mogli iść własnymi drogami bez dalszych żalów. Przeszłość, już wiele lat temu, powinna była pójść w zapomnienie. Już dawno minął czas, kiedy należało to zrobić. Będzie miał swoją zemstę wartą dziesięć milionów dolarów. Ani przez chwilę nie wierzył, że nie uda jej się zdobyć dodatkowych pieniędzy. Już był skłonny jej ulec, kiedy nagle przypomniał sobie ją, przynoszącą mu tacę. Musiał opanować uśmiech. W chwili, kiedy zmienił się wyraz jego twarzy, zorientował się, że wyczuła, że był gotów skapitulować; odprężyła się odrobinę, a w jej oczach pojawiła się ulga. Fakt, że tak dobrze potrafiła odczytywać jego nastrój, był na tyle irytujący, że postanowił przedłużyć napięcie. Krzyżując ręce na piersiach, powiedział:

– Nie zawieram układów, leżąc bezradnie w łóżku. Nie dała się omamić.

– Sądzisz, że śniadanie mogłoby nastroić cię bardziej przychylnie? – zapytała z uśmiechem. Droczyła się z nim.

– Wątpię – rzucił, ale jej śmiech był tak zaraźliwy, że wbrew sobie odpowiedział tym samym.

– Ja też tak myślę – zażartowała, po czym wyciągnęła do niego rękę. – Zgoda?

Matt zareagował na ten gest automatycznie i zaczął wyciągać dłoń, ale ona nagle cofnęła swoją rękę poza zasięg jego dłoni i z uśmiechem pełnym zadowolenia powiedziała:

– Zanim przystaniesz na to, jest coś, przed czym muszę cię ostrzec.

– A mianowicie?

Jej głos brzmiał na poły serio.

– Myślałam o tym, żeby zaskarżyć cię, jeśli chodzi o tę ziemię w Houston. Nie chciałabym, żeby to, co mówiłam wcześniej, wprowadziło cię w błąd, że z ochotą akceptuję jej stratę jako zadośćuczynienie w stosunku do ciebie, za wszystko, co złe. Kiedy to mówiłam, miałam na myśli tylko to, że jeśli sąd nie zmusi cię do sprzedaży tej ziemi za jej obecną cenę rynkową, zaakceptuję to bez urazy do ciebie. Mam nadzieję, że zrozumiesz, że cokolwiek zdarzy się w tej sprawie, nie będzie to nic osobistego, lecz tylko interesy.

Oczy Matta błyszczały od powstrzymywanego śmiechu.

– Podziwiam twoją szczerość i zdecydowanie – powiedział. – Sugeruję jednak, żebyś rozważyła jeszcze raz sprawę stawiania mnie przed sądem. Skarżenie mnie o oszustwo czy z jakiegokolwiek innego powodu będzie cię kosztować fortunę i przegrasz tę sprawę.

Wiedziała, że prawdopodobnie miał rację, strata ziemi w Houston nie znaczyła dla niej w tej chwili aż tyle. Przepełniała ją radość, ponieważ ona już w tej chwili odniosła zwycięstwo, niemal tak samo istotne, jak wygranie procesu sądowego. Jakimś cudem, w jakiś sposób spowodowała, że ten dumny człowiek przestał być wściekły, a zaczął się śmiać; zaakceptował zawieszenie broni. Zdecydowana, żeby scementować jeszcze ten pokój i o ile to możliwe wprowadzić jeszcze lżejszą atmosferę, zwierzyła mu się żartobliwie:

– Prawdę mówiąc, miałam zamiar oskarżyć cię o próbę kontrolowania cudzych interesów czy coś w tym rodzaju. Co sądzisz o moich szansach w takiej sytuacji?

Udawał, że rozważa tę możliwość, po czym potrząsnął przecząco głową.

– To też nie przeszłoby w sądzie. Jeśli obstawałabyś absolutnie przy zaskarżeniu mnie, to na twoim miejscu oskarżałbym o podstępne działanie i konspirowanie.

– Myślisz, że taki proces mogłabym wygrać? – zapytała, uśmiechając się jeszcze bardziej.

– Nie, ale na pewno byłby to bardziej widowiskowy proces.

– Wezmę to pod uwagę – dodała z udaną powagą.

– Zrób to.

Uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała tym samym. I w tym przedłużającym się momencie ciepła i wzajemnego zrozumienia jedenastoletnia bariera złości i żalu pomiędzy nimi zaczęła topnieć, aż w końcu rozpadła się. Powoli, niepewnie, Meredith wyciągnęła do niego rękę w pokojowym, przyjaznym geście. Świadoma ważności tej chwili, patrzyła, jak Matt wyciąga rękę w jej kierunku. Poczuła, że jego szczupłe palce dotykają jej palców, cała jego dłoń dotyka jej, a potem jego palce, mocne i gorące, obejmują jej dłoń.

– Dziękuję ci – szepnęła, patrząc mu w oczy.

– To drobnostka – odpowiedział spokojnie, trzymając jej dłoń jeszcze chwilę dłużej i puszczając ją w końcu. Tym samym puścił w niepamięć przeszłość.

Obydwoje jednocześnie postanowili wycofać się natychmiast na bardziej pewny grunt, jak obcy sobie ludzie, którzy przypadkowo przeżyli wspólnie coś głębszego, niż się tego spodziewali. Matt opadł z powrotem na poduszki, a Meredith szybko skoncentrowała się na zapomnianej tacy z lekarstwami. Kątem oka Matt obserwował, jak w geście nadmiernej wstydliwości podnosi dwoma palcami podejrzany przedmiot z czerwonej gumy i kładzie go na podłodze, poza zasięgiem wzroku. Odwróciła się do niego, postawiła tacę na stoliku obok łóżka i uśmiechnęła się znowu.

– Nie wiedziałam, jak będziesz się czuł dzisiaj rano, nie podejrzewałam, że będziesz głodny, ale przyniosłam ci małe śniadanie.

– Wszystko wygląda bardzo smakowicie – skłamał, obejmując wzrokiem produkty zgromadzone na tacy. – Olej Castora to mój wielki przysmak… jako zakąska oczywiście. A domyślam się, że ta wonna papka w niebieskim słoiku to danie główne?

Meredith wybuchnęła śmiechem i wzięła przykryty półkolistym wieczkiem półmisek.

– Olej Castora to był żart – uspokoiła go.

Teraz, kiedy emocjonalne zmagania mieli już za sobą, Matt poczuł, że zaczyna przegrywać batalię ze snem. Fale senności atakowały go przygważdżając do łóżka, powieki ciążyły mu niczym kamienie. Nie czuł się już chory, był zmęczony. Najwyraźniej pigułki, które brał, przyczyniały się do tego.

– Doceniam bardzo ten gest, ale nie jestem głodny – powiedział.

– Nie myślałam, że będziesz miał ochotę na jedzenie – odparła, wpatrując się w niego z tą samą łagodnością, która błyszczała w jej turkusowych oczach cały poranek. – Musisz jednak mimo wszystko jeść.

– Dlaczego? – zapytał, drocząc się z nią i dopiero wtedy dotarło do niego, że Meredith przygotowała dla niego śniadanie… Meredith, która przed jedenastu laty nie wiedziała, i nie miała ochoty nauczyć się, jak się włącza kuchenkę. Poruszony tym, że pomyślała o nim, zmusił się, żeby usiąść w łóżku, postanawiając zjeść, cokolwiek mu przyniosła.

Usiadła obok niego.

Musisz jeść, żeby się wzmocnić – wyjaśniła, a potem sięgnęła po szklankę z białym płynem i podała mu ją.

– Obrócił szklankę w dłoni, przyglądając się jej podejrzliwie.

– Co to jest?

– Znalazłam puszkę tego w szafce. To ciepłe mleko. Skrzywił się, ale posłusznie podniósł ją do ust i wypił.

– Dodałam masła – powiedziała, kiedy się zakrztusił. Matt wcisnął szklankę w jej dłoń, oparł głowę o poduszki i przymknął oczy.

– Dlaczego? – szepnął chrapliwie.

– Nie wiem… chyba dlatego, że moja guwernantka dawała mi zwykle coś takiego, kiedy byłam chora.

Spojrzał na nią, a w jego szarych oczach pojawił się uśmiech.

– I pomyśleć, że zazdrościłem kiedyś bogatym dzieciakom.

Meredith uśmiechnęła się i zaczęła powoli podnosić przykrycie talerza z tostami.

– Co tam jest? – zapytał ostrożnie.

Wtedy uniosła przykrycie, odsłaniając dwa zimne tosty, a Matt uśmiechnął się z mieszaniną ulgi i zmęczenia: nie podejrzewał, żeby zdążył je przeżuć, zanim zaśnie.

– Zjem je później. Obiecuję – powiedział, robiąc nadludzki wysiłek, żeby nie zamknąć powiek. – Teraz chciałbym po prostu pospać.

Wyglądał na tak zmęczonego i wyzutego z wszelkiej energii, że Meredith, aczkolwiek niechętnie, ale przystała na to.

– Zgoda, ale weź przynajmniej aspirynę. Jeśli popijesz ją mlekiem, może nie podrażnisz żołądka.

Podała mu tabletki razem ze szklanką mleka z masłem. Matt wykrzywił się na widok białego płynu, ale posłusznie wziął aspirynę i popił mlekiem.

Meredith, usatysfakcjonowana, wstała.

– Potrzebujesz czegoś jeszcze? Zadrżał konwulsyjnie.

– Księdza – wyrzucił z siebie.

Zaśmiała się. Ten melodyjny dźwięk brzmiał ciągle w pokoju, kiedy już wyszła, i pojawiał się jak błoga muzyka w jego ogarniętym snem umyśle.

Загрузка...