Park er zerknął na telefon dzwoniący w salonie Meredith, a potem na nią samą. Stała przy oknie. Była blada i obojętna na wszystko.
– To prawdopodobnie znowu twój ojciec.
– Sekretarka jest włączona – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Wyszła z biura o piątej i od tamtej pory odmówiła odebrania już dwóch telefonów od ojca i kilku innych od reporterów pałających chęcią usłyszenia, co czuła, będąc pominięta przy wyborze na tymczasowego prezydenta firmy.
Pełen wściekłości głos jej ojca zabrzmiał zaraz po nagranej przez nią prośbie o zostawienie informacji.
– Meredith, do diabła, wiem, że tam jesteś. Podnieś słuchawkę! Chcę z tobą porozmawiać.
Parker stanął za jej plecami, objął ją i przyciągnął do siebie.
– Wiem, że nie chcesz z nim rozmawiać – powiedział ze zrozumieniem – ale dzwonił już cztery razy w ciągu ostatniej godziny. Może lepiej, żebyś z nim porozmawiała i miała to już za sobą?
Parker nalegał, żeby przyjść do niej i wesprzeć ją na duchu, ale nie chciała teraz niczyjego towarzystwa. Chciała zostać sama.
– Nie chcę teraz rozmawiać z nikim, a szczególnie z nim. Proszę, spróbuj to zrozumieć. Tak naprawdę to chciałabym zostać… zostać sama.
– Wiem – powiedział z westchnieniem, ale nie ruszał się, oferując jej nieme wsparcie. Meredith patrzyła w ciemność za oknami, wyprana z wszelkiej energii. – Usiądź na kanapie – szepnął, muskając ustami jej skroń. – Zrobię ci drinka.
Pokręciła przecząco głową, ale podeszła do kanapy i usiadła w zakolu jego ramienia.
– Jesteś pewna, że dasz sobie radę, kiedy wyjdę? – zapytał godzinę później. – Jeśli mam jutro wyjechać, muszę załatwić kilka spraw, a nie chcę cię zostawiać w takim nastroju. Jutro jest Święto Dziękczynienia. Nie będziesz go chciała spędzić z ojcem, tak jak planowałaś. Wiesz – powiedział nagle decydując się – odwołam mój lot do Genewy. Ktoś inny może wygłosić ten odczyt. Do diabła, nawet nie zauważą…
– Nie! – wybuchnęła, zmuszając się do wykazania energii, jakiej nie czuła. Wstała. W ferworze wydarzeń zapomniała zupełnie, że Parker miał jutro wyjechać na trzy tygodnie, pełne spotkań ze swoimi europejskimi kolegami. Miał też wygłosić inauguracyjny odczyt na Światowej Konferencji Bankowej. – Nie mam zamiaru rzucić się z okna – obiecała z krzywym uśmieszkiem. Oplotła rękoma jego szyję i pocałowała go na do widzenia. – Uroczystą kolację zjem z rodziną Lisy. Do czasu, kiedy wrócisz, będę już miała nowe plany na przyszłość i znowu uporządkowane życie. Zakończę też przygotowania do naszego ślubu.
– Co zamierzasz zrobić w sprawie Farrella? Przymykając oczy, myślała o tym, jak ktokolwiek mógłby poradzić sobie z tyloma komplikacjami, przeszkodami i rozczarowaniami. W obliczu dzisiejszych rewelacji po prostu zapomniała, że ciągle jeszcze była żoną tego odrażającego, niemożliwego…
– Ojciec będzie musiał przestać blokować sprawę Matta w komisji ziemskiej. Tyle przynajmniej jest mi winien – dodała gorzko. – Kiedy to zrobi, każę mojemu prawnikowi skontaktować się z Mattem i zaoferuję to jako gałązkę oliwną.
– Myślisz, że podołasz przygotowaniom do ślubu w takim nastroju? – zapytał łagodnie.
– Podołam i uda mi się to – obiecała, zmuszając się, żeby zabrzmiało to entuzjastycznie. – Pobierzemy się w lutym… tak.
– Jeszcze jedno… – dodał, gładząc jej policzek. – Obiecaj mi, że do mojego powrotu nie przyjmiesz żadnej nowej pracy.
– Dlaczego?
Robiąc głęboki wdech, ostrożnie powiedział:
– Zawsze rozumiałem, dlaczego upierasz się, żeby pracować w „Bancrofcie”, ale skoro nie możesz już tego robić, chciałbym, żebyś może skoncentrowała się na byciu moją żoną. Miałabyś wiele zajęć. Poza prowadzeniem naszego domu, podejmowaniem gości są jeszcze funkcje społeczne, praca na cele charytatywne…
Poczuła w tym momencie rezygnację, jakiej nie zaznała przez całe lata. Zaczęła protestować, ale zniechęcona zamilkła.
– Szczęśliwej podróży – szepnęła, całując go w policzek. Byli w drodze do drzwi, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka domofonu naciskanego w znajomym rytmie.
– To Lisa – powiedziała Meredith. Czuła się winna, bo zapomniała o umówionej z nią kolacji, i sfrustrowana, bo nie zanosiło się na to, aby było jej dane być samą, czego tak potrzebowała.
Nacisnęła przycisk, wpuszczając przyjaciółkę. W chwilę później Lisa wkroczyła do mieszkania zdecydowana zachować radosny uśmiech. Niosła pojemnik z chińszczyzną.
– Słyszałam, co się dzisiaj stało – oznajmiła, przytulając Meredith w krótkim, mocnym uścisku. – Domyślałam się, że zapomnisz o naszej kolacji i że nie będziesz głodna – dodała, stawiając pojemnik na wypolerowanej powierzchni stołu w jadalni. Zdjęła płaszcz. – Nie mogłam znieść myśli o tym, że spędzisz ten wieczór sama, i jestem, chcesz tego czy nie – przerwała, zerkając przez ramię na Parkera: – Przepraszam, Parker, nie wiedziałam, że tu będziesz. Jedzenia starczy dla wszystkich.
– Parker właśnie wychodził – powiedziała Meredith z nadzieją, że tych dwoje zapomni o swoich zwykłych słownych przepychankach. – Wyjeżdża jutro na Światową Konferencję Bankową.
– Ale gratka – powiedziała Lisa teatralnym tonem, rzucając Parkerowi olśniewający uśmiech – będziesz mógł porównać z bankierami z całego świata swoje techniki doprowadzania wdów do bankructwa.
Meredith zobaczyła, jak jego twarz tężeje, a brwi marszczą się z wściekłością. Znowu zdziwiła się przelotnie, że docinki Lisy są niepotrzebnie tak głębokie, ale jej własne problemy usuwały w cień wszystko inne.
– Proszę was! – powiedziała ostrzegawczo, patrząc na dwoje skaczących sobie do oczu ludzi, których kochała. – Nie droczcie się. Nie dzisiaj. Liso, nie przełknę ani kęsa…
– Musisz jeść, żeby mieć siłę.
– Wolałabym zostać sama… naprawdę.
– Nie masz na to najmniejszej szansy. Jak wchodziłam, podjeżdżał właśnie twój ojciec. – Dźwięk domofonu rozległ się na potwierdzenie jej słów.
– Jeśli o mnie chodzi, to on może tam stać przez całą noc – powiedziała Meredith, otwierając drzwi, żeby wypuścić Parkera.
Ten odwrócił się gwałtownie.
– Na miłość boską, nie mogę teraz wyjść, jeśli on jest tam na dole. Będzie chciał, żeby go wpuścić.
– Nie rób tego – Meredith starała się panować nad swoimi emocjami.
– Co u diabła mam powiedzieć, jeśli poprosi, żebym przytrzymał drzwi dla niego?
– Pozwól, Parker, że coś zasugeruję – odezwała się słodko Lisa, biorąc go pod rękę i odprowadzając go w stronę otwartych drzwi. – Dlaczego nie potraktujesz go tak jak pierwszego lepszego zjadacza chleba z wielodzietną rodziną na utrzymaniu, potrzebującego pożyczki z twojego banku: powiedz mu nie!
– Liso – powiedział przez zaciśnięte zęby, wyszarpując ramię z jej uchwytu – chyba naprawdę nauczę się ciebie nienawidzić. – Zwracając się do Meredith, dodał: – Bądź rozsądna, ten człowiek jest nie tylko twoim ojcem, mamy też wspólne interesy.
Kładąc ręce na biodrach, Lisa posłała mu promienny, prowokujący uśmiech.
– Parker, gdzie się podziała twoja niewzruszona postawa, twój mocny charakter i odwaga?
– Pilnuj swojego cholernego nosa. Gdybyś była osobą na poziomie, zorientowałabyś się, że to osobista sprawa, i zaczekałabyś w kuchni.
Ta reprymenda podziałała na Lisę zaskakująco. Zwykle była gotowa znieść tyle, ile sama serwowała. Słowa Parkera wywołały tym razem na jej policzkach rumieniec poniżenia.
– Drań – powiedziała ledwo dosłyszalnym głosem.
Obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku kuchni. Mijając Meredith, powiedziała:
– Przyszłam tu, Mer, żeby cię pocieszyć, a nie denerwować. Poczekam w kuchni. – Kiedy się tam znalazła, otarła łzy, które napłynęły jej do oczu, i ostrym ruchem włączyła radio. – No dalej, Parker, wygadaj się – zawołała i mocno podkręciła gałkę głośności – nie słyszę ani słowa. – Z radia popłynęły dźwięki sopranu łkającego głośno w interpretacji arii z „Madame Butterfly”.
Do salonu dotarł długi, natarczywy dźwięk dzwonka domofonu, który dołączył do pełnego cierpienia, krzykliwego głosu zawodzącego sopranu. Parker nabrał głęboko powietrza, mając równą ochotę na rozbicie radia, jak i na uduszenie Lisy Pontini. Spojrzał na swoją narzeczoną, stojącą o kilka kroków od niego, zbyt pogrążoną w smutku, żeby dostrzec ogłuszającą kakofonię. Złagodniał.
– Meredith – powiedział miękko, kiedy dzwonek domofonu umilkł. – Naprawdę chcesz, żebym to zrobił? Mam go nie wpuścić?
Zerknęła na niego, głośno przełknęła i skinęła głową.
– Zrobię to w takim razie.
– Dziękuję – szepnęła.
Odwrócili się gwałtownie zaskoczeni, słysząc wściekły głos jej ojca wkraczającego do pokoju.
– Do diabła! To musiał być widok, kiedy wślizgiwałem się tu razem z innym lokatorem! Co to jest, jakiś bal? – zapytał agresywnie, podnosząc głos, żeby przekrzyczeć operowy wrzask wydobywający się z radia. – Meredith, zostawiłem ci w biurze dwie wiadomości, dalsze cztery nagrałem na twojej sekretarce!
Rozzłoszczona jego wtargnięciem zapomniała o zmęczeniu.
– Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Philip rzucił na kanapę kapelusz i wyszarpnął cygaro z kieszeni. Obserwowała, jak je zapalał, i ze stoickim spokojem nie skomentowała tego.
– Wręcz przeciwnie – rzucił, przygryzając zębami cygaro i patrząc na nią. – Stanley nie przyjął prezydentury. Powiedział, że uważa, że nie podołałby temu zadaniu.
Była zbyt zraniona ich wcześniejszym starciem, żeby ta wiadomość zrobiła na niej wrażenie, i rzeczowym głosem powiedziała:
– I w takim razie zdecydowałeś się zaoferować ją mnie?
– Nie, nie zrobiłem tego. Przedstawiłem te propozycje osobie, którą ja… którą zarząd wybrał jako kolejną: Gordonowi Mitchellowi.
Ta przykra dla niej informacja ledwie ją dotknęła. Wzruszyła ramionami.
– W takim razie, po co tu przyszedłeś?
– Mitchell też ją odrzucił. Parker, słysząc to, zdziwił się tak samo jak Meredith.
– Mitchell jest ambitny jak diabli. Wydawałoby się, że głowę by dał sobie uciąć za taką szansę.
– Też tak myślałem. On jednak uważa, że bardziej przyda się sklepowi, pozostając w dziale towarowym. Najwyraźniej dla niego dobro „Bancrofta” jest ważniejsze niż jego własny; splendor – dodał ze znaczącym spojrzeniem w stronę Meredith, oskarżając ją w ten sposób o dbanie tylko o własną sławę. Nie owijając w bawełnę zakończył: – Ty byłaś brana pod uwagę jako trzecia. Dlatego tu jestem.
– Sadzę, że oczekujesz, że skwapliwie skorzystam z szansy? – odparowała zbyt urażona tym, co powiedział wcześniej, żeby móc cieszyć się z tego, co właśnie usłyszała.
– Oczekuję – powiedział, a na jego twarzy pojawiła się złość i niepokojące, krwiste wypieki – że zachowasz się, jak przystało na dyrektora, za którego chyba się uważasz. Rozumiem, że odłożysz na bok nasze osobiste konflikty i wykorzystasz zaoferowaną ci szansę!
– Są inne możliwości, gdzie indziej.
– Nie bądź głupia! Nigdy nie będziesz miała lepszej okazji, żeby nam pokazać, co umiesz.
– Czy dajesz mi właśnie to, szansę udowodnienia, ile jestem warta?
– Tak – wyrzucił z siebie.
– A jeśli się sprawdzę, to co wtedy?
– Kto wie?
– W tej sytuacji nie jestem zainteresowana. Znajdź kogoś innego.
– Do diabła! Nie ma kogoś tak wykwalifikowanego do tej pracy jak ty, i dobrze o tym wiesz!
Wyrzucił to z siebie w eksplozji irytacji, frustracji i desperacji. Niechętnie wypowiedziane przez niego słowa były dla Meredith nieporównanie słodsze niż jakakolwiek inna pochwała. Zaczynało wzbierać w niej podekscytowanie, jakiego odmówiła sobie wcześniej, ale starała się, żeby jej głos zabrzmiał nonszalancko:
– W takim razie przyjmuję tę propozycję.
– Dobrze, przedyskutujemy te sprawy jutro przy kolacji. Mamy pięć dni do mojego wypłynięcia w rejs, żeby omówić sprawy wymagające rozstrzygnięć.
Sięgnął po swój kapelusz, zamierzając wyjść.
– Nie tak szybko – zatrzymała go, próbując się skoncentrować. – Po pierwsze, ale nie najważniejsze, mamy nie załatwioną podwyżkę mojej pensji.
– Sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, po miesiącu od chwili twojego wprowadzenia się do mojego gabinetu.
– Sto siedemdziesiąt pięć tysięcy rocznie od zaraz – skontrowała.
– Z założeniem – zgodził się gniewnie – że kiedy wrócę z urlopu, twoja pensja wróci do obecnego poziomu.
– Zgoda – powiedziała ponownie.
– W takim razie, wszystko mamy uzgodnione.
– Niezupełnie, jest jeszcze coś, czego chcę od ciebie. Mam zamiar całkowicie poświęcić się pracy, ale mam jeszcze dwie osobiste sprawy, które muszę załatwić.
– Co to za sprawy?
– Rozwód i małżeństwo. Nie mogę przystąpić do tego ostatniego, nie mając pierwszego. – Podeszła do niego. – Wierzę, że Matt zgodzi się na rozwód, jeśli ja zrobię krok ku zgodzie. Takim krokiem może być aprobata jego prośby przez komisją ziemską i dalsze gwarancje, że z naszej strony nie będzie więcej ingerencji w jego prywatne sprawy. Prawdę mówiąc, jestem niemal pewna, że on się na to zgodzi.
Ojciec przypatrywał się jej ze smętnym uśmiechem.
– Naprawdę tak myślisz?
– Tak, ale ty najwyraźniej jesteś innego zdania. Dlaczego?
– Dlaczego? – powiedział rozbawiony. – Powiem ci, dlaczego. Uważasz, że on przypomina ci mnie, a ja nie przystałbym na taką nędzną ofertę. Ani teraz, ani nigdy. Sprawiłbym, że żałowałby dnia, w którym próbował ze mną zadrzeć. A kiedy lak by się już stało, poszedłbym na układ na moich warunkach. Na warunkach, które by mu stanęły kością w gardle!
Poczuła ciarki na plecach, kiedy wyobraziła sobie taki scenariusz wydarzeń.
– Mniejsza o to – nalegała – zanim zgodzę się cię zastępować, chcę, żebyś mi obiecał, że on uzyska zgodę komisji, jeśli ponownie o nią wystąpi.
Zawahał się i skinął głową.
– Zajmę się tym.
– I dasz słowo, że jeśli zgodzi się na bezproblemowy, cichy rozwód, ty nie będziesz ingerował w żadną jego działalność?
– Masz moje słowo, Parker – powiedział, pochylając się, żeby wziąć z kanapy swój kapelusz. – Życzę ci udanej podróży.
Kiedy wyszedł, Meredith spojrzała na Parkera. Uśmiechnął się, kiedy powiedziała miękko:
– Ojciec nie mógł powiedzieć, że mu przykro albo że się mylił, ale jego zgoda na wszystko, o co prosiłam, była sposobem wynagrodzenia mi tamtych przykrości. Nie sądzisz?
– Być może tak było – odpowiedział niezupełnie przekonany. Nie dostrzegła tego i z nagłym, radosnym entuzjazmem oplotła ramionami jego szyję.
– Poradzę sobie ze wszystkim: z prezydenturą, rozwodem i przygotowaniami do naszego ślubu, zobaczysz!
– Wiem o tym – powiedział, uśmiechając się. Objął ją, splatając ręce za jej plecami i przyciągnął do siebie.
Lisa siedziała na kuchennym stole, opierając stopy na siedzeniu krzesła. Zdecydowała, że opera Pucciniego była nie tylko nudna. Była nie do zniesienia. Uniosła głowę i zobaczyła Meredith stojącą w drzwiach.
– Czy Parker i twój ojciec już wyszli? – zapytała wyłączając radio. – Boże, co za wieczór – dodała, kiedy Meredith potakująco skinęła głową.
– Okazuje się, że jest to wspaniały, cudowny, fantastyczny wieczór! – obwieściła Meredith z promiennym uśmiechem.
– Czy ktoś ci już powiedział, że masz niepokojąco nagłe zmiany nastrojów? – zapytała Lisa, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Przed kilkoma minutami słyszała dobiegający z salonu, podniesiony głos Philipa.
– Bądź uprzejma zwracać się do mnie z odrobinę większym respektem.
– Jak chciałabyś, żebym się do ciebie zwracała? – zapytała Lisa, przypatrując się uważnie jej twarzy.
– Co byś powiedziała na: pani prezydent?
– Żartujesz! – wykrzyknęła uradowana Lisa.
– Tylko co do tego, jak się masz do mnie zwracać. Otwórzmy szampana. Mam ochotę to uczcić!
– Tak jest – zgodziła się Lisa, ściskając ją. – A potem możesz mi opowiedzieć, co zaszło wczoraj miedzy tobą a Farrellem.
– To było okropne! – obwieściła pogodnie, wyjmując z lodówki butelkę szampana i zabierając się do jej otwarcia.