ROZDZIAŁ 50

Philip stał, trzymając rękę na żelaznej bramie: patrzył na małą, śliczną willę, w której od trzydziestu lat mieszkała Caroline Edwards Bancroft. Willa leżała na wysokim skalistym wzgórzu. Roztaczał się z niej widok na położony daleko w dole, iskrzący się w blasku dnia port, do którego jego statek zawinął wcześnie tego ranka. Na wypielęgnowanych klombach i w donicach rozkwitały kwiaty skąpane w promieniach późnego popołudnia. Otaczała to miejsce aura piękna i spokoju. Wydawało mu się prawie niemożliwe wyobrażenie sobie swojej byłej żony, frywolnej gwiazdy filmowej, żyjącej szczęśliwie w miejscu tak odosobnionym jak to.

Wiedział, że ten dom podarował jej Dominie Arturo, Włoch, z którym miała romans, zanim oni się pobrali. Podejrzewał, że nie miała już ani centa z pieniędzy, jakie dostała po ich rozwodzie, bo inaczej nie mieszkałaby tu. Miała duże pakiety akcji „Bancrofta”, które przynosiły jej dywidendy, ale miała najpewniej zastrzeżone sprzedanie ich komukolwiek innemu niż tylko jemu. Poza tym, jedyne, co mogła robić ze swoimi akcjami, to egzekwować prawo do głosowania nimi, co zwykle robiła w zgodzie z zaleceniami zarządu. Tyle wiedział, bo przez lata śledził, w jaki sposób głosowała. Teraz stojąc i patrząc na ten dom, wywnioskował, że najwyraźniej musi żyć tylko z dywidendy, ponieważ nic jak tylko bieda mogła zmusić jego kochającą przyjęcia żonę do życia w tak skromnych warunkach.

Zabrał rękę z czarnej, żelaznej bramy. Nie zamierzał tu przychodzić, aż do chwili, kiedy ta bezmyślna kobieta przy kapitańskim stole zapytała go, czy planuje odwiedzenie byłej żony. Od momentu, kiedy podsunęła mu tę myśl, nie mógł jej zignorować. Był teraz starszym człowiekiem, nie wiedział, jak długo jeszcze będzie żyć. Nagle zawarcie pokoju z kobietą, którą kiedyś kochał, wydało mu się dobrym pomysłem. Zdradziła go, a on odegrał się na niej, trzymając ją z dala od córki i zmuszając, aby zgodziła się nigdy nie pojawić się ani w pobliżu niego, ani Meredith. Wtedy wydawało mu się to sprawiedliwe. Teraz, kiedy stanął oko w oko z możliwością nagłej śmierci, wydawało się to trochę… drastyczne. Być może.

Kiedy zobaczył miejsce, w którym mieszkała, zdecydował, że nie wejdzie na dziedziniec i nie zastuka do frontowych drzwi. Co dziwne, powodem tej decyzji był żal, jaki poczuł. Wiedział, jak próżną osobą była. Jej ego bardzo by ucierpiało, gdyby zobaczył ją mieszkającą w takich warunkach. W chwilach, kiedy w czasie ostatnich trzech dziesięcioleci zdarzało mu się myśleć o Caroline, zawsze wyobrażał ją sobie żyjącą w wielkim stylu, tak piękną jak zawsze i obracającą się w tych samych kręgach towarzyskich, jakie uwielbiała w czasach, zanim się pobrali. Kobieta, która tu mieszkała, musiała stać się odludkiem i rozpamiętywać życie, obserwując statki wpływające do portu bądź robiąc zakupy w pobliskiej, nędznej wiosce.

Pochylił głowę w dziwnym poczuciu straconej nadziei na wskrzeszenie dawno zapomnianych marzeń, pogmatwanych ludzkich losów. Ruszył w stronę wąskiej ścieżki schodzącej ku portowi, wijącej się wokół zbocza wzgórza.

– Dotarłeś aż tutaj, Philipie, po to, żeby zawrócić – rozległ się głos, który zapamiętał na zawsze.

Odwrócił gwałtownie głowę i wtedy ją zobaczył. Stała bez ruchu pod drzewem na zboczu wzgórza. W ręku trzymała kosz pełen kwiatów.

Ruszyła w jego stronę pełnym gracji krokiem. Jej jasne włosy przykrywała zwykła chustka, która jakimś cudem na niej wyglądała ładnie. Kiedy podeszła, zorientował się, że nie miała makijażu i wyglądała o wiele starzej, ale wydawała się jeszcze bardziej urocza. W jej twarzy nie było teraz niepokoju. Jego miejsce zajęła niezwykła łagodność, jakiej nie miała nigdy w młodości. Dziwne, ale teraz była bardziej podobna do Meredith niż wtedy, kiedy była w jej wieku, i ciągle jeszcze miała wspaniałe nogi.

Patrzył na nią i czuł, że jego szwankujące serce bije trochę szybciej niż normalnie. Nie wiedział, co jej powiedzieć, i czuł się niezręcznie, co z kolei spowodowało, że zaczął być zły na samego siebie.

– Postarzałaś się – obwieścił bezceremonialnie. Odpowiedziała, uśmiechając się miękko, bez urazy.

– Jak miło z twojej strony, że to powiedziałeś.

– Byłem w pobliżu… – Skinął głową w stronę statku zacumowanego w porcie i uświadomił sobie, jak niedorzecznie brzmią jego słowa. Obrzucił ją nieprzychylnym spojrzeniem, bo najwyraźniej jego zmieszanie bawiło ją.

– Co odciągnęło cię od firmy? – zapytała, kładąc rękę na bramie, ale nie otwierając jej.

– Wziąłem urlop. Kłopoty z sercem.

– Wiem, że chorowałeś. Ciągle jeszcze czytuję chicagowskie gazety.

– Czy mogę wejść? – spytał Philip, chociaż wcale nie miał zamiaru tego robić, po czym przypomniał sobie, że zawsze kręcili się w jej pobliżu mężczyźni. – Czy może spodziewasz się kogoś? – dodał, nie kryjąc sarkazmu.

– Dobrze wiedzieć, że kiedy wszystko i wszyscy na tym świecie podlegają zmianom – rzuciła sucho – ty pozostajesz nie zmieniony: jesteś tak samo zazdrosny i podejrzliwy jak zawsze.

Otworzyła bramę i ruszył za nią w górę ścieżką, już żałując tego, że tu przyszedł.

Podłogi willi były kamienne. Przykrywały je jasne dywany. Wszędzie stały wielkie wazy pełne kwiatów z jej ogrodu. Wskazała mu krzesło w małym pokoju, który służył jej jako pokój dzienny i gabinet.

– Może drinka?

Skinął głową, ale zamiast usiąść, podszedł do dużego okna wychodzącego na port. Stał tam do chwili, aż musiał się odwrócić, żeby wziąć kieliszek wina, który mu podała.

– Wszystko u ciebie… w porządku? – zapytał niepewnie.

– Bardzo dobrze, dziękuję.

– Jestem zaskoczony, że Arturo nie mógł postarać się dla ciebie o coś lepszego niż to.

Nie skomentowała tego i skłoniła go tym samym do wypomnienia jej ostatniego kochanka, tego który spowodował ich rozwód.

– Spearson nigdy do niczego nie doszedł. Wiedziałaś o tym? W dalszym ciągu ledwo wiąże koniec z końcem, trenując konie i udzielając lekcji jazdy.

Ku jego zaskoczeniu uśmiechnęła się. Odwróciła się i nalała sobie wina. W milczeniu napiła się, a jej niebieskie oczy obserwowały go znad krawędzi kieliszka. Dał się zaskoczyć, czuł się głupio i niezręcznie, ale wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia okiem.

– To na pewno jeszcze nie wszystko – powiedziała spokojnie po chwili. – Z pewnością możesz rzucić mi w twarz wiele moich wymyślonych przez ciebie niedyskrecji i niewierności. Najwyraźniej po trzydziestu latach nie daje ci to jeszcze spokoju.

Philip odetchnął głęboko, odchylił głowę do tyłu i westchnął.

– Przepraszam. Nie wiem, dlaczego naskoczyłem tak na ciebie. Nie obchodzi mnie, co robisz.

Znowu uśmiechnęła się, tak samo łagodnie i spokojnie, niepokojąco.

– Naskoczyłeś na mnie, ponieważ w dalszym ciągu jesteś absolutnie nieświadom prawdy.

– Jakiej prawdy? – zapytał z sarkazmem.

– Ani Dennis Spearson, ani Dominik nie rozbili naszego małżeństwa, Philipie. To ty to zrobiłeś. – W jego oczach zabłysła złość, ale ona potrząsnęła przecząco głową. Mówiła łagodnie. – To było niezależne od ciebie. Jesteś jak mały, przestraszony chłopczyk, śmiertelnie przerażony, że ktoś ma zamiar zabrać ci coś twojego. Nie możesz znieść strachu i niepewności tego, co może się zdarzyć! I dlatego zamiast siedzieć bezczynnie i czekać, aż to się stanie, bierzesz sprawę w swoje ręce i sprawiasz, że to się dzieje. Dzięki temu, nie wyczekujesz już na ból, masz go za sobą. Zaczynasz od nakładania restrykcji na ludzi, których kochasz, takich restrykcji, których oni nie mogą znieść. Kiedy je w końcu łamią, czujesz się zdradzony i wściekły. Potem odgrywasz się na nich: na tych, których zmusiłeś do zranienia cię. Ponieważ nie jesteś małym chłopcem, ale mężczyzną dysponującym pieniędzmi i władzą, twoja zemsta przeciwko tym wyimaginowanym grzesznikom jest okrutna. Twój ojciec postąpił z tobą dokładnie tak samo.

– Skąd wzięłaś te psychologiczne śmieci, od jakiegoś psychiatry, z którym romansowałaś?

– Wzięłam je z wielu książek, które przeczytałam, żeby cię zrozumieć – odpowiedziała, nie spuszczając z niego wzroku.

– I chcesz, żebym uwierzył, że tak właśnie stało się z naszym małżeństwem? Że ty byłaś niewinna, a ja nieracjonalnie zazdrosny i zaborczy? – zapytał, wypijając zawartość swojego kieliszka.

– Będę szczęśliwa, mogąc ci wyznać całą prawdę, o ile uznasz, że jesteś w stanie ją znieść.

Philip zmarszczył brwi. Ujęły go jej niewzruszony spokój i łagodność pięknego uśmiechu. Miała delikatne zmarszczki wokół oczu i kilka na czole; jej twarz nabrała charakteru i dzięki temu wydawała się dziwnie bardziej pociągająca. Rozbrajała go.

– Spróbuj dać szansę prawdzie – zasugerował sucho.

– Dobrze – powiedziała, podchodząc bliżej. – Sprawdźmy, czy jesteś wystarczająco dorosły, żeby w nią uwierzyć. Mam wrażenie, że uwierzysz.

Philip już teraz właściwie był skłonny myśleć inaczej.

– Dlaczego?

– Ponieważ – odparła, opierając lewe ramię o framugę okna – teraz rozumiesz, że wyznając ci to, nie zyskuję ani nie tracę absolutnie niczego. Zgadza się?

Czekała, zmuszając go, żeby przyznał jej chociaż tyle.

– Tak, chyba masz rację.

– W takim razie, oto prawda – zaczęła spokojnie. – Kiedy się poznaliśmy, byłam tobą całkowicie oczarowana. Nie byłeś hollywoodzkim fircykiem; byłeś inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam przedtem… Byłeś dobrze wychowany, miałeś klasę i styl. Już na drugiej randce zakochałam się w tobie. – Widziała, że był zszokowany tym, co słyszał, ale z determinacją ciągnęła dalej: – Byłam tak w tobie zakochana, tak niepewna i przytłoczona twoją wyższością nade mną pod każdym względem, że po prostu bałam się oddychać w twojej obecności z obawy, że popełnię jakiś błąd. Zamiast powiedzieć ci prawdę o moim pochodzeniu i mężczyznach, z którymi sypiałam, opowiedziałam ci o mojej przeszłości historyjkę, jaką wymyślił dla mnie dział prasowy studia. Powiedziałam ci, że dorastałam w sierocińcu, i że byłam raz zakochana jako nastolatka.

Kiedy nie skomentował tego, westchnęła niepewnie i powiedziała:

– Prawda była taka, że moja matka była prostytutką i nie miała pojęcia, kim był mój ojciec, a ja uciekłam z domu, kiedy miałam szesnaście lat. Wsiadłam do autobusu jadącego do Los Angeles i zaczęłam pracować w taniej restauracyjce, gdzie odkrył mnie pewien drań, który pracował jako posłaniec w wytwórni filmowej. Tego wieczoru „przesłuchał” mnie na kanapie w gabinecie swojego szefa. W dwa tygodnie później poznałam tego szefa i on „przesłuchał” mnie znowu, w ten sam sposób. Nie umiałam grać, ale byłam fotogeniczna, więc szef umówił mnie w agencji reklamowej i zaczęłam zarabiać pieniądze, pozując do zdjęć ogłoszeniowych. Zaczęłam chodzić do szkoły aktorskiej i w końcu zdobyłam jakieś role, oczywiście po kolejnych przesłuchaniach w czyimś łóżku. Potem dostałam kilka większych ról i z kolei poznałam ciebie.

Czekała na jakąś reakcję z jego strony, ale jedyne, co zrobił, to wzruszył ramionami i powiedział chłodno:

– Wiem o tym wszystkim, Caroline. Na rok przed złożeniem pozwu kazałem cię sprawdzić. Nie mówisz mi niczego, czego bym nie wiedział lub czego bym nie podejrzewał.

– Być może nie, ale właśnie zamierzam powiedzieć coś takiego. W chwili, kiedy spotkałam ciebie, zdobyłam się już na tyle dumy i pewności siebie, że nie sypiałam już z mężczyznami tylko dlatego, że byłam zbyt zdesperowana albo słaba, żeby powiedzieć nie.

– Robiłaś to, bo lubiłaś to robić! – wyrzucił z siebie. – I to nie z jednym, ale z setkami!

– Nie aż z setkami – poprawiła go ze smętnym uśmiechem – ale z wieloma. To było coś… co się po prostu robiło. To było częścią tego zawodu, tak jak uścisk dłoni jest nieodłącznym elementem w twojej branży.

Usłyszała pełne pogardy sapnięcie i zignorowała je.

– I wtedy poznałam ciebie, zakochałam się i po raz pierwszy w życiu poczułam wstyd. Wstydziłam się tego, kim byłam i co robiłam. Spróbowałam więc zmienić swoją przeszłość przez nadanie jej kształtu, który odpowiadałby twoim standardom. Oczywiście okazało się to przedsięwzięciem beznadziejnym.

– Zgadza się – przyznał krótko.

Spojrzała na niego łagodnie, a w jej głosie brzmiała szczerość.

– Masz rację. Ale jedno, co mogłam zrobić i co zmieniłam naprawdę, to była moja teraźniejszość. Żaden inny mężczyzna, Philipie, nie dotknął mnie od dnia, kiedy się poznaliśmy.

– Nie wierzę ci – warknął.

Caroline tylko uśmiechnęła się znowu i potrząsnęła głową.

– Musisz mi uwierzyć, ponieważ już przyznałeś, że kłamstwem nic nie zyskam. Jaki mogłabym mieć powód, żeby poniżać się w ten sposób. To smutna prawda – ciągnęła – uważałam, że uporządkowanie wszystkiego w teraźniejszości może stać się zadośćuczynieniem za moją przeszłość. Meredith, Philipie, jest twoją córką. Wiem, że zdarzało ci się myśleć, że ona jest dzieckiem Dominica albo Dennisa Spearsona. Dennis dawał mi jedynie lekcje konnej jazdy. Chciałam dorównywać ludziom twojego pokroju, a wszystkie kobiety w twoich kręgach umiały jeździć konno. Wymykałam się więc do Spearsona na lekcje.

– To było kłamstwo, jakiego wtedy użyłaś.

– Nie, kochany – powiedziała odruchowo – to była prawda. Nie będę udawać, że przed poznaniem z tobą nie miałam romansu z Dominikiem Arturo. Podarował mi ten dom w zadośćuczynieniu za ten pijacki wybryk, kiedy przyłapałeś go na tym, jak próbował przystawiać się do mnie.

– To nie było przystawianie się – zasyczał Philip. – Zastałem go w naszym łóżku, kiedy o dzień wcześniej wróciłem z wyjazdu służbowego.

– Mnie z nim tam nie było – odparowała. – A on był pijany do nieprzytomności.

– Nie, nie byłaś z nim – przyznał z sarkazmem. – Wymknęłaś się do Spearsona, zostawiając dom pełen gości, którzy snuli najróżniejsze domysły z powodu twojej nieobecności.

Zszokowany, usłyszał, że śmieje się z tego. Był to smutny śmiech.

– Czy to nie ironia, że nigdy nie zostałam przyłapana mi żadnym kłamstwie dotyczącym mojej przeszłości? Myślę o tym, że wszyscy wierzyli w moje bajeczki o tym, że byłam sierotą, a przygody, jakie miałam, zanim się pobraliśmy, nigdy nie wyszły na jaw. – Potrząsnęła głową tak, że jej długie do ramion włosy zabłyszczały w blednącym słońcu. – Wyszłam bez szwanku, kiedy byłam winna, ale kiedy byłam naprawdę niewinna, ty skazałeś mnie tylko na podstawie okoliczności. Sądzisz, że to poetycko ujęta sprawiedliwość?

Nie wiedział, co powiedzieć. Nie był w stanie jej uwierzyć, ale też nie był w stanie całkowicie wątpić w to, co powiedziała, zaczynał wierzyć w to, że była niewinna, nie ze względu na to, co powiedziała, ale ze względu na jej podejście do tego. Łagodna akceptacja przeznaczenia, brak wrogości, prostolinijność i szczerość w jej spojrzeniu. Kolejne pytanie, jakie mu zadała, sprawiło, że zdziwiony odwrócił się gwałtownie w jej stronę.

– Wiesz, dlaczego wyszłam za ciebie?

– Podejrzewam, że chciałaś finansowego zabezpieczenia i pozycji towarzyskiej, jakie mogłem ci zaoferować.

Zaśmiała się, słysząc to i potrząsnęła przecząco głową.

– Nie doceniasz siebie. Już ci powiedziałam, że byłam oczarowana tobą i tym, kim byłeś. Byłam też w tobie zakochana, ale nigdy nie wyszłabym za ciebie, gdyby w grę nie wchodziło jeszcze coś.

– Co to było? – zapytał wbrew sobie.

– Wierzyłam – wyznała – szczerze wierzyłam, że ja mam tobie także coś do zaoferowania, coś, czego potrzebowałeś. Wiesz, co to było?

– Nie mogę sobie wyobrazić, co to takiego.

– Sądziłam, że ja mogę cię nauczyć śmiać się i cieszyć się życiem.

Przez długi moment w pokoju panowała cisza. Potem Caroline spojrzała na niego spod gęstych rzęs, a w jej głosie brzmiało coś dziwnego, kiedy zapytała miękko:

– Czy w końcu nauczyłeś się śmiać, kochanie?

– Nie nazywaj mnie tak! – niemal krzyknął. Przepełniały go emocje, których nie chciał czuć i których nie czuł przez lata. Zbyt energicznie odstawił kieliszek na stół. – Powinienem już iść.

Skinęła głową.

– Żal to okropne uczucie. Im szybciej stąd wyjdziesz, tym szybciej będziesz w stanie przekonać siebie samego, że tak naprawdę przed trzydziestu laty to ty miałeś rację. A jeśli zostaniesz, to kto wie, co może się wydarzyć?

– Nic się nie wydarzy – powiedział, myśląc o pójściu z nią do łóżka. Był zaskoczony, że to w ogóle przyszło mu do głowy.

– Do widzenia – powiedziała cicho. – Poprosiłabym, żebyś pozdrowił ode mnie Meredith, ale nie zrobisz tego, prawda?

– Zgadza się.

– Ona tego nie potrzebuje – powiedziała Caroline z uśmiechem pełnym wiary. – Z tego, co o niej czytam, wynika, że jest wyjątkowa i wspaniała. I – dodała z dumą – chcesz tego czy nie, jest w niej cząstka mnie. Ona umie się śmiać.

Philip patrzył na nią zdezorientowany.

– Co rozumiesz przez „z tego, co czytam o niej”? O czym ty mówisz?

Caroline skinęła w stronę sterty chicagowskich gazet i zaśmiała się.

– Miałam na myśli to, jak sobie radzi z sytuacją, kiedy jest żoną Matthew Farrella i narzeczoną Parkera Reynoldsa…

– Skąd u licha wiesz o tym? – eksplodował. Twarz mu pobladła i nabrała chłodnego wyrazu.

– Piszą o tym we wszystkich gazetach – zaczęła, po czym zawahała się, widząc, jak chwyta gazetę.

Wydawało się, że całym ciałem drży z wściekłości, kiedy trzymał kurczowo gazetę donoszącą o aresztowaniu Stanislausa Spyzhalskiego ze zdjęciem Meredith, Matta i Parkera na pierwszej stronie. Rzucił tę gazetę i chwycił następną. Były w niej urywki z konferencji prasowej i zdjęcie uśmiechniętego Farrella. Inna gazeta była otwarta na stronie zawierającej artykuł o podłożeniu bomby w sklepie w Nowym Orleanie i ta wysunęła się z jego dłoni.

– Jedenaście lat temu ostrzegał mnie, co może mi zrobić – wyszeptał bardziej do siebie niż do Caroline. – Ostrzegał mnie, a teraz robi to! – Pełen furii wzrok skierował na Caroline. – Muszę zatelefonować.

Загрузка...