ROZDZIAŁ 48

Meredith siedziała w salonie otulona szlafrokiem. Trzymała w dłoni pilota. W większości lokalnych kanałów nadawano niedzielne filmy rysunkowe, przeskakiwała je, naciskając niecierpliwie przyciski. Szukała kanału, na którym powtarzaliby wczorajsze wiadomości wieczorne. Chciała torturować się widokiem tego, co z pewnością będzie relacją z klęski. Na kanapie obok niej leżała niedzielna gazeta, tam gdzie ją rzuciła przed chwilą. Zawierała sensacyjną pierwszo stronicową historię i zdjęcia bójki. „Tribune” przyjęła taktykę niekomentowania i przytaczali nad zdjęciem słowa Parkera cytowane z konferencji prasowej:

Matt Farrell i ja jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i traktujemy to w sposób najbardziej przyjacielski. Ten cały problem niewiele różni się od problemu, jaki przedstawia sobą umowa handlowa, od początku nieprawidłowo wprowadzana w życie, która musi mieć postawione wszystkie kropki nad „i”. Umieszczony poniżej napis głosił:

Farrell i Reynolds „stawiają kropki” nad „i”

Niżej były zdjęcia Parkera uderzającego pięścią Matta i drugie przedstawiające pięść Matta trafiającą w szczękę Parkera. Trzecia z kolei to leżący na podłodze Parker i nachylająca się nad nim Meredith.

Meredith sączyła kawę, patrząc, jak komentator kończy przekazywanie wiadomości ogólnokrajowych i oddaje głos koleżance prowadzącej wiadomości lokalne.

– Janet – powiedział, uśmiechając się do siedzącej obok niego kobiety. ~ Podobno jest coś nowego w sprawie trójkąta małżeńskiego Bancroft – Reynolds – Farrell.

– Niewątpliwie tak – odpowiedziała, zwracając się radośnie do kamery. – Większość z państwa zapewne sobie przypomina, że na ostatniej konferencji prasowej Parker Reynolds, Matthew Farrell i Meredith Bancroft wydawali się małą zgodną rodzinką. No cóż, dzisiaj wieczorem cała trójka jadła kolację w Manchester House i zdaje się miało miejsce małe rodzinne starcie. Mówię tu o prawdziwej walce na pięści! W jednym narożniku wystąpił Parker Reynolds, w drugim Matthew Farrell; mąż przeciwko narzeczonemu, Uniwersytet Princeton kontra Uniwersytet Stanu Indiana; stare pieniądze przeciwko nowym… – przerwała zadowolona z własnego dowcipu i z uśmieszkiem powiedziała: – Jesteście państwo ciekawi, kto zwyciężył? No cóż, proszę obstawiać wynik, ponieważ mamy zdjęcia, które wszystko wyjaśnią.

Na ekranie zajaśniało zdjęcie Parkera wymierzającego cios Mattowi i chybiającego. Kolejne pokazywało Matta zbijającego Parkera z nóg.

– Jeśli stawialiście na Matta Farrella, wygraliście – skonkludowała ze śmiechem. – Drugie miejsce zajęła Lisa Pontini, przyjaciółka panny Bancroft, która jak nam powiedziano, w chwilę po zrobieniu tego zdjęcia dosięgnęła Matta Farrella prawym sierpowym. Panna Bancroft nie czekała na możliwość pogratulowania zwycięzcy czy pocieszenia przegranego, Jak nam powiedziano, opuściła w pośpiechu miejsce zdarzenia limuzyną Matta Farrella. Troje walczących odjechało razem taksówką.

– Cholera! – wyrzuciła z siebie Meredith, naciskając ze złością przycisk wyłącznika na pilocie. Wstała i przeszła do sypialni. Przechodząc obok toaletki, włączyła radio.

– A teraz wiadomości – powiedział spiker. Ubiegłego wieczoru w Manchester House w North Side wybuchnął otwarty konflikt pomiędzy nikim innym jak przemysłowcem Matthew Farrellem a finansistą Parkerem Reynoldsem. Farrel, który jest mężem Meredith Bancroft, i Reynolds, który jest z nią zaręczony, byli razem z nią na kolacji, kiedy…

Meredith energicznie wcisnęła wyłącznik w górnej części radia.

– Nie do wiary! – rzuciła przez zaciśnięte usta. Od chwili, kiedy w operze Matt pojawił się na jej drodze, wszystko odmieniło się w jej życiu. Cały jej świat został wywrócony do góry nogami! Usiadła na łóżku i podniosła słuchawkę telefonu, żeby kolejny raz wykręcić numer Lisy. Wczoraj do późna w nocy próbowała się do niej dodzwonić, ale albo Lisa nie odbierała telefonów, albo nie było jej w domu. Jeśli chodzi o ścisłość, to samo było z Parkerem, bo i do niego próbowała dzwonić.

Po piątym sygnale telefon odebrał Parker i Meredith zamarła na ułamek sekundy.

– Parker? – wydusiła z siebie.

– Uhu – powiedział.

– Czy… czy dobrze się czujesz?

– Tak, oczywiście – wymamrotał tak, jakby nie spał przez całą noc i właśnie został obudzony z głębokiego snu. – To kac.

– Przykro mi. No cóż, czy Lisa jest w pobliżu?

– Uhu – powiedział znowu i w chwilę potem w słuchawce rozległ się schrypnięty, zaspany szept Lisy. – Kto mówi?

– Tu Meredith – powiedziała i w tym momencie uświadomiła sobie, że spali w takiej odległości od siebie, że Parker mógł od razu podać słuchawkę Lisie. W mieszkaniu Lisy były dwa telefony: w kuchni i obok łóżka. Nie spali w kuchni. Zszokowana zerwała się na równe nogi. – Jesteś… jesteś w łóżku? – wyrzuciła z siebie, zanim zdołała się powstrzymać.

– Uhm…

Z Parkerem? Pomyślała, ale nie zadała tego pytania. Już znała odpowiedź. Chwyciła oparcie łóżka, żeby utrzymać równowagę. Wydawało jej się, że pokój przekrzywił się szaleńczo.

– Przepraszam, że obudziłam was – wykrztusiła z siebie i odłożyła słuchawkę. Świat wirował – wokół swojej osi… albo to ona sama wirowała. Wszystko wymykało się spod kontroli. Jej najlepsza przyjaciółka była w łóżku z jej narzeczonym. Była zszokowana, ale nie czuła się zdradzona czy zdruzgotana. Była oszołomiona. Odwróciła się i rozejrzała się po sypialni, jakby chciała się upewnić, że przynajmniej ten pokój nie zmienił się zupełnie w ciągu ostatnich kilku godzin. Kremowa narzuta z koronki i satyny była na swoim miejscu, jej frędzle, tak jak zwykle, zwisały pół centymetra nad perskim dywanem. Dziesięć poduszek stanowiących komplet leżało w artystycznym nieładzie w takiej samej kolejności, jak zawsze je układała.

Była tak wstrząśnięta wszystkim pozostałym, że czułaby się o wiele lepiej, wiedząc, że jej narzuta wyszła z pokoju, zabierając po drodze wszystkie poduszki. Podniosła wzrok i uchwyciła odbicie swojej twarzy w lustrze. Nawet ono się zmieniło.

W godzinę później wzięła swoje klucze, włożyła na nos parę ciemnych okularów przeciwsłonecznych i wyszła z mieszkania. Pojedzie do biura i spędzi dzień, pracując. To było przynajmniej coś, co potrafiła zrozumieć i co kontrolowała. Matt nie raczył zadzwonić i to zdziwiłoby ją, gdyby nie przekroczyła już punktu, poza którym cokolwiek byłoby w stanie ją zadziwić. Drzwi windy otworzyły się na niższym poziomie parkingowym garażu pod jej budynkiem. Ruszyła w stronę swojego miejsca. Wyszła zza rogu, trzymając w dłoni kluczyki do samochodu i zamarła.

Jej samochód zniknął.

Samochodu nie było, a ktoś już zaparkował na jej miejscu sportowego jaguara.

Jej samochód został ukradziony! Jej miejsce parkingowe zostało przez kogoś zagarnięte!

To było kroplą przepełniającą czarę goryczy. Wreszcie osiągnęła punkt, w którym się załamała. Wpatrywała się w lśniącego, ciemnoniebieskiego jaguara i poczuła nagły, szalony impuls, żeby krzyczeć ze śmiechu. Poczuła zwariowaną chęć, żeby przyłożyć do nosa pięść i zagrać na nim losowi.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do windy. Nacisnęła energicznie przycisk i udała się do strażnika.

– Robercie, na moim miejscu stoi niebieski jaguar, każ go odholować stamtąd. Natychmiast.

– Ale to na pewno jakiś nowy lokator, który nie wiedział… Podniosła słuchawkę telefonu stojącego na blacie i podała mu ją.

– Zrób to – powiedziała z groźbą, głosem pełnym napięcia – zadzwoń do warsztatu przy Lyle Street i każ im w ciągu kwadransa usunąć ten samochód z mojego miejsca.

– W porządku, panno Bancroft. W porządku. Już dzwonię. W pewnym stopniu usatysfakcjonowana, poszła w stronę głównych drzwi, zamierzając pojechać do biura taksówką i stamtąd zawiadomić policję o kradzieży swojego samochodu. Pospiesznie ruszyła do przodu zdecydowana złapać taksówkę, która właśnie podjeżdżała do krawężnika. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy zobaczyła tłum reporterów koczujących wokół budynku.

– Panno Bancroft, co do wczorajszego wieczoru – zawołał jeden z nich, a drugi zrobił jej zdjęcie przez szybę.

Nieświadoma, że to Matt był mężczyzną w przeciwsłonecznych, wielkich okularach, wysiadającym z taksówki, odwróciła się na pięcie i ruszyła do windy. I co teraz, kiedy okazuje się, że jest więźniem we własnym domu? To żaden problem. Wejdzie na górę i zadzwoni po taksówkę, która zabierze ją spod wejścia dla dostawców. Prześlizgnie się tam i kryjąc się za pojemnikami ze śmieciami, wskoczy do taksówki, kiedy ta tylko podjedzie. To żaden problem! Może to zrobić. Jak najbardziej.

Właśnie podnosiła słuchawkę telefonu, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Przytłoczona dziwnymi wydarzeniami i ciężkimi doświadczeniami, jakie przyniosło jej ostatnio życie, otworzyła drzwi, nie próbując sprawdzić, kto za nimi stoi. Rozkojarzona zobaczyła postać Matta wypełniającą całą przestrzeń jej drzwi. W jego okularach przeciwsłonecznych widziała swoje odbicie.

– Dzień dobry – powitał ją z niepewnym uśmiechem.

– Och, to tak to się nazywa? – odpowiedziała, wpuszczając go do środka.

– Co masz na myśli? – zapytał, próbując dojrzeć jej oczy za dużymi, bursztynowymi okularami przeciwsłonecznymi, siedzącymi na jej małym nosie. Chciał zorientować się, w jakim jest nastroju.

– To znaczy – powiedziała sztywno – że jeśli to jest dobry dzień, to zamykam się w szafie, żeby nie dowiedzieć się, jak będzie wyglądał jutrzejszy.

– Jesteś zdenerwowana – zauważył.

– Ja? – powiedziała z sarkazmem, wskazując na siebie. Ja, zdenerwowana? Tylko dlatego, że jestem więźniem w swoim własnym domu, że nie mogę znaleźć się w pobliżu gazety, radia czy telewizora, żeby nie trafić na nas występujących w charakterze sensacji dnia. Dlaczego, na Boga, miałoby to mnie denerwować?

Matt próbował ukryć uśmiech, sprowokowany przez jej pełen oburzenia ton.

– Nawet nie waż się śmiać! – ostrzegła go poirytowana. – To wszystko twoja wina. Zawsze, kiedy pojawiasz się w pobliżu mnie, zaczynają mi się przydarzać dziwne rzeczy!

– Co ci się przydarza? – zapytał głosem drżącym śmiechem, marząc o wzięciu jej w ramiona.

Wyrzuciła ręce w górę.

– Wszystko oszalało! W pracy wydarzają się rzeczy, które nigdy się nie zdarzały… mam do czynienia z groźbami ataków terrorystycznych, nasze akcje są niestabilne. Jeśli o dzisiaj chodzi, to rano został skradziony mój samochód, ktoś zajął moje miejsce parkingowe, a ja dowiaduję się, że moja przyjaciółka i mój narzeczony spędzili razem noc!

Zaśmiał się, słysząc logiczny wywód na temat jej problemów.

– I uważasz, że to wszystko to moja wina?

– No cóż, a jak inaczej to wytłumaczysz?

– Kosmiczny zbieg okoliczności?

– Chciałeś powiedzieć kosmiczna katastrofa – poprawiła go, opierając ręce biodrach. – Jeszcze miesiąc temu prowadziłam przyjemne życie. Spokojne, godne życie! Chodziłam na bale dobroczynne i tańczyłam. Teraz chodzę do barów i uczestniczę w bójkach, a potem jestem szaleńczo wieziona ulicami limuzyną, prowadzoną przez zwariowanego kierowcę, który uspokaja mnie tym, że ma gnata! Mówię o rewolwerze… śmiercionośnej broni, z której można kogoś zastrzelić!

Wyglądała tak ślicznie, a jednocześnie była tak poruszona i poirytowana, że ramiona Matta zaczęły drżeć od tłumionego śmiechu.

– To już wszystko?

– Nie. Jest jeszcze jeden drobiazg co do wczorajszego wieczoru, o którym nie wspomniałam.

– Co to takiego?

– To… – oświadczyła triumfalnie, zdejmując okulary. – Mam podbite oko! Śliwę. Czy…

Matt, nie wiedząc, czy śmiać się, czy użalać nad nią, uniósł dłoń i dotknął delikatnie niewielkiej niebieskawej smugi w okolicy zewnętrznego kącika jej oka.

– To – powiedział ze współczującym uśmiechem – nie zasługuje na miano śliwy czy podbitego oka. To tylko niewielki siniaczek.

– No świetnie – powiedziała – poznałam jeszcze jedno nowe określenie.

Ignorując jej zgryźliwość, Matt oglądał z podziwem dobrze zatuszowanego, niewielkiego siniaka.

– Ledwo go widać. Czego użyłaś, żeby go ukryć?

– Pudru – odpowiedziała zaniepokojona tym pytaniem. – Dlaczego pytasz?

Tłumiąc śmiech, zdjął okulary.

– Myślisz, że mogłabyś użyczyć mi czegoś takiego?

Z niedowierzaniem wpatrywała się w identyczny ślad w kąciku jego oka i nagle jej emocje zmieniły się gwałtownie w rozweselenie. Zobaczyła, że on uśmiecha się niepewnie, i sama zaczęła chichotać. Zasłoniła ręką usta, żeby wyciszyć ten odgłos, ale nie mogła się już powstrzymać. Śmiała się tak bardzo, że z oczu płynęły jej łzy. Matt też zaczął się śmiać. Wyciągnął ręce i przytulił ją do siebie, a ona oparła się o niego i śmiała się jeszcze bardziej.

Objął ją mocniej i zanurzył swoją roześmianą twarz w jej włosach, razem z nią dając upust radości. Pomimo powierzchownej nonszalancji, jaką zaprezentował wcześniej, zdawał sobie sprawę, że większość jej oskarżeń była prawdziwa. Czuł się winny, kiedy zobaczył poranne gazety. Wywracał jej życie do góry nogami i jeśli była na niego wściekła, to zasłużył sobie na to. Czuł głęboką wdzięczność, widząc, że dostrzega humor sytuacji, zdając sobie sprawę z jej niebagatelnych konsekwencji.

Kiedy minęła jej największa wesołość, odchyliła się w jego ramionach.

– Czy – zapytała, powstrzymując kolejny, nie dający się opanować chichot – to Parker jest autorem twojego… siniaczka?

– Czułbym się o wiele mniej upokorzony, gdyby tak było – droczył się Matt. – To jednak twoja przyjaciółka Lisa przyszpiliła mnie swoim prawym sierpowym. A skąd wziął się twój?

– To twoja sprawka. Przestał się uśmiechać.

– Nie zrobiłem tego.

– Owszem, zrobiłeś. – Wyglądała na w dalszym ciągu rozbawioną. – Uderzyłeś mnie łokciem, kiedy pochyliłam się, żeby pomóc Parkerowi, chociaż gdyby to wszystko wydarzyło się dzisiaj, to prawdopodobnie, zamiast mu pomagać, skoczyłabym na niego obydwiema nogami!

Matt uśmiechnął się z wielkim zadowoleniem.

– Naprawdę? Dlaczego?

– Powiedziałam ci. Zadzwoniłam dzisiaj rano do Lisy, żeby zapytać, czy z nią wszystko w porządku, i okazało się, że byli obydwoje w łóżku.

– Jestem zszokowany. Sądziłem, że ona ma lepszy gust. Meredith przygryzła wargę, żeby się nie śmiać.

– To naprawdę okropne, wyobraź sobie: twoja najlepsza przyjaciółka w łóżku z twoim narzeczonym.

– To zniewaga! – zadeklarował z udawaną złością.

– Tak – przyznała, uśmiechając się z rezygnacją na widok jego śmiejących się oczu.

– Musisz odpłacić im pięknym za nadobne.

– Nie mogę – powiedziała z przyduszonym chichotem.

– Dlaczego?

– Dlatego – odparła, poddając się kolejnemu wybuchowi śmiechu – że Lisa nie ma narzeczonego!

Znowu pogrążyła się w jego ramionach, rozbrojona absurdalnością tego pomysłu. Oparła na jego piersi śmiejącą się twarz i tak jak to kiedyś robiła, odruchowo splotła ręce na jego karku. Przywarła do niego instynktownie, tak jak to się działo w czasie dawno minionych, pełnych namiętności nocy. Matt uświadomił sobie, że jej ciało wiedziało, że ona należy w dalszym ciągu do niego. Objął ją mocniej i niskim, bardzo sugestywnym głosem powiedział:

– Jest sposób na wyrównanie rachunków.

– Jaki?

– Możesz w rewanżu iść do łóżka ze mną.

Zesztywniała i cofnęła się gwałtownie o krok do tyłu. Ciągle uśmiechała się, ale teraz już bardziej ze świadomością całej sytuacji niż z rozweselania.

– Ja… muszę zadzwonić na policję w sprawie samochodu – pospiesznie zmieniła temat rozmowy. Szybko skierowała się w stronę biurka, a przechodząc obok okna, wyjrzała przez nie. – O, dobrze, przyjechała już ciężarówka do holowania – powiedziała radośnie, podnosząc słuchawkę, żeby zadzwonić na policję. – Kazałam strażnikowi odholować ten samochód z mojego miejsca.

Była zbyt zajęta tym, że podążał za nią, żeby zwrócić uwagę na dziwny wyraz jego twarzy. Kiedy wyciągnął rękę i zdecydowanie nacisnął widełki aparatu, spojrzała na niego zaniepokojona. Wiedziała, że nie zrezygnował z wmanewrowania jej do łóżka, a jej opór właściwie przestał istnieć. Był tak pociągający i tak dobrze było śmiać się razem z nim… Zamiast przytulić ją, czego właściwie oczekiwała, zapytał łagodnie:

– Jaki jest numer do strażnika na dole?

Powiedziała mu i skonsternowana patrzyła, jak go wykręca.

– Mówi Matt Farrell – powiedział do strażnika. – Proszę, niech pan pójdzie do garażu i powie ludziom z warsztatu, żeby nie ruszali samochodu mojej żony. – Kiedy strażnik zaczął oponować, że samochód panny Bancroft to BMW z osiemdziesiątego czwartego roku, a samochód na jej miejscu parkingowym to niebieski jaguar, Matt wyjaśnił: – Wiem o tym. Jaguar to jej prezent urodzinowy.

Odłożył słuchawkę i odwrócił się do niej. Na jego twarzy błąkał się uśmiech, ale Meredith nie uśmiechała się. Była zszokowana niesamowitą hojnością prezentu, wystraszona na myśl o pajęczej sieci, jaką rozpinał wokół niej. Była też prawdziwie zaniepokojona zdradzieckim podskokiem, jakie wykonało jej serce na dźwięk jego głosu wymawiającego słowa: „moja żona”. Zaczęła od najmniej teraz ważnego zagadnienia, ponieważ nie czuła się gotowa, aby odnieść się w jakiś sposób do pozostałych.

– Gdzie jest mój samochód?

– Na miejscu parkingowym nocnego strażnika, o poziom wyżej nad twoim miejscem.

– Ale… jak go uruchomiłeś, żeby go tam przeprowadzić? Na farmie powiedziałeś, że nawet gdybyś go uruchomił bez kluczyków, sam system alarmowy uniemożliwiłby jazdę.

– Dla Joego O'Hary to nie stanowiło problemu.

– Wiedziałam, kiedy zobaczyłam ten rewolwer, że on jest prawdopodobnie… kryminalistą?

– Nie jest nim – powiedział oschle Matt. – Jest ekspertem od elektryki.

– Nie mogę przyjąć tego samochodu…

– Możesz, kochanie.

Poczuła, że „to” znowu się dzieje. Zadziwiające przyciąganie jego ciała i głosu, kiedy powiedział do niej „kochanie”. Odsunęła się o krok do tyłu. Głos jej drżał.

– Ja… ja idę do biura.

– Nie sądzę – powiedział miękko.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To, że mamy teraz coś ważniejszego do zrobienia.

– Co to takiego?

– Zaraz ci pokażę – obiecał lekko schrypniętym głosem. – W łóżku.

– Matt, nie rób mi tego… – prosiła, podnosząc rękę do góry, jakby broniąc się przed nim. Cofnęła się.

Zbliżał się do niej krok za krokiem.

– Pragniemy siebie. Zawsze siebie pragnęliśmy.

– Naprawdę muszę iść do biura. Mam masę pracy.

Znowu cofnęła się w tym samym tańcu uników, który wypominał jej kiedyś. Jej oczy były jednak pełne ciepła i przerażenia, bo wiedziała… Wiedziała, że jest już za późno, żeby umknąć mu tym razem.

– Złóż broń z gracją, kochanie. Ten taniec to już przeszłość. Następny należy do nas obojga.

– Proszę, nie nazywaj mnie tak – wykrzyknęła i Matt uświadomił sobie, że z jakiegoś powodu jest naprawdę przerażona.

– Dlaczego się boisz? – zapytał, kierując ją powoli wokół kanapy w stronę sypialni.

Dlaczego się bała? – pomyślała szaleńczo. Jak mogła mu wytłumaczyć, że nie chciała kochać mężczyzny, który jej nie kochał… że już nigdy nie chciała być tak bezbronna, podatna na zranienie jak wtedy, jedenaście lat temu… że nie sądziła, żeby mógł być nią długo usatysfakcjonowany i nie sądziła też, że zniosłaby jego utratę.

– Matt, posłuchaj mnie. Zatrzymaj się i posłuchaj mnie, proszę!

Zawahał się, zaskoczony przeraźliwą desperacją brzmiącą w jej głosie.

– Mówiłeś, że chcesz mieć dzieci – wyrzuciła z siebie – a ja nie chcę ich mieć. Coś jest ze mną nie tak fizycznie… to byłoby zbyt ryzykowne.

Nie zbiła go z tropu.

– Adoptujemy.

– A co, jeśli powiem, że w ogóle nie chcę mieć dzieci?

– W takim razie nie będziemy adoptować.

– Nie mam zamiaru zrezygnować z pracy zawodowej…

– Nie oczekuję tego od ciebie.

– Boże, tak bardzo mi to utrudniasz! – wykrzyknęła. – Nie możesz mi pozwolić wyjść z tego z twarzą? Próbuję ci powiedzieć, że nie zniosłabym bycia twoja żoną… życia jak mąż i żona.

Zbladł, kiedy zdał sobie sprawę ze szczerości, jaka brzmiała w jej słowach.

– Miałabyś coś przeciwko temu, jeśli zapytałbym, dlaczego, u diabła?

– Tak, mam coś przeciwko temu.

– Powiedz to mimo wszystko – powiedział spiętym głosem. W obronnym geście objęła dłońmi ramiona i odruchowo masowała je, chroniąc je jakby przed chłodem bijącym w tej chwili od niego.

– Dla nas jest już za późno – zaczęła. – Zmieniliśmy się. Ty się zmieniłeś. Nie chcę udawać, że… że nie czułam czegoś w stosunku do ciebie. Wiesz, że tak było. Zawsze – przyznała smętnie, patrząc badawczo w jego szare oczy, szukając w nich zrozumienia, a znajdując tylko chłodne wyczekiwanie na to, co miała do powiedzenia. – Może wtedy, gdybyśmy zostali ze sobą, wszystko by się jakoś ułożyło, ale teraz tak nie będzie. Tobie podobają się seksowne gwiazdy filmowe i… ponętne europejskie księżniczki, a ja nie jestem taka!

– Nie proszę cię, żebyś była nikim innym jak tylko sobą, Meredith.

– To nie wystarczy! – kontrowała ze smutkiem. – Nie zniosłabym życia z tobą w przeświadczeniu, że nie sprostałam twoim wymaganiom… wiedząc, że pewnego dnia zaczniesz chcieć ode mnie czegoś, czego nie mogę ci dać.

– Jeśli mówisz o dzieciach, to myślę, że przed chwilą właśnie uzgodniliśmy tę sprawę.

– Nie sądzę, żebyśmy to uzgodnili. Myślę, że złożyłeś te obietnice zbyt pochopnie, skłonny powiedzieć teraz wszystko, żeby tylko uzyskać moją zgodę na to, czego chcesz. Nie chodzi mi jednak o twoją chęć posiadania dzieci. Mówię o twojej chęci posiadania innych kobiet! Ja nigdy nie będę dla ciebie wystarczająca. Wiem, że tak będzie.

Patrzył na nią zdziwiony.

– Co takiego, przepraszam?

– Już kiedyś próbowałam ci wytłumaczyć, jak… jak się czuję, kiedy się kochamy – powiedziała zdławionym głosem – ludzie… mężczyźni, to znaczy… Wszyscy uważają, że jestem oziębia. Nawet na studiach wszyscy tak myśleli. Nie jestem… nie jestem taka jak większość kobiet.

– Mów dalej – nalegał łagodnie, kiedy przerwała, ale jego oczy błyszczały dziwnie.

– W dwa lata po twoim odejściu próbowałam przespać się z chłopakiem, i to było okropne. Dla niego też. Inne dziewczęta z internatu robiły to na prawo i lewo, i to z wielką przyjemnością, ale nie ja. Ja nie mogłam.

– Gdyby one wszystkie przeszły to co ty – powiedział, tak przepełniony czułością i ulgą, że ledwo mógł mówić spokojnie – one też nie paliłyby się specjalnie do tego, żeby zrobić to znowu.

– Początkowo też tak myślałam. Ale to nie to. Parker nie jest niezgrabnym studentem o wybujałych potrzebach seksualnych, a wiem, że myśli, że jestem mało… namiętna. Parkerowi to by specjalnie nie przeszkadzało, ale tobie tak.

– Postradałaś zmysły, kochanie.

– Jeszcze nie poznałeś mnie tak dobrze. Nie zauważyłeś, że czuję się niezdarnie i niezręcznie. Nie, ja jestem niezdarna i niezręczna!

Matt powstrzymał śmiech i z cierpiętniczą miną powiedział:

– I niezręczna też? To jest aż tak źle?

– Jeszcze gorzej.

– Czy to wszystkie powody, dla których boisz się kontynuacji tego, co przerwaliśmy jedenaście lat temu?

Ty mnie nie kochasz, do diabła – pomyślała.

– To te najważniejsze – powiedziała, mijając się z prawdą. Z wielką ulgą powiedział cicho:

– Myślę, że zaraz tutaj możemy przezwyciężyć te przeszkody. Mówiłem serio, to co powiedziałem o dzieciach. To samo dotyczy twojej pracy. W ten sposób wyjaśniliśmy twoje obawy co do dwóch problemów. Jeśli chodzi o inne kobiety – ciągnął dalej – jest to tylko odrobinę bardziej skomplikowane. Gdybym wiedział, że nadejdzie dla nas taki dzień jak ten, żyłbym zupełnie inaczej, czekając na ciebie. Niestety przeszłości nie da się zmienić. Mogę cię jednak zapewnić, że moja przeszłość nie jest nawet w części tak sensacyjna czy tak idąca w liczby, jak sądzisz. A mogę ci obiecać – dodał, uśmiechając się czule w jej uniesioną ku niemu twarz – że wystarczysz mi… pod każdym względem.

Poczuła się bezradna, poruszona nastrojowym tembrem jego głosu, zmysłowością oczu i wzruszającymi słowami. Patrzyła, jak powoli zdejmuje marynarkę i przerzuca ją przez oparcie kanapy. Zaabsorbowana tym, co mówił, nie rejestrowała jednak znaczenia jego działań.

– Jeśli chodzi o to, że jesteś oziębła, to jest to absurd. Wspomnienie chwil, jakie spędziłem z tobą w łóżku, ścigało mnie przez lata. A jeśli myślisz – ciągnął smętnie – że jako jedyna doświadczałaś niepewności, jeśli chodzi o nasze sprawy łóżkowe, to mam dla ciebie, kochanie, nowinę. Były momenty, w których miałem wrażenie, że się nie sprawdzam. Bez względu na to, jak często sobie powtarzałem, żeby zwolnić tempo, żeby kochać się z tobą godzinami, nie potrafiłem tego zrobić, bo kochanie się z tobą sprawiało, że byłem oszalały z żądzy.

W oczach zbierały jej się łzy ulgi i radości; podarował jej drogi samochód w prezencie urodzinowym, ale prezent, jakim były jego słowa, znaczył dla niej tysiąckroć więcej. Poddała się nastrojowi i słuchała, jak mówił:

– Kiedy dostałem telegram od twojego ojca, przez lata potem torturowałem się myślami, że może nie odeszłabyś ode mnie, gdybym kochał się z tobą lepiej, dłużej, bardziej żarliwie… – Nagle na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech i zaczął mówić sztucznie rozbawionym głosem: – To, jak myślę, kładzie kres problemowi twojej oziębłości.

Zobaczył ciepły rumieniec na jej policzkach, znak, że jego słowa zrobiły na niej wrażenie.

– W tej sytuacji pozostaje nam już tylko jedna, niewielka przeszkoda.

– Co to takiego?

– Twoje odczucia, że jesteś niedoświadczona i…?

– Niezręczna – podpowiedziała, rozkojarzona sposobem, w jaki leniwie zdejmował krawat. – I… i nie potrafię ci dorównać.

– Domyślam się, jakie to może być dla ciebie stresujące – przyznał z udawanym żalem. – Myślę, że teraz powinniśmy się tym zająć. – Zaczął rozpinać pierwszy guzik swojej koszuli.

– Co robisz? – zapytała ze strachem, patrząc oczami rozszerzonymi ze zdziwienia.

– Rozbieram się, żebyś mogła zrobić ze mną, co tylko zechcesz.

– Nie odpinaj następnego guzika, mówię poważnie, Matt.

– Masz rację. Ty sama powinnaś to zrobić. Nic nie daje większego poczucia władzy i dominacji niż zmuszenie kogoś do stania bez ruchu, kiedy jest rozbierany.

– Ty to powinieneś wiedzieć. Pewnie robiłeś to dziesiątki razy.

– Setki. Chodź tu, kochanie.

– Setki?

– Żartowałem.

– To nie było zabawne.

– Nic na to nie poradzę, żartuję, kiedy jestem zdenerwowany.

Patrzyła na niego.

– A jesteś zdenerwowany?

– Przerażony – powiedział niemal serio. – To największa gra w moim życiu. Jeśli ten mały eksperyment nie powiedzie się, mogę stanąć przed faktem, że mimo wszystko nie było nam pisane być razem.

Resztki jej oporów zniknęły, kiedy patrzyła na niego. Kochała go. Zawsze go kochała… niemal tak bardzo, jak bardzo chciała, żeby prawdą było to, że ją kochał.

– To nieprawda.

Słysząc to, wyciągnął do niej ramiona i schrypniętym głosem powiedział:

– Chodź ze mną, kochanie. Obiecuję, że potem nie będziesz miała już żadnych wątpliwości co do nas.

Zawahała się, po czym poszła prosto w jego ramiona.

W sypialni Matt zrobił cztery rzeczy, żeby upewnić się, że zrealizuje swoją obietnicę. Dał jej odrobinę szampana, żeby się zrelaksowała; powiedział jej, że każdy pocałunek czy pieszczota, które sprawią jej przyjemność, będą równie podniecające i dla niego. Potem już jego ciało stało się instrumentem służącym do praktycznej nauki kobiecie, której. brzmienie głosu wystarczało, żeby czuł się podekscytowany. I ostatnie, co przedsięwziął to: nie robił nic, aby ukryć, czy kontrolować swoje reakcje na jej poczynania. Kolejne dwie godziny jego życia zamieniły się w trudne do zniesienia, pełne namiętności cierpienie. Cierpienie, które jego żona zadawała mu po przezwyciężeniu nieśmiałości. Postępowała w sposób niebiańsko efektywny, robiąc wszystko, co tylko możliwe, żeby je zwiększyć.

– Jednak nie jestem tak zupełnie przekonana, że to lubisz – szeptała, dotykając ustami jego naprężonego ciała.

– Proszę, nie rób tego – jęknął Matt.

– Nie lubisz tego?

– Przecież widzisz, że lubię.

– To dlaczego chcesz, żebym przestała?

– Rób tak dalej, a najpóźniej za minutę będziesz wiedziała dlaczego.

– A to lubisz? – poczuł jej język na swoim sutku i aż wstrzymał oddech.

– Tak – wyszeptał przyduszonym głosem. W momencie, kiedy znalazła się nad nim, zaciskając zęby chwycił dłońmi oparcie łóżka. Był zdecydowany, żeby przetrwać i to, pozwolić jej spróbować wszystkiego. – Oto, co mnie spotyka za to, że pokochałem kobietę – szefową… – zażartował tak oszołomiony namiętnością, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co mówi. – Powinienem wiedzieć, że szefowa będzie chciała być górą…

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że znieruchomiała zupełnie.

– Jeśli przestaniesz teraz, pozbawiając mnie orgazmu, to bardzo prawdopodobne, że zaraz ci tu umrę, kochanie.

– Co? – wyszeptała.

– Proszę, nie przerywaj, albo ja zacznę działać bez względu na to, co obiecywałem – jęknął, już unosząc biodra, starając się dotrzeć wyżej i głębiej w ciasną, gorącą wilgotność jej ciała.

– Kochasz mnie?

Przymknął oczy i przełknął gwałtownie. Jego głos emanował pożądaniem i rozbawieniem.

– A myślisz, że co to wszystko tutaj znaczy?

Otworzył oczy. Nawet w mrocznym pokoju dostrzegł łzy błyszczące w jej oczach.

– Nie patrz na mnie w ten sposób – błagał. Puścił rękami oparcie łóżka i przyciągnął ją do swojej piersi. – Nie płacz, proszę. Przepraszam, że to powiedziałem – szepnął, całując bezradnie. Był zmartwiony. Myślał, że nie chce słyszeć o tym, co do niej czuje. Bał się, że zepsuł tę chwilę. – Nie chciałem mówić ci tego tak wcześnie.

– Wcześnie? – powtórzyła, akcentując mocno to słowo. Ramiona jej drżały. Śmiała się przez łzy. – Wcześnie? – szlochała. – Czekałam niemal przez połowę życia, żebyś to powiedział. – Przycisnęła do jego piersi mokry od łez policzek i szepnęła: – Kocham cię, Matt.

W chwili, kiedy to powiedziała, Matt zadrżał, przywierając do niej mocno, wbijając palce w jej plecy, kryjąc twarz w zagłębieniu jej karku. Był rozbrojony, a jednak wszechwładny. Świat leżał u jego stóp.

Jej ciało napięło się wokół niego.

– Zawsze cię kochałam – szepnęła. – Zawsze będę cię kochać.

Orgazm, który niemal w nim wygasał, eksplodował z nową mocą, wstrząsając jego ciałem. Jęknął, wbijając się w nią głębiej. Dzięki jej słowom przeżywał najbardziej niesamowity moment w życiu.

Meredith obróciła się w ramionach Matta i wtuliła się w niego zaspokojona i zadowolona.

W Nowym Orleanie do jednej z przymierzalni w zatłoczonym salonie Bancroft i S – ka wszedł dobrze ubrany mężczyzna. W prawej dłoni niósł garnitur, który zdjął z wieszaka, a w lewej torbę z „Saksa” z niewielką porcją materiału wybuchowego w środku. Pięć minut później wyszedł z przymierzalni. Niósł już tylko garnitur, który odwiesił na wieszak.

W Dallas do kabiny w damskiej toalecie w Bancroft i S – ka weszła kobieta. Miała przy sobie torebkę „Louis Vuitton” i torbę na zakupy z Bloomingdale'a. Kiedy wychodziła, niosła już tylko torebkę.

W Chicago, w śródmiejskim sklepie „Bancrofta”, mężczyzna wjeżdżał ruchomymi schodami do działu zabawek. Był obładowany zakupami z Marshall Field. Jedną małą paczuszkę wepchnął pod krawędź domku Świętego Mikołaja, przy którym stała kolejka dzieci czekających na zdjęcie na kolanach Mikołaja.

W mieszkaniu Meredith o kilka kilometrów dalej i w kilka godzin później Matt zerknął na zegarek, po czym podniósł się i pomógł Meredith uprzątnąć pozostałości posiłku, który zjedli po kolejnej porcji miłości przed kominkiem. Wcześniej wzięli jej samochód na jazdę próbną, zatrzymali się przy małej włoskiej restauracji i przywieźli do domu jedzenie. Chcieli być sami, tylko we dwoje.

Meredith wkładała ostatnie naczynia do zmywarki, kiedy cicho stanął za jej plecami. Jeszcze zanim jego dłonie znalazły się na jej talii, wyczuła jego obecność. Przyciągnął ją do siebie.

– Szczęśliwa? – zapytał głębokim głosem, muskając jej czoło pocałunkiem.

– Bardzo szczęśliwa – szepnęła, uśmiechając się.

– Jest dziesiąta.

– Wiem – uśmiechnęła się niepewnie, przygotowując się na słowa, które jak podejrzewała, padną za chwilę. Miała rację.

– Moje łóżko jest większe niż twoje. Tak samo jak i moje mieszkanie. Jutro rano mogę tu przysłać samochód do przeprowadzki.

Odetchnęła głęboko, powoli, próbując nabrać pewności siebie. Obróciła się, ciągle w jego uścisku i dotknęła dłonią jego twarzy, chcąc w ten sposób złagodzić cios, jakim będzie jej odmowa.

– Nie mogę przeprowadzić się do ciebie… jeszcze nie teraz.

Poczuła, jak pod jej palcami napinają się mięśnie jego szczęki.

– Nie możesz czy raczej nie chcesz?

– Nie mogę.

Skinął głową, ale przestał ją obejmować.

– Może powiesz mi, dlaczego sądzisz, że nie możesz. Wcisnęła ręce w głębokie kieszenie szlafroka, zrobiła krok do tyłu i zaczęła wyliczać powody.

– Mogę zacząć od tego, że jeszcze w ubiegłym tygodniu stałam obok Parkera i pozwalałam mu oświadczyć, że pobierzemy się, jak tylko załatwione zostaną sprawy rozwodowe. Jeśli teraz przeprowadzę się do ciebie, Parker wyjdzie na głupca, a ja na idiotkę, która nie wie, czego chce… albo jeszcze lepiej na kobietę, która jest tak beznadziejnie głupia, że rzuca się w ramiona tego, który wygra walkę na pięści.

Czekała na jego kontrargument bądź przyznanie jej racji. Tymczasem Matt z nieodgadnionym wyrazem twarzy przysiadł na brzegu stojącego za jego plecami stołu. Meredith uświadomiła sobie, że prawdopodobnie jego lekceważący stosunek do opinii publicznej sprawił, że jej obiekcje wydają mu się trywialne. Podjęła więc inny, znacznie poważniejszy temat:

– Matt, nie chciałam myśleć o konsekwencjach wczorajszego zajścia, ale już teraz jestem właściwie na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że zostanę wezwana przez zarząd do złożenia wyjaśnień. Nie rozumiesz, w jak kompromitującej sytuacji się znajduję? Bancroft i S – ka to istniejąca od bardzo dawna, szacowna firma. Członkowie zarządu są bardzo surowi i niechętnie patrzą na mnie zasiadającą w prezydenckim fotelu. Przed kilkoma dniami wystąpiłam na konferencji prasowej przeprowadzonej w Bancroft i S – ka i powiedziałam, że ledwo się znamy i że nie ma żadnej szansy na to, że się pogodzimy. Jeśli teraz zamieszkam z tobą, to moja wiarygodność jako członka kadry kierowniczej „Bancrofta” dozna takiego samego, wielkiego uszczerbku, jak i moja uczciwość jako zwykłego człowieka. A to jeszcze nie wszystko. Wczorajszego wieczoru brałam udział i byłam przyczyną bójki… z powodu której mogliśmy się wszyscy znaleźć w więzieniu, jeśli wezwano by policję. Będę miała szczęście, jeśli zarząd nie zagrozi, że powoła się na klauzulę moralności ujętą w moim kontrakcie, i nie poprosi, żebym ustąpiła ze stanowiska.

– Nie odważyliby się powoływać na tę klauzulę z powodu sprawy tego typu! – powiedział Matt bardziej zbulwersowany niż zaniepokojony tym pomysłem.

– Mają do tego prawo i mogą to zrobić.

– Na twoim miejscu sprokurowałbym sobie nowy zarząd.

– Chciałabym, żeby tak mogło się stać – powiedziała z nikłym uśmiechem. – Założę się, że twój zarząd w większości robi to, co ty chcesz, żeby robili. – Westchnęła, kiedy potaknął. – Niestety, ani mój ojciec, ani ja nie kontrolujemy zarządu. Rzecz w tym, że jestem kobietą i jestem młoda, a przede wszystkim, nikt z nich nie jest zachwycony tym, że objęłam tymczasową prezydenturę. Rozumiesz teraz, dlaczego jestem zaniepokojona tym, co oni sobie o tym wszystkim pomyślą?

– Jesteś kompetentnym dyrektorem i to tylko powinno ich interesować. Jeśli będą ci grozić klauzulą moralności, nie broń się, ale sama ich zaatakuj. Nie handlowałaś narkotykami ani nie prowadziłaś domu uciech cielesnych. Byłaś tylko obecna w momencie wymiany ciosów.

– Powiedziałbyś im właśnie to… że nie handlowałeś narkotykami, coś w tym stylu? – zapytała, zafascynowana jego podejściem do problemu.

– Nie – powiedział bezceremonialnie. – Ja powiedziałbym im, żeby się odpieprzyli.

Meredith zdusiła śmiech, wyobrażając sobie komizm sytuacji, gdyby rzeczywiście powiedział coś takiego wobec dwunastu konserwatywnych biznesmenów.

– Chyba nie sugerujesz, żebym naprawdę to powiedziała? – dodała, widząc, że nie podziela jej zdania na temat tej sytuacji.

– Sugeruję dokładnie to. Możesz lekko zmodyfikować słownictwo, jeśli uważasz, że to konieczne, ale prawda jest taka: nie możesz kierować się w życiu tym, żeby spełniało ono wymogi stawiane ci przez innych. Im bardziej będziesz próbowała się dostosować, tym więcej obostrzeń będą na ciebie nakładać, tylko dla przyjemności oglądania, jak podskakujesz, żeby im sprostać.

Wiedziała, że Matt ma rację, ale to, co mówił, nie dałoby się zastosować w jej sytuacji. Z jednej strony, nie chciała prowokować zarządu, z drugiej zaś, wykorzystywała tę trudną sytuację jako wymówkę umożliwiającą jej zwlekanie z zadeklarowaniem tego, czego chciał Matt. Kochała go, ale pod wieloma względami był dla niej w dalszym ciągu zupełnie obcym człowiekiem. Nie była gotowa oddać mu się całkowicie. Jeszcze nie teraz. Nie zrobi tego aż do chwili, kiedy będzie absolutnie pewna, że raj, który jej obiecywał w ich wspólnym życiu, naprawdę istnieje. Sądząc z wyrazu twarzy Matta, miała okropne uczucie, że podejrzewał ją o celowe zwlekanie. Jego następne słowa potwierdzały, że wie dokładnie, co ona robi, i że nie podoba mu się to.

– Wcześniej czy później będziesz musiała zaryzykować i zaufać mi całkowicie. Aż do tej chwili oszukujesz i mnie, i siebie. Nie przechytrzysz losu, jeśli nie włączysz się do gry i będziesz próbować z tej pozycji ostrożnie obstawiać, jak potoczy ci się życie. Albo włączasz się i ryzykujesz wszystko, albo nie grasz w ogóle, a jeśli nie grasz, to nie możesz też wygrać.

Pomyślała, że to z jednej strony bardzo piękna, ale z drugiej przerażająca filozofia. Była to też filozofia o wiele bardziej korzystna dla niego niż dla niej.

– Co byś powiedział na kompromis – powiedziała z uśmiechem, któremu chociaż niechętnie, to jednak nie mógł się oprzeć. – Może wejdę w tę grę, ale na razie zostanę przez chwilę na płytkiej wodzie, aż się do niej przyzwyczaję?

Po pełnej napięcia chwili skinął głową.

– Jak długo to potrwa?

– Jakiś czas.

– A co, twoim zdaniem, ja mam robić, kiedy ty będziesz zastanawiać się, jak głęboko odważyć się wejść? Mam czekać i krążyć niecierpliwie, rozmyślając, czy ojciec zdoła cię przekonać, żebyś kontynuowała procedurę rozwodową?

– Mam dość odwagi, żeby stawić czoło ojcu, bez względu na to, czy dojdzie do siebie i zobaczy sprawy w taki sposób, jak my je widzimy, czy nie – powiedziała to z takim naciskiem, że aż się uśmiechnął. – Martwię się tylko, czy ty, ze względu na mnie, spróbujesz wyjść mu naprzeciw, jeśli on będzie skłonny do tego?

Oczekiwała raczej, że przystanie na to, ale źle oceniła głębię jego nienawiści. Potrząsnął przecząco głową.

– Musimy najpierw, on i ja, wyrównać stare porachunki, a będzie to przeprowadzone na moich warunkach.

– Matt, on jest chory – przestrzegła, pełna złych przeczuć. – Nie można narażać go na poważne stresy.

– Spróbuję o tym pamiętać – odpowiedział niejasno. Wyraz jego twarzy złagodniał nieco. Zmienił temat: – Kto gdzie dzisiaj śpi?

– Myślisz, że reporterzy, którzy widzieli, jak tu wchodziłeś rano, są tam jeszcze i obserwują dom?

– Może jeden lub dwóch najbardziej wytrwałych. Przygryzła wargę. Myśl o tym, że będzie musiał wyjść, nie była przyjemna, ale wiedziała, że nie powinien zostać.

– W takim razie nie możesz zostać na noc, prawda?

– Najwyraźniej – odparł tonem, który spowodował, że poczuła się jak tchórz.

Zauważył, że jej oczy aż pociemniały z zakłopotania, i złagodniał.

– W porządku. Pójdę do domu i spędzę tę noc w samotności. Zasłużyłem sobie na to po tej wczorajszej niepoważnej bójce. A skoro jesteśmy przy tym temacie – dodał jeszcze delikatniej – chciałbym, żebyś wiedziała, że owszem, powiedziałem coś, co sprowokowało twojego narzeczonego do zaatakowania mnie, ale tak naprawdę, do końca nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. W jednej chwili patrzyłem na ciebie, a w następnej, kątem oka dostrzegłem lecącą w moim kierunku pięść. Myślałem, że to ktoś pijany z towarzystwa przy barze zdecydował się na zaczepkę, i zareagowałem instynktownie.

Starała się ukryć drżenie, spóźnioną reakcję, jaką wywołała w niej mordercza szybkość i naturalna brutalność, z jaką Matt uderzył Parkera… Wyraz jego twarzy w momencie, kiedy zorientował się, że został zaatakowany. Po chwili zdecydowanie odsunęła od siebie te myśli. Matt nigdy nie był i nie będzie układnym mężczyzną o miejskich manierach. Dorastał w twardych warunkach i był twardym człowiekiem. Ale nie wobec niej, pomyślała, uśmiechając się czule. Wyciągnęła dłoń i odgarnęła ciemne włosy z jego czoła.

– Jeśli myślisz – powiedział cierpko – że możesz uśmiechać się do mnie w ten sposób i spowodować, że zgodzę się na wszystko… to masz rację. – Potem gwałtownie powrócił do zwykłego dla siebie, bardziej nieprzeniknionego stylu bycia i dodał: – Jednak mimo iż jestem skłonny zachować w naszych wzajemnych stosunkach dyskrecję najwyższego stopnia, to jestem zdecydowany doprowadzić do tego, żebyś spędzała ze mną tak dużo czasu, jak to tylko możliwe, łącznie z niektórymi nocami. Zorganizuję to tak, żebyś mogła wjeżdżać na mój parking pod budynkiem. Jeśli będzie trzeba, za każdym razem będę wychodził przed główne wejście i rozmawiał z tymi cholernymi dziennikarzami, żeby odwrócić ich uwagę.

Wyglądał na tak znudzonego na myśl o nadskakiwaniu przedstawicielom opinii publicznej, że wyolbrzymiając nadmiernie swoją wdzięczność, powiedziała:

– Zrobiłbyś to? Ot tak, tylko dla mnie?

Nie śmiał się, ale wziął to pytanie na poważnie. Przyciągnął ją do siebie.

– Nie masz pojęcia, jak wiele bym zrobił… tylko dla ciebie! – Jego usta rozchyliły się wokół jej warg w mocnym, zaborczym pocałunku. Straciła oddech i nie mogła już myśleć o czymkolwiek. Przytuliła się mocniej do niego. – A teraz, skoro jesteś już tak samo nieszczęśliwa z powodu dzisiejszej nocy jak ja – powiedział ze smętnym uśmiechem – wyjdę stąd, zanim dziennikarze zdecydują się rozejść, przeświadczeni, że tę noc spędziliśmy jednak razem.

Odprowadziła go do drzwi. Była poirytowana, bo wiedziała, że Matt ma rację. Po tym pocałunku tak bardzo chciała spędzić z nim tę noc, że to aż bolało. Patrzyła, jak wkładał marynarkę i krawat. Kiedy skończył, spojrzał na nią przez chwilę i znacząco uniósł brew.

– Myślisz o czymś konkretnym? – droczył się.

Myślała… chciała, żeby ją całował. Ogarnęły ją wspomnienia burzliwych, nieokiełznanych godzin, jakie spędziła z nim w łóżku. Z wystudiowanym, prowokacyjnym uśmiechem Meredith wyciągnęła dłoń i chwyciła krawat swojego męża. Powoli, ale zdecydowanie, zaczęła przyciągać go do siebie. Patrzyła z uśmiechem, odważnie w jego szare oczy. Kiedy był wystarczająco blisko, wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go tak, że zabrakło mu tchu.

Po jego wyjściu zamknęła drzwi i oparła się o nie. Uśmiechała się rozmarzona. Przymknęła oczy. Usta miała obrzmiałe od jego ostatniego pocałunku, a włosy w nieładzie po tym, jak całując ją zanurzył w nich dłonie. Jej policzki płonęły. Czuła się jak kobieta, która właśnie przeżyła bardzo satysfakcjonujący akt miłosny i była z niego niezwykle zadowolona. I to wszystko było prawdą.

Jeszcze bardziej uśmiechnęła się na myśl o jego zmysłowych, czułych słowach. Niemal słyszała ten głęboki głos…

Kocham cię – szeptał.

Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić…

Nie masz pojęcia, co jestem w stanie zrobić dla ciebie!

Sześćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Belleville w Illinois kolejny samochód policyjny zatrzymał się z piskiem hamulców za innymi, już zaparkowanymi wozami. Samochody były zaparkowane przy pustej wiejskiej drodze otoczonej lasem. Ich czerwone i niebieskie światła błyszczały w nocnych ciemnościach szaleńczo i tajemniczo. Oślepiający snop szperacza policyjnego helikoptera przesuwał się, niezmordowanie oświetlając sosny. Wskazywał drogę grupom poszukiwaczy i przewodnikom z psami, którzy w ciemnościach usiłowali znaleźć ślady. W przydrożnym rowie koroner nachylał się nad ciałem mężczyzny w średnim wieku. Podnosząc głos, żeby przekrzyczeć gwizd śmigieł helikoptera, zawołał do miejscowego szeryfa:

– Eramett, tracisz czas. Nawet w świetle dziennym nie znajdziesz w tych lasach żadnych śladów. Ten facet został wyrzucony z jadącego pojazdu i stoczył się tutaj.

– Mylisz się! – odkrzyknął tamten triumfalnie. Latarką oświetlał coś leżącego w rowie. Pochylił się i podniósł to.

– Akurat się mylę! Mówię ci, że ktoś zatłukł tego faceta, a potem wyrzucił go z jadącego pojazdu.

– Nie o to mi chodzi – odpowiedział szeryf. Oświetlił latarką zdjęcie w prawie jazdy. Nachylił się i odsunął koc przykrywający twarz ofiary. Porównywał ją ze zdjęciem. – To jego! – zaakcentował mocno. Trzymał prawo jazdy tuż przy świetle latarki. – Ma jedno z tych cudacznych, prawie niemożliwych do wymówienia nazwisk: Stanislaus Spyzhalski.

– Stanis… – zaczął koroner. – Czy to nie ten fałszywy prawnik zatrzymany w Belleville?

– Boże, ma pan rację!

Загрузка...