ROZDZIAŁ 31

W czasie następnego tygodnia Meredith rzuciła się w wir zajęć w swojej nowej roli tymczasowego prezydenta; podejmowała decyzje ostrożnie i umiejętnie. Spotykała się z zespołem dyrektorów, słuchając ich opinii, sugerując nowe pomysły. W ciągu kilku dni zaczęli darzyć ją zaufaniem i podchodzić do jej działań z entuzjazmem. Jednocześnie udawało jej się wykonywać większość dotychczasowych obowiązków wiceprezydenta. Było to możliwe dzięki kompetencji Phyllis, jej niezachwianej lojalności i chęci do pracy z Meredith po godzinach.

Po kilku dniach wypełniania z powodzeniem podwójnej roli nauczyła się dzielić czas i jej dotychczasowe zmęczenie przemieniło się w euforię. Udało jej się nawet poświęcić trochę czasu przygotowaniom do ślubu. W dziale papierniczym „Bancrofta” zamówiła zaproszenia, a kiedy zadzwonili z działu sukien ślubnych z wiadomością, że mają nowe modele sukien, poszła je obejrzeć. Jedna z nich, obcisła, zdobiona perełkami, ze srebrzystoniebieskiego jedwabiu z głębokim wycięciem karo na plecach, była tym, czego bezskutecznie szukała.

– Jest idealna! – wykrzyknęła z radością, śmiejąc się i mocno ściskając arkusz z modelem sukni. Pracownicy salonu uśmiechali się ujęci jej bezpretensjonalną, udzielającą się radością.

Meredith zasiadła przy rzeźbionym biurku ojca, a wcześniej dziadka z rysunkiem sukni w jednej dłoni i wzorem zaproszeń na ślub w drugiej. Sprzedaż we wszystkich sklepach „Bancrofta” osiągała rekordowe poziomy. Radziła sobie z każdą sprawą, która pojawiła się na jej biurku bez względu na to, jak bardzo była skomplikowana. Miała też wkrótce poślubić najwspanialszego, najlepszego z mężczyzn – człowieka, którego kochała, odkąd była dzieckiem.

Odchylając się w obrotowym fotelu, uśmiechnęła się do wiszącego na przeciwległej ścianie, oprawionego w szerokie, rzeźbione ramy portretu założyciela „Baricrofta”. Nastrojona nagle sentymentalnie i radośnie spojrzała na brodatego mężczyznę o błyszczących niebieskich oczach i szepnęła z uczuciem:

– Co sądzisz o mnie, pradziadku? Dobrze sobie radzę?

W miarę upływu tygodnia czuła się nadal gotowa do podejmowania dalszych wyzwań. Była szczęśliwa i bardzo zajęta. Sukces przyświecał każdemu zadaniu, jakiego się podejmowała… każdemu, poza jednym: ojciec przed swoim wyjazdem dotrzymał obietnicy w sprawie prośby Matta w komisji ziemskiej. Nie mogła niestety dotrzeć do Matta, żeby mu to powiedzieć.

Bez względu na to, kiedy dzwoniła do jego biura, sekretarka informowała ją, że albo nie było go w biurze, albo że wyjechał z miasta. Kiedy do czwartkowego popołudnia w dalszym ciągu nie zadzwonił w odpowiedzi na jej telefony, spróbowała raz jeszcze. Tym razem sekretarka miała dla niej wiadomość od Matta.

– Pan Farrell – powiadomiła ją zdecydowanym, lodowatym tonem – poinstruował mnie, żebym przekazała pani, że powinna pani kontaktować się teraz nie z nim, lecz z jego prawnikami, firma Pearson & Leyinson. Pan Farrell nie będzie przyjmował telefonów od pani, panno Bancroft, ani teraz, ani w przyszłości. Kazał mi także powiedzieć pani, że jeśli będzie pani kontynuowała dzwonienie tutaj, oskarży panią oficjalnie o nękanie.

Po wyrecytowaniu tego kobieta po prostu odłożyła słuchawkę!

Meredith odsunęła słuchawkę od ucha i wpatrywała się w nią. Rozważała, czy nie pójść do biura Matta i nalegać na spotkanie z nim. Istniało jednak wielkie prawdopodobieństwo, że w obecnym nastroju kazałby po prostu ludziom ze swojej ochrony usunąć ją z budynku. Zdała sobie sprawę, że nakazem chwili było teraz dla niej pozbawione emocji podejście do sprawy i obiektywne, spokojne rozważenie sposobów działania. Musiała postąpić dokładnie tak, jakby postąpiła, gdyby to był służbowy problem. Wiedziała, że skontaktowanie się z prawnikami Matta nie przyniosłoby żadnego efektu. Reprezentują jej przeciwnika i próbowaliby ją zastraszyć dla samej tylko przyjemności zrobienia tego. Co więcej, od samego początku wiedziała, że ona też będzie potrzebowała prawnika dla sporządzenia dokumentów, kiedy tylko Matt zgodzi się na rozwód na pokojowych warunkach. Zanosiło się na to, że będzie go potrzebowała wcześniej, niż przypuszczała. Musi to być ktoś, kto przebrnie przez irytujące formalności przedstawienia firmie Pearson & Levinson jej pokojowych propozycji, żeby oni z kolei mogli przedłożyć je swojemu klientowi.

W sytuacji kiedy Matt był reprezentowany przez firmę o takim prestiżu i tak wpływową, jak Pearson & Levinson, ona po prostu nie mogła wybrać pierwszego lepszego kompetentnego prawnika. Ten, kogo wybierze, musi mieć tyle samo wpływów politycznych i tyle umiejętności, jakimi wykazują się sławni prawnicy Matta; w przeciwnym razie jego prawnicy zmuszą jej adwokata do podjęcia, tak ostatnimi czasy lubianego przez przedstawicieli tego zawodu, rodzaju prawnego sparringu i prowadzonych poza sądem gierek. Po drugie, i równie ważne, wybrany przez nią prawnik musi chronić jej prywatność tak samo pieczołowicie, jak będzie dbał o jej prawne interesy; musi to być ktoś, kto nie będzie roztrząsał jej problemów podczas obiadów w klubie prawnika… ktoś, komu ufałaby bezgranicznie.

Parker sugerował, aby był to jego przyjaciel. Ona wolałaby kogoś, kogo znała i lubiła. Nie chciała jednak mieszać problemów zawodowych z prywatnymi. W tym układzie nie mogła brać pod uwagę Sama Greena. Wzięła do ręki długopis i wypisała nazwiska znanych sobie prawników, po czym powoli skreśliła je wszystkie. Byli wziętymi prawnikami i wszyscy należeli do jej podmiejskiego klubu; razem grali w golfa i prawdopodobnie wymieniali też między sobą ploteczki.

Był tylko jeden człowiek, który odpowiadał kryteriom, chociaż wcale nie. miała ochoty opowiadać mu o całej sprawie.

– Stuart – westchnęła z mieszaniną niechęci i sympatii. Stuart Whitmore był jedynym chłopcem, który ją lubił, kiedy była nieciekawą trzynastolatką. Był też jedynym chłopcem, który z własnej woli poprosił ją do tańca na przyjęciu u pani Eppingham. Miał teraz trzydzieści trzy lata i był zewnętrznie tak samo nieciekawy jak kiedyś. Miał wąskie ramiona i cienkie, ciemnoblond włosy. Jednocześnie był wspaniałym prawnikiem wywodzącym się z rodziny, która wydała wielu równie wspaniałych prawników; był też fascynującym rozmówcą, a przede wszystkim jej przyjacielem. Przed dwoma laty podjął po raz ostatni i z wielką determinacją próbę uwiedzenia jej; zrobił to w typowy dla siebie sposób: w formie, w jakiej przedstawiłby sądowi świetnie przygotowaną sprawę. Wyliczał wszelkie powody, z których powinna pójść z nim do łóżka. Na koniec napomknął, ale niezobowiązująco, o możliwości małżeństwa w przyszłości.

Była zaskoczona i poruszona tym, że brał pod uwagę poślubienie jej i z tego powodu dała mu kosza w sposób delikatny, starając się, żeby zrozumiał, jak wiele znaczy dla niej jego przyjaźń. Wysłuchał jej odmowy z uwagą, po czym powiedział sucho:

– W takim razie, czy rozważyłabyś powierzenie mi prowadzenia jakichś twoich spraw prawnych? Wtedy mógłbym sobie powiedzieć, że naszemu zbliżeniu stoją na przeszkodzie względy etyczne, a nie brak wzajemności uczuć.

Próbowała odcyfrować znaczenie tych słów i w końcu dotarła do niej ukryta w nich żartobliwa nutka. Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.

– Oczywiście, że to zrobię. Jutro ukradnę ze sklepu opakowanie aspiryny, a ty będziesz mógł wyciągnąć mnie z więzienia.

Stuart uśmiechnął się i wstał. Jego uśmiech był ciepły i przyjazny. Wręczając jej swoją wizytówkę, powiedział:

– Żądaj klauzuli w piątek, dopóki się tam nie pojawię. Następnego poranka Meredith namówiła Marka Bradena, żeby zadzwonił do swojego kolegi, porucznika w lokalnym komisariacie, a ten z kolei zadzwonił do Stuarta z wiadomością, że Meredith została zatrzymana pod zarzutem kradzieży w sklepie. Podejrzewając dowcip, Stuart odłożył słuchawkę, po czym sam zadzwonił do tego komisariatu. Okazało się, że porucznik Reicher istniał, a Meredith najwyraźniej została zatrzymana.

Meredith usadowiła się na stopniach przed komisariatem i obserwowała, jak czterodrzwiowy mercedes Stuarta z piskiem hamulców zatrzymał się w niedozwolonym miejscu tuż przed budynkiem. Kiedy zobaczyła, jak wyskakuje z samochodu, nie wyłączając nawet silnika, zorientowała się, jak bardzo mu na niej zależało.

– Stuart! – zawołała, kiedy wbiegł po schodach tuż obok niej, nie dostrzegając jej nawet. Zatrzymał się, odwrócił się gwałtownie i od razu uświadomił sobie, że padł ofiarą żartu. – Tak mi przykro – szepnęła. – Chciałam ci tylko udowodnić, na ile potrafię się zdobyć, żeby zachować przyjaźń, która znaczy dla mnie tak wiele.

Złość zniknęła z jego twarzy; odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i uśmiechnął się.

– Zostawiłem w kancelarii zwaśnione strony bardzo drastycznego rozwodu, każąc im czekać na innego prawnika. Do tej pory albo się pozabijali, albo co gorsza pogodzili, co spowodowałoby utratę należnego mi niemałego wynagrodzenia.

Ciągle uśmiechając się na wspomnienie tamtego zdarzenia, nacisnęła przycisk intercomu.

– Phyllis, połącz mnie, proszę, ze Stuartem Whitmore'em z Whitmore & Northbridge.

W chwili kiedy odłożyła słuchawkę, nerwowe napięcie zaczęło w niej narastać. Drżała jej dłoń, kiedy sięgnęła po leżący na biurku plik wydruków komputerowych. W ciągu ostatniego roku widziała Stuarta zaledwie dwa razy. Co będzie, jeśli nie zechce z nią rozmawiać… jeśli nie będzie chciał mieszać się w jej osobiste problemy… co, jeśli nie ma go w mieście? Aż podskoczyła, kiedy rozległ się ostry, krótki dźwięk intercomu.

– Pan Whitmore jest na linii, Meredith.

Wzięła oddech, żeby się uspokoić, i podniosła słuchawkę.

– Dziękuję, Stuarcie, że oddzwoniłeś tak szybko.

– Właśnie wychodziłem na przesłuchanie, kiedy usłyszałem, że sekretarka odbiera telefon od ciebie – odpowiedział tonem profesjonalnym, ale uprzejmym.

– Mam mały problem prawny – wyjaśniła. – Prawdę mówiąc, to on wcale nie jest mały. Jest raczej duży albo lepiej monstrualny.

– Słucham cię – rzekł, słysząc wahanie w jej głosie.

– Chcesz, żebym opowiedziała ci o tym teraz? Przez telefon, kiedy się spieszysz?

– Niekoniecznie. Mogłabyś jednak zorientować mnie w temacie, żeby zaostrzyć mój prawniczy apetyt.

Wychwyciła w jego głosie zawoalowany żartobliwy ton. Odetchnęła z ulgą.

– Mówiąc krótko, potrzebuję porady prawnej w sprawie mojego… rozwodu.

W takim razie – odpowiedział natychmiast ze śmiertelną powagą – radzę ci najpierw poślubić Parkera. W ten sposób zyskamy dla ciebie większe korzyści.

– To nie jest żart, jak ostatnim razem, Stuarcie – ostrzegła, ale nawet uśmiechnęła się odrobinę: Stuart emanował czymś, co wzbudzało zaufanie. – Tkwię w najdziwniejszym prawnym chaosie, z jakim się kiedykolwiek zetknąłeś. Muszę się natychmiast z tego wyplątać.

– Zwykle lubię skomplikowane problemy, to winduje w górę moje honorarium – dodał żartobliwie. – Jednak dla starych przyjaciół, tylko ten jeden raz, jestem gotów zamienić żądzę pieniądza na współczucie. Moglibyśmy zjeść dzisiaj razem kolację?

– Jesteś aniołem!

– Naprawdę? Wczoraj obrońca powiedział sędziemu, że jestem podstępnym skurwysynem.

– Nie jesteś! – lojalnie zaprotestowała Meredith. Zaśmiał się cicho:

– To prawda, moja śliczna. Jestem nim.

Загрузка...