Rozdział 21

W głębi serca Linda zdawała sobie sprawę, że Jacob znajduje się poza jej zasięgiem. Ta świadomość dokuczała jak cierń w stopie; bolała przy każdym kroku. Nie przeszkadzało jej to jednak żywić głębokiego przekonania, że ukochany należy do niej. Przecież przyszedł do jej domu, stanął w progu ze złocistymi, rozświetlonymi blaskiem lampy na ganku kędziorami i spojrzał na nią tymi swoimi błękitnymi oczami. Jego wzrok przeszył ją jak strzała i już na wieki pozostał z nią, wiążąc ich na zawsze. Miała prawo zagarnąć go i nosić w sercu. Nie potrafiłaby wyobrazić go sobie z inną dziewczyną. Coś takiego po prostu nie mieściło się jej w głowie. Dopiero teraz była w stanie zrozumieć ludzi, którzy zabijali z miłości. Poczuła się mądra i doświadczona. Wyobrażała sobie, jak wbija Jacobowi nóż w pierś, a on osuwa się bezwładnie na ziemię lub pada w jej ramiona. Byłaby przy nim, słyszałaby jego ostatnie słowa, a potem, do końca życia, odwiedzałaby jego grób. Rozmawiałaby z nim, mówiła wszystko, na co miałaby ochotę, a on nie mógłby od niej uciec.

Wstała z łóżka i się ubrała. Matka pojechała do Szwajcarii po ładunek czekolady. Wzięła dwie tabletki środka przeciwbólowego, popiła je wodą, założyła kurtkę i sprawdziła rozkład jazdy. Wyszła na szosę. Autobus był prawie pusty: tylko ona i jakiś starszy mężczyzna. W kieszeni miała nóż z karbowanym ostrzem. Kiedy matka kroiła nim marchew, plasterki miały delikatny wzór na powierzchni. Skuliła się na siedzeniu z dłonią zaciśniętą na rękojeści noża. Szkoła, praca, mąż i dzieci przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, podobnie jak perspektywa własnego salonu fryzjerskiego wypełnionego zapachem lakieru do włosów i szamponu. Chodziło o jej spokój wewnętrzny, a ten mógł jej dać tylko Jacob. Nieważne, żywy czy martwy. Musiała wreszcie znaleźć spokój!


Godzinę później Skarre jechał powoli Nedre Storgate. Jacob był myślami daleko, nie zwracał więc uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Zaparkował przy krawężniku, zaciągnął hamulec i siedział pogrążony głęboko w myślach. Nagle jego telefon zagrał kilka początkowych taktów Piątej symfonii Beethovena. Dzwonił Sejer. Po rozmowie zamyślił się jeszcze głębiej. Sejer zadał mu zaskakujące pytanie, a uczynił to w ów staroświecki, nieśmiały sposób, jak zawsze, kiedy chodziło o kobiety. Wyobraź sobie, że znasz kobietę i często ją odwiedzasz, ale łączy was coś innego niż miłość.

Seks, zasugerował Jacob.

Otóż to. Ona ma męża, więc utrzymujecie wasz związek w tajemnicy. Odwiedzasz ją, kiedy jest sama w domu. Wyobraź sobie taką wizytę.

Z przyjemnością, odparł Skarre z uśmiechem.

Doskonale orientujesz się w rozkładzie domu, bo często tam bywasz. Idziesz prosto do jej sypialni, którą też znasz już na pamięć, łącznie z meblami i wzorem na tapecie. Kochacie się.

No pewnie, zgodził się Jacob.

Potem wychodzisz i jedziesz do domu. Moje pytanie brzmi następująco: czy zapamiętałbyś, jaką pościel miała w łóżku? Zastanów się dobrze, zanim odpowiesz.

Jacob nadal się zastanawiał. Przypomniał sobie wieczór, kiedy wrócił z Hildę z seansu Oczu szeroko zamkniętych, i lampę z czerwonym abażurem przy jej łóżku. Pościel również była czerwona – prześcieradło jaśniejsze, kołdra ciemniejsza, poduszka z białym kwiatem. Przypomniał sobie złocistowłosą Lenę i jej łóżko z ratanowym wezgłowiem i pościelą w stokrotki. Niewiarygodne, pomyślał, podnosząc głowę. Jakiś cień skrył się za rogiem. Ktoś bardzo się spieszył. Może go obserwował? Pokręcił głową, wysiadł z samochodu, skierował się w stronę wejścia do budynku, szukając po kieszeniach kluczy do mieszkania. Odniósł wrażenie, że słyszy jakiś szmer. Zatrzymał się, nasłuchiwał przez chwilę, po czym ruszył dalej. Znalazłszy się w środku, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Nikogo. Wyszukał numer w książce telefonicznej, podniósł słuchawkę. Kobieta odebrała po drugim dzwonku.

– Tu Jacob Skarre. Rozmawialiśmy wczoraj. Byłem z inspektorem Sejerem. Pamięta pani?

Lillian Sunde pamiętała. Jak mogłaby zapomnieć takie przeżycie?

– Chciałbym pani zadać jeszcze jedno pytanie. Czy ma pani zieloną wzorzystą pościel w lilie wodne?

– Czy to jakiś żart? – zapytała po dłuższym milczeniu.

– Nie odpowiedziała pani na pytanie – zwrócił jej uwagę.

– Bo nie wiem. Nie pamiętam.

– Proszę się zastanowić – nie ustępował. – Na pewno doskonale zna pani swoją bieliznę pościelową. Chodzi mi o zieloną w lilie wodne.

Bez słowa odłożyła słuchawkę. Zaniepokoiła go jej reakcja.


Gøran siedział na pryczy z tacą na kolanach i powoli jadł śniadanie. Prawie nie spał tej nocy. Kiedy wreszcie po wielogodzinnym przesłuchaniu odprowadzili go do celi, nie przypuszczał, że może mieć jakiekolwiek problemy z zaśnięciem. Był obolały i ociężały, położył się w ubraniu i wydawało mu się, że tonie w cienkim materacu, ale oczy miał otwarte. Przeleżał tak niemal całą noc, wpatrując się w sufit. Od czasu do czasu słyszał kroki w korytarzu, parę razy brzęknęły klucze.

Popił chleb zimnym mlekiem. Jedzenie rosło mu w ustach, uczucie, że zawodzi go własne ciało, było przerażające. Do tej pory zawsze miał nad wszystkim kontrolę, ciało zawsze było mu posłuszne. Odczuwał pokusę, żeby zacząć krzyczeć, walić pięściami w ścianę. W jego wytrenowanym ciele gromadził się nadmiar energii, grożąc wybuchem, który rozerwie go na kawałki. Siedział bez ruchu i rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mu ją rozładować. Mógłby cisnąć tacą o ścianę, rozedrzeć materac na strzępy… Wciąż jednak siedział cicho jak mysz pod miotłą. Gapił się na jedzenie, na swoje ręce. Wyglądały nieznajomo, blade i bezwładne. Otworzyły się drzwi, weszli dwaj policjanci. Pora na przesłuchanie, powiedzieli.

Butelki z wodą i colą były na miejscu, brakowało tylko Sejera. Policjanci wyszli, nie zamykając drzwi na klucz. Zaświtała mu szaleńcza myśl, że mógłby stąd po prostu wyjść, ale z pewnością czekali tuż za drzwiami. A może nie? Siedział na wygodnym krześle i słuchał odgłosów budzącego się do życia budynku. Stopniowo narastał harmider, na który składały się trzaskania drzwiami, kroki, dzwonki telefonów. Po jakimś czasie przestał je słyszeć. Wciąż nikt nie przychodził. Gøran czekał. Uśmiechnął się z goryczą, kiedy zaświtała mu myśl, że to taka tortura mająca na celu zmiękczenie go, ale cały czas był w znacznie lepszej formie niż poprzedniego dnia, kiedy co chwila kręciło mu się w głowie. Spoglądał na zegar, poprawiał się na krześle, próbował myśleć o Ulli. Była tak daleko. Kiedy pomyślał o kawiarni, poczuł się nieswojo. Pewnie wszyscy siedzą tam i plotkują, a on nie może im niczego wytłumaczyć. Co sobie myślą? A co z mamą? Pewnie pochlipuje w kącie kuchni. Ojciec jest na podwórku, odwrócony plecami do okna, i ze złością wymachuje młotkiem albo siekierą. Uświadomił sobie, że tak właśnie żyli: plecami do siebie. No i jeszcze Soren w warsztacie. Też na pewno ma swoje zdanie i dzieli się nim z każdym, kto wpadnie, żeby go wysłuchać. Tak jakby mógł coś naprawdę wiedzieć. Wszyscy już chyba o nim mówią: w sklepie Gunwalda i na stacji Modego. Wkrótce stąd wyjdzie, będzie szedł ulicą i zobaczy twarze ludzi, a za każdą z nich ukryte jakieś myśli. Czy w gazetach pokazali jego zdjęcie? Czy wolno coś takiego robić, skoro jest tylko oskarżony, a nie skazany? Nie pamiętał, co w tej kwestii mówiło prawo. Będzie musiał zapytać Friisa, choć w gruncie rzeczy nie robiło mu to żadnej różnicy. Elvestad to niewielka wioska. Wielebny Berg ochrzcił go i konfirmował. Pomyślał z rozbawieniem, że być może właśnie w tej chwili pastor siedzi przy śniadaniu i modli się za niego. Proszę Cię, Panie, wspomóż Gørana w potrzebie.

Drzwi otworzyły się tak nagle, że aż podskoczył.

– Dobrze spałeś? – zapytał Sejer.

– Tak, dziękuję – skłamał Gøran.

– To dobrze. W takim razie zaczynamy.

Inspektor usiadł przy stole. Choć był taki wysoki, poruszał się lekko i zwinnie. Miał długie ramiona i nogi, szerokie bary i pooraną bruzdami twarz. Całkiem możliwe, iż nie przesadzał, twierdząc, że jest w dobrej kondycji. To biegacz, pomyślał Gøran. Jeden z tych, co wieczorami przebiegają równym tempem po kilka kilometrów. Twardy, uparty drań.

– Jak tam pański kundel? Chodzi już?

Sejer uniósł brew.

– Pies – poprawił go. – Nie mam kundla, tylko psa. Nie, nie chodzi. Leży cały czas przed kominkiem.

– Więc powinien go pan uśpić – stwierdził Gøran lodowatym tonem. – Żadne zwierzę nie powinno tak cierpieć.

– Wiem, ale wciąż to od siebie odsuwam. A ty myślisz o Kairze? O tym, że któregoś dnia też będziesz musiał to zrobić?

– Dużo czasu jeszcze minie.

– Ale kiedyś to się stanie. Myślisz w ogóle o przyszłości?

– O przyszłości? Nie. Niby po co?

– Chciałbym, żebyś teraz o niej pomyślał. Co widzisz, kiedy patrzysz w przód?

Gøran wzruszył ramionami.

– To samo co teraz. To znaczy przed tym wszystkim. – Zatoczył koło ręką.

– Jesteś pewien?

– Tak.

– Ale przecież sporo się wydarzyło. Twoje aresztowanie, nasze rozmowy… Czy to niczego nie zmienia?

– Ciężko będzie znowu spotkać się z ludźmi.

– Jak byś chciał, żeby wyglądało twoje życie po wyjściu stąd?

– Tak jak przedtem.

– Czy to możliwe?

Gøran splatał i rozplatał palce.

– Czy twoje życie może być takie samo? – powtórzył inspektor.

– No… Prawie takie samo.

– Co się zmieni?

– Sam pan powiedział: sporo się wydarzyło. Nigdy tego nie zapomnę.

– Nie zapomniałeś więc? Powiedz mi, co pamiętasz.

Sejer powiedział to niskim przyjaznym głosem. Gøran wstał odsunął krzesło, ziewnął przeciągle. Panujące w pokoju milczenie drżało jak napięta cięciwa łuku wycelowanego w jego stronę. Zamrugał gwałtownie.

– Nie mam nic do pamiętania! – wrzasnął.

Zapomniał o oddychaniu, zapomniał o liczeniu. Chwycił otwartą butelkę i cisnął nią o ścianę. Cola trysnęła spienionym strumieniem. Sejer nawet nie drgnął.

– Zrobimy przerwę – powiedział spokojnie. – Jesteś zmęczony.


Odprowadzono go do celi, a po dwóch godzinach przyprowadzono ponownie. Znów był ociężały i powolny, i w przyjemny sposób obojętny na wszystko.

– Często jeździsz na siłownię – powiedział Sejer. – Czy wozisz ze sobą ciężarki, żeby móc ćwiczyć, jak tylko nadarzy się okazja? Na przykład w korku albo na czerwonym świetle?

– W Elvestad nie ma korków ani świateł.

– Nasi technicy znaleźli na jej torebce ślady białego proszku. Jak myślisz, co to może być?

Cisza.

– Wiesz, o jakiej torebce mówię. O tej zielonej, w kształcie melona.

– Melona?

– Może ten proszek to heroina? Jak ci się wydaje?

– Nie używam narkotyków.

– Nie?

– Kiedyś wszystkiego próbowałem, ale to akurat mi nie pasuje.

– A co ci pasuje?

Wzruszenie ramionami.

– Ćwiczenie na siłowni, zgadza się? Mięśnie jak ze stali, pot kapiący z czoła, ból w kończynach pozbawionych dopływu tlenu, stęknięcie przy każdym ruchu, poczucie mocy, wrażenie, że nie ma przeszkód nie do pokonania, rozgrzana sztanga w dłoniach… Czy to przyjemne?

– Lubię ćwiczyć – odparł Gøran beznamiętnym tonem.

– Co jakiś czas sztanga robi się śliska od potu, więc nacierasz dłonie magnezją. To drobny biały proszek, tak drobny, że unosi się w powietrzu, przywiera do skóry, wnika w ubranie. Wziąłeś prysznic, ale i tak jego odrobina została na torebce Poony. Być może dlatego, że wykonano ją ze sztucznego materiału, do którego wszystko przywiera.

Gøran patrzył na niego z nieruchomą twarzą. Myśli kłębiły mu się w głowie, nie był w stanie ich uporządkować. Nie pamiętał, co wcześniej powiedział, nie rozumiał, co do niego mówi policjant.

– Bardzo źle spałem… – wyszeptał.

– Wiem, jednak mamy dużo czasu – odparł Sejer. – To ważne, żebyśmy wszystko ustalili. Twierdzisz, że byłeś wtedy z Lillian, ale ona zaprzecza. Może byłeś w Hvitemoen, ale myślałeś o tym, żeby być z Lillian?

– Byłem z Lillian. Pamiętam. Musieliśmy się spieszyć.

– Przypuszczam, że zawsze musieliście się spieszyć. Ktoś mógł przecież przyjść.

– Nie rozumiem, dlaczego kłamie.

– Zadzwoniłeś do niej i spytałeś, czy możesz przyjechać. Może ci odmówiła? Może zostałeś odrzucony drugi raz tego samego wieczoru?

– Nie!

Sejer zrobił kilka kroków. Gørana ogarnął niepokój, czuł nieodpartą chęć, żeby coś zrobić. Spojrzał na zegar: minęło jedenaście minut.

– Na pewno reagujesz jakoś na opisy tej zbrodni w gazetach – podjął Sejer. – Myślisz o czymś, wyobrażasz coś sobie. Opowiesz mi o tym?

– O czym?

– O obrazach, które pojawiają się w twojej głowie. Każdy stara się jakoś wyobrazić sobie to, co mu się opowiada albo opisuje. Chciałbym wiedzieć, jakie obrazy pojawiają się w twojej głowie, kiedy czytasz o zabójstwie Poony.

– Nie widzę żadnych obrazów.

– W takim razie pomogę ci ich poszukać.

– Po co to panu? – zapytał podejrzliwie Gøran. – Przecież to tylko moje wymysły.

– Chciałbym sprawdzić, czy przypominają to, co znaleźliśmy na miejscu.

– To niemożliwe! Przecież ja tego nie zrobiłem!

– Jeśli je znajdziemy, na pewno będziesz spał lepiej tej nocy. Może się ich boisz?

Gøran ukrył twarz w dłoniach. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu.

– Czy byłeś kiedyś w domu Lindy Carling? – zapytał inspektor.

– Słucham? Nie, nigdy. Niby po co?

– Zdaje się, że mocno się zdenerwowałeś, kiedy zidentyfikowała twój samochód.

– Zdenerwowałem? Wściekłem się jak cholera!

– I dlatego pojechałeś ją nastraszyć?

Chłopak spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Nawet nie wiem, gdzie mieszka!

Obaj drgnęli, kiedy drzwi otworzyły się i wszedł Skarre.

– Telefon – powiedział.

– Mam nadzieję, że to coś ważnego – mruknął Sejer, popatrzył na Gørana i wyszedł. – Czy to Sara? Kollberg już chodzi?

– Ole Gunwald. Chce rozmawiać tylko z tobą.

Sejer wszedł do gabinetu i nie siadając, podniósł słuchawkę do ucha.

– Mówi Gunwald z Elvestad. Mieszkam przy łące w Hvitemoen.

– Pamiętam pana.

– Może trochę za długo z tym czekałem, ale mam coś w sprawie tego morderstwa.

– Tak?

Skarre wstrzymał oddech.

– Aresztowaliście Gørana Setera – ciągnął Gunwald wyraźnie speszony. – Chyba wiem coś, co ma z tym związek. To nie on to zrobił.

– Dlaczego pan tak sądzi?

– To ja zawiadomiłem was o walizce, lecz nie powiedziałem wtedy wszystkiego. To nie on wrzucił ją do jeziora.

Sejer uniósł brwi.

– Widział pan, kto to zrobił?

– Chyba powinniście tu przyjechać.

– Weźmiemy twojego golfa – rzucił Sejer do Skarrego.

Jacob skrzywił się.

– To niemożliwe. W nocy ktoś poprzecinał mi opony.

– A ja myślałem, że mieszkasz w spokojnej okolicy.

– Ja też. To pewnie jakieś szczeniaki.


– Co o tym myślisz? – zapytał Sejer po drodze.

Nie lubił prowadzić radiowozu, więc za kierownicą usiadł Skarre.

– Że Gøran jest niewinny.

– Musimy zaczekać z ostatecznymi wnioskami.

– Ale przecież wiekowy właściciel sklepu nie zmyślałby czegoś takiego!

– Wszyscy popełniamy błędy.

– Łącznie z tobą. Pamiętasz o tym?

– Nieustannie.

Milczeli przez chwilę.

– Masz jakieś zastrzeżenia do ludzi uprawiających kulturystykę? – zapytał Skarre.

– Nie, choć to mi się nie podoba.

– Nie podoba ci się? Czyli jednak masz zastrzeżenia?

Sejer spojrzał na młodszego kolegę.

– To jest jak bezustanne ładowanie akumulatora. Lata uporczywego treningu coraz większymi ciężarami. Prędzej czy później pojawia się potrzeba wyładowania nagromadzonej energii, lecz nie ma ku temu okazji. Są tylko coraz większe ciężary. Oszalałbym.

Skarre uśmiechnął się.

– Właśnie: szaleniec, do tego bardzo silny.

Dziewiętnaście minut później zajechali przed sklep Gunwalda. Właściciel właśnie rozpakowywał pudła z płatkami kukurydzianymi. Kiedy zobaczył ich przez okno, nogi ugięły się pod nim. W wyglądzie tych dwóch było coś złowieszczego. Natychmiast przypomniała o sobie migrena.

– Ja… To znaczy bardzo mi przykro – wyjąkał. – Powinienem był powiedzieć o tym wcześniej, ale tyle się działo… Oczywiście Einar tego nie zrobił, ani Gøran, i dlatego tak długo się wahałem…

– Einar Sunde?

– Tak. – Przygryzł wargę. – Rozpoznałem go i jego samochód też. Zielony ford sierra.

– Ale było już późno, prawie całkiem ciemno…

– Widziałem wyraźnie. Jestem pewien. Niestety.

– Ma pan dobry wzrok? – zapytał Sejer, z powątpiewaniem spoglądając na grube szkła jego okularów.

– Tak, pod warunkiem że mam je na nosie.

Sejer starał się nie stracić cierpliwości.

– Byłoby lepiej, gdyby od razu nas pan o tym poinformował.

Gunwald otarł czoło.

– Tylko żeby nikt się nie dowiedział, że wam powiedziałem… – wyszeptał.

– Tego nie mogę obiecać. Rozumiem pańskie obawy, lecz bez względu na to, czy to się panu podoba, czy nie, jest pan teraz ważnym świadkiem.

– Tutaj nie lubią takich, co za dużo widzą. Weźcie na przykład tę biedną Lindę Carling. Nikt z nią nie rozmawia.

– Jeśli Gøran albo Einar mają jednak z tym coś wspólnego, to czy nie sądzi pan, że ludzie będą zadowoleni, iż dostali to, na co zasłużyli?

– Pewnie tak. Ja bym na pewno był.

Sejer nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli.

– To naturalne, że staramy się myśleć jak najlepiej o ludziach, których znamy, ale to nie zawsze możliwe.

Gunwald skinął głową.

– Aresztujecie go?

– Będzie musiał nam wszystko wyjaśnić.

– Jomann dostanie zawału. Codziennie kupuje gazetę u Einara.

Skarre uważnie przyjrzał się Gunwaldowi.

– Ile ma pan lat? – zapytał łagodnie.

– Sześćdziesiąt pięć.

– Wybiera się pan na emeryturę?

– Może. Jednak co będę wtedy robił? – Wskazał na tłustego psa w kącie. – Jesteśmy tylko we dwóch.

– Czas jakoś minie – odparł Sejer. – Bardzo dobrze, że w końcu pan nam o tym powiedział. Choć rzeczywiście trochę późno. – Ukłonił się uprzejmie. – Jeszcze się zobaczymy.

Gunwald odprowadził ich wzrokiem. Usłyszał odgłos uruchamianego silnika, a kiedy samochód odjechał w kierunku kawiarni, powoli podszedł do psa.

– Może rzeczywiście pora odpocząć – powiedział, głaszcząc ciemny łeb. – Moglibyśmy codziennie się wysypiać i chodzić częściej na spacery. Może schudłbyś trochę.

Przez chwilę patrzył w okno, wyobrażając sobie twarz Einara w chwili, kiedy ten pozna niemiłą nowinę. Potem podszedł do drzwi i zamknął je na zamek. Było bardzo cicho. Poszło łatwiej, niż przypuszczał.

– Chodź – powiedział do psa. – Pora do domu.


– Einar Emil Sunde?

Einar mocniej ścisnął w dłoniach ścierkę do naczyń.

– Tak?

Dwie kobiety, które wcześniej zamówiły kawę, przyglądały się im otwarcie. Musiał oprzeć się o ladę. Lillian odeszła, zabierając połowę mebli. Zmieniła się akustyka pomieszczenia. A teraz ci policjanci. Co ludzie powiedzą? Na jego pociągłej twarzy lęk walczył o lepsze z gniewem.

– Proszę zamknąć lokal, pojedzie pan z nami. Musimy porozmawiać.

– Niby o czym? – zapytał, ale głos go zawiódł i zabrzmiało to jak żałosne piśniecie.

Jechali w milczeniu. Aż pocił się na wspomnienie upokorzenia, jakim była konieczność wyproszenia dwóch kobiet.

– Przejdę od razu do rzeczy – powiedział Sejer. Siedzieli już w jego gabinecie. – Późnym wieczorem pierwszego września widziano pana nad jeziorem Norevann, na cyplu. Miał pan ze sobą walizkę. Wrzucił ją pan do jeziora, a następnie odjechał swoim samochodem. Udało nam się ją odszukać. Należała do Poony Bai, która dwudziestego sierpnia została zamordowana w Hvitemoen.

Einar opuścił głowę.

– Wiemy również, Sunde, że wcześniej trzymałeś walizkę w swojej kawiarni. Pytanie brzmi następująco: w jaki sposób walizka stanowiąca własność Poony Bai dostała się w twoje ręce?

Einar zmienił się nie do poznania. W ciągu zaledwie paru minut przeszedł przerażającą metamorfozę. Został odsłonięty, pozbawiony godności. Nie był to przyjemny widok.

– Wszystko wyjaśnię – powiedział cicho.

– Mam nadzieję.

– Tamtego wieczoru do kawiarni przyszła kobieta. Już wam zresztą o tym mówiłem.

Zakasłał.

– Tak?

– Chcę, żebyście wiedzieli, że to prawda. Powinienem był od razu wam to powiedzieć. Moje przestępstwo polega tylko na tym, że tego nie zrobiłem.

– Czekam – ponaglił go Sejer.

– Zamówiła herbatę i usiadła w kącie, przy szafie grającej. Nie widziałem jej dokładnie, a poza tym byłem zajęty, ale słyszałem, jak kilka razy zakasłała. Byliśmy w kawiarni tylko we dwoje.

Sejer skinął głową.

– Nagle usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła i kroki, a zaraz potem trzaśniecie drzwiami. Właśnie opróżniałem zmywarkę, więc minęło trochę czasu, zanim poszedłem do stolika po filiżankę. – Miał rozbiegane spojrzenie. – I wtedy zobaczyłem walizkę.

– Zostawiła ją?

– Tak. I wyszła. Gapiłem się na walizkę, myśląc, że to trochę dziwne zapomnieć o czymś tak dużym. Kobieta była bardzo zdenerwowana, więc przyszło mi do głowy, że może wyszła tylko na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza i że zaraz wróci. Nie wróciła, więc wstawiłem walizkę na zaplecze, i tam została. A co, miałem zabrać ją do domu? Sądziłem, że po nią wróci. Stała tam cały następny dzień, ale zajmowała mnóstwo miejsca, więc przeniosłem ją do starej spiżarni.

– Proszę mówić dalej.

– O morderstwie dowiedziałem się następnego dnia z radia, lecz nie usłyszałem wszystkiego dokładnie. Między innymi tego, że zamordowana kobieta pochodziła z zagranicy. Minęło sporo czasu, zanim ktoś mi powiedział, że ofiara mogła być jakąś Pakistanką albo Turczynką, a ja domyśliłem się, że to chyba ona. Walizka cały czas stała na zapleczu. Uświadomiłem sobie powagę sytuacji: przecież ta kobieta przyszła do mojej kawiarni i byliśmy tam zupełnie sami… Zacząłem się mocno niepokoić. Oczywiście, nie miałem stuprocentowej pewności, że to ona, ale nie wróciła po walizkę, więc nic dziwnego, że się niepokoiłem. Z upływem czasu robiło się coraz gorzej, aż wreszcie dowiedziałem się, że była żoną Jomanna i przyleciała do niego z Indii. A ja wciąż miałem jej rzeczy! Pomyślałem sobie, że i tak złapiecie zabójcę, z walizką czy bez niej, i że nie będzie miała znaczenia dla śledztwa, więc postanowiłem się jej pozbyć. Kto mnie widział, do cholery? – wybuchnął.

Sejer musiał przyznać, że historia, którą właśnie usłyszał, była irytująco prawdopodobna. Długo wpatrywał się w zaczerwienioną twarz Sundego.

– Ktoś, kto pragnie zachować anonimowość.

– Musiał mnie dobrze znać! Nie rozumiem… Było ciemno, a ja nie widziałem żywego ducha!

Sejer pochylił się do przodu.

– Sunde, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji. Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to znaczy, że zataiłeś bardzo ważne dowody w sprawie o zabójstwo.

– Oczywiście że to prawda!

– Dla nas nie jest to takie oczywiste.

– No to pięknie, kurwa! Teraz już wiecie, dlaczego od razu nie zadzwoniłem. Bo wiedziałem, że to się właśnie tak skończy! Czepiacie się wszystkiego, tak jak przewidywałem!

Odwrócił się tyłem do Sejera.

– Czy w ciągu dnia albo wieczorem dwudziestego sierpnia kontaktowałeś się z Gøranem Seterem?

– Nie spotykamy się. Jestem dwa razy starszy od niego.

A jednak coś was łączy…

Einar wiedział, że to aluzja do Lillian.

– Nic o tym nie wiem – odparł oschle. – Powiedziałem wam prawdę. Tak to wszystko wyglądało. Teraz wiem, że postąpiłem niewłaściwie, ale nie chciałem być w to zamieszany.

– Teraz już za późno – powiedział Sejer. – Jesteś zamieszany, i to bardzo. Gdybyś zadzwonił od razu, już dawno skreślilibyśmy cię z listy podejrzanych, a tak musimy przeszukać twój samochód i dom.

– Nie, do cholery!

– Do cholery tak, Sunde! Ty zaczekasz tutaj.

– Do jutra?

– Tak długo, jak długo będzie trzeba.

– Mam dzieci, i w ogóle…

– Będziesz więc musiał opowiedzieć im to samo co nam tutaj, tyle że one ci wybaczą, w przeciwieństwie do mnie.

Wstał i wyszedł. Einar siedział bez ruchu, w szoku. Dobry Boże, pomyślał. Co ja zrobiłem?


W domu Einara Sunde zjawiło się czterech funkcjonariuszy. Skarre skierował się prosto do sypialni. W dużej szafie znalazł pościel i ręczniki. Na pierwszy rzut oka było widać, że sporo zabrano, ponieważ szafa była w połowie pusta. Po krótkich poszukiwaniach znalazł to, czego szukał: zieloną poszwę w lilie wodne Moneta. Może więc Gøran mówił prawdę, może rzeczywiście spędził tu wieczór dwudziestego sierpnia? Albo zapamiętał tę pościel z jednej z wcześniejszych wizyt, więc trudno uznać to za alibi… Niemniej sprawa była niepokojąca. Samochód Einara zabrano na lawecie do policyjnego garażu i poddano go drobiazgowym oględzinom, które jednak nie dały żadnych rezultatów. Jak to możliwe, żeby wykształcony, chodzący, mówiący człowiek był tak nieprawdopodobnie głupi? Skarre myślał o pięknym szlafroczku, bieliźnie i kosmetyczce, które Poona kupiła z myślą o Gunderze. Sunde wszystko to wrzucił do jeziora. Co z niego za człowiek?

– Najgorsze jest to, że mu wierzę – powiedział później Sejer w gabinecie.

Skarre otworzył okno, zapalił papierosa i usiadł na parapecie.

– Wypuścisz go?

– Tak.

– Więc sprawcą jest Gøran?

– Prawie na pewno. Ma silny instynkt przetrwania. Pomaga mu w tym jego tężyzna fizyczna.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie ufam Lillian Sunde.

Skarre opowiedział przełożonemu o pościeli, którą znalazł w szafie.

– W porządku, więc Lillian ma taką pościel. Był tam kiedyś i ją zapamiętał. Nie wątpię, że się spotykają. Świadczą o tym chociażby plotki. Lecz akurat tamtego wieczoru nie było go tam. Zaraz po tym jak Ulla z nim zrywa, wychodzi wściekły i dzwoni do Lillian, ale ona też daje mu kosza. W samochodzie ma ciężarki. Widzi Poonę idącą samotnie szosą, zatrzymuje się i zagaduje. Może nawet proponuje, że zawiezie ją do Jomanna. W samochodzie zaczyna dobierać się do niej, a kiedy ona panikuje, ogarnia go ślepa wściekłość. Nie widział walizki, teraz już wiemy dlaczego: cały czas stała w kawiarni. Potem zabija Poonę, ucieka z miejsca zbrodni, przebiera się z powrotem w strój, który miał na siłowni. Do domu wraca około dwudziestej trzeciej i mówi matce, że razem z Ullą opiekował się dzieckiem jej siostry. Wiemy już, że to nieprawda. Ciężar i kształt hantli odpowiadają obrażeniom, jakich doznała Poona. Biały proszek również pochodzi z siłowni, tam używa się magnezji. Pojęcie „miłość" jest Gøranowi całkowicie obce: albo ma kobietę, albo jej nie ma. Nie potrafi mówić o uczuciach. Ma obsesję na punkcie seksu i imponowania kobietom. Pozornie nie odbiega zachowaniem od ludzi, z którymi na co dzień przebywa, choć to tylko maska, pod którą kryje się człowiek nastawiony niechętnie do świata, długo chowający urazy.

– Mówiąc krótko, jest psychopatą.

– Ty to powiedziałeś, nie ja. Szczerze mówiąc, nigdy nie zdołałem do końca zrozumieć, na czym to polega.

– Będzie więc pan dręczył go tak długo, aż przyzna się do winy?

– Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby zrozumiał, że tylko to mu pozostaje.

– A jeśli się nie uda? Czy mamy wystarczające dowody, żeby postawić go przed sądem?

– Chyba nie. I to nie daje mi spokoju.

– Czy to możliwe, aby tak straszliwie kogoś zmasakrować, nie pozostawiając żadnych śladów?

– Zdarza się.

– Poona też nie zostawiła żadnych śladów w jego samochodzie. Ani jednego włosa, ani jednego włókienka z materiału. Czy to nie dziwne?

– Jej ubranie było z jedwabiu, który nie zostawia wszędzie mikrowłókien, jak na przykład wełna. A włosy miała splecione w warkocz.

– Co zrobił z ciężarkami?

– Tego nie wiem. Na tych, które ma w domu, niczego nie znaleźliśmy, ale przecież ma wiele zestawów. Tamtych mógł się prostu pozbyć. Muszę pilnie porozmawiać z kilkoma osobami. Znajdź je i przywieź tu najszybciej jak to możliwe. Ullę Mørk, Lindę Carling, Ole Gunwalda, Andersa Koldinga, Kalle Moe i Lillian Sunde. – Coś jeszcze? Sara dzwoniła?

– Tak. Kollberg wciąż się nie porusza.


Kiedy wszedł do salonu, pies spojrzał na niego żałośnie i bez przekonania spróbował wstać, ale szybko zrezygnował. Sejer stał i patrzył bezsilnie na zwierzę. Z kuchni wyszła Sara.

– Wydaje mi się, że powinniśmy trochę go zmobilizować. Dopóki podsuwamy mu jedzenie pod nos, na pewno się nie ruszy.

Wspólnymi siłami spróbowali postawić psa na łapy. Sara ciągnęła go z przodu, a Sejer podpierał z tyłu. Kollberg chwiał się i słaniał, ale oni trzymali go mocno. Nagle zaskamlał i runął jak długi. Dźwignęli go ponownie, lecz skończyło się to tak samo. Widać było, że chce, by zostawili go w spokoju, ale nie miał na to co liczyć. Sara podsunęła mu stary chodnik, żeby mniej się ślizgał, i to pomogło.

– Jest w stanie utrzymać przynajmniej część ciężaru ciała – zauważył Sejer z nadzieją.

Sara otarła pot z czoła i odgarnęła włosy, które bez przerwy wpadały jej do oczu.

– Rusz się, ty tłusty, leniwy psie! – zawołała.

Oboje wybuchnęli śmiechem, a wtedy Kollberg, wyczuwając ich dobry nastrój, zebrał wszystkie siły i przez kilka sekund stał bez ich pomocy. Potem co prawda osunął się na podłogę, ale poszczekując radośnie.

– Nareszcie, do cholery! – wykrzyknęła Sara. Sejer wytrzeszczył na nią oczy. – Da radę! Musimy tylko zmuszać go do codziennych ćwiczeń. Nie poddamy się!

– Przyniosę kiełbasę!

Sejer pobiegł do lodówki, Kollberg zaś przeczołgał się nieco. Po chwili Sejer wrócił ze szklanką whisky w jednej ręce i kawałkiem kiełbasy w drugiej, stanął nad psem i uśmiechnął się szeroko. Sara śmiała się jak szalona.

– Co się stało? – zapytał.

– Wyglądasz jak duży dzieciak! I masz obie ręce zajęte, więc mogę z tobą zrobić, co zechcę!

Ocalił go sygnał telefonu. Rzucił Kollbergowi kiełbasę i podniósł słuchawkę.

– Zawiadomiłem wszystkich – zameldował Skarre. – Będą jutro rano. Wszyscy z wyjątkiem Andersa Koldinga.

– Dlaczego?

– Uciekł od żony i wszystkiego. Zdaje się, że do Szwecji, bo tam ma siostrę. Co mu się stało?

– Dziecko ma bezustannie kolkę. Nie wytrzymał tego.

– Co za mięczak! Mamy go sobie odpuścić?

– Pod żadnym pozorem. Zgarnij go.

Odłożył słuchawkę i jednym łykiem opróżnił szklaneczkę.

– Dobry Boże! – wykrzyknęła Sara. – To najbardziej wyuzdany czyn, na jaki kiedykolwiek się zdobyłeś!

Sejer spiekł raka.

– Czy mogę liczyć na coś więcej? – zapytała, uśmiechając się kusząco.

– Niby dlaczego miałbym robić coś nieprzyzwoitego? – zapytał, odwracając wzrok.

– Bo to może być bardzo przyjemne. – Przysunęła się bliżej. – Nie masz pojęcia, co to znaczy być nieprzyzwoitym. Po prostu tego nie potrafisz. I bardzo dobrze. – Musnęła dłonią jego policzek. – I bardzo dobrze.

Загрузка...