Rozdział 8

Na pomarszczonej twarzy Konrada Sejera malowała się właściwa w takiej sytuacji powaga. Niewielu miało okazję słyszeć jego śmiech, a naprawdę nieliczni widzieli go rozgniewanego. Bystre szare oczy zdradzały, że był człowiekiem poważnym, a jednocześnie pełnym pasji. Kolegów trzymał na dystans. Wyjątkiem był Jacob Skarre. Chociaż Sejer był starszy od niego o dwadzieścia lat, często widywano ich pogrążonych w rozmowie. Skarre zwykle podgryzał żelka, a Sejer podjadał miętowe dropsy Fisherman's Friend. Tylko Skarremu udało się kiedyś po pracy wyciągnąć inspektora na piwo, i to w środku tygodnia. Niektórzy uważali Sejera za aroganckiego dziwaka, ale Skarre wiedział, że po prostu jest on nieśmiały. W towarzystwie starszy kolega zawsze zwracał się do niego po nazwisku; po imieniu mówił mu tylko wtedy, kiedy byli sami.

Sejer zatrzymał się przy kranie i napił nieco chłodnej wody. Czuł się nieswojo. Człowiek, którego szukał, mógł być kimś całkiem przyjemnym, z podobnymi do jego marzeniami i nadziejami. Kiedyś też był dzieckiem, ktoś go na pewno kochał. Miał zobowiązania i pozycję w społeczeństwie, którą wkrótce utraci. Sejer ruszył dalej. Nigdy nie marnował czasu na rozmyślania o własnych sprawach i poglądach, jednak gdzieś głęboko drzemał w nim wielki apetyt na ludzi. Chciał poznać, kim są, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Schwytawszy przestępcę i uzyskawszy jego szczere wyznanie, zamykał sprawę i odkładał ją na półkę. Tym razem nie był pewien, czy uda mu się tak postąpić. To nie była zwykła śmierć. Ta kobieta została bestialsko skatowana i zamordowana. Zabójstwo samo w sobie jest czymś okropnym, ale pastwienie się nad zwłokami to czyn, którego nie można wytłumaczyć. Sejer nie miał jednej precyzyjnej koncepcji zbrodni. Jego przemyślenia na ten temat często wzajemnie sobie przeczyły. Dlatego koncentrował się na sprawie, na tym, co musiał odkryć, by doprowadzić ją do końca.


W jego życiu była kobieta: Sara Struel, psychiatra. Miała klucze do jego domu, zjawiała się i znikała według własnego uznania. Za każdym razem kiedy pokonywał trzynaście pięter prowadzących do mieszkania, towarzyszyło mu lekkie podekscytowanie. Widząc szparę między drzwiami a progiem, mógł od razu stwierdzić, czy Sara jest w domu, czy jej nie ma. Miał również psa, Kollberga. Była to jego jedyna słabość. Czasami nocą to duże zwierzę zakradało się do jego łóżka; Sejer udawał wtedy, że śpi, lecz czuł wyraźnie, jak pod ciężarem siedemdziesięciokilogramowego cielska ugina się materac.

Wszedł do pokoju i skinął głową Skarremu i Sootowi, siedzącym przy telefonach.

– Wiemy już, kim była?

– Nie.

Spojrzał na zegarek.

– Kto dzwoni?

– Głównie ci, którzy choć przez chwilę chcą znaleźć się w centrum uwagi.

– To nie do uniknięcia. Jest coś ciekawego?

– Samochody. Dwie osoby widziały czerwony samochód jadący w kierunku Hvitemoen, jedna opowiedziała o czarnej taksówce pędzącej w stronę miasta. Zwykle na tej drodze jest niewielki ruch, to się zmienia dopiero między szesnastą a osiemnastą. Były też skargi na dziennikarzy. Jakieś wieści?

– Spisujemy zeznania ludzi, z którymi rozmawialiśmy w domach – odparł Sejer. – Próbki pojechały już do laboratorium. Obiecali mi, że zajmą się nimi w pierwszej kolejności. Nad sprawą pracuje czterdzieści osób. Sprawca nam się nie wymknie.

Przejrzał listę numerów telefonów, z których dzwoniono. Cztery początkowe cyfry wskazywały na to, że niemal wszystkie zgłoszenia pochodziły z Elvestad i najbliższej okolicy. Ponownie zadzwonił telefon. Skarre włączył zewnętrzny głośnik.

– Halo? Dzwonię z Ehlestad. Nazywam się Kalle Moe. Czy to policja?

– Tak.

– Ja w sprawie tego, co się stało w Hvitemoen…

– Słucham.

– Tak naprawdę to chodzi o mojego przyjaciela, a raczej znajomego. To bardzo porządny gość, więc nie chciałbym narobić mu kłopotów…

– Ale mimo to zdecydował się pan zadzwonić. Może nam pan pomóc?

Głos należał do mężczyzny w średnim wieku, bardzo zdenerwowanego.

– Możliwe. Widzi pan, tak się składa, że ten mój znajomy od dawna mieszka całkiem sam. Jakiś czas temu pojechał na wakacje do Indii.

Na wzmiankę o Indiach Sejer zdwoił czujność.

– Tak?

– No i potem wrócił.

Skarre czekał. Milczenie się przedłużało. Soot pokręcił głową.

– No więc po południu dwudziestego sierpnia zadzwonił do mnie z prośbą o pomoc.

– O pomoc? – zagaił Skarre, chcąc skierować rozmowę na właściwy tor.

– Jego siostra wylądowała w szpitalu w ciężkim stanie. Miała wypadek.

Znowu milczenie. Skarre zaczął przewracać oczami. Sejer położył palec na ustach.

– Musiał natychmiast jechać do szpitala, żeby być przy niej. To okropna sprawa. A do mnie zadzwonił dlatego, że w tym samym czasie powinien być na Gardermoen.

– Na lotnisku?

– Tak. Spodziewał się gościa z zagranicy. Powiedział mi, nie uwierzy pan, że podczas tych dwóch tygodni, jakie spędził w Indiach, zdążył się ożenić!

O zaaferowaniu mężczyzny świadczyły nie tylko jego słowa, ale również piskliwe brzmienie głosu. Skarre uśmiechnął się.

– Mówiąc krótko, ta kobieta, którą miałem odebrać, była jego żoną. Z Indii.

Sejer i Skarre wymienili spojrzenia.

– Ach! – skonstatował Skarre z uśmiechem ujęty zapałem rozmówcy.

– Tak się jednak złożyło, że jej nie znalazłem.

Mężczyzna ciągnął skomplikowaną opowieść, a trzej policjanci słuchali uważnie. Nie ulegało wątpliwości, że była to bardzo ważna informacja, pierwszy krok na drodze ku rozwikłaniu tajemnicy.

– Jej samolot miał wylądować o szóstej, ale ona jakby zapadła się pod ziemię.

– Dlaczego pana przyjaciel sam się do nas nie zgłosił?

– Też się nad tym zastanawiam. Zadzwoniłem do niego później, żeby sprawdzić, czy jego żona dotarła na miejsce. Mogła przecież wziąć inną taksówkę. Bo ja jestem właśnie taksówkarzem, zresztą jedynym w Elvestad. Albo mogła pojechać do hotelu czy coś w tym rodzaju. Jakoś dziwnie mi odpowiedział. Wydaje mi się, że boi się w ogóle o tym myśleć. Nie jest całkiem sobą, sprawy chyba go przerosły: wypadek siostry i cała reszta… Właśnie dlatego dzwonię.

– Jak się nazywa? – zapytał Skarre, sięgając po długopis.

– Gunder Jomann. Mieszka na skraju Elvestad, Blindveien numer dwa. To ślepa uliczka. Nie wiem, czy jest teraz w domu. Być może siedzi w szpitalu. W każdym razie bardzo się niepokoję. Może spróbowała sama trafić, kiedy nie zobaczyła go na lotnisku, tak jak się umówili, i po drodze przydarzyło jej się coś złego…

– Rozumiem. Czy zna pan jej nazwisko?

– Tak. Zapisałem sobie na kartce i schowałem do kieszonki, ale dzisiaj mam na sobie inną koszulę.

– Znajdzie pan tę kartkę?

– Cholera, nie wiem, czy tamta koszula nie jest już w praniu! Chyba nie pojedziecie od razu do niego? A jeśli się mylę?

– W żadnym razie – zapewnił go Skarre. – Jesteśmy panu bardzo wdzięczni za pomoc. Zajmiemy się tym.

Odłożył słuchawkę. Przez chwilę trzej policjanci patrzyli na siebie.

– Jedziemy natychmiast – rzucił Sejer.


Silny snop światła omiótł podwórze. Gunder się zdumiał. Czyżby to Karsten? Przesunął dłonią po łysiejącej głowie, szybko przeszedł do holu i z ociąganiem otworzył drzwi. Na widok radiowozu cofnął się o krok. Sejer wszedł po schodkach i wyciągnął dłoń na przywitanie.

– Jomann?

– Tak.

Miał silny uścisk dłoni.

– Jestem inspektor Sejer, a to mój kolega Skarre. Możemy wejść na chwilę?

Gunder poszedł przodem. W salonie zatrzymał się i przyjrzał mężczyznom. Jeden miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i mógł być jego rówieśnikiem, drugi był znacznie młodszy, z bujnymi jasnymi kędziorami.

– Czy domyśla się pan, co nas sprowadza? – zapytał Sejer.

– Czy… czy to ma coś wspólnego z wypadkiem? – wymamrotał Gunder.

– Chodzi o wypadek pańskiej siostry?

– Tak.

– Bardzo mi przykro z powodu tego, co ją spotkało. Jak ona się miewa?

– Jest z nią mąż, właśnie wrócił z Hamburga. Obiecał zadzwonić. Marie wciąż nie odzyskała przytomności.

Sejer skinął głową.

– Prawdę mówiąc, chodzi o coś innego.

Gunder poczuł bolesny skurcz serca.

– W takim razie proszę siadać – powiedział cicho, wykonując nieokreślony ruch ręką.

Był spięty. Wyglądał, jakby chciał uciec. Sejer i Skarre usiedli na kanapie i rozejrzeli się po schludnym pokoju. Jomann przystanął na moment przy ścianie, po czym wrócił do nich.

– Proszę mi wybaczyć, musiałem zanotować coś ważnego… Ostatnio dużo się dzieje, bardzo dużo, zwykle daję sobie radę, ale czasem jest tak, że wszystko wali się człowiekowi na głowę, a wtedy… wtedy…

Przygryzł wargę, patrząc na nich z lękiem.

– Jesteśmy tu z powodu pańskiej żony. Czy dotarła szczęśliwie?

Gunder przełknął ślinę.

– Mojej żony?

– Tak. Pańskiej hinduskiej żony. Z tego, co wiemy, dwudziestego miała przylecieć na Gardermoen. Poprosił pan znajomego, żeby ją odebrał. Czy dotarła szczęśliwie?

Sejer wiedział już, jaka będzie odpowiedź. Gunder się zawahał. Byli poruszeni malującym się na jego twarzy cierpieniem.

– Kalle do was zadzwonił? – zapytał cicho.

– Owszem. Może moglibyśmy pomóc?

– Pomóc? W jaki sposób? Wszystko układa się nie tak, jak powinno. Od kilku dni nie chodzę do pracy. Nikt nie wie, czy Marie odzyska przytomność ani w jakim stanie będzie jej głowa, jeśli to nastąpi. Tylko ją mam na tym świecie.

– Oczywiście. Ale i żonę, bo ożenił się pan niedawno, prawda?

Gunder milczał. Sejer nie ponaglał go.

– Tak… – padła wreszcie ledwo słyszalna odpowiedź.

– To się stało podczas pańskiego pobytu w Indiach, prawda?

– Tak.

– Jak się nazywa pańska żona? – zapytał łagodnie Sejer.

– Poona – odparł Gunder z dumą. – Poona Bai Jomann.

– Czy domyśla się pan, dlaczego nie dotarła do domu?

Gunder przez chwilę spoglądał w okno.

– Nie.

– Szukał jej pan?

– Nie bardzo wiem, co począć. Gdzie mam jej szukać? A do tego ta sprawa z moją siostrą…

– Może pańska żona ma jakichś krewnych?

– Tylko starszego brata w New Delhi, jednak nie pamiętam, jak się nazywa.

Było mu wstyd. Jak można zapomnieć nazwiska własnego szwagra?

Sejer poczuł znajomy niepokój w żołądku.

– Co, pańskim zdaniem, mogło się z nią stać?

– Nie wiem! – wybuchnął Gunder. – Ale jedno wiem na pewno: myślicie, że to ją znaleziono w Hvitemoen!

Jego ciałem wstrząsnęły niekontrolowane dreszcze. Skarre przymknął oczy. Nie znamy tego człowieka, pomyślał. Balansuje na granicy wytrzymałości, lecz nie wiemy dlaczego.

– Wcale tak nie myślimy – odparł Sejer. – Na tym etapie próbujemy tylko wyeliminować jedną z możliwości. Czasem pracujemy w ten sposób. Nie wiemy, kim była ofiara, i to nas niepokoi; uznaliśmy więc, że dobrze będzie zadać panu kilka pytań. Zapewne już za chwilę będziemy mogli zdecydować, czy trzeba podjąć dalsze kroki.

– Oczywiście.

Gunder ze wszystkich sił starał się opanować.

– W takim razie zacznijmy. Czy ma pan zdjęcie żony?

Gunder odwrócił wzrok.

– Nie – skłamał.

– Na pewno?

– Nie zrobiliśmy sobie zdjęcia ślubnego. Dwa tygodnie to za mało czasu, żeby ze wszystkim się uporać.

– Tak, oczywiście. Chodziło mi raczej o zwyczajne zdjęcie. Takie, jakie mógł pan zrobić przy innej okazji.

– Nie mam niczego takiego.

Nie mówi prawdy. Nie chce nam go pokazać.

– Ale na pewno potrafi ją pan opisać. Możliwe, że to nam wystarczy.

Gunder przymknął oczy. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Jest ładna. Bardzo szczupła i lekka, nie jakaś tam potężna kobieta. Hinduski nie są tak duże. Tak duże jak Norweżki, to miałem na myśli.

– Rzeczywiście, nie są – potwierdził Sejer z uśmiechem.

Pozwolił się oczarować temu nieśmiałemu człowiekowi, który wyrażał się w tak bezpośredni sposób.

– Ma brązowe oczy i czarne włosy, długie aż do pasa. Zawsze splata je w jeden długi warkocz.

Obaj policjanci skinęli głowami. Sejer miał zatroskaną minę.

– Jak się ubiera?

– Całkiem zwyczajnie, jak Norweżki. Chyba że jest jakaś specjalna okazja. Wtedy zakłada sandały. Tam zresztą wszyscy noszą sandały. Brązowe, na płaskiej podeszwie. Pracowała w restauracji, więc nosiła wygodne obuwie. Ale na specjalne okazje miała inny strój. Na naszym ślubie była ubrana w sari i złociste sandały.

W salonie zapadła głęboka cisza.

– Mnóstwo Hindusek nosi złociste sandały i splata włosy w warkocz – dodał pospiesznie Gunder, jakby przeczuwając coś niedobrego.

– Bez wątpienia – odparł Sejer. – Czy coś jeszcze? Może chce pan nam opowiedzieć o swoim pobycie w Indiach?

Gunder spojrzał na niego ze zdziwieniem, lecz i wdzięcznością. Dobrze było opowiadać o Poonie komuś, kto chciał go słuchać.

– Jak uczciliście wasz ślub?

– Bardzo skromnie, tylko we dwoje. Zjedliśmy obiad w eleganckiej restauracji: główne danie, deser i kawa. Potem poszliśmy na spacer do parku i rozmawialiśmy o tym, co zmienimy w domu i ogrodzie. Poona chciała iść do pracy. Dobrze mówi po angielsku i jest bardzo pracowita. Możecie mi wierzyć, niewiele norweskich dziewcząt zdołałoby jej dorównać. – Było mu gorąco, na policzkach wykwitły mu rumieńce. – Kupiła mi prezent, indyjski tort weselny. Musiałem go zjeść w całości, choć był okropnie słodki i lepki, ale dałem radę. Dla niej zjadłbym nawet słonia, gdyby tylko tego chciała.

Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Sejera ogarnął smutek.

– A jaki pan dał jej prezent? – zapytał z uśmiechem.

– Prawdę powiedziawszy, przygotowałem go już wcześniej. Liczyłem się z tym, że kogoś poznam. Byłem tego pewien. Wiem, jak piękne są Hinduski, przecież czytałem książki. Kupiłem coś z biżuterii. Naszą tradycyjną norweską broszkę. Taką filigranową. Naprawdę wyjątkową.

W pokoju ponownie zapadła cisza.

– Jomann… – zaczął Sejer łagodnym tonem. – To poważna sprawa. Nie chciałbym, żebyśmy coś przeoczyli, proszę więc, żeby pan z nami pojechał.

Gunder pobladł.

– Już jest późno… – wymamrotał. – Nie możemy zaczekać do rana?

Poprosili go, żeby zabrał ze sobą marynarkę, a sami wyszli przed dom i skontaktowali się z komendą. Niebawem przywiozą Gundera Jomanna, by zidentyfikował biżuterię ofiary: kolczyki, pierścionki i broszkę. Zauważyli wolno nadjeżdżający samochód, który zatrzymał się przed skrzynką na listy. Kierowca sprawdził nazwisko.

– Prasa – wycedził Sejer. – Nic się przed nimi nie ukryje.

– Nawet śpią w samochodach – dorzucił Skarre ponurym tonem, po czym zmienił temat. – Był bardzo dumny ze swojej żony.

Sejer skinął głową.

– Dlaczego nie zadzwonił?

– Bo wciąż nie wierzy w to, co się stało.

Gunder wyszedł z domu. Miał na sobie brązową tweedową marynarkę. Kiedy tak stał, nieporadnie starając się zapiąć guziki, wyglądał jak wyrośnięte nadąsane dziecko, które nie chce opuścić bezpiecznego schronienia. Chcieli pokazać mu jakąś biżuterię. Zdawał sobie sprawę, że raczej nie może odmówić, niemniej jednak był rozdrażniony. Do tego czuł się zmęczony i miał mnóstwo spraw na głowie. Choć to oczywiście okropne, że wciąż nie potrafili zidentyfikować tej kobiety.

Półgodzinna podróż z Elvestad na komendę upłynęła w niemal całkowitej ciszy. Gunder nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej miał okazję rozmawiać z policjantem – naturalnie, nie licząc tego irytującego typka w Hvitemoen. Ci dwaj byli jednak całkiem sympatyczni: młodszy otwarty i delikatny, starszy uprzejmy i nieco bardziej powściągliwy. Nigdy wcześniej nie był też na komendzie. Weszli do windy. Gunder pomyślał o Karstenie; miał nadzieję, że udało mu się choć trochę zdrzemnąć. Muszę wracać do pracy, przemknęło mu przez głowę. To zamieszanie nie może przecież trwać wiecznie.

Znaleźli się w gabinecie Sejera. Inspektor włączył lampę i podniósł słuchawkę.

– Już jesteśmy. Możesz przyjść.

Wskazał Gunderowi krzesło. Ten z lękiem spoglądał na drzwi, czekając na to, co miało nastąpić. To tylko jakieś błyskotki. Przestał oddychać. Nie bardzo rozumiał, skąd się brało w nim to napięcie: przecież tylko pokażą mu jakąś biżuterię, a on powie, że nigdy jej nie widział. Nigdy. Młodszy policjant zaproponował mu, by zdjął marynarkę, ale Gunder wolał tego nie robić. Weszła kobieta w policyjnym mundurze. Prawdopodobnie za sprawą epoletów wydawała się nieco szersza w ramionach, niż była w rzeczywistości. Miała sznurowane czarne buty na grubej podeszwie, a w dłoni trzymała brązową papierową torbę i dużą żółtą kopertę. Gunderowi przemknęło przez myśl, że torba pomieściłaby nawet bochenek chleba. Położyła torbę i kopertę na biurku, po czym wyszła. Co w nich jest? – zastanawiał się. Po co naprawdę mnie tu wezwali? Kręciło mu się w głowie. Włączona była tylko mała lampka na biurku; ostre światło padało na blat z podkładką ozdobioną mapą świata. Sejer odsunął ją na bok; rozległ się nieprzyjemny dźwięk, kiedy przeciwpoślizgowy spód zaczął szorować po blacie. Następnie inspektor wziął do ręki spiętą spinaczem kopertę. Serce biło Gunderowi jak szalone, nie słyszał nic poza tym odgłosem. Sejer otworzył kopertę, przechylił ją i biżuteria z cichym pobrzękiwaniem wysypała się na blat, lśniąc w blasku światła. Kolczyk z malutką kulką. Rzeczywiście, podobny do tych, które nosiła Poona. Dwa zwyczajne pierścionki, szeroka czerwona wstążka, przypuszczalnie do włosów. I jeszcze coś, częściowo zasłonięte przez pierścionki i resztę zawartości koperty. Piękna filigranowa broszka. Gunder gwałtownie wciągnął powietrze. Sejer uniósł głowę i spojrzał na niego.

– Poznaje to pan?

Gunder zacisnął powieki, ale i tak wciąż miał przed oczami tę broszkę. Znał każdy jej szczegół, przecież wielokrotnie ją oglądał. A z pewnością wykonano wiele identycznych broszek, czemu więc akurat ta miałaby należeć do Poony?

– Nie jestem pewien – odparł schrypniętym głosem. – Trudno odróżnić jedną broszkę od drugiej.

Sejer skinął głową.

– Rozumiem, więc może dokona pan negatywnej identyfikacji? Czy może pan stwierdzić z całą pewnością, że to nie jest broszka, którą dał pan żonie?

– Nie. – Odkaszlnął. – Przypomina tamtą. Tak mi się wydaje.

Skarre zerknął na przełożonego.

– Kobieta, o którą chodzi, przypuszczalnie pochodziła z Indii – ciągnął Sejer.

– Wiem, że myślicie, że to ona – odezwał się Gunder silniejszym głosem. – Chyba nie ma innego sposobu. Będę musiał ją zobaczyć. Ofiarę. Żeby skończyć z tym raz na zawsze.

Oddychał szybko i gwałtownie, wyrzucał z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.

– Przykro mi, ale to niemożliwe.

– Dlaczego?

– Identyfikacja jest niemożliwa.

– Panowie chyba mnie nie zrozumieli. Przecież to moja żona. Jeśli to ona, rozpoznam ją na pewno. A jeśli nie, też od razu będę o tym wiedział.

– Nie o to chodzi…

Sejer zerknął na Skarrego, jakby prosił go o pomoc.

– Po tym, co jej się stało, trudno będzie ją rozpoznać – powiedział Skarre ostrożnie.

– Co to znaczy? – Gunder siedział bez ruchu ze wzrokiem wbitym w ręce splecione na kolanach. Wreszcie dotarł do niego sens ich słów. Spojrzał na nich szeroko otwartymi oczami, w których czaił się strach. – Więc jak się dowiemy?

– Czy to jest broszka, którą ofiarował pan żonie? – powtórzył Sejer.

Gunder zachwiał się na krześle.

– Jeśli podejrzewa pan, że tak, to musimy skontaktować się z jej bratem w New Delhi i poprosić go o pomoc. Nie znaleźliśmy żadnych dokumentów. Może zna pan nazwisko stomatologa żony?

– Nie sądzę, żeby zbyt często do niego chodziła – odparł smętnie Gunder.

– A jakieś znaki szczególne? – nie poddawał się Sejer. – Znamiona, cokolwiek?

Gunder przełknął ślinę. Poona miała bliznę na łopatce: długą, wąską, jaśniejszą od skóry. Została jej po odłamku szkła, który kiedyś tam utkwił. Założono jej cztery szwy. Myślał o tym intensywnie, ale nie odezwał się ani słowem.

– Może blizny? – nalegał Sejer. – Ofiara miała bliznę na lewej łopatce.

W Gunderze jakby coś pękło.

– A walizka?! – wykrzyknął. – Nikt nie leci z Indii do Norwegii bez walizki!

– Jeszcze jej nie znaleźliśmy – przyznał Sejer. – Napastnik przypuszczalnie się jej pozbył. Ale miała przy sobie coś bardzo charakterystycznego.

Sięgnął po papierową torbę i wyjął z niej żółtą torebkę. Los, zwykle okrutny, tym razem okazał się łaskawy: nie było na niej śladów krwi.

– Jomann, czy to jest torebka pańskiej żony?

Aż do tego momentu Gunder jakoś się trzymał. Na przekór wszystkiemu wciąż miał nadzieję. Teraz, kiedy wreszcie się poddał, poczuł niemal ulgę.

Загрузка...