Rozdział 3

Gunder i Poona pobrali się czwartego sierpnia w samo południe, w Sądzie Miejskim. Gunder przedstawił wszystkie wymagane dokumenty, a norweskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przysłało faks potwierdzający, że jest kawalerem. Uroczystość była skromna, lecz bardzo podniosła.


Gunder stał wyprostowany jak struna, słuchał uważnie i miał nadzieję, że odzywał się wtedy, kiedy należało. Poona promieniała. Warkocz miała zwinięty z tyłu głowy i upięty jak wielki precel. Nawet nie starała się ukryć swoich sterczących zębów, tylko uśmiechała się radośnie. Gunder coraz swobodniej mówił po angielsku. Rozmawiali krótkimi zdaniami, pomagając sobie gestami i uśmiechami, i doskonale się rozumieli. Często, kiedy Gunder dobrnął zaledwie do polowy zdania, ona kończyła je tak, jak on zamierzał. To było całkiem łatwe. Opowiedział jej o problemach związanych z uzyskaniem norweskiego obywatelstwa, o tym, że potrwa to zapewne kilka lat. To nie jest prosta sprawa. Po ceremonii szli przez miasto jako mąż i żona. Poona założyła złociste sandały i turkusowe sari, spięte pod szyją filigranową broszką. On miał na sobie nową białą koszulę, ciemne spodnie i świeżo wyczyszczone buty. Obejmował ją w talii, ona co chwila podnosiła wzrok na jego szeroką twarz. Był taki ogromny i silny, a równocześnie taki delikatny. Zdarzało się, że się rumienił, a zarazem był spokojny i pewny siebie, i nic a nic nie obchodzili go inni ludzie. Patrzył tylko na nią. Widziała jego tłumioną radość i szeroki uśmiech na twarzy. Zdawała sobie sprawę, że ten człowiek żyje w swoim, zupełnie innym świecie, że nad nim panuje i że to bardzo, bardzo dobrze.

Wcale nie uważała go za bogacza. Sam jej zresztą to powiedział: nie jestem bogaty, ale mam dom i pracę. I ładny ogród. Dobry samochód. I troskliwą siostrę. Przywita cię z radością. Mieszkamy w pobliżu małej wioski. Jest tam spokój i cisza. Cały dzień można iść drogą i nie spotkać żywej duszy.

Poonie wydawało się to bardzo dziwne. Taka wielka cisza, bez ludzi. Ona znała tylko tłumy w mieście. Ciszę widywała jedynie na fotografiach.

– Chcę pracować – stwierdziła stanowczo.

– Oczywiście, jednak będziesz musiała jeździć do miasta. W Elvestad niczego nie ma. Jeśli dostaniesz pracę w mieście, będę cię woził.

– Lubię pracę – ciągnęła. – Nie męczę się szybko. Nie jestem duża, ale jestem twarda. Nie będziesz musiał mnie utrzymywać.

– Jeśli chcesz, pójdziesz do pracy. Szybciej nauczysz się języka. Wszystko będzie dobrze, Poona. Obiecuję. Norwedzy są mili. Może trochę nieśmiali i bardzo, ale to bardzo dumni, lecz mili.

Jedynym bliskim krewnym Poony był starszy brat, który mieszkał w New Delhi. Chciała poinformować go listownie o swoim małżeństwie. Musiała też przed wyjazdem pozałatwiać wszystkie swoje sprawy w mieście. Potrzebowała na to jakichś dwóch tygodni. Gunder kupił jej bilet, wyjaśnił, jak ma się poruszać po lotnisku Gardermoen. Dał też pieniądze, żeby jej na niczym nie zbywało, po czym wyraźnie napisał swój adres i numer telefonu.

– Czy twojemu bratu nie będzie przykro, kiedy się dowie?

– Nie – stwierdziła stanowczo. – Prawie się nie widujemy. Shiraz ma swoje życie, rodzinę: żonę i czworo dzieci. Lubię gotować – mówiła dalej. – Gdy przyjadę do Norwegii, zrobię wam curry z kurczaka.

– A ja przygotuję norweski gulasz z baraniny.

– Czy jest pikantny?

– W Norwegii nie jadamy pikantnych potraw. Przywieź dużo przypraw, tak żeby Marie i Karstenowi łzy popłynęły z oczu.

Zastanawiała się przez chwilę.

– Co powie twoja siostra, jak mnie zobaczy?

– Będzie szczęśliwa. Na początku niespokojna, ale potem szczęśliwa. Nie podoba jej się, że jestem sam. Zawsze mi powtarzała, że powinienem zacząć trochę podróżować. Teraz przywiozę ze sobą cały mój świat!

Roześmiał się i przytulił ją lekko. Nie mógł się powstrzymać przed dotykaniem zwiniętego w węzeł warkocza. Był twardy, gruby, lśniący jak jedwab. Kiedy wyjęła spinkę, włosy spłynęły jej po plecach bujną kaskadą. Ile kobiet w Elvestad miało takie włosy? Żadna! Rozpuszczała je tylko nocą, tylko dla niego. Jej oczy błyszczały w ciemności. Delikatnie obejmowała swymi szczupłymi ramionami jego potężne ciało. Gunder gładził ją łagodnie dużymi, nieśmiałymi dłońmi. Poona była szczęśliwa. Wysoki, przystojny mężczyzna o błękitnych oczach znalazł ją w restauracyjnej kuchni po to, by zabrać z rozpalonego upałem miasta, z ludzkiego mrowia, z pokoiku ze wspólną łazienką. Gunder miał własną łazienkę z wanną i łabędziami na ścianach. Trudno jej było w to wszystko uwierzyć. Od chwili kiedy zobaczyli się po raz pierwszy, oboje wiedzieli, że zmierzają w tym samym kierunku. Wiedzieli to od chwili, kiedy po raz pierwszy pochylił się i objął jej szczupłe ciało. Kiedy zobaczył, jak jej wielkie oczy zachodzą mgłą, a potem zamykają się powoli. Od chwili kiedy przytuliła się do jego szerokiej piersi. Tej pierwszej nocy nie rozmawiali, tylko dzielili się biciem serc. Jego serce uderzało powoli i miarowo, jej szybko i leciutko. Nie bali się, jeszcze nie. Poona miała rzucić pracę i wysprzątać swój pokoik, Gunder miał wrócić do ojczyzny, żeby przygotować dom i ogród. W hotelu ktoś zrobił im zdjęcie. Stali sztywni i oficjalni, połączeni zawartym niedawno kontraktem. Ona w turkusowym sari, on w śnieżnobiałej koszuli. Kazał zrobić dwie odbitki i dał jej jedną.

Z powodu pracy nie mogła odprowadzić go do samolotu. Rozstali się na chodniku przed hotelem; na chwilę zapomniał o nieśmiałości i przytulił ją mocno, z całych sil. W tamtej chwili coś w nim pękło. Teraz, kiedy wreszcie ją znalazł, musiał ją zostawić. Bał się o nią. Pogładziła go palcem po nosie, po czym znikła. Widział jeszcze tylko jej smukłe śniade nogi, kiedy skręcała za róg. Nieco później Gunder siedział w ciasnej kabinie samolotu ze zdjęciem w dłoni. Czuł, jak serce rośnie mu w piersi, tłoczy więcej krwi niż zwykle. Było mu za gorąco. Poona dotykała go wszędzie, dotknęła nawet wnętrza uszu, tam gdzie do tej pory wkładał co najwyżej kłębki waty. Kiedy o niej myślał, drżały mu ręce i usta. Miał wrażenie, że cały pulsuje, i był pewien, że wszyscy to widzą. Ktoś go kochał. On kochał kogoś. Cały płonął. Patrząc na współpasażerów, widział tylko Poonę. Jak on żył do tej pory? Przez pięćdziesiąt lat był zupełnie sam, zajmował się wyłącznie sobą, a od czasu do czasu także siostrą. Teraz będzie żył dla Poony. Będą się wszystkim dzielić. Jeśli poczuje się zmęczona, będzie odpoczywać. Jeśli zatęskni za rodzinnymi stronami, przyjedzie tu na wakacje. Jeśli będzie chciała, żeby jej towarzyszył, to wspaniale, ale gdyby wolała pobyć trochę sama, to on nie zamierza jej tego utrudniać. Będzie jej słuchał, nigdy nie przerywając. Czekają ją niełatwe chwile, będzie potrzebowała wsparcia i zrozumienia, szczególnie na początku. Już nie mógł się doczekać świąt z choinką, elfami i aniołami. I wiosny, kiedy spod śniegu zaczną wyglądać pierwsze zielone pędy. Dla niej będzie to jak cud i dla niego też. Od tej pory wszystko będzie nowe i cudowne.


Marie z niedowierzaniem wpatrywała się w fotografię. Podniosła wzrok na dumną twarz brata, po czym znowu opuściła go na kobietę. Poona Bai Jomann. Z filigranową broszką na piersi. Długo nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Jej brat znalazł sobie żonę w Indiach. Ot tak, po prostu. Wszedł do restauracji i kilka godzin później było już po wszystkim. Czyżby dysponował jakąś tajną bronią, o której posiadanie nigdy go nie podejrzewała? Można było odnieść wrażenie, że w Bombaju, wśród milionów ludzi, Poona czekała właśnie na niego.

– W Mombaju – poprawił ją. – Tak właśnie było. Żyła tam sobie i czekała na mnie. Przyleci dwudziestego. Odbiorę ją z Gardermoen. Patrz, to świadectwo ślubu.

– Nie ma co, udał jej się połów. Wątpię, żeby w Indiach wielu ludzi zarabiało tyle co ty.

– Wie, że nie jestem bogaty – zaprotestował Gunder.

– Bzdura! – syknęła bezlitośnie Marie. – Jesteś nafaszerowany forsą. Od razu to zwęszyła.

Spojrzał na nią z wyrzutem, jednak nie zwróciła na to uwagi wpatrzona w zdjęcie.

– Karsten chyba dostanie zawału. Musisz być przygotowany na to, że ludzie wezmą was na języki.

Mimo to była wzruszona. Ma szwagierkę! Nie sądziła, że to się kiedykolwiek stanie.

– Nie obchodzi mnie, co ludzie gadają – odparł Gunder.

To akurat już wiedziała. Był tak szczęśliwy, że niczym się nie przejmował.

– Pomożesz jej się zaaklimatyzować, dobrze? Porozmawiaj z nią jak kobieta z kobietą, poświęć jej trochę czasu… Zobaczysz, że jest miła i dobra.

– Nie mam pojęcia, co powie Karsten… – powtórzyła Marie.

Ta sprawa wyraźnie nie dawała jej spokoju.

– Chyba nie zamierzasz się tym przejmować?

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. W pierwszej chwili na pewno będzie zszokowany. Mam nadzieję, że ludzie będą dla niej uprzejmi.

– Na pewno – odparł nonszalancko Gunder. – Dlaczego mieliby nie być?

– Myślałam o młodych. Są okrutni.

– Młodzi nic ją nie obchodzą. Ma trzydzieści osiem lat.

– No dobrze. Wciąż nie mogę ochłonąć, trochę to wszystko niespodziewane. Wygląda bardzo sympatycznie. Jak zareagowała jej rodzina?

– Ma tylko starszego brata, który mieszka w New Delhi. Nie utrzymują bliskich kontaktów.

– A czy ona się przyzwyczai do życia tutaj, do zimna?

– Zimno jest tylko zimą, a upał też potrafi dokuczyć. Tutaj powietrze jest znacznie bardziej suche i świeże. W Indiach wilgotność jest tak wysoka, że człowiek jest mokry zaraz po wyjściu na ulicę. Będzie chciała pracować. Chętnie się uczy. Najbardziej chciałaby być kelnerką. Znajdziemy jej coś.

Marie westchnęła, bezwiednie głaszcząc pięknego słonika z kości słoniowej, którego Gunder przywiózł jej w prezencie. Optymizm jej brata był tak wielki, że nie miała serca odzierać go ze złudzeń, lecz sama miała wiele wątpliwości. Myślała z niepokojem o kobiecie, która przyjedzie w ten odległy zakątek świata zamieszkany głównie przez rolników i gruboskórnych nastolatków. Niemal wszyscy traktowali obcych z mieszaniną rezerwy i niechęci. Ile czasu minie, zanim zatęskni do swoich?

Gunder powiesił zdjęcie ślubne w domu nad biurkiem. W związku z tym fotografia Karstena i Marie musiała przesunąć się trochę na bok, ale przecież zdjęcie żony powinno wisieć na honorowym miejscu. Za każdym razem kiedy na nie spoglądał, ogarniało go dziwne uczucie – jakby gdzieś głęboko w jego wnętrzu pulsowała gorąca fontanna. To moja żona, powtarzał sobie. Nazywa się Poona. A potem energicznie brał się do pracy.

Nowa pościel do małżeńskiego łóżka, z koronkami na poduszkach. Nowy obrus na stół w jadalni. Cztery nowe ręczniki do łazienki. Zdjął zasłony, bo wymagały prania i prasowania. Pomagała mu Marie. Trzeba było wyczyścić srebrną zastawę, którą dostali w spadku po matce. Należało umyć okna. Powinny lśnić czystością, żeby Poona mogła podziwiać swój piękny ogród z różami i peoniami. Woda w oczku wodnym nadawała się wyłącznie do wymiany. Nie było bezpośredniego odpływu, więc wybrał ją wiadrem, umył dno i napełnił oczko ponownie. Uprzątnął śmieci, wyrwał chwasty, zagrabił żwirowy podjazd. Przez cały czas w jego głowie rozbrzmiewał głos Poony, czuł jej zapach. Kładąc się spać, widział jej twarz. Pamiętał delikatny dotyk jej palców na nosie.

W pracy wszyscy z zaciekawieniem wypytywali o podróż. Opalony i zadowolony, opowiedział to, co chcieli usłyszeć, ale o Poonie nie wspomniał ani słowem. Chciał jak najdłużej zachować ją wyłącznie dla siebie. I tak wkrótce się dowiedzą, i tak niedługo zaczną się szepty.

– Widać, że spędzałeś wiele czasu na słońcu – powiedział Bjørnsson, z aprobatą kiwając głową.

Łysiejąca głowa Gundera świeciła jak czerwona żarówka.

– Ani trochę – odparł Gunder. – W słońcu nikt tam nie wytrzyma. Cały czas siedziałem w cieniu.

– O Boże… – mruknął Bjørnsson.

A jednak koledzy z pracy podejrzewali jakąś tajemnicę. Gunder dzwonił częściej niż zwykle, często wpadał do biura i wyganiał wszystkich, którzy tam akurat byli. Podczas przerwy obiadowej jeździł na zakupy. Torby, w których przywoził sprawunki, pochodziły ze sklepu z porcelaną oraz ze sklepu z wyposażeniem wnętrz.

Poona dzwoniła na jego koszt. Brat nie był zachwycony tym, co się wydarzyło, jednak nie przejmowała się jakoś szczególnie.

– To przez zazdrość – powiedziała. – Wiesz, on jest bardzo biedny.

– Jak już wszystko się uspokoi, zaprosimy go do Norwegii. Zobaczy, jak ci się tu żyje. Zapłacę za bilet.

– Nie musisz tego robić. Nie zasługuje na to.

– To minie. Wyślemy mu twoje zdjęcia przed nowym domem. I z kuchni. Przekona się, że niczego ci nie brakuje.

Zbliżał się dwudziesty sierpnia. Marie zadzwoniła z wiadomością, że Karsten wyjeżdża służbowo do Hamburga i że nie będzie go w dniu przyjazdu Poony. Zresztą pewnie będą chcieli pobyć trochę sami.

– Ja też nie przyjadę tak od razu. Może wpadniecie na kolację dwudziestego pierwszego? Zrobię wołowinę. Dwudziestego czwartego są urodziny Karstena. Poona go pozna, a on przynajmniej raz w życiu będzie musiał zdobyć się na odrobinę uprzejmości.

– A nie jest uprzejmy? – zdziwił się Gunder.

– Przecież sam wiesz.

– Będziemy potrzebowali trochę czasu. Szczególnie Poona. Przecież to ona porzuca swój świat i jedzie w zupełnie obce miejsce.

– Pojadę kupić trochę kwiatów i zawiozę ci je do domu. Mam jeszcze klucze. Wstawię je do wazonu w salonie i dołączę bilecik ode mnie i Karstena. Będzie jej przyjemnie. O której wyjeżdżasz?

– Tak, żeby na pewno się nie spóźnić – odparł. – Samolot przylatuje o szóstej wieczorem. Poona leci z Frankfurtu, jest tam już od wczoraj. Chciała zrobić zakupy. Będę na lotnisku godzinę wcześniej, żeby zaparkować samochód i w ogóle.

– Koniecznie zadzwoń zaraz po powrocie. Żebym wiedziała, że się znaleźliście.

– A niby czemu mielibyśmy się nie znaleźć?

– Przylatuje z tak daleka… Czasem zdarzają się opóźnienia, czy ja wiem co?

– Oczywiście że się znajdziemy.

Marie uświadomiła sobie, iż jej bratu nawet nie przeszło przez myśl, że Poona mogłaby nie przylecieć. Że mogła się rozmyślić w ostatniej chwili. Jej jednak przyszło to do głowy. Zostawił Poonie pieniądze i kupił jej bilet, który mogła zwrócić. Dla ubogiej kobiety to była prawdziwa fortuna. Poza tym wciąż nie potrafiła sobie wyobrazić kobiety w turkusowym sari krzątającej się po kuchni Gundera. Nie powiedziała jednak tego głośno, poprosiła natomiast brata, żeby jechał ostrożnie.

– Jest bardzo duży ruch. Lepiej, żeby akurat jutro nic ci się nie przydarzyło.

– Masz rację – odparł Gunder.

Загрузка...