Dwudziesty sierpnia. Tego dnia wziął wolne. Wstał o siódmej i rozsunął zasłony. Od dłuższego czasu pogoda była bardzo ładna, ale akurat dziś niebo zasnuły niskie ciemne chmury. Zirytowało go to. Na szczęście trochę wiało, więc istniała możliwość, że się rozpogodzi. Gunder był dobrej myśli. Wziął długi porządny prysznic i przyszykował solidne śniadanie. Trochę poobijał się bez celu po domu. Długo studiował fotografię swoją i Poony wiszącą na ścianie nad biurkiem, kilka razy sprawdzał, czy chmury się rozeszły. Około drugiej po południu na niebie pojawiła się błękitna szczelina, przez którą niebawem przedarły się promienie słońca. Uznał to za dobry omen. Słońce zaświeciło dla Poony. Miał ją stale przed oczami i głęboko wierzył, że ona jego również. Nagle znikła, musiał więc czymś się zająć: wyjąć pocztę ze skrzynki, przejrzeć gazetę. Jeszcze półtorej godziny, pomyślał. A właściwie dlaczego nie miałbym wyruszyć już teraz? Będzie mniejszy ruch. Starannie złożył gazetę i zerwał się na nogi. W chwili kiedy zdejmował kluczyki z haka na ścianie, złowróżbnie wybrzmiał sygnał. Na pewno z pracy. Nigdy nie potrafią sobie poradzić bez niego. Rozdrażniony, podniósł słuchawkę. Usłyszał głos nieznajomej kobiety. Dzwoniła ze szpitala. Czy rozmawia z bliskim Marie Jomann Dahl? Na chwilę glos uwiązł mu w gardle.
– Tak, jestem jej bratem. Co się stało?
– Wypadek – odpowiedziała kobieta.
Zdezorientowany, zerknął na zegar. Co się dzieje?
– Czy to coś poważnego?
– Poproszono mnie tylko o to, żeby skontaktować się z jej najbliższymi krewnymi – odpowiedziała wymijająco kobieta. – Czy może pan przyjechać?
– Oczywiście. Będę za pół godziny.
Poczuł paskudny ucisk w piersi. Nie dlatego, by przypuszczał, że wydarzyło się coś naprawdę złego – Marie jeździła zbyt wolno, żeby zrobić sobie krzywdę – ale przecież musiał wyjechać po Poonę. Na pewno zdąży, Marie przecież wie, jakie to ważne. Złapał kluczyki i wybiegi z domu. Jechał nieostrożnie, co chwila spoglądając na zegarek. Próbował sobie wyobrazić siostrę z ręką w gipsie, może nawet z paroma szwami. To tyle, jeśli chodzi o wołowinę, pomyślał. Jeśli poważnie uszkodziła samochód, być może będzie musiał zawieźć ją do domu. I to ona upominała jego, by jeździ! ostrożnie! Oddychał głęboko przez nos, chcąc się uspokoić. Wreszcie dotarł do szpitala, po rozpaczliwych poszukiwaniach znalazł miejsce na parkingu.
– Dziesiąte piętro, neurologia – poinformowała go recepcjonistka.
– Neurologia?
Znowu ten ucisk w piersi. Popędził do windy. Poona jest w samolocie, wie, że będę na nią czekał. To nie potrwa długo. Zżerało go poczucie winy, a serce biło jak oszalałe. Ten cholerny Karsten, nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny! Na czoło wystąpiły mu krople potu. Drzwi windy otworzyły się. W korytarzu czekał lekarz.
– Jomann?
– Tak, to ja. Jak ona się czuje?
Lekarz szukał właściwych słów.
– Chwilowo… nie jesteśmy jeszcze pewni – powiedział wreszcie z wahaniem.
Gunder nie mógł tego zrozumieć.
– Obawiam się, że doznała poważnych obrażeń – ciągnął lekarz, patrząc ze smutkiem na Gundera. – Szczególnie głowy. Jest teraz w śpiączce.
Gunder oparł się o ścianę.
– Podłączyliśmy ją do respiratora. Ma przebite płuco. Mamy nadzieję, że do wieczora odzyska przytomność i wtedy dowiemy się czegoś więcej. Stwierdziliśmy też liczne złamania.
– Liczne złamania? – Gunderowi zakręciło się w głowie. Odruchowo zerknął na zegarek. – Co mam zrobić?
Lekarz oczywiście nie mógł wiedzieć, w jakiej sytuacji znalazł się Gunder, pokręcił więc powoli głową i powiedział:
– Dla pańskiej siostry będzie najlepiej, jeśli usiądzie pan przy niej i będzie do niej mówił. Nawet jeżeli pana nie słyszy. Oczywiście dostanie pan łóżko na noc, jeśli będzie pan chciał.
Myśli przelatywały Gunderowi przez głowę. Nie mogę tu zostać. Poona będzie na mnie czekać na lotnisku. Powinien być w dwóch miejscach naraz, lecz przecież nie mógł.
– Klatka piersiowa została zmiażdżona, wszystkie żebra są połamane. Uszkodzone jest jedno kolano. Jeśli uda nam się postawić ją z powrotem na nogi, obawiam się, że będzie miała problemy z chodzeniem.
Jeśli uda nam się postawić ją z powrotem na nogi? Gunderowi zrobiło się niedobrze, śniadanie podeszło mu do gardła. Szerokie drzwi prowadziły do niewielkiego pokoju. W białej pościeli leżał jakiś kształt, ale Gunder nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to naprawdę jego siostra Marie. Drżał jak osika.
– Musimy zawiadomić Karstena – wykrztusił. – Jej męża. Jest w Hamburgu.
– Dobrze, że przynajmniej pana udało nam się znaleźć.
Pomógł mu usiąść na krześle. Twarz Marie była niemal biała, tylko pod oczami widniały ciemne sińce. Z rozchylonych ust wystawała plastikowa tuba. Respirator posapywał cicho, niczym pogrążony we śnie olbrzym. – Najbardziej martwią nas obrażenia głowy – ciągnął lekarz. – Do chwili kiedy odzyska przytomność, nie będziemy znali ich rzeczywistych rozmiarów.
Co to miało znaczyć? Czy Marie przestała być sobą? Czy kiedy się obudzi, nie będzie potrafiła chodzić, śmiać się, nie będzie w stanie dodać dwa do dwóch? Czy otworzy oczy, spojrzy na niego i go nie pozna? Poczuł się tak, jakby spadał w bezdenną przepaść. Uratowała go Poona, jej uśmiechnięta twarz nad skrajem otchłani.
Znowu zerknął na zegarek. Marie wydawała się mniejsza niż zwykle, jej okrągła twarz zatraciła znane mu rysy. Musiał dopuścić kogoś do tajemnicy, kogoś zaufanego, kto go nie wyśmieje, kto będzie chciał mu pomóc.
– Marie! – szepnął.
Żadnej reakcji. Czy ona w ogóle go słyszy?
– To ja, Gunder! Siedzę przy twoim łóżku. – Oczy zaszły mu łzami. Bezradnie spojrzał na lekarza. – Wszystko będzie w porządku. Poona i ja zajmiemy się tobą.
Jak tylko powiedział jej imię na głos, od razu poczuł się lepiej. Bądź co bądź, nie był sam.
Zegar tykał. Nie mógł teraz zostawić Marie. Co by sobie pomyślała? Co by pomyśleli lekarze, gdyby wsadził głowę do dyżurki i powiedział: „Wychodzę, muszę odebrać kogoś z lotniska". Starał się uporządkować myśli, ale nie chciały być mu posłuszne. Czyżby miało być tak, że wreszcie znalazł żonę, ale równocześnie stracił siostrę? Zrozpaczony, ukrył twarz w dłoniach. Lekarz stanął tuż obok.
– Muszę już iść. Proszę wzywać, gdyby cokolwiek się działo.
Gunder potarł oczy. Do kogo mógłby się zwrócić? Nie miał bliskich przyjaciół, bo nigdy mu na tym nie zależało – a może nie potrafił ich zdobyć? Nie był już pewien. Czas mijał. Respirator dręczył go swoim posapywaniem. Kusiło go, żeby wyłączyć urządzenie, choćby po to żeby nie musieć go słuchać. Bał się, że lada chwila on sam przestanie oddychać. Wreszcie wypuścił rękę Marie, wstał raptownie, wyszedł na korytarz i poszukał telefonu. Co prawda sam nigdy nie korzystał z taksówek, ale ten numer znal na pamięć. Często widywał go na mercedesie Kallego.
– Kalle? Tu Gunder Jomann. Jestem w szpitalu. Moja siostra miała wypadek.
Przez jakiś czas w słuchawce słyszał tylko oddech Kallego.
– To okropne! – wykrztusił wreszcie taksówkarz. – Czy mogę jakoś pomóc?
– Tak. Spodziewam się gościa z zagranicy. Z Indii.
Kalle milczał. Wiedział o wyjeździe Gundera i zaczynał właśnie rozumieć, co to oznaczało.
– Ten gość, kobieta, przylatuje o szóstej z Frankfurtu. Umówiliśmy się, że będę na nią czekał, lecz nie mogę zostawić Marie samej. Jest nieprzytomna.
– Ach tak…
– Czy mógłbyś pojechać na lotnisko i odebrać ją zamiast mnie?
– Ja?
– Będzie ci łatwiej, bo taksówki na pewno mogą się zatrzymywać nawet przy głównym wejściu. Zapłacę, ile chcesz, ale musisz wyjechać natychmiast. Kiedy ona zobaczy, że mnie nie ma, na pewno zgłosi się do informacji. Jest Hinduską. Ma długie czarne włosy związane z tyłu głowy. Jest trochę młodsza ode mnie. Jeśli jej nigdzie nie zobaczysz, poproś, żeby wezwali ją do stanowiska informacji. Nazywa się Poona Bai.
– Mógłbyś powtórzyć?
Gunder powtórzył. Kalle wreszcie wziął się w garść.
– Mam ją zawieźć do twojego domu?
– Nie. Przywieź ją tutaj, do szpitala. Moja siostra nazywa się Dahl. Leży na neurologii, na dziesiątym piętrze.
– Przydałby się numer lotu – powiedział Kalle. – Mnóstwo samolotów ląduje o tej porze.
– Zostawiłem go w domu, ale ten przylatuje o szóstej z Frankfurtu.
Gundera ogarniała coraz większa rozpacz. Wyobraził sobie, co będzie czuła Poona, kiedy nie zobaczy go na lotnisku.
– Kalle… – wyszeptał. – To moja żona, rozumiesz?
– Nie…
– Pobraliśmy się w Indiach czwartego sierpnia. Będzie mieszkać ze mną w Elvestad.
– Zaraz jadę! – wykrzyknął Kalle. – Zostań z siostrą, ja się wszystkim zajmę.
– Dziękuję. – Gunderowi Izy zakręciły się w oczach. – Powiedz Poonie, że bardzo ją przepraszam.
Kalle wskoczył do samochodu i uruchomił silnik, lecz nie włączył licznika. Kilka minut później biały mercedes pędził autostradą na lotnisko. Gunder wrócił do pokoju Marie. Bez zmian. Pomyśleć, że nie może sama oddychać… Wyobraził sobie jej płuco jak bezkształtny balon podziurawiony ostrymi odłamkami kości. Lekarze ponownie napełnili go powietrzem. Inne rany same się zagoją. To dobrze. Spojrzał na zegar. Weszła pielęgniarka, uśmiechnęła się i powiedziała, że powinien trochę odpocząć, może zjeść i napić się czegoś.
– Nie chce mi się jeść.
– Więc przyniosę panu coś do picia.
Ogarnęła go senność. Respirator pracował z regularnością zegara: wypuszczał powietrze, wpychał je z powrotem, a potem znowu wypuszczał. Była 17.58. Samolot z Pooną powinien właśnie lądować. Żeby tylko Kalle zdążył, modlił się Gunder w duchu. Żeby znalazł Poonę w tłumie. Znowu spojrzał na siostrę i uświadomił sobie, że nie zapytał o wypadek. Co się stało z drugim samochodem? I z ludźmi? Dlaczego nikt nic nie mówi na ten temat? Poraziła go myśl, że być może ktoś zginął, że Marie obudzi się tylko po to, by wpaść w koszmar. Karsten jeszcze o niczym nie wie. Być może siedzi teraz w jakiejś knajpie przy kuflu z piwem, słuchając bełkotliwych niemieckich piosenek. Poona wkrótce odbierze bagaż. Ona też nic nie wie. Kalle już jej szuka. Gunder wyobraził sobie jego siwiejącą głowę wystającą nad tłum. Do pokoju weszła pielęgniarka. Mężczyzna zebrał się na odwagę.
– Co się właściwie stało? – zapytał. – W co uderzyła? W inny samochód?
– Tak.
– Co z tamtym kierowcą?
– Dużo gorzej.
– Muszę wiedzieć, co się stało! Kiedy się obudzi i zapyta, muszę wiedzieć, co jej powiedzieć!
Pielęgniarka patrzyła na niego poważnie.
– Nie zdołaliśmy go uratować.
Pochyliła się nad Marie, uniosła jej powiekę. Gundera przeraził widok nieruchomego oka o martwym spojrzeniu. Ktoś umarł, być może z winy Marie.
Pojawiła się druga pielęgniarka. Przyniosła bezprzewodową słuchawkę. Dzwonił Kalle.
– Nie znalazłem jej! – wysapał. – Pewnie wzięła taksówkę.
Gundera ogarnęła panika.
– W ogóle jej nie widziałeś?
– Szukałem wszędzie, wzywali ją przez głośniki, lecz widocznie szybko odebrała bagaż i wyszła.
– O której tam byłeś?
– Nie jestem pewien. Przyjechałem najszybciej, jak mogłem.
Gunderowi zrobiło się go żal. Kalle miał wyrzuty sumienia, choć nie zrobił niczego złego.
– Pewnie pojechała do ciebie – ciągnął Kalle. – Może siedzi już na schodkach. Zaraz tam pojadę.
– Dziękuję – wykrztusił Gunder.
Oddał słuchawkę pielęgniarce, która spojrzała na niego pytająco, ale nic jej nie powiedział. Miał już dosyć mówienia, tym bardziej że Marie i tak go nie słyszała. Po trwającym – wydawało się – wieczność oczekiwaniu dowiedział się, że Poona nie dotarła do jego domu. Może wcale nie przyleciała tym samolotem? Może powinien skontaktować się z Lufthansa. Powiedzą mu, czy była wśród pasażerów. Ponownie wyszedł do automatu telefonicznego i zadzwonił na lotnisko. Poona Bai figurowała na liście pasażerów lotu z Frankfurtu. Samolot wylądował o czasie, punktualnie o 18.00. Gunder wjechał z powrotem na dziesiąte piętro, zajrzał do pokoju siostry. Był potwornie zmęczony. Podszedł do otwartych drzwi dyżurki i powiedział pielęgniarkom, że musi wyjść, bo coś się wydarzyło, ale na pewno wróci, a gdyby tymczasem coś się działo, to czy mogłyby go zawiadomić?
Oczywiście że tak, odparły z lekkim zdziwieniem. Wyszedł, wsiadł do samochodu i pogrążony w myślach, ruszył w drogę do domu. W pewnej chwili jadący z naprzeciwka samochód niespodziewanie zjechał na jego pas. Gunder gwałtownie szarpnął kierownicą w prawo, zaraz potem skontrował, omijając przeszkodę. Zrobiło mu się gorąco. Wystarczy ułamek sekundy, żeby doszło do nieszczęścia. Trzeba było wyjechać wcześniej, skoro ci tak spieszno, pomyślał z wściekłością, odprowadzając wzrokiem w lusterku wstecznym białego saaba.
Do domu dotarł o 21.30. Usiadł za biurkiem i zapatrzył się w fotografię. Nadszedł wieczór, zapadła noc. W jego duszy panował zamęt. Czyżby czegoś nie zrozumiała? Czy powinien zawiadomić policję? Ale przecież nie zaczną natychmiast poszukiwań. Zresztą gdzie mieliby szukać? Przesiedział przy biurku całą noc. Za każdym razem kiedy słyszał warkot silnika, zrywał się z krzesła i odsuwał zasłonę. Wszystko można wyjaśnić, myślał. Lada chwila przed dom zajedzie taksówka i Poona wreszcie będzie z nim. Telefon nie dzwonił, co oznaczało, że Marie nadal nie odzyskała przytomności i nie zdaje sobie sprawy ani z własnego stanu, ani z tego, że kierowca drugiego samochodu nie żyje. I nie wie, że Poona nie dotarła na miejsce.
Jego spojrzenie co chwila wracało ku zdjęciu. Patrzył na żółtą torbę, którą nosiła jak pas. Nigdy wcześniej takiej nie widział. Pamiętał, jak całowała go w nos i jak pieściła jego twarz ciepłymi dłońmi. Jak uniosła mu koszulę i przytulała się do niego. Siedziała tak długo, wsłuchana w bicie jego serca. Zdjął zdjęcie ze ściany i zbliżył do oczu. Miała taką małą twarz. Całkowicie zakrył ją palcem.